19
- Crucio![1]
Krzyk kobiety rozlał się po lochach Czarnego Dworu. Czarny Pan uśmiechnął się z pobłażaniem, czekając na dalszą część przedstawienia.
- Sectumsempra![1] – Spokojny głos ponownie przeciął ciszę, nastałą po minionych wrzaskach. Ciało kobiety w jednej chwili pokryte zostało długimi, mocno krwawiącymi ranami. Tym razem słychać było jedynie jęki pełne bólu.
Voldemort westchnął ciężko, wyraźnie niezadowolony z użytych do tej pory zaklęć. Podszedł do torturującego kobietę mężczyzny, stanął za nim i szepnął mu do ucha.
- Więcej wyobraźni, Rowle. Postaraj się… bardziej. – Ostatnie słowo było niemal sykiem.
Mężczyznę przeszedł dreszcz. Głos Czarnego Pana potrafił wydobyć z ludzi różne emocje. Od paniki, przez niezręczność, do podniecenia. I właśnie to pomieszanie emocji Thorffin teraz czuł. Strach, że nie zadowoli swojego przywódcy i znów zostanie odsunięty na boczny tor i podniecenie z powodu możliwości pokazania mu swoich zdolności. Tyle że jak do tej pory Lord nie był zadowolony. Na dodatek czuł, że Voldemort uważnie się mu przyglądał, jakby go prześwietlał sprawiając, że co chwila przechodził go dreszcz, a on musiał się z całej siły kontrolować, by się nie wzdrygnąć.
Zaczął szukać w swojej głowie brutalniejszych klątw i rzucił pierwszą, która wpadła mu do głowy.
- Dolebicu![2] – Ciało kobiety stanęło w płomieniach, a jej wrzaski znów rozniosły się po lochach Czarnego Dworu.
Czarny Pan uśmiechnął się. W jego krwiście czerwonych oczach można było zobaczyć okrutne zadowolenie. – Bardzo dobrze, Thorffin. – Jego głos był ostry niczym brzytwa, a zarazem miękki i namiętny, można by rzec kuszący. Śmierciożerca już wiedział, że jego przywódca oczekuje takich właśnie klątw, mimo to powiedział ostrożnie.
- Pomyliłem klątwy. Chciałem rzucić Dolepericu.[3]
- Och, nie przejmuj się, to tylko różnica zapachu – powiedział ironicznie Riddle, po czym zaśmiał się lekko. – Kontynuuj – nakazał.
Rowle ugasił ciało kobiety. Z mściwą satysfakcją stwierdził, że tortury sprawiają mu niemałą przyjemność. Dają mu władzę nad ofiarą. To uczucie zadowalało go całkowicie. I nawet jeśli nie zadowoli swoim występem Lorda, to będzie pamiętał uczucia towarzyszące temu zdarzeniu.
- Lacuratis![4] – Rzucił kolejne zaklęcie i z uśmiechem na ustach przyglądał się, jak kobieta wrzeszczy i wierzga, podczas gdy jej spalona skóra kawałek po kawału odrywana była od ciała przez niewidzialną siłę.
Rowle z dumą przyznał sobie w myślach, że malujący się przed jego oczami obraz, to istne dzieło sztuki. A on chciał więcej. Chciał bardziej zmasakrowane ciało, głośniejsze krzyki. Chciał usłyszeć błagania o śmierć. Chciał usłyszeć żałosne, poddańcze, wypowiedziane ostatkiem sił błagania o śmierć, by móc nachylić się i szyderczo szepnąć – To dopiero początek zabawy, skarbie.
- Ferventuis![5] – kolejne zaklęcie wypowiedziane pełnym podekscytowania głosem.
W ciągu kilku sekund klątwa sprawiła, że krew pokrywająca bezskórne już ciało kobiety zaczęła dosłownie wrzeć, niczym gotująca się w garnku woda.
Rowle ponownie się uśmiechnął. Nie potrafił oderwać oczu od swojegodzieła. Nie potrafił wyjaśnić radości, jaka płynęła z zadawania bólu bezbronnej ofierze. Nie wiedział, dlaczego właściwie to mu się podoba. Ale wiedział jedno. Chciał tego więcej. Czuł się ciągle nienasycony, niczym wampir pijący krew.
Cofnął zaklęcie.
Drogma jednak nie przestała krzyczeć. Jej ciało, mimo że dopiero po kilku zaklęciach, wyglądało jak krwawa masa. Nawet, gdyby teraz ktoś ją uratował i wyleczył, to i tak do końca życia odczuwałaby skutki lordowskiej gościnności.
- Romposto![6] – Kolejne zaklęcie.
Kończyny kobiety wygięły się pod nienaturalnym kątem, a jej klatka piersiowa zapadła się, jak gdyby została zmiażdżona. Kobieta wydała z siebie jeszcze przeraźliwy krzyk, po czym straciła przytomność.
Twarz Thorffina wykrzywił grymas wściekłości. Był oburzony tym, że jego ofiara zemdlała. Uniósł różdżkę, by rzucić kolejną klątwę, kiedy Lord złapał go za nadgarstek.
- Wystarczy – powiedział spokojnym głosem.
- Ale… – chciał zaprotestować Rowle, lecz Czarny Pan mu przerwał.
- Powiedziałem, wystarczy. – Tym razem jego głos był ostrzejszy, jakby ostrzegawczy. Śmierciożerca opuścił różdżkę. – Znajdź i przyprowadź tu Severusa. Powiedz mu, żeby wziął to, co zwykle – nakazał.
***
Drogma Pruccet leżała na podłodze w lochach już trochę podleczona. Nadal miała połamane nogi i ręce, a jej ciało pokrywała masa ran, ale w większości odzyskała skórę, a jej klatka piersiowa nie była już zapadnięta. Voldemort pozwolił uleczyć ją tylko na tyle, by można było wydobyć z niej informacje o przyszłych zamiarach Dumbledore’a. Pozbyli się powstałego przy torturach bałaganu, rzucając szybko – Tergeo.[1] – Następnie Lordgrzecznie wyprosił Rowle’a z lochu.
Riddle podszedł do nadal nieprzytomnej kobiety, kucnął i rzucił – Rennervate.[1]
Kobieta otworzyła oczy i natychmiast się zerwała. A raczej zrobiłaby to, gdyby nie miała połamanych niemal wszystkich kości. Nagły ruch spowodował niewyobrażalny ból, czego skutkiem był głośny krzyk. Kobieta zastygła w bezruchu, chcąc odczuwać możliwie najmniejsze cierpienie.
Voldemort wykrzywił wargi w grymasie pogardy. Złapał ofiarę za włosy i szarpnął w górę, by jej głowa oderwała się od podłoża. Kobieta jęknęła żałośnie, czując nasilający się ból w szyi, klatce piersiowej i kręgosłupie. Lord zbliżył usta do jej ucha i szepnął tonem pełnym okrucieństwa.
- Jak miło, że zaszczyciłaś nas swoją obecnością, moja kochana Drogmo Pruccet – z sarkazmem wysyczał nazwisko więźnia. – A teraz, masz dwie możliwości. Albo wyśpiewasz mi od razu wszystko, co wiesz o planach Albusa Dumbledore’a, a ja w nagrodę skrócę twoje męki, albo będę torturował cię przez miesiąc, z dnia na dzień coraz okrutniej, by na koniec wlać w ciebie Veritaserum, a potem pozwolić ci się wykrwawić w niewyobrażalnych męczarniach – oznajmił pozornie spokojnym, beznamiętnym głosem, w którym jednak doskonale słyszalna była groźba. – Więc, co wybierasz, kochana Drogmo?
- Idź się pieprzyć z Nagini – warknęła, plując krwią.
- Rozumiem – powiedział miękkim głosem, jednocześnie uśmiechając się, jakby właśnie takiej odpowiedzi oczekiwał. – W takim razie, jutro zaczynamy naszą zabawę, Drogmo – wyszeptał jej do ucha. Podniósł się i popatrzył na nią z pogardą. – Tak przy okazji, nie jestem zoofilem i nie gustuję w płci przeciwnej. Ale jeśli bardzo będziesz tego pragnąć, z przyjemnością "wypieprzę" ciebie – powiedział groźnie, po czym zaśmiał się okrutnie. – Przykuj ją do ściany, Severusie.
***
Tom szedł szybkim krokiem w kierunku swoich komnat. Chciał jak najszybciej zmyć z siebie krew tej przeklętej suki. Cóż, Sectumsempra[1] może nie była jednym z najobrzydliwszych zaklęć, ale miała to do siebie, że krew ofiary rozbryzgiwała się we wszelkich możliwych kierunkach. Z każdym krokiem przyspieszał tempo, chcąc zmyć z siebie szlam, od którego przechodziły go dreszcze obrzydzenia.
Doszedł do rozwidlenia i skręcił w prawo, od razu wpadając na kogoś mniejszego od siebie. Spojrzał w dół.
Harry odsunął się lekko skołowany przez zderzenie. Pokręcił kilka razy głową, po czym uniósł ją do góry. Widok Toma wyraźnie go zszokował. Gryfon rozchylił usta i szeroko otworzył oczy.
- Tom? – zapytał cicho ze słyszalnym w głosie strachem.
- Harry. Nie powinieneś mieć teraz zajęć z Seve… – zamilknął kiedy przypomniał sobie, że Severus jest przecież na dole. – Och, więc, co tu robisz? – zapytał pozornie spokojnie.
- Tom, czemu jesteś cały we krwi? – Harry wypowiedział pytanie bardzo wolno, jakby bał się odpowiedzi.
- To nie jest moja krew.
- Kogo torturowałeś? – Tym razem zapytał dość szybko.
- Harry…
- Kogo? – przerwał mu chłopak.
- Drogmę Pruccet – powiedział bezbarwnym głosem Riddle.
Gryfon był coraz bardziej wzburzony i Tom wiedział, że jeśli jakoś tego nie załagodzi, to Harry się od niego odwróci już na zawsze. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że chłopak nie potrafił znieść cierpienia kogokolwiek, nawet wroga. Tyle że cierpienie było nieodłącznym elementem wojny, a Tom musiał w jakiś sposób wyciągnąć informacje od ludzi Dumbledore’a. Jednak nigdy nie torturował osób, które sobie na to nie zasłużyły.
- Kim ona była? – padło ciche pytanie. Tom przez dłuższy czas nie odpowiadał, patrząc tylko na Harry’ego z niemą prośbą, by się nie denerwował i po prostu zostawił ten temat. – Tom. Kim ona była? – powtórzył Potter.
Tom westchnął ciężko i odpowiedział. – To prawa ręka Dumbledore’a. Specjalizuje się w torturach mugoli i mugolaków mugolskimi sposobami.
Harry spuścił głowę i zaczął się cofać, tak jakby chciał uciec od czegoś niebezpiecznego.
- Harry, zaczekaj. – Tom chciał do niego podejść, jednak chłopak odsunął się jeszcze bardziej. – Harry…
- Nie – powiedział szybko. – Chcę być teraz sam. – Odwrócił się i odbiegł do swojego pokoju.
***
Remus od tego dziwnego pocałunku w kuchni nie potrafił przestać myśleć o Fenrirze. Od dawna widział, że ten zachowuje się wobec niego dziwnie. Ale odkąd zaczęli się częściej widywać, to jakby nasiliło się.
Wcześniej Greyback brał na siebie mnóstwo zadań. Niemal cały czas był w podróży. Zdobywał dla Toma różne artefakty, negocjował z watahami, szpiegował i robił wiele innych rzeczy, o których Remus nie miał pojęcia. Jednak odkąd zaczął częściej bywać w Czarnym Dworze, Lupin odniósł wrażenie, że mężczyzna go unika. Postanowił więc z nim porozmawiać.
Tyle że rozmowa nie skończyła się tak, jak przewidywał. Myślał, że po prostu irytuje starszego wilkołaka swoim zachowaniem, albo może uraził go czymś i nawet nie zwrócił na to uwagi. Ale nigdy nie spodziewałby się, że może być jego towarzyszem.
Owszem, sam to czuł, lecz był pewien, iż jest to jednostronne. A teraz, miał nadzieję, że Greyback nie zrobił tego, by wymigać się od odpowiedzi, albo by pomieszać mu w głowie. Oddałby wszystko, co ma, by Fenrir pragnął go chociaż w połowie tak bardzo, jak Remus pragnął jego.
Nie miał zamiaru mu o tym mówić. Bał się odrzucenia. Świadomość nieodwzajemnionej miłości bolałaby bardziej niż niepewność uczuć drugiej osoby. Ale teraz chciał wyznać wilkołakowi wszystko. Tylko nie miał pojęcia, co mu powiedzieć, jak zacząć rozmowę. A przede wszystkim nie wiedział, czy towarzysz będzie w ogóle chciał go wysłuchać.
To właśnie był powód, dla którego nadal nad tym rozmyślał, zamiast po prostu pójść i wyznać swoje uczucia. To był trudny krok. I na pewno zmieni jego życie, bez względu na to, co nastąpi później.
***
Harry od ponad godziny patrzył przez okno w swoim pokoju. Nogi bolały go już od stania, jednak nie zrobił nic w związku z tym.
Ciągle zastanawiał się nad tym, co robi Tom. Doskonale wiedział, że mężczyzna trzyma w lochach Dworu więźniów i torturuje ich. Sam mu o tym mówił i to wiele razy. Był nawet świadkiem rzucania zaklęć na skatowanego mężczyznę w swojej wizji i później, kiedy próbował go uwolnić. Nie powinno być dla niego zaskakujące, że Riddle torturuje ludzi, ale kiedy zobaczył Toma całego we krwi, coś w nim pękło.
Najpierw myślał, że mężczyzna jest ranny. Ale potem zdał sobie sprawę, że gdyby tak było, to z pewnością nie spacerowałby sobie tak po prostu po posiadłości. Od razu domyślił się, że Marvolo jeszcze chwilę temu kogoś torturował. I chociaż wiedział, że on zajmuje się tym, nawet dość często, to nie potrafił spokojnie tego przyjąć. Sam nie wiedział, dlaczego tak właśnie zareagował. Przecież przyzwyczaił się już do myśli, że Tom nie jest święty.
Może to dla tego, że zwykle jest miły i spokojny. I czuję się przy nim bezpiecznie – zastanawiał się gryfon.
Pamiętał, że kiedy ostatnio poczynił pewne działania w związku z torturowanym przez Toma mężczyzną, to potem tego żałował. I nie chodziło o karę, lecz o to, kim ten człowiek był. A teraz, Riddle powiedział, że ta kobieta jest, a raczej była prawą ręką Dumbledore’a. Torturowała mugoli i mugolaków. Harry powinien cieszyć się, że ktoś taki nie będzie mógł więcej krzywdzić innych ludzi. Ale kiedy pomyślał o Tomie, o swoim troskliwym i opiekuńczym Tomie, który sprawiał swoim ofiarom ten sam los, jaki one sprawiały niewinnym ludziom, nie potrafił pozostać spokojny. Miał ochotę nim potrząsnąć, zabronić mu rzucania mrocznych klątw na innych ludzi. Jednak wiedział, że to byłoby po prostu bezsensu.
Wiedział doskonale, że Riddle potrafi być okrutny. Jednak nie potrafił przyjąć do wiadomości, że znęcający się nad innymi Voldemort jest tym samym człowiekiem, z którym chce się połączyć.
O Merlinie, czy ja właśnie o TYM pomyślałem? – zapytał sam siebie nieco spanikowany.
Harry coraz częściej zastanawiał się, kiedy Tom zaproponuje mu połączenie. Ale on chyba nie miał zamiaru tego robić. Owszem, zbliżyli się do siebie ostatnio, ale mężczyzna nic nie robił w związku z tym.
Gryfon zaczął się nawet zastanawiać, czy połączenie nie jest bolesne. Albo niebezpieczne. Bo przecież gdyby było inaczej, Tom na pewno zapytałby go o to już dawno temu. Tym bardziej, że od tego zależy jego życie. A Harry nie chciał, by mężczyzna umarł. Chciał być z nim.
Uwielbiał spędzać czas z Marvolo. Powoli zakochiwał się w nim, choć sam jeszcze nie zdawał sobie z tego sprawy. Zapominał o całym świecie, kiedy czuł na swoich ustach wargi Riddle’a, jego oddech na swojej skórze. To było niewyobrażalnie przyjemne, a on z każdym dniem pragnął tego coraz więcej.
Tom był mu drogi. Nie mało znaczenia, że torturował ludzi. No dobra, miało – przyznał w duchu Harry. – Ale nie krzywdzi niewinnych – pomyślał, po czym stwierdził, że koniecznie musi go przeprosić.
Nie dziwne, że nie pyta o połączenie, skoro zachowuję się jak niedojrzały gówniarz – skarcił się gryfon.
W tym momencie w pokoju rozległo się ciche pukanie. Harry westchnął lekko i powiedział głośno – Proszę! – lecz nie odwrócił się od okna.
Drzwi uchyliły się i do środka ktoś wszedł. Mężczyzna zapytał, niepewny, czy powinien tu być
- Harry? Możemy porozmawiać?
Potter odwrócił głowę, spoglądając na Riddle’a. Skinieniem głowy pokazał, że nie ma nic przeciwko. Tom zamknął drzwi i podszedł do miejsca, w którym stał chłopak.
- Harry, wydaje mi się, że…
- Powinienem cię przeprosić, wiem – powiedział cicho gryfon, przerywając wypowiedź mężczyzny.
- Cóż, nie to chciałem powiedzieć, ale… może powiesz, o czym myślisz? – poprosił przyjaznym głosem Riddle.
- Ja… nie powinienem tak reagować – wydukał chłopak, odwracając się do starszego czarodzieja, by spojrzeć mu w oczy. – Mówiłeś mi, co robisz. I mówiłeś, że nie krzywdzisz niewinnych ludzi. – Gryfon westchnął ciężko i spuścił wzrok. – Nie mam prawa się na ciebie wkurzać. Ani cię oskarżać. Przepraszam – dodał szeptem.
- Harry. – Tom pogładził ręką jego policzek. – Nie ma nic, za co powinieneś mnie przepraszać – powiedział łagodnie, przysunął się do chłopaka całkowicie i mocno go przytulił, opierając podbródek na jego głowie.
Harry jednak, mimo zapewnień Toma, nadal czuł się źle z powodu swojego zachowania. Wtulił się w mężczyznę i zaczął się tłumaczyć stłumionym głosem
- Tom, ja… naprawdę jest mi głupio. Nie wiem, czemu się tak zachowałem – mówił szybko. – Po prostu… ja… zobaczyłem cię całego we krwi i… trochę się chyba przestraszyłem, a potem zdenerwowałem…
- Cii… – uspokoił go Riddle. – Nic się nie stało – powiedział, po czym cmoknął go w czubek głowy.
Harry odetchnął, jakby wszystkie zmartwienia właśnie zniknęły. Spojrzał Tomowi prosto w oczy, kiedy ten odchylił się nieco i trzymając go lekko za podbródek, uniósł jego głowę do góry. Uśmiechnął się czule do gryfona, po czym pochylił się i równie czule go pocałował.
A Harry, jak za każdym razem, zapomniał o całym świecie i zatracił się w pełnym miłości pocałunku. Znów poczuł te wszystkie, niedające się opisać, emocje. Jakby ziemia się pod nim zapadała, ale on nie martwił się tym, ponieważ w tym samym czasie wznosił się ku niebu. Nie bał się tego, ponieważ Tom mocno go trzymał w swoich silny ramionach i Harry wiedział, że jest bezpieczny.
Nie ważne stało się to, że jeszcze nie tak dawno Tom miał na rękach krew bezbronnej ofiary. Te dłonie były dla gryfona najczystsze i najpiękniejsze, dające rozkosz swym dotykiem. A chłopak pragnął ich. Chciał czuć elektryzujące ciepło, roznoszące się po całym ciele od miejsca, w którym stykały się one ze skórą Harry’ego. Chciał, by badały go, poznawały i zapamiętywały. Potrzebował, by te ręce zawładnęły jego ciałem, zniewoliły je i nasycone już oddały we władanie tym ciepłym, rozkosznym ustom.
Harry pożądał tego wszystkiego, chociaż usta Toma nadal znajdowały się na jego wargach, a dłonie przesuwały się wolno po koszulce na jego plecach.
Potter przysunął się jeszcze bliżej mężczyzny, wtulając się w niego tak mocno, jakby chciał złączyć ich dwa ciała w jedną całość. Jęknął cicho, prosząc o więcej w aktualnie jedyny możliwy dla siebie sposób. Tom, nie odrywając ust od warg chłopaka, złapał go poniżej pośladków, uniósł i posadził na parapecie.
Gryfon oplótł ramionami szyję Riddle’a, przyciągając go jak najbliżej, jakby się bał, że może on zniknąć. Tom natomiast powoli przesuwał dłońmi po barkach Harry’ego, jego ramionach. Niewiele później przeniósł swój dotyk na klatkę piersiową chłopca. Wyczuł pod cienką koszulką towarzysza sutki i delikatnie przesunął po nich kciukami kilka razy. Harry drżał lekko z po raz pierwszy przeżywanej tego typu przyjemności. Tom zsunął ręce na jego brzuch. Odrobinę wsunął dłonie pod koszulkę, dotykając wrażliwej, ciepłej i niesamowicie miękkiej skóry samymi opuszkami palców.
Potter oddychał niebywale szybko, czując ten niesamowicie delikatny, lecz ogromnie pobudzający zmysły dotyk. Jego ciało lgnęło w kierunku tych dłoni i ciała, do którego one należały. Czuł się tak wspaniale, jak jeszcze nigdy do tej pory. Miał wrażenie, że jego skóra pali w miejscu, w którym był dotykany. Lecz był to rozkoszny ogień. Jego ciało było jakby odrętwiałe z przeżywanej przyjemności. Rozgrzane z powodu odczuć. A oddech Toma był swego rodzaju ukojeniem, lekkim wiaterkiem, który niósł ze sobą ten niepowtarzalny i niedający się niczym zastąpić zapach.
Harry westchnął po raz kolejny prosto w usta mężczyzny, kiedy ten przesunął dłonie na jego biodra i dotykał ich tak samo delikatnie, jak wcześniej brzucha. Chłopak, nie chcąc pozostać tak całkowicie biernym, nogami oplótł Riddle’a w pasie, co dało efekt większej bliskości. Starszy czarodziej mruknął z aprobatą na ten ruch, jednocześnie odrywając usta od warg towarzysza, by mokrymi pocałunkami wyznaczyć linię jego szczęki. Drogę do wrażliwego płatka ucha przebył językiem, co wywołało głośny jęk Pottera, a następnie szept
- Tom.
Riddle uśmiechnął się na taką reakcję gryfona i delikatnie possał skórę za uchem, zostawiając zaróżowiony, wilgotny ślad. Owiał to miejsce swoim oddechem, a Harry zadrżał, rozkoszując się przeżywaną właśnie przyjemnością.
- Za chwilę będzie kolacja – oznajmił cichym, lecz pełnym namiętności głosem, jakby mówił o czymś wyjątkowo ekscytującym.
- Więc chyba powinniśmy już iść do jadalni – powiedział Harry, przymrużając powieki, kiedy Tom zaatakował jego szyję, wyznaczając sobie drogę do jabłka Adama.
- Taak… powinniśmy – zgodził się mężczyzna, po czym jeszcze raz mocno pocałował towarzysza.
Kiedy w końcu się od niego oderwał, chciał się odsunąć, jednak Harry przytrzymał go i ukrył twarz w zagłębieniu jego szyi.
- Harry, co się dzieje? – zapytał lekko zaniepokojony Marvolo, od razu obejmując gryfona.
- Nic, ja… ja tylko muszę się trochę uspokoić… – Głos młodszego czarodzieja wyrażał mocne zażenowanie.
- Och – zaczął mężczyzna z psotnym uśmiechem wkradającym się na usta. – Chcesz powiedzieć, że…
- Jestem pewnie cały czerwony – przerwał mu szybko Potter, nie chcąc dopuścić, by Riddle powiedział coś zawstydzającego.
- Och – zaczął ponownie. – Harry, jesteś absolutnie uroczy, kiedy się rumienisz. – powiedział Tom, uśmiechając się z satysfakcją i całując chłopaka w skroń.
Harry wydał cierpiętniczy dźwięk, po czym powiedział z wyrzutem – Nie cierpię, kiedy to robisz!
- Co takiego? – zapytał Riddle, niby nie wiedząc o co chodzi.
- Nie cierpię, kiedy zawstydzasz mnie jeszcze bardziej, podczas gdy jestem zawstydzony do granic możliwości. – Westchnął głęboko. – Ale czym są granice dla Czarnego Pana?
Tom zaśmiał się perliście, po czym zsadził Harry’ego z parapetu. Chłopak nie spodziewając się tego, zachwiał się lekko, kiedy Riddle postawił go na podłodze, ale szybko złapał równowagę, nadal obejmując ramionami jego szyję.
- Chodź, opłuczemy twoją uroczą buźkę zimną wodą i pójdziemy na kolację – zaproponował ugodowo mężczyzna, całując kącik ust Pottera.
Niedługo potem wyruszyli w stronę jadalni, mimo że Harry nie dał rady pozbyć się rumieńca za pomocą zimnej wody.
***
Lupin postanowił. A co postanowione, powinno być zrobione.
Chciał od razu po kolacji zaciągnąć Greybacka do swojej sypialni i w najgorszym wypadku rzucić się na niego i całować do nieprzytomności, jednak ten nie pojawił się na posiłku. Remus zaczynał czuć się sfrustrowany. Teraz miał tylko nadzieję, że wilkołak nie wyruszył na żadną misję.
W tempie ekspresowym zjadł kolację, a raczej przełknął kilka kęsów. Ku zdziwieniu pozostałych, zerwał się ze swojego miejsca już po dziesięciu minutach i bez słowa wyszedł z jadalni.
Drogę do komnat Fenrira pokonał niemal biegiem. Na kilka metrów przed miejscem ostatecznym swojej wędrówki zwolnił, by nie być zmuszonym łapać oddechu, kiedy wilkołak otworzy drzwi. Miał zamiar od razu przystąpić do działania, inaczej był pewien, że mężczyzna ucieknie mu w pierwszy z możliwych sposobów. A do tego dopuścić absolutnie nie mógł.
Kiedy był u celu swojej wędrówki, odetchnął głęboko i zapukał drżącą ręką. Odpowiedziała mu jedynie cisza. Serce zaczęło bić mu dwa razy szybciej ze strachu, że Greyback jednak gdzieś wyjechał. Mimo wszystko zapukał jeszcze raz. Jego wyczulony słuch wyłapał cichy szmer po drugiej stronie drzwi.
Lupin wstrzymał powietrze.
Kilkanaście sekund później drzwi uchyliły się i stanął w nich półnagi wilkołak. Wyglądał, jakby nie brał prysznica od dwóch dni. Jego włosy były w ogromnym nieładzie, sińce pod oczami wskazywały na zmęczenie, a w powietrzu wyczuwalna była woń Ognistej Whiskey pomieszana z potem.
I chociaż każdy skrzywiłby się na ten widok i zapach, Remusowi ani trochę to nie przeszkadzało. Jego serce zaczęło bić jeszcze szybciej, kiedy lekko nieprzytomny wzrok Greybacka na nim spoczął. Młodszy wilkołak odchrząknął, by oczyścić sobie gardło, po czym powiedział cicho
- Fenrir, możemy porozmawiać? – Jego głos był niepewny, ale Lupin nie zamierzał odejść bez odpowiedzi.
- Jestem teraz zajęty – odpowiedział zachrypniętym głosem wilkołak.
- To nie zajmie długo.
- Nie mogę…
- Przestań mnie zbywać. – Zirytował się młodszy mężczyzna. – Dobrze wiesz, że powinniśmy wyjaśnić sobie kilka rzeczy – oznajmił, nieco ostrzejszym głosem niż zamierzał.
- Mówiłem już, nie mogę teraz – warknął Fenrir, lecz jego twarz nie wyrażała niechęci, zawartej w jego głosie.
- Och, na dzwonki Merlina! – Wkurzył się Remus, po czym zgodnie z planem, rzucił się na Greybacka, wpił w jego usta i całował, przelewając w to wszystkie swoje uczucia.
Niestety, plan nie powiódł się do końca. Żaden z nich nie stracił przytomności.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro