HERMIONA 007
Profesor użyczył mi swoich książek. Siedzę w salonie, zajęta czytaniem Władcy Pierścieni.
Rozlega się dzwonek do bramy. Odkładam książę na kanapę. Idę w stronę drzwi. W przedpokoju wpadam na Snape'a:
— Zdaje się, że Minerva przyszła — mówi cicho, po czym znika za drzwiami. Nie wiem dlaczego, wciąż sterczę w miejscu.
Drzwi otwierają się ponownie. Pierwsza staje w nich profesor McGonagall. Na mój widok zatrzymuje się wpół kroku. Lustruję ją wzrokiem. Jest cieniem starej siebie. Schudła. Zbyt bardzo. Pod oczami widnieją ciemne sińce. Włosy posiwiały jej już do końca.
— Panna Granger... — mamrocze po chwili. Podchodzi do mnie i zamyka w żelaznym uścisku.
Odsuwamy się od siebie dopiero po dłuższym czasie. McGonagall jest zalana łzami.
— Już myślałam, że nigdy cię nie zobaczę, dziecko.
— Ja też — przyznaje, zaskoczona moim łamiącym się głosem.
— Herbaty? — pyta profesor.
— Kawy, Severusie. Kawy... — odpowiada, ocierając łzy chusteczką.
— Granger?
— Poproszę herbatę. — Patrzę na niego już bez cienia strachu. Uśmiecham się delikatnie.
Snape przytakuje i znika w kuchni.
— Co się z tobą działo, przez ten cały czas? — McGonagall kieruję się do salonu. Idę za nią.
— Byłam własnością Lucjusza Malfoy'a... — Oślizgłe macki wspomnień próbują wepchnąć się w każdą dziurę w moim umyśle.
— Och... Dzięki Merlinowi, że Severus cię od niego okupił.
W odpowiedzi, tylko uśmiecham się słabo.
— Mam nadzieję, że dobrze cię traktuje.
— Tak — przytakuje od razu. Nie mam na co narzekać.
— Dlaczego nie powiedziałeś nam nic o pannie Granger? — pyta Minerva, gdy profesor wchodzi do salonu lewitując trzy kubki. Ten, w którym przywykłam już pić, miękko ląduje w mojej dłoni. To jedyny kubek w kwiaty, pośród wszystkich innych, jednolitych, w kuchennych szafkach Snape'a.
— Omówiłem jej temat z Albusem.
— Profesor Dumbledore żyje?! — Pytanie bezczelnie wyrywa mi się z ust. — Przecież pan go... zabił...
— Dumbledore żyje i ma się dobrze, Granger — odpowiada powoli, ważąc każde słowo. Marszczę brwi i patrzę na niego z niezrozumieniem.
— Właściwie, jak długo panna Granger jest u ciebie? — McGonagall stara się zmienić temat.
— Kilka dni — mówi. Nie mam już odwagi na niego patrzeć. Słowa, które przed chwilą powiedziałam, kotłują mi się w umyśle nie dając spokoju. — Jutro jest spotkanie, co cię sprowadza? Coś się stało?
— Chodzi o szkołę. Spodziewam się, że Umbrige zostaje na stanowisku dyrektora, ale może chociaż udałoby się zdyskwalifikować z kadry śmierciożerców. Severusie nie masz pojęcia co się tam dzieje. Te dzieci będą miały traumę do końca życia...
— Wiem, co tam się dzieje... Będzie jeszcze gorzej — mruczy cicho, pochmurnym głosem. — Dolores była na ostatnim Spotkaniu i raczyła przedstawić swoje pomysły.
McGonagall wzdycha ciężko. Odstawia kubek na stół. Przykłada kościste palce do skroni i zaczyna je masować.
— Wszystko przedstawię jutro.
— Skoro panna Granger jest już z nami cała i zdrowa, to może powinna wrócić do szkoły? Zaliczyć ostatnią klasę. Hermiono? — zamieram, gdy zwraca się do mnie po imieniu — nauka zawsze była dla ciebie tak ważna.
— Oczywiście — prycha Snape. — Ucz się ucz, Granger. Nauka to potęgi klucz. Będziesz miała dużo kluczy, zostaniesz dozorcą. Ale nie licz na posadę u Filcha. Wyrzucili go z Hogwartu już dawno temu.
— Severusie... — McGonagall patrzy na niego jakby znowu był jej uczniem. Profesor wciąż uśmiecha się prześmiewczo.
— To dla niej niebezpieczne — zaczyna już na poważnie. — Jest mugolakiem. Prędzej czy później to wykryją. Poza tym, nie ma tam po co wracać. Sama dobrze o tym wiesz.
— Wiem... — przyznaje pochmurniejąc.
***
Dziękuję Wam za ponad 100 gwiazdek. Jesteście niesamowici!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro