Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

7. Marniejące zoobowiązania

Chłopak nie wiedział, ile czasu spędził w takim stanie.

Godziny?
Dni?
Miesiące?

Upływ czasu w jego umyśle został całkowicie zaburzony, bo to, co wydawało mu się wiecznością, było zaledwie niecałymi dziesięcioma nieznośnymi minutami. Pogrążony w agonii i okropnej pustce, z opóźnieniem poczuł lekki dotyk na swoim kolanie. Niepewne muśnięcie z początku niemal niewyczuwalne nasiliło się po piątym razie, nie przynosząc żadnego rezultatu. Yuri odciął się od rzeczywistości na każdej możliwej płaszczyźnie, szarpiąc maniakalnie palcami kosmyki swoich Bogu ducha winnych włosów. Znów nad sobą nie panował, obezwładniony wycieńczającym szlochem.

- Yuri.... bądź trochę ciszej, ja tu cierpię- zachrypnięty lekko niewyraźny głos, doszedł do niego z poziomu trawy. Jednak jak wszystko inne został zwyczajnie zbagatelizowany, a nawet odebrany w niego osobliwy sposób. Katsuki poczuł złość na myśl o tym, że ktoś właśnie próbuje zachwiać jego żałobę, nie zdając sobie sprawy z powagi sytuacji. Jego odrealnienie sięgało właśnie zenitu, a ktoś śmiał przeszkodzić mu w okazywaniu szacunku osoby, którą właśnie stracił. Zignorował więc irytującą zaczepkę, obsesyjnie kuląc się w sobie.

- Yuri... wykrwawię się, jeśli czegoś nie zrobisz. Ten bełt nadal ze mnie sterczy - wychrypiał, wypuszczając z płuc zalegające w nich powietrze. Stalowy pocisk tkwiący w jego ramieniu był dość uciążliwą sprawą, nawet jeśli nie zdołał naruszyć żadnej z tętnic. Długotrwałe krwawienie mogło być groźne i należało dodatkowo prawidłowo zabezpieczyć ranę, aby nie nabawił się zakażenia. Nie mówiąc już o licznych złamaniach kości barku, obojczyka czy kości ramiennej. Jeśli do takowych doszło, to niezwłocznie należało usztywnić uszkodzone kończyny. Jednak tylko poszkodowany zdawał sobie z tego sprawę, a niestety samodzielnie takowej pomocy medycznej udzielić samemu sobie nie mógł. Lekko spanikowany coraz natarczywiej głaskał chłopaka po nagim kolanie, próbując przełamać jego granicę tolerancji na dotyk. Opuszkami lekko chłodnych palców sunął wzdłuż jego uda aż do momentu, w którym brunet wzdrygnął się. Na jego nieszczęście tylko i włącznie się wzdrygnął i nic więcej.

Victor westchnął, nierówno i chrapliwie. Ostatkiem sił uniósł się lekko na sprawnym ramieniu, przesuwając się w stronę chłopaka. Była to ostatnia szansa, aby wyrwać go ze stanu otępienia. Sił na to miał naprawdę niewiele i dobrze o tym wiedział, mimo to dźwignął się lekko na tyle, aby opaść głową na udo Yuriego. To wszystko, co był w stanie zrobić, zanim zemdlał z bólu i wycieńczenia.

***

Ej chyba się budzi!


Zamknij się, widzę.


Poskładałeś go do kupy! To niesamowite!


Jakbym nie wiedział, ale pamiętaj, że teraz przywloke do domu kota. A jak chociażby na niego warkniesz, to ta różdżka wyląduje w dziwnym miejscu.

No już już spokojnie. Po co ta agresja? Umowa to umowa.

Wyjątkowo osobliwa wymiana szeptów była pierwszą rzeczą, którą doświadczył, zaraz po tym, jak jego umysł wyrwał się ze szponów nieprzytomności. Nieznośny ból, suchość w ustach i nienaturalny chłód nastąpiły zaraz po niej, wprawiając go w dyskomfort. Nie wiedział gdzie był, nie wiedział, dlaczego tu był, a strzępki świeżych wspomnień dość chaotycznie próbowały ułożyć się w całość. Każdy dźwięk wydawał mu się obcy, a otworzenie oczu wręcz niemożliwe. Czuł się okropnie słabo, zupełnie jak gdyby był bliski śmierci. Mimo to nie czuł strachu, obecność dwóch osób wyraźnie poruszonych jego stanem w pokręcony sposób dodawał mu otuchy. Nie był sam, to też marne były szanse na to, aby wylądował w zaświatach. A z tą myślą łatwiej było mu znieść wszechobecną ciemność. Zupełnie tak ciemną, jak włosy pewnego przecudownego chłopaka.

Ta jedna jedyna myśl wystarczyła, aby jego umysł gwałtownie się ożywił, wszystko wróciło do niego jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Kusza, śmierć, jego bohaterski czyn i Yuri - jego wspaniały Yuri. Na swoje nieszczęście nie miał pewności co do jego bezpieczeństwa, wspomnienia z nim związane kończyły się na polanie, a potem nie było już nic. Victor targany burzliwym odczuciem niepokoju podniósł się gwałtownie do siadu, wciągając ze światem powietrze.

Jego powieki niemal natychmiast rozwarły się w szoku, a źrenice w popłochu zlustrowały jego najbliższe otoczenie. Zignorował fakt, iż jego lewe ramie zakuło go szpetnie, a uczucie słabości tylko się nasiliło. Skupiony na swym nadrzędnym celu przechylił się niebezpiecznie w prawo, niemal spadając z wąskiego łóżka. Tylko szybka reakcja Yuriego i spostrzegawczość Yurio zdołały uchronić go przed nieprzyjemnym spotkaniem z podłogą.

- Victor! Spokojnie! - wystraszony chłopak niemal pisnął, gdy ciężar mężczyzny oparł się na jego ramionach. Nie był przygotowany na tak gwałtowny ruch z jego strony. Musiał działać w afekcie, w rezultacie zdobywając się na dość niezręczną dla niego bliskość. Na jego policzki wpełzł delikatny rumieniec, a nasilił się, gdy jego wzrok spoczął na nagiej klatce piersiowej Nikiforova. Dla niego był to zdecydowanie zbyt estetyczny widok, do którego jeszcze nie zdołał się przyzwyczaić. Sprawy nie ułatwiał również fakt, iż maślane i zatroskane spojrzenie lazurowych tęczówek niedługo po tym spoczęło właśnie na nim.

Victor niemal jęknął z ulgi, gdy zobaczył, zdrową i uroczo zarumienioną twarz Katsukiego. Chłopak żył i miał się dobrze, a tylko to się dla niego liczyło. Rozanielony tym faktem, poruszył się niezgrabnie, wtulając policzek w brzuch swojego wybawiciela, otaczając przy okazji jego plecy zdrowym ramieniem. Odetchnął głęboko, zaciągając się słodkim zapachem, jakim emanował przy okazji delektując się bijącym od niego ciepłem. Potrzebował poczuć realność tej chwili, a tylko dotyk mógł mu to zapewnić.

- Tak się cieszę, że jesteś cały i zdrowy- wychrypiał, ignorując nieprzyjemne szczypanie w gardle. Milczenie nie było w stanie wyrazić jego zadowolenia. W dodatku nawet nie pomyślał o tym, aby zająć się sobą. Ramię go bolało, a to znaczyło tyle, że nadal z nim było - mniej lub bardziej sprawne. Tyle wystarczyło.

- Ostrożnie, nie powinieneś tak gwałtownie się podnosić. Proszę, połóż się z powrotem- szepnął łagodnie Yuri, wyraźnie sztywniejąc pod wpływem energicznych ruchów mężczyzny. Znów był zdecydowanie zbyt blisko, choć nie potrafił wmówić sobie, że mu się to nie podoba. Jego płochliwość wynikała ze wstydliwości, a tą trzeba było zwalczać stopniowo. Sam chciał nad tym popracować, zwłaszcza patrząc przez pryzmat ostatnich wydarzeń. Zaufanie już nie stanowiło problemu, odkąd Victor ochronił go przed śmiercią własnym ciałem.

Chciał bliskości, wiedział, że sprawia mu to przyjemność i daje poczucie bezpieczeństwa. Z każdym przypadkowym dotykiem jego skóra mrowiła lekko, a serce dziwacznie przyspieszało, powodując że jego policzki pokrywały się uroczą czerwienią. A to z kolei zaowocowało tym, że nieoczekiwanym trafem nabrał ochoty na odrobinę poufałości. Z początku niepewnie dotknął głowy Nikiforova, delikatnie muskając odrobinę posklejane od potu kosmyki jego włosów. Nie przeszkadzało mu to, że były szorstkie i właściwie odbiegały od ideału. Liczył się gest i cichy pomruk aprobaty ze strony Nikiforova.

- Fuj zaraz zrzygnę, musicie robić to na moich oczach? Idźcie sobie do pokoju albo coś. - miła chwila musiała kiedyś zostać przerwana, a w tej sytuacji było to po prostu nieuchronne. Yurio nie tolerował czułych gestów w swoim pobliżu, a bądź co bądź nadal się tu znajdował. Nie zniknął w magiczny sposób nawet pomimo tego, że był wróżkiem. Takie rzeczy to tylko Bozia umiała, co niezmiernie go smuciło. Teleportacja- to by było coś. Uzdrawianie ludzi lub czasem i nie ludzi wcale nie było takie odjazdowe. Nie mówiąc już o tym, że jego różdżka miała iście paskudny dizajn. No bo kto wpadł na pomysł, żeby umieścić na niej wielką, rzucającą się w oczy gwiazdkę. Jakiś kretyn to projektował, aby jeszcze bardziej skompromitować jego zawód. Mniej męsko wyglądać już nie mógł.

- Yurio? Ale ty wiesz, że jesteśmy u mnie w pokoju? - parsknął cicho Katsuki, nic sobie nie robiąc z uwagi młodszego. Miał rację co do miejsca, w którym się znajdowali, o czym blondyn widocznie zapomniał. Powiedział coś, zanim pomyślał i to nie pierwszy raz w swoim życiu. Zmieszał się więc przez to lekko, wściekle trzepocząc skrzydełkami. Innych argumentów właściwie było mu brak, a to oznaczało tylko i wyłącznie porażkę. Postanowił się już nie pogrążać bardziej i złorzecząc cicho pod nosem, skierował się w stronę drzwi. Byś świadkiem miłosnych igraszek tych dwóch pacanów nie miał kompletnie ochoty, toteż jego wybór był jak najbardziej właściwy.

Victor może i również w normalnej sytuacji zdobyłby się na odrobinę komizmu i uszczypliwości, ale w zasadzie nie było mu do śmiechu. Wyraźnie spochmurniał z chwilą, gdy obok przyjemnie trzaskającego ogniem kominka spostrzegł swoją śmiercionośną kuszę. Teraz jeszcze bardziej jej nienawidził, a nawet się jej brzydził.

Narzędzie zbrodni z emblematem jego rodu, wykonane z najlepszego drewna i stali, w jego oczach wyglądało jedynie jak okropna szkarada. Coś, co w zamyśle miało być jego dumą, stało się jedynie powodem jego cierpień. Gdyby mógł tylko cofnąć czas, nigdy nie zgodziłby się na przejęcie po ojcu tego fachu. Przecież nigdy tego tak naprawdę nie chciał, ale z miejsca, w którym się znajdował już jako chłopiec, nie było odwrotu. Presja była zbyt wielka, a myśl o sztuce odbierania życia była mu wpajana od najmłodszych lat. Już nie pamiętał jak to jest żyć inaczej, ale właśnie przyszedł czas, aby się tego dowiedzieć.

Nie zważając na prośby zmartwionego bruneta, odsunął się od niego, wspierając się zdrową ręką o drewnianą ramę łóżka. Zamierzał wstać i tego też dokonał. Bez wątpienia był jednak słaby, wycieńczony gorączką i uporczywym bólem. W stronę paleniska szedł więc powoli, szurając bosymi stopami o drewniane deski podłogi. Na nic zdały się wszelkie nakazy i oferty pomocy ze strony chłopaka. Victor postanowił nie wracać do łóżka, dopóki nie pozbędzie się tego paskudztwa własnymi rękoma. Był uparty i dlatego właśnie był na dobrej drodze, aby dopiąć swego. Pomimo swej słabości chwycił pewnie pół żelastwo w prawą dłoń, bezceremonialnie wrzucając je do paleniska.

I wtedy to właśnie poczuł się tak niezwykle lekko i błogo. Zupełnie tak jakby jego zobowiązanie znikło w zaledwie kilka sekund - trawione przez gorące płomienie. Drewno żałośnie stękało pod wpływem ciepła, tląc się jasnym żarem, wprost znikając z jego oczu. Jego zobowiązania właśnie marniały, a on wraz z upływem chwil czuł się psychicznie coraz lepiej. I może mógłby stać tak do samego końca, dopóki niszczycielski żywioł nie zniszczyłby wszystkiego, lecz jego ciało nie chciało iść na kompromis.

Osłabione i pogrążone w gorączce, nie nadawało się do takich eskapad. W rezultacie czego Yuri już po raz drugi tego dnia pomógł utrzymać mu równowagę. Zrobił to z ledwością, stękając głucho z powodu ciężaru, który wpadł mu w ręce. On również nie był w najlepszej formie, był wykończony psychicznie i fizycznie, jednak nie pozwalał sobie na odpoczynek. Nie, gdy Victor leżał na łóżku w nieprzytomności. Bezustannie nad nim czuwał, odmawiając chociażby zjedzenia posiłku od zatroskanej babci. Teraz odczuwał tego skutki, modląc się do bogów natury, aby Nikiforov zgodził się wrócić do łóżka.

- Victor błagam cię, na miłość boską wróć do łóżka!- stęknął, nieudolnie ciągnąc go w kierunku mebla. Próbował wyrwać go ze stanu uporczywego otępienia, który niefortunnie nie był spowodowany wyłącznie gorączką.

- Nigdy już nikogo nie skrzywdzę- szepnął, wyraźnie nie słuchając tego, co chłopak do niego mówił. Zatopił się w myślach do tego stopnia, że jego słabnące, niebezpiecznie drżące kolana nie stanowiły dla niego problemu. Był skupiony na kominku i rwącym go nieprzyjemnie barku, który prawdopodobnie nigdy nie będzie tak sprawny, jak wcześniej. On z tego powodu wcale nie rozpaczał. Tego typu ułomność była w stanie go usprawiedliwić przed ojcem, jeśli zaszłaby taka potrzeba. Słabe ramię oznaczało niemal zerową skuteczność, a tego głowa jego rodziny wręcz nie cierpiała.

Osoba obarczona takim "nieszczęściem" już nigdy nie była w stanie zwrócić na siebie swojej uwagi, ponadto zostawała wykluczona. I o ile Victor w młodości panicznie się tego obawiał, tak teraz traktował to jako prezent od losu. Tragiczne zdarzenie nieoczekiwanie uczyniło go szczęśliwcem.

- Wierzę Victor. A teraz choć, czas odpocząć- wyszeptał bardzo łagodnie, z rozczuleniem wpatrując się w migoczące w świetle kominka lazurowe tęczówki. On również poczuł błogi spokój i chwilowe otępienie, ale nie trwało to długo. Chował w sobie bowiem o wiele więcej rozsądku i tylko, gdy poczuł, że Nikiforov mu się poddaje, zaprowadził go do wysłużonego mebla. Położył go i przykrył ciepłym pledem, pilnując aby żaden skrawek jego ciała nie zaznał chłodu. Należał mu się odpoczynek, długi i porządny.

●●●●●●●●●●●●●●■●●●●●●●●●●●●●●
od autorki:

Czytam sobie komentarze... czytam. Aż tu nagle!

miyazuru, PhilosPhilia.... Słonka wy moje, proszę o opuszczenie mojego umysłu! Tam się nie wchodzi xD

P.s Ale i tak was przeogromnie uwielbiam ♡

● Rozdział trochę wymęczony, na skraju mojej weny twórczej. Mam nadzieję, że mimo wszystko wypadł w miarę znośnie.

Tak, mieliście rację - Victor przeżył. Nie umiem uśmiercać postaci xD

● No i info dla tych, którzy są tu, a nie czytają ,,Korpo". Robię sobie miesięczną przerwę od Wattpada (bodajże do 17 listopada).

Miłej niedzieli życzę!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro