Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

22

- Wiesz, Harry, czasem naprawdę nienawidzę twoich przyjaciół – powiedział z westchnieniem Tom, kiedy Hermiona, piszcząc, zamknęła za sobą drzwi. – Zdaje się, że będę musiał uzmysłowić pannie Granger podstawowe zasady dobrego zachowania.

- Tom, daj spokój – mruknął Harry i przytulił się do mężczyzny, kiedy ten zsunął się z niego i położył obok. – Chciałbym, żeby Hermiona odwiedziła mnie w czasie kolejnych wakacji. Nie rób niczego, co ją do tego zniechęci – poprosił.

- Nie martw się, nie zrobię jej krzywdy – odparł rozbawiony Riddle i cmoknął chłopaka w nos. – Ale nie powstrzymam się przed powiedzeniem jej paru słów.

Harry westchnął sfrustrowany.

- Ile do kolacji? – zapytał w końcu, porzucając poprzedni temat.

- Hmm… jakieś pół godziny. Powinienem jeszcze wysłać kilka listów – powiedział, wstając. – Zobaczymy się na kolacji, dobrze? – zapytał naciągając na siebie nieco wygniecioną koszulę i przywracając ją do pierwotnego stanu szybkim, prostym zaklęciem.

- Jasne – odpowiedział gryfon. Chwilę później został głęboko i namiętnie pocałowany. Rozciągnął się rozanielony na łóżku, podczas gdy Tom zmierzał do wyjścia.

- Ach, dzisiaj śpimy u mnie – powiedział jeszcze mężczyzna. Chłopak spojrzał na niego ze zdziwieniem, więc dodał – Mam wygodniejsze łóżko.

Zaraz potem gryfon usłyszał trzask zamykanych drzwi.

Po raz pierwszy w życiu był całkowicie szczęśliwy i poważnie zastanawiał się, czy nie zrezygnować z powrotu do Hogwartu. Wiedział, że Tom ucieszyłby się na zmianę decyzji, nie chciał jednak pokazywać Dumbledore’owi, że obawia się stanąć z nim twarzą w twarz.

***

- Hermiono, Draco. – Tom zwrócił na siebie uwagę dwójki nastolatków, którzy stali na korytarzu i, rozmawiając ściszonymi głosami, wyglądali przez okno.

Hermiona podskoczyła, jakby rażona prądem, na tak nagłe pojawienie się Riddle’a. Natychmiast również mocno się zaczerwieniła. Malfoy natomiast przybrał swą zwyczajową, pewną siebie pozę, a na jego twarz wpłynął ironiczny uśmieszek.

- Jak miło was widzieć – powiedział z uśmiechem Marvolo, jednak zadowolenie w jego głosie było wyraźnie udawane.

- Tom… j…ja – zaczęła znów się jąkać Hermiona.

Mężczyzna uciszył ją podniesieniem ręki. Dziewczyna spuściła głowę mocno zawstydzona. Nie wiedziała, jak ma się wytłumaczyć, tym bardziej, że Riddle najwyraźniej nie chciał słuchać jej tłumaczeń.

- Panno Granger. – Mężczyzna przeszedł na formalny ton, co jeszcze bardziej zaniepokoiło gryfonkę. – Moja opinia na temat mugoli jest skomplikowana i mogę panią zapewnić, że na mojej liście głównych cech niemagicznych osób jest tyle samo, jeśli nie więcej, wad co zalet – oznajmił. – Jednakże do tej pory byłem pewien, że mugole znają podstawy odpowiedniego zachowania, a pani rodzice są tego przykładem – mówił, podczas gdy dziewczyna miała ochotę uciec i nigdy więcej nie stawać twarzą w twarz z tym mężczyzną. Nie wiedziała dlaczego, ale Tom onieśmielał ją w pewien sposób. – Dlaczego w takim razie, jeśli wolno mi wiedzieć, zachowała się pani jak osoba pozbawiona wszelkiego taktu i weszła do pokoju Harry’ego bez pukania, o czekaniu na zaproszenie do środka już nie wspominając? – zapytał zirytowany Tom.

Ani Hermiona, ani Draco nie mieli pojęcia, że tak naprawdę ledwo powstrzymuje się przed wybuchnięciem śmiechem. Zażenowanie dziewczyny bardzo go bawiło, jednak nie dał tego po sobie poznać. Inaczej zabawa zbyt szybko by się skończyła. A on chciał się zemścić za przerwanie mu tak miłego popołudnia.

- Ja… przepraszam – wydukała gryfonka. – Ja tylko chciałam… Martwiłam się o Harry’ego – powiedziała, czerwieniąc się jeszcze bardziej.

- I to skłoniło panią do porzucenia zasad kultury osobistej? – zapytał, jednak jego ton wskazywał, że nie oczekiwał odpowiedzi na pytanie. Patrzył na gryfonkę przenikliwym wzrokiem, by chwilę później przenieść go na Malfoya. Chłopak chichotał pod nosem z zażenowania koleżanki. – A ciebie co tak rozbawiło, Draco? – zapytał, a kącik jego ust drgnął minimalnie z powstrzymywanego śmiechu.

Riddle spojrzał jeszcze raz na gryfonkę, po czym odszedł w kierunku swojego gabinetu.

***

- Harry, ja nie chciałam wam przerwać, po prostu… – Granger zaczęła się ponownie tłumaczyć, kiedy gryfon dosiadł się do niej i Draco nad stawem w ogrodzie.

- Daj spokój, Hermiono – powiedział Harry. – Jestem pewien, że Tom już cię dopadł. Mam nadzieję, że nie był zbyt… niemiły?

- Nie, on tylko…

- Miał tylko niezły ubaw – przerwał jej Malfoy.

- Ubaw? – zapytali jednocześnie gryfoni.

- Tak, ubaw. Był niesamowicie rozbawiony tym, jak bardzo zażenowana jesteś – wyjaśnił, patrząc na dziewczynę.

- Och – zaśmiał się Potter. – A co mówił?

- Coś o kulturze osobistej i takcie. W sumie to nie słuchałem, Granger robiła zbyt zabawne miny.

- Draco! – oburzyła się dziewczyna. – Teraz to ty jesteś kompletnie nietaktowny.

- I tak daleko mi do twojego poziomu – powiedział ironicznym tonem i uśmiechnął się pod nosem.

Dziewczyna sapnęła z oburzenia.

- Dajcie już spokój – wtrącił się Harry. – Właściwie, to chciałem cię o coś zapytać – zwrócił się do dziewczyny. – Tak się zastanawiam, czy nie powinniśmy już dawno dostać wyników sumów? Myślałem, że dostajemy je w wakacje, a nie po powrocie do szkoły.

- Owszem, ja dostałam swoje w pierwszym tygodniu lipca – odpowiedziała. – Nic nie dostałeś? – zapytała zdziwiona.

- No nie. – Chłopak zmartwił się. – A ty Draco?

- Sowy nie potrafią znaleźć Czarnego Dworu. Moje dostarczono do Malfoy Manor. Ojciec mi je przyniósł – powiedział. – Pewnie Dumbledore ma twoje wyniki, o ile nie zostały jeszcze zniszczone.

- Jak to zniszczone? – Potter zrobił wielkie oczy i wpatrywał się w ślizgona.

- Harry. – Gryfonka zwróciła na siebie jego uwagę. – Dumbledore wydał oświadczenie, miesiąc po twoim zniknięciu – powiedziała nagle smutnym głosem.

- Jakie oświadczenie? – Chłopak był pełen obaw.

- Dumbledore wydał oświadczenie o… o twojej śmierci z rąk Voldemorta.

- Że co?! – wrzasnął nagle.

- Potter, uspokój się – włączył się do rozmowy Draco. – Naprawdę jesteś taki ślepy? On stworzył sobie… jak to mówią mugole… koło ratunkowe? Tak, koło ratunkowe – powiedział.

- Możesz wyjaśnić? – zapytał Harry.

- Gryfoni – mruknął pod nosem. – Dumbledore chce wygrać tę wojnę i zrobi wszystko, by osiągnąć cel. Dlatego ogłosił wszem i wobec, że jesteś martwy – zaczął tłumaczyć. – Kiedy wszyscy się dowiedzą, że jednak żyjesz, pomyślą, że stanąłeś  po stronie Czarnego Pana, co akurat jest prawdą. Ale chodzi o to, że ludzie przestaną widzieć w tobie nadzieję. Staną murem za Dropsem.

Harry westchnął głęboko. Już teraz wiedział, dlaczego Tom tak bardzo nie chciał, by wrócił do Hogwartu. Nie obawiał się zagrożenia ze strony Dumbledore’a, tylko całego czarodziejskiego społeczeństwa. Jeśli dyrektor będzie chciał go skrzywdzić, nikt go nie powstrzyma, wręcz przeciwnie.

- A… co jeśli wróciłbym i nadal opowiadał się po stronie Dumbledore’a? – zapytał cicho.

- Wtedy pewnie dyrektor wydałby kolejne oświadczenie, w którym poinformowałby, że Wybraniec żyje, a kłamstwo zostało użyte dla ochrony jego bezpieczeństwa – powiedział tonem tak obojętnym, jakby mówił o pogodzie.

- W takim razie będę wrogiem numer jeden, gdy tylko pojawię się w Hogwarcie – wywnioskował Harry z grymasem niezadowolenia i smutku na twarzy. – Ciekawe, jak zareaguje Ron – pomyślał na głos Harry, choć w rzeczywistości nie był ciekawy. Obawiał się reakcji rudzielca, który od zawsze był ślepo oddany ideom Dumbledore’a i nienawidził wszystkiego, co miało choćby najmniejszy związek z Voldemortem lub samą tylko Czarną Magią.

- Harry, nawet jeśli Ron będzie na tyle głupi, by się od ciebie odwrócić, to zawsze masz nas. Nie zostawimy cię – zapewniła Hermiona, ściskając lekko jego dłoń.

- Wiem. Dzięki – powiedział i uśmiechnął się smutno.

- Niedługo kolacja – powiedział Draco, przerywając chwilę nostalgii. Razem podnieśli się z miękkiej trawy i ruszyli w stronę Dworu.

***

Po kolacji Harry spędził jeszcze trochę czasu z Hermioną. Dziewczyna miała opuścić Czarny Dwór następnego dnia zaraz po śniadaniu, by zobaczyć się z rodzicami przed wyjazdem do Hogwartu. No i musiały zostać zachowane pozory. Wszyscy byli pewni, że gryfonka spędziła wakacje z rodziną i tak musiało pozostać dla jej bezpieczeństwa.

Późnym wieczorem Potter udał się do sypialni Toma. Wziął szybki prysznic i chwilę później leżał już w łóżku. Nie minęło dużo czasu, kiedy obok niego padł zmęczony Tom. Jak zwykle wieczorem mężczyzna przytulił go do siebie i kilka razy namiętnie pocałował, pozbawiając przy tym tchu. Harry zasnął w ramionach Riddle’a z uśmiechem, który nie schodził z jego twarzy aż do rana.

Kiedy Harry się obudził, ze zdziwieniem stwierdził, że obok niego nie ma Toma. Było to dziwne, ponieważ jak do tej pory to mężczyzna budził go delikatnymi pocałunkami, teraz zrobiło to słońce niezbyt delikatnymi promieniami. Gryfon zaczął zastanawiać się, czy nie wydarzyło się coś złego, co zmusiło Riddle’a do wcześniejszego wstania i opuszczenia sypialni, kiedy ten właśnie do niej wszedł, uśmiechnięty od ucha do ucha.

- Obudziłeś się – powiedział, podchodząc do łóżka. – To dobrze, bo wszystko już gotowe.

- Gotowe? – zapytał zdziwiony.

- Na nasz pojedynek – odparł, po czym pocałował Harry’ego na przywitanie.

- Tom, już mógłbyś sobie odpuścić, przecież…

- Nie – uciął jego wypowiedź mężczyzna. – Nawet nie próbuj mnie przekonywać. To nic nie da – oznajmił. – A teraz wstawaj. Śniadanie już czeka – powiedział i zerwał z niego kołdrę. Chłopak zrobił niezadowoloną minę. – Nie krzyw się tak. Chodź. – Pociągnął go za ręce do góry, uśmiechając się przy tym.

***

Harry się denerwował. Nie tym, że Tom go skrzywdzi. Wiedział, że nie grozi mu żadne niebezpieczeństwo podczas pojedynku, mężczyzna będzie sprawdzał jedynie jego umiejętności. I to właśnie tego się bał. Że nie przejdzie testu. Nie chodziło już nawet o powrót do szkoły. Harry chciał tylko sprostać wymaganiom Riddle’a. Chciał, by Marvolo był z niego dumny.

Jednak świadomość, że stanie do pojedynku z jednym z najpotężniejszych czarodziejów na świecie, nie poprawiała jego samopoczucia.

Na śniadanie nie zjadł wiele, skubnął jedynie omlet i wypił kilka łyków soku dyniowego. Nie był w stanie przełknąć więcej.

Hermiona wyjechała zaraz po śniadaniu. Gryfon pożegnał się z przyjaciółką i teraz właśnie zmierzał do sali treningowej, gdzie miał odbyć się jego sprawdzian.

Chłopak był tak zamyślony, że nawet nie patrzył, gdzie idzie. Szedł ze spuszczoną głową, nogi same go niosły. Znał tą drogę już na pamięć, mógłby ją przemierzyć nawet z zamkniętymi oczami. Doszedł do rozwidlenia korytarzy, skręcił w prawo i wpadł na kogoś. Podniósł głowę i przeżył niemały szok.

Przed nim stał Peter Pettigrew.

Harry, gdy tylko dotarło do niego z kim się zderzył, natychmiast cofnął się do tyłu. Wpatrywał się w mężczyznę, który tak długo żył w swojej animagicznej formie, że teraz zdawał się być jej większą wersją.

- Peter – powiedział beznamiętnie Harry, wpatrując się w mężczyznę, nadal będąc w szoku.

- Ha-arry – odpowiedział Pettigrew, podchodząc i wyciągając w jego stronę ręce. Gryfona przeszedł dreszcz obrzydzenia. – Sły-yszałem, że…

- Peter?! – usłyszeli nagle okrzyk zdziwienia. – Co tu robisz? Zakazałem ci wchodzić na teren Dworu. – W ich stronę zmierzał Tom. Harry niemal odetchnął z ulgą. – Być może powinienem ci dość dosadnie o tym przypomnieć? – Zapytał ironicznie, głosem pełnym pogardy. Zatrzymał się koło Harry’ego i ścisnął uspokajająco jego przedramię.

- Ja ma-am wie… wieści – wyjąkał przestraszony.

- Och tak? Jakie? – zapytał Riddle, udając zainteresowanie.

- Du-umble-dore nie-e wie, gdzie je-est Ha-arry – odpowiedział z nadzieją w oczach.

Tom uśmiechnął się okrutnie.

- Doprawdy? – zapytał tonem niewymagającym odpowiedzi. – Wynoś się stąd, szczurze. Masz na to dokładnie pięć sekund. Po tym czasie, módl się o szybką śmierć. – Oczy Marvola zabłysły żywą i głęboką czerwienią. Mężczyzna był wściekły.

Pettigrew, gdyby miał ogon w swojej normalnej formie, teraz pewnie podkuliłby go pod siebie.

- Al-le…

- Pięć!

- T-to…

- Cztery!

Peter nie czekał dłużej. Odwrócił się i zaczął biec w kierunku wyjścia. Gdy tylko zniknął Tomowi i Harry’emu z oczu, mężczyzna odwrócił się do gryfona. Jego oczy, mimo iż nadal miały plamy czerwieni, wyrażały troskę.

- Wszystko w porządku? – zapytał łagodnie Riddle, przyciągając do siebie Harry’ego i przytulając go.

- Wiesz, czasem jesteś naprawdę przerażający – wyszeptał chłopak. Marvolo jedynie roześmiał się i przytulił go mocniej. – Tom, ja… myślałem, że on jest po twojej stronie – powiedział chłopak, spoglądając mu w oczy.

 - To długa historia – powiedział Tom. – Opowiem ci kiedy indziej.

Musnął ustami jego czoło w miejscu blizny i poprowadził do sali treningowej, obejmując go jednym ramieniem.

***

Stanęli naprzeciwko siebie w odległości około piętnastu metrów. W pomieszczeniu znajdowali się również Severus, Alecto, Lucjusz i bracia Lastrange. Wszyscy stali za barierą ochronną. Mieli oglądać pojedynek i wyłapywać popełniane przez Harry’ego błędy.

Harry i Tom wykonali tradycyjny ukłon, po czym wyciągnęli przed siebie różdżki.

Pojedynek się zaczął.

Początkowo czarodzieje tylko krążyli wokół siebie, czekając na atak tego drugiego. W końcu Potter poczuł się tym nieco zmęczony i postanowił zaatakować. Czerwony promień pomknął w kierunku Riddle’a, kiedy Harry rzucił niewerbalne zaklęcie. Gryfon wiedział, że w prawdziwych pojedynkach czarodzieje nie wypowiadają inkantacji zaklęć, co daje im przewagę, niewielką, ale jednak.

Tom, jakby od niechcenia, odbił zaklęcie i sam zaatakował. Harry, nieco zaskoczonczy niesamowitą szybkością mężczyzny, nie zdążył się obronić, więc tylko odskoczył, unikając klątwy. Natychmiast potem rzucił kolejne zaklęcie.

Walka rozpoczęła się na dobre. Kolorowe promienie latały we wszystkich kierunkach. Obrona, atak, obrona, atak, unik – powtarzał w myślach Harry. Walczyli już od dłuższego czasu. Na ich twarzach widać było zarówno skupienie, jak i zmęczenie.

Pojedynek przypominał momentami dziki taniec. Tango skłóconych kochanków, którzy krążą wokół siebie, podnoszą na siebie ręce i odpychają się. Chwilę później przyciągają się na nowo w pozornie czułej złości, by odrzucić się z jeszcze większą siłą. W ich oczach nie ma nienawiści. Jest tylko zawziętość, która czyni ich wytrwalszymi.

Zarówno Harry, jak i Tom mieli już kilka pomniejszych ran, jednak żaden z nich nie zwrócił na to uwagi. Atakowali się i bronili przed kolejnymi klątwami. Używali coraz groźniejszych zaklęć i coraz bardziej zaawansowanych form zaklęć obronnych.

Po mniej więcej godzinie, kiedy Harry upadł na podłogę, by uniknąć klątwy, Tom szybko zareagował i rzucił na niego zaklęcie rozweselające. Gryfon już nie podniósł się z podłogi. Jedyne, co był w stanie robić, to leżeć na niej i opętańczo się śmiać.

Na twarzy Toma wykwitł zwycięski uśmiech, kiedy cofnął zaklęcie, podchodząc do Harry’ego.

- To była doskonała walka, nie sądzisz? – zapytał wesołym tonem, podając mu rękę.

- Tak, ale przegrałem – opowiedział ponuro, przyjmując dłoń i wstając.

- Och, Harry, nawet mi przez myśl nie przeszło, że mógłbyś ze mną wygrać – powiedział, nadal się uśmiechając. – Jestem zbyt dobry.

- I jaki skromny… – mruknął Potter.

- Nie przesadzajmy ze skromnością – zaśmiał się Riddle. – Chodź, uleczymy twoje rany. – powiedział i pociągnął go do wyjścia.

- Tom – zawołał za nim Severus.

- Zapiszcie swoje spostrzeżenia na kartce. Później się tym zajmę – powiedział.

- Nie mamy żadnych spostrzeżeń – odparł jedynie Severus i spojrzał z dumą na chrześniaka.

- To dobrze.

***

Remus podjął decyzję i teraz postanowił się jej trzymać.

Szybkim krokiem zmierzał w kierunku pokoju Fenrira. Denerwował się. Czuł się dokładnie tak samo, jak poprzednim razem, kiedy szedł w to samo miejsce, myśląc, że chodzi tylko o więź. Ale tym razem nie zwlekał.

Stanął przed drzwiami i od razu zapukał. Podobnie, jak poprzednio, odpowiedziała mu cisza.

Zapukał ponownie, lecz rezultat był taki sam.

W końcu zdecydował się po prostu wejść. To, co zobaczył po otworzeniu drzwi, wprawiło go w zdumienie. Większość rzeczy była spakowana, a na środku stały dwie, średniej wielkości walizki.

Remus wszedł niepewnie do środka, nie wiedząc, czego jeszcze powinien się spodziewać. W tym momencie z drzwi prowadzących do łazienki, wyszedł Fenrir. Wilkołak, jak tylko zobaczył Lupina, stanął jak wryty.

- Remus – wyszeptał tylko to jedno słowo.

- Fenrir, co… co to wszystko znaczy? Wyjeżdżasz? – zapytał cichym, niepewnym głosem.

Starszy mężczyzna spuścił głowę i podszedł do bagażu, po czym dopakował kilka drobiazgów.

- Mam nadzieję, że kiedyś wybaczysz mi, że zniszczyłem ci życie – powiedział, nadal nie patrząc na Remusa, tylko zbierając i sprzątając kilka porozrzucanych rzeczy. – Albo chociaż pogodzisz się z tym.

- Czemu wyjeżdżasz? – powtórzył pytanie Lupin.

- Tak będzie lepiej – powiedział podchodząc do okna i opierając dłonie o parapet. – Nie będziemy się męczyć swoją obecnością i bę…

- Zamknij się! – krzyknął nagle Remus. – Po prostu się zamknij – powtórzył tym razem cicho.

Podszedł do Greybacka, nie będąc pewnym, co właściwie chce powiedzieć. W końcu zrobił to, czego pragnął od tak dawna. Wtulił się w jego szeroką klatkę piersiową i wciągnął nozdrzami jego zapach.

Wilkołak całkowicie zaskoczony tym zachowaniem, stał jak sparaliżowany. Delikatnie położył dłonie w pasie młodszego mężczyzny, ale bał się zrobić cokolwiek innego. Nie chciał go wystraszyć, spłoszyć.

Lupin uniósł lekko głowę i spojrzał w oczy wilkołaka.

- Naprawdę myślisz, że jestem w stanie cię nienawidzić? – zapytał cicho. – Teraz? Kiedy zdążyłem już cię pokochać?

- Remus…

- Nie obchodzi mnie, co było kiedyś – przerwał mu. – Gdybyś mnie nie ugryzł, prawdopodobnie nigdy bym cię nie spotkał – wyznał i złożył na ustach Greybacka delikatny, lecz pełen czułości pocałunek. – Nie uciekaj ode mnie. Proszę – wyszeptał.

- Remus, ja naprawdę żałuję, że… Nie byłem w stanie się powstrzymać. – Zacisnął usta w cienką linię.

- Wiem. Nie wracajmy do tego. Tylko tu zostań.

- Nie mogę.

- Ale…

- Nie mogę, bo mam do wykonania zadanie. – Westchnął głęboko. – Jadę do Rutland. Na pół roku.

Lupin zbladł na to oświadczenie. Nie tego się spodziewał idąc tutaj. Teraz, kiedy wszystko wydawało się już układać, ma zostać bez ukochanego na pół roku.

- Remus, nie mam prawa o to prosić, ale… – Spojrzał na niego z nadzieją. – Jedź ze mną.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro