Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

SEVERUS 006

Zalewam herbatę wrzątkiem. Na kuchence dogotowuje się już zupa. Granger miała rację. Kilka dodatkowych godzin snu dobrze mi zrobiło.

Wyglądam przez okno. Przed bramą nie ma nawet żywej duszy. Granger niedługo powinna wrócić. Mam nadzieję, że matka potraktowała ją chociaż znośnie.

Cukierniczka wypada mi z rąk, gdy po całej okolicy roznosi się okropny huk.

— Szlag by to... — mamrocze cicho. Klękam przy rozbitej porcelanie. Wyjmuje różdżkę. Rzucam zaklęcie. Po chwili, już cała cukierniczka stoi na blacie.

Rozlega się dzwonek do bramy. Wyglądam przez okno. Przed furtką stoi Granger w towarzystwie jakiegoś śmierciożercy. Wprost kurwa świetnie.

Wychodzę z domu, trzaskając za sobą drzwiami.

— Dzień dobry, panie Snape — mówi z uśmiechem na ustach. Kłania mi się nisko.

Odpowiadam mu skinieniem głowy. Spoglądam na Granger. Nie wygląda na przerażoną. Jest co najwyżej lekko zdenerwowana.

— Czym zawdzięczam tą wizytę? — pytam oschle.

— Wracając z pracy, spotkałem pannę Venable. Pomyślałem, że zaoszczędzę jej trudów pieszej podróży do punktu deportacyjnego i pomogłem dotrzeć tutaj.

— Wspaniale. Chodź, Alison. — Jej nowe imię tak dziwnie brzmi w moich ustach. Przesuwam się w bramie. Granger od razu czmycha do domu. — Dziękuję...

— Davies — kończy za mnie, uśmiechając się przymilnie.

— Davies... — Lustruję go wzrokiem, po czym odwracam na pięcie, z zamiarem powrotu do domu.

— Panie Snape?

Wzdycham głęboko. Odwracam się z powrotem do śmierciożercy.

— Czy panna Venable, miałaby jakieś wolne popołudnie?

— Jest zaręczona... Davies.

***

Gdy wracam do domu, na stole stoją już talerze pełne zupy. Granger wychodzi właśnie z kuchni, niosąc łyżki.

— Pomyślałam, że już zjemy — mówi cicho.

— Dobrze — przytakuje, siadając do stołu.

— Smacznego...

Odpowiadam jej skinieniem głowy. Zaczynamy jeść. Jedyne co da się teraz słyszeć, to obijanie łyżek o talerze. Wiem, że ta cisza nie potrwa długo. Już widzę, że Granger chce porozmawiać.

— Wyspał się pan?

— Tak. Lepiej powiedz mi, jak było u matki i skąd przyplątała się do ciebie ta szumowina?

Granger na zmianę otwiera i zamyka usta. Bierze głęboki wdech.

— Pani Prince powiedziała, że jestem szlamą i mnie wyrzuciła... — Spuszcza wzrok. Wygląda teraz jak pierwszoroczna Granger, rozpaczająca z powodu Z zamiast P na wypracowaniu.

— Mówiłem, że nie jest zbyt gościnna... — Posyłam Granger ciepłe spojrzenie, w zamian za przeprosiny, na które nigdy nie będę się w stanie zdobyć.

— Powiedziała, że chce, żeby w przyszłym tygodniu sam pan do niej poszedł.

— Tak... sam do niej pójdę. Poza tym nie powinnaś znowu pojawiać się w Downe. Ten śmierciożerca pytał, czy miałabyś czas się z nim spotkać. — Granger zastyga bez ruchu. — Powiedziałem mu, że jesteś zaręczona.

— D-dobrze pan zrobił — odpowiada nieco zaskoczona. — Co z Zakonem?

— A co ma być?

— Chcę pomagać. Wstąpić do Zakonu. Proszę. To...

— To niebezpieczne, Granger — wcinam się twardo. — Bardziej niż ci się wydaje.

Patrzy na mnie maślanymi oczami. Odwracam wzrok.

— Proszę... — powtarza cicho. Nie odpowiadam. Granger wstaje od stołu. Zabiera talerze i wynosi je do kuchni. Po chwili sam wstaje. Przysuwam krzesło. Wchodzę do kuchni. Granger stoi przy zlewie, zajęta zmywaniem. Opieram się o framugę.

— Zostaw to. Przecież mam różdżkę. — Składam ręce na piersiach.

— Skoro nie mogę pomagać w Zakonie, to chociaż tutaj się przydam — odpowiada cicho. Wzdycham głęboko.

— Dobrze...

Odwraca się do mnie, rozchlapując wodę po całej kuchni. Uśmiecha się szeroko.

— Naprawdę?

— Zapytam.

— Dziękuję, profesorze... To znaczy... Po prostu dziękuję — poprawia się szybko.

— Zostaw to, zaraz zmyje.

Granger przytakuje energicznie. Wychodzi. Słyszę jak wchodzi po schodach.

Rzucam zaklęcie. Podczas gdy naczynia kończą się zmywać, wracam na górę. Przespałem pół dnia. Najwyższy czas wziąć się do pracy.

Wchodzę do gabinetu. Uchylam okno i siadam za biurkiem.

Zabieram się za podrabianie dokumentów. Sięgam po pierwsze zdjęcie. Lupin.

Odwracam fotografie i spisuje z niej jego nowe dane.

David Thewlis

Przepisuje resztę sfałszowanych informacji, po czym przyklejam zdjęcie. Przystawiam pieczątki. Kopiuje podpisy. I tak jeszcze następne dwadzieścia cztery razy, z resztą zdjęć.

Gdy wszystko jest już gotowe, sięgam po Znicz. Gdyby nie Zakon i konspiracja, pewnie nigdy nie powstałaby miniaturowa wersja sieci Fiuu, obchodząca, teraz w pełni kontrolowaną i sprawdzaną, normalną sieć.

Obejmuje Znicz palcami. Rzucam niewerbalne zaklęcie. Z środka wybucha ogień. Od razu zabieram ręce. Płomienie są lodowate.

— Londyn. Riverside 58 — mamrocze cicho, wkładając w ogień nowe dokumenty Lupinów. Płoną na moich oczach. Znicz gaśnie na chwilę. Właśnie dotarły.

Wyciągam rękę po następne papiery. Trącam zdjęcie. Spada na podłogę z hukiem rozbitego szkła.

Zaciskam powieki. Wspaniale...

Przywołuje ostatnią pamiątkę po Semper. Muskam zimnymi palcami roztrzaskaną szybkę. Czuje jak w oczach zbierają mi się łzy.

Uspokój się Snape!

Usiłuje wytrzeć strugi łez cieknące po policzkach.

Natychmiast!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro