Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

NRCYZA 016

Czuje w ustach metaliczny posmak krwi. Muskam palcami lodowate płytki, którymi wyłożona jest podłoga w salonie. Kręci mi się w głowie. Gdzieś w domu trzaskają drzwi. Lucjusz pewnie się położył. I dobrze. Jest pijany i zmęczony. Powinien się przespać.

Znowu skrzypienie drzwi. Tym razem tych wejściowych. Pewnie Draco wrócił od Blaise'a.

Podpieram się na ręce i próbuje wstać. Dracon nie może zobaczyć mnie w takim stanie.

— Mamo?

Z trudem otwieram oczy. Zamazany obraz mojego chłopca, pojawia się w progu:

— MAMO?! — klęka obok mnie — dasz radę wstać?

Otwieram już usta by odpowiedzieć, jednak zamiast tego, kaszlę krwią. Draco łapie mnie pod brzuchem i pomaga wstać. Opieram się na jego klatce. Ostatnio tak urósł. Jest już wyższy ode mnie.

— Wezwę Severusa — bez problemu bierze mnie na ręce. Oczy same mi się zamykają.

— N – nie... Nie możesz go wezwać. On źle się czuje...

— Muszę. Ktoś w końcu musi przemówić ojcu do rozsądku. On nie ma praw tak cię...

— Draco, przecież wiesz, że tata nie zrobił tego specjalnie... — gładzę Dracusia po policzku.

— Mamo... — wnosi mnie do sypialni i kładzie na łóżku — przestać go usprawiedliwiać! Skoro Severus nie może przyjść, wezwę ciocię Bellę.

— Draco... — już mnie nie słucha. Wychodzi, trzaskając za sobą drzwiami.

Łzy napływają mi do oczu. Mam tego dość. Mam dość okłamywania siebie i wszystkich dookoła, że Lucjusz to świetny mąż, ale... ale przecież go kocham... a on kocha mnie. Tak. Oczywiście, że mnie kocha, po prostu miał dzisiaj gorszy dzień. Gorszy dzień...

***

— Cyziu na Melina, Dracon ma racje. Lucjusz nie ma prawa cię tak traktować! — Bellatrix krąży po sypialni, energicznie gestykulując. — Mówiłam ci jeszcze przed ślubem, że w ogóle nie powinnaś za niego wychodzić!

— Bello... — widzę, że jest wściekła, ale muszę jakoś załagodzić sytuację. Lu wcale nie zrobił tego specjalnie. — Przecież wiesz, że Lucjusz mnie kocha.

— Jasne! — prycha z pogardą. — Tak mocno jak ja kocham szlamy. Daj sobie w końcu przemówić do rozsądku!

— To ty daj sobie przemówić do rozsądku! — siadam po turecku i na nowo zaczynam zaciskać palce na poduszce trzymanej między nogami.

— Jesteś niereformowalna! — jej piskliwy, donośny krzyk, przywodzi mi na myśl nasze dziecięce lata.

— Hipokrytka! — z całej siły rzucam w siostrę poduszką.

— CYZIU!

Wybucham głośnym śmiechem. Po chwili przykładam zimną dłoń do ust. Znowu nieprzyjemnie pieką.

— Pękła ci warga?! — Bella podbiega do łóżka. Siada obok mnie. Brutalnie odsuwa moją rękę od ust. — Pokaż mi to — wyciąga różdżkę i próbuje rzucić lecznicze zaklęcie. Bezskutecznie. Z jej ust wydobywa się krzyk mrożący krew w żyłach. — KOCHASZ TEGO DESPOTĘ TAK MOCNO, ŻE TWÓJ ORGANIZM WYPIERA ZAKLĘCIA UZDRAWIAJĄCE!

— Bello...

— Cicho! — sięga po chusteczkę. Zaczyna delikatnie ocierać krew cieknącą z dolnej wargi. Ktoś puka do drzwi sypialni. — Kto tam?

Drzwi otwierają się gwałtownie.

— Lu... — uśmiecham się na jego widok.

— Co ty tutaj robisz? — Bella staje między nami.

— Mógłbym zapytać cię, o to samo? Kto cię tutaj wpuścił?!

— Dracon mnie wezwał — odpowiada hardo jak zawsze. Widzę jak prostuje się jak struna.

— Wspaniale — prycha Lucjusz — ale teraz nie jesteś już potrzebna. Wyjdź.

— Nie.

— Słucham?! — zdenerwował się. Znowu.

— Nie zostawię mojej siostry, na pastę twoich durnych fanaberii! Zostanę tutaj, albo zabiorę Cyzię do siebie.

— Tknij ją, a... — różdżka pojawia się w ręce Lu. Mierzy w Bellatrix.

— Przestańcie! — gwałtownie wstaje z łóżka. Kręci mi się w głowie. Lucjusz od razu pojawia się obok. Wtulam się w jego tors. Ostry zapach perfum, drażni moje śluzówki.

— W takim razie zostanę — oznajmia Bella — nie martw się Malfoy, wprowadzę się tam, gdzie spałam ostatnio — uśmiecha się do Lucjusza i wychodzi, zatrzaskując za sobą drzwi.

— Połóż się — mówi Lu. Jego głos jest miękki i ciepły. Podnosi mnie bez najmniejszego wysiłku i delikatnie kładzie do łóżka. — Mogę zostać? — czuje przykrywa mnie kołdrą.

— Oczywiście, że tak — przesuwam się na łóżku, żeby zrobić mu miejsce. Kładzie się obok mnie. Opieram głowę na jego klatce piersiowej.

— Przepraszam za rano... Nie byłem sobą — delikatnie całuje mnie w czoło.

— Nie przepraszaj — gładzę go po policzku — wiesz przecież, że się nie złoszczę.

Odpowiada mi uśmiechem. Uwielbiam jego uśmiech. Zaczyna się bawić moimi włosami.

— Muszę cię o coś zapytać.

— Pytaj o co tylko chcesz — przymykam oczy.

— Zgubiłaś różdżkę, Narcyziu? Rush pytał mnie wczoraj, jakie drewno ci się podoba.

— Tak.... — nie lubię okłamywać Lucjusza, ale nie mam wyjścia — przepraszam, straszna ze mnie niezdara.

— Nie mów tak — uśmiecha się po raz kolejny, po czym delikatnie całuje mnie w wciąż obolałe usta. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro