Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

SEVERUS 008

 — A więc sprawa panny Granger jest wyjaśniona. Przyprowadź ją na następne spotkanie — mówi Dumbledore. Jako jedyny stoi. Znowu patrzy na wszystkich z góry. Traktuje jak nic nieznaczące pionki w swojej durnej grze.

— Właściwie dlaczego nie przyprowadziłeś jej dzisiaj? — Weasley składa ręce na piersiach. Odkąd skończył siedemnaście lat, zdaje mu się, że jest wszechmogący. Jego szacunek do mnie zginął dawno temu, gdzieś pośród stert brudnych skarpet, od miesięcy piętrzących się w jego pokoju.

— Ron! — Molly posyła synowi karcące spojrzenie.

— No co!? Skąd mamy pewność, że nic jej nie zrobił!?

— Panie Weasley! — Minerva siedząca obok, wstaje prawie że przewracając krzesło. — Zapomina się pan! Jak pan śmie, obrażać człowieka, który codziennie ryzykuje życie, żeby mógł pan żyć w wolnym kraju!

Weasley kruszeje. Spuszcza głowę i mamrocze coś niezrozumiałego pod nosem.

— A co z akcją w Harrow? — pyta Tonks, bawiąc się łyżeczką do herbaty.

— Wyjęłaś mi to z ust... — Arbuz uśmiecha się nieznacznie — To najważniejszy punkt naszego dzisiejszego spotkania. Remusie, czy wasz oddział jest już gotowy?

— Tak. Wszystko jest przygotowane — odpowiada Lupin. — Tylko wciąż nie wiemy, jak zdemagizować nasz obszar działania. To jedyny sposób, żeby wedrzeć się do aresztu i wyciągnąć oddział Georga. Inaczej nie mamy szans ze śmierciożercami.

— Jak to zdemagizować? — Artur Weasley marszczy brwi. — Da się w ogóle coś takiego zrobić?

— Tak — włączam się do dyskusji. — A przynajmniej na jakiś czas. To bardzo skomplikowana magia krwi.

— Jesteś w stanie to zrobić? — pyta Minerwa.

Przytakuje powoli.

— Tak. Potrzebuje tylko jeszcze trochę czasu na opracowanie odpowiednich zaklęć.

— George jest tam od dwóch tygodni! — Huk. Ronald Weasley wstaje od stołu, przewracając krzesło. — Jak nie teraz, to kiedy!?

— Ron! — panna Weasley łapie brata za rękaw. Wstaje. Wciąż trzymając go za rękaw, wychodzi. Rodzeństwo znika za drzwiami.

— Skoro Hermiona dołącza do Zakonu, to może mogłaby ci pomóc? — proponuje Lupin. — Wiem, że za nią nie przepadasz, ale to mądra dziewczyna.

— Remus ma rację — dodaje Minerva.

No kurwa świetnie. Mam współpracować z Granger?! Jeszcze czego...

Młodzi Weasley'owie wracają na spotkanie.

— W takim razie wszystko ustalone — oznajmia Arbuz. — Tonks i Remus, Bill, Alastor i Kingsley kontynuują działania operacyjne swoich grup. Minervo, ty dalej monitoruj sytuację w Hogwarcie. Molly, ty i Artur, zostajecie przy swoich starych zadaniach. Severusie, wprowadź pannę Granger w plan akcji w Harrow i poproś o pomoc. Co dwie głowy, to nie jedna. Dziękuję Wam za dzisiaj. To wszystko — uśmiecha się przymilnie i wychodzi z pomieszczenia.

Odwracam się już na pięcie, gotowy do wyjścia. Molly kładzie mi rękę na ramieniu:

— Może chociaż raz, zostaniesz na kolacji?

— Wybacz Molly, ale nie — odpowiadam cicho.

— Dlaczego nigdy z nami nie jesz? — Łapie się pod boki. Nic nie mówię. Wkładam rękę do kieszeni, by wręczyć kobiecie plik podrobionych kartek na jedzenie. Otwiera usta ze zdziwienia.

— Przydadzą się... Pójdę już.

— Dlaczego nie przy Albusie?

Posyłam jej wymowne spojrzenie.

— Racja... Dziękuję. Zaraz wszystkim rozdam. Może jednak zostaniesz.

Kręcę przecząco głową. Wychodzę z pomieszczenia. Deportuję się bez najmniejszego hałasu. Lepiej, jeśli Dumbledore nie będzie wiedział, o pewnych sprawach. Jego dwa motta życiowe: dla większego dobra i drugie, do którego nigdy otwarcie się nie przyznaje — po trupach do celu, odebrały już życie setką ludzi. Te kartki też na pewno by się mu nie spodobały. A jeśli coś nie spodoba się naszemu przegniłemu Arbuzowi, Zakon nie ma już żadnych szans na działanie w tym kierunku.

Jak zawsze aportuję się pod samą bramą. Coś jest nie tak. Nie wyczuwam jednego z zaklęć zabezpieczających. Ktoś musiał wchodzić albo wychodzić. Kurwa! Granger!

Wbiegam do domu.

— Granger?!

Nic. Odpowiada mi cisza. Przeszukuję wszystkie pokoje, ale nigdzie jej nie ma. Tak samo w ogrodzie. Wracam do domu. Nie zostawiła żadnej kartki. Wiadomości.

Z powrotem wychodzę na dwór. Muskam palcami zimne ogrodzenie, starając się wyczuć, jak zniknęło jedno z zaklęć. Nikt nie wdarł się tutaj od zewnątrz. Zniknęło tak, jak znika zawsze, gdy otwieram furtkę od środka. Granger musiała wyjść stąd sama. Dobrowolnie. Tylko gdzie ona teraz jest?

***

Wpół do ósmej, a Granger nadal nie ma. Sam nie wiem, po co, ale siedzę na podjeździe przed domem i wpatruję się w bramę. Napisałem już do Lucjusza. Jeszcze nie odpowiedział. To do niego niepodobne.

Analizuje wszystkie możliwości nagłego wyjścia gryfonki, ale żadna nie jest ani trochę logiczna. Wiem tylko, że Granger wyszła w pośpiechu. Zostawiła włączoną kuchenkę. Kubek z torebką herbaty i otworzoną książkę na stole. Nie wzięła nawet dokumentów. Jeśli ją złapią, zabiją na miejscu. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro