Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

HERMIONA 013

Siedzę w kuchni, popijając gorącą herbatę. Oczy same mi się zamykają. Żołądek wciąż wywija koziołki. Przed chwilą wymiotowałam. Wystarczy...

Nie zachowuje się głośno, by nie obudzić profesora... Severusa... Wydaje mi się, czy przeszliśmy wczoraj na ty?

Zegar wybija wpół do trzeciej. Leżę na kanapie. Profesor siedzi w fotelu. Gramy w pokera.

Wygrałem, Granger. — Rzuca karty na stół i uśmiecha się triumfalnie.

P-po raz ósmy... albo dzie...wiąty — odbija mi się głośno.

Masz jeszcze za słabą głowę...

Hipokryta — prycham cicho. Snape też jest już nieco wstawiony. Wlewa do szklanek resztę czystej wódki. Pusta butelka dołącza do tuzina innych, porozrzucanych po salonie. Obija swoją szklankę o moją:

Severus...

Wiem jak ma pan na imię... — mamrocze, nie do końca wiedząc co się dzieje.

Więc zacznij go używać. Uśmiecha się zagadkowo i opróżnia szklankę jednym haustem. Powoli wstaje. Opiera się o ścianę. Marszczę brwi. Co on do cholery wyrabia? Chwiejnym krokiem podchodzi do barku. Szczęk brutalnie przesuwanych przez niego szklanek, boleśnie dźwięczy mi w uszach. Odwraca się w moją stronę z pełnymi butelkami w dłoniach. Mamy jeszcze bimber i... i jeszcze więcej bimbru... Język już powoli zaczyna mu się plątać. Daje krok w stronę fotela. Potyka się o własne nogi. Ląduje na twardym parkiecie z hukiem tłuczonego szkła.

Wracam do salonu. Wszędzie leżą butelki. Śmierdzi jak w gorzelni. Profesor przykryty skrawkiem wczorajszego Proroka Codziennego, śpi zwinięty w kłębek na fotelu. Włosy opadają mu na twarz. Nabieram dziwnej ochoty by je odgarnąć jednak cofam rękę przed samym policzkiem. Przykrywam go kocem. Uchylam okno i zaczynam zbierać szkło z podłogi i kanapy. Potwornie boli mnie głowa.

Sprzątnowszy już nieco salon, idę do łazienki. Biorę szybki, chłodny prysznic. Mimo że jest rano, ubieram czystą piżamę i kieruje swoje kroki do sypialni.

Otwieram drzwi. Promienie słońca bezczelnie wdzierające się przez okna, rażą mnie w oczy. Spuszczam rolety. Robi się ciemniej. Od razu lepiej.

Wsuwam się pod chłodną kołdrę. Z lubością zamykam ciężkie powieki. Zasypiam od razu.

***

Budzi mnie huk tłuczonego szkła. Zrywam się z łózka, co przypłacam mocnymi zawrotami głowy. Podpieram się ściany i ostrożnie kieruje w stronę drzwi. Gdy jestem już na korytarzu, zdaje sobie sprawę skąd dobiegł ten łoskot. Zza drzwi łazienki dobiegają odgłosy torsji, szargających profesorem:

— Potrzymać panu włosy? — Zasłaniam usta dłonią. Głupia! Przecież wczoraj poprosił cię, żebyś zwracała się do niego po imieniu. Ale wczoraj był pijany... Może już nie pamięta.... Może...

— Granger?!

— Tak?! — Podchodzę do drzwi łazienki.

— Znajdź moją różdżkę z łaski swojej. Tylko się pośpiesz.

— Coś się stało? — pytam niepewnie. Jego głos zdaje się łamać.

— Możesz chociaż raz słuchać co do ciebie mówię? — Uff. Krzyczy. A więc jeszcze nie umiera.

Zbiegam po schodach do salonu. Rozglądam się po pomieszczeniu, po czym kręcę głową z dezaprobatą. Różdżka profesora leży na samym środku kanapy.

Wracam na górę. Gdy zza drzwi łazienki ustają odgłosy wymiotów, pukam. Żadnej odpowiedzi. Niepewnie naciskam na klamkę.

Staję wpół kroku. Odłamki dużego lustra wiszącego nad umywalką rozsypane są po całej łazience. Profesor Snape klęczy nad toaletą, patrząc na mnie wymownie. Po jego nosie spływa stróżka krwi, płynąca z rany na czole:

— Napatrzyłaś się już? — pyta, przechylając głowę na bok.

— Przepraszam... — Spuszczam wzrok. Snape wyciąga rękę po różdżkę, ale ja reflektuje się szybko. Kucam obok niego i zaczynam opatrywać ranę na czole.

— Poradziłbym sobie sam, Granger... — mamrocze cicho, ale nie zabiera mi różdżki. Pod wpływem magii, rana zaczyna się powoli zasklepiać. Oddaje mu różdżkę. — Nie paplasz jak najęta. Co się stało? — Zaczyna wstawać. Wyciągam do niego rękę. Jestem nieco zdziwiona gdy ją przyjmuje. — Granger? Zadałem ci pytanie.

— Mam kaca — przyznaje szczerze. Jest mi głupio. Jeszcze nigdy się tak nie upiłam. Profesor macha różdżką odłamki lustra wracają na swoje miejsce.

— I co w związku z tym? — unosi jedną brew do góry. Spuszczam głowę. Nie wiem, co odpowiedzieć. Profesor wymija mnie bez słowa. Niewiele myśląc też wychodzę z łazienki. Moje skronie przeszywa kolejna fala tępego bólu. Nie mając innego wyjścia, wracam do łóżka.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro