Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

1. Złodziej z przypadku

Cóż to za hipokryzja, gdy wilk udaje owcę.

A co jeśli w tym małym lesie złudzeń, to jedno tak kuriozalnie nierealne stwierdzenie okaże się całkowitym kłamstwem?

Co jeśli wilk nie musi udawać?

Wśród mchów i mokrego igliwia, niełatwo stwarzać pozory. Piękne sójki i cukrowe gołąbki nigdy nie milkły przecież na jego widok. Było wręcz przeciwnie, zawsze z dziecięcą wręcz radością demonstrowały mu swoje śpiewy, strosząc przy tym lśniące od porannej rosy piórka.

Również i młody jelonek stąpał ostrożnie wzdłuż rwącego strumyka, prezentując mu swoje niepełne jeszcze poroże. Przechwalał się swoim majestatem, nie zwracając uwagi na wdzięczącego się nieopodal lisa, którego rdzawy ogon poruszał się wesoło również na jego widok. Wszystko wokół zdawało się go akceptować, dając mu, upajać się magią dziewiczego lasu. Natura go kochała. Bez uprzedzeń udzielając mu schronienia w cieniu wiekowych dębów. Zagajnik był jego domem, a ciszy szelest drzew jego życiem.

A więc dlaczego nazywany był bestią?

Był to przejaw czystej hipokryzji ze strony istot, które bezcześciły jego małą oazę spokoju, patrząc na niego z obrzydzeniem. Nie ważne ile razy próbował i tak zawsze był postrzegany w ten sam sposób.
Tak było i tym razem. Wśród porannych promieni słońca na wąskiej leśnej dróżce pojawiła się właśnie taka niepozorna istota. Jej skórzane ciżemki tonęły w wilgotnej warstwie igliwia, zakłócając spokój biegnącego obok zająca.

Młoda dziewczyna o złotych jak pszenica lokach maszerowała niepewnie wśród drzew, raz po raz odwracając się za siebie ze strachem w swoich urodziwych fiołkowych oczach. Robiła to całkiem niesłusznie, bowiem nie powinna obawiać się niczego. Nie ze strony zwierząt, które w swoim porannym letargu zajmowały się swoimi rutynowymi sprawami. Słyszała jednak zbyt wiele o groźnym wilku zamieszkującym tą piękną puszczę, by pozostać bez zmartwień. Wiedziona niepokojem opatuliła się mocniej karmazynowym płaszczem, ściskając w drobnej dłoni swój wiklinowy koszyczek. Nie chciała wchodzić pomiędzy milczące drzewa, choć ta konieczność zbliżała się ku niej z każdym kolejnym krokiem.

Dziewczynka przełknęła nerwowo ślinę, gdy szeroka jak dotąd ścieżka znikła jej z oczu. Drobne brzozowe gałązki ograniczały jej widoczność, budząc w niej jeszcze większy niepokój. Mimo tego nie zwróciła, nie zawahała się. Parła dalej przed siebie, wzdrygając się za każdym razem, gdy sucha gałązka pod jej stopami z głuchym trzaskiem, pękała na kilka części. Złotowłosa nie przejmowała się tym, co depcze majowa konwalia czy niepozorny fiołek, nawet one padały jej ofiarą. Nie starała się być ostrożna, swoją arogancją płosząc przemykające po runie leśnym gryzonie.

Nagle podczas tej nieostrożnej wędrówki do jej uszu doszedł szmer, raptem cichy pomruk nieznanego zwierzęcia. Dziewczynka przystanęła, wsłuchując się uważnie w powolne stąpanie miękkich łap zatopionych w zielonym mchu. Nie mogła go jeszcze dostrzec, ale wiedziała, że jest blisko. Serce zabiło jej mocniej, gdy włochate stworzenie wyłoniło się zza okazałego świerku, wpatrując się w nią czekoladowymi ślepiami. Czarna niczym smoła sierść młodego wilka lśniła groteskowo, łechtana przez poranne promienie słońca. Widok ten dla wprawnego oka mógł być niezaprzeczalnie piękny, ale przerażona dziewczynka nie widziała w nim niczego więcej poza nieludzkim potworem. Kryształowe łezki spłynęły po jej rumianych policzkach, opadając na materiał jej płaszcza.

Nigdy w życiu nie bała się do tego stopnia. Drgnęła niespokojnie, gdy zwierzę otarło się swoim bokiem o korę pobliskiego drzewa. Wilk zagradzał jej drogę, zupełnie tak jakby nie chciał, aby zbezcześciła kolejny skrawek lasu.

- Bestia...- wyszeptała cicho, zaciskając lewą dłoń w kruchą piąstkę. W jej niewinnych fiołkowych tęczówkach rozbłysła dusząca wręcz nienawiść.

Nie powinno cię tu być, to nie twoje miejsce- tak właśnie myślała. Nie wiedziała jednak, jak bardzo się myli. To ona wtargnęła na jego teren, depcząc jego ukochane białe zawilce.
Nie zamierzał ustąpić. Z jego gardła wydobył się posępny warkot, ostrzegający małą przybyszkę przed jego gniewem.

Złotowłosa pisnęła cicho. Jej drobna dłoń wiedziona odruchem cisnęła w dal wiklinowym koszykiem, trafiając wilka prosto w smukły pysk. Jej nogi same zerwały się do szaleńczego biegu, trzepocząc jej karmazynową pelerynką. Nie oglądała się za siebie, nie mogła zatem nawet wiedzieć, że zwierzę nawet nie próbuje jej gonić.
A tym bardziej, że z udręczonym wyrazem twarzy rozmasowuje opuszkami palców jak najbardziej już ludzki nos.

- Za każdym razem to samo... który to już koszyk z kolei? - szepnął do siebie ze smutkiem, przyglądając się sporemu kawałkowi sera leżącemu nieopodal jego dłoni na wilgotnych liściach. Chłopak westchnął, delikatnie podnosząc to, co wypadło z ozdobnego koszyczka. Nadal nie przyzwyczaił się do tego, że zwykli ludzie traktują go właśnie w ten sposób. Nigdy nie robił nikomu krzywdy, więc czemu patrzyli na niego z taką pogardą?
Nie różnił się aż tak od innych, przynajmniej nie z obycia. Jego emocje i działania były nadwyraz ludzkie.

- Ehhh... no cóż..może przynajmniej babcia się z tego ucieszy- mruknął bez entuzjazmu, drapiąc się delikatnie za jednym z wilczych uszu, wystających z jego roztrzepanej czupryny. Nie zawsze udawało mu się je schować, zwłaszcza w pośpiechu.

                              ***

W wiosce nieopodal puszczy ludzka gawiedź prowadziła zażartą dyskusję. Nie po raz pierwszy poruszali ten temat, ale dziś zdecydowanie odważyli się podjąć poważniejsze kroki. Sama debata wszakże nie dawała im nic poza wszechstronną frustracją. Dziś zapadła decyzja wraz z chwilą, gdy zapłakana córka sołtysa wybiegła zdruzgotana z lasu.

- Jesteście pewni, że to właśnie jego chcecie poprosić o pomoc? - wymamrotał niepewnie starszy mężczyzna, lustrując rozbieganym wzrokiem zebrane wokół stołu towarzystwo. Nie był pewien co do ich decyzji. Sprowadzenie na ten teren łowcy mogło ściągnąć na nich wiele nieszczęść.

- Masz jakieś wątpliwości? To coś to bestia! Musi wynieść się z tego lasu, a ten człowiek nam w tym pomoże! - wywarczał wściekle jego towarzysz. Nie sposób było ukryć mu to, że żywił do stworzenia niemałą urazę. Nie raz wilk przeszkodził mu w polowaniu na rdzawe lisy, których futer zaciekle pożądał. Ponadto ten stwór był czymś więcej niż zwykłym wilkiem, a to przerażało ich jeszcze bardziej. Nie raz widywano go pod pozornie ludzką postacią, gdy ten zakradał się do miasta, kryjąc swoje parszywe uszy i ogon. Taka kreatura nie powinna istnieć.

- Ale on wygląda jak człowiek...- nie dawał za wygraną staruszek, krzywiąc się na samą myśl o okrutnym mordzie, którego chcieli się dopuścić. Było przecież wiele sposobów na rozwiązanie tego leśnego konfliktu wykluczających rażącą przemoc. Pierwsza na myśl nasuwała się rozmowa, najprostsza i najłatwiejsza z możliwych. Jednak nie wszyscy uważali, że wilk zrozumie cokolwiek z ich ludzkiego bełkotu. Nie chcieli przecież ryzykować.

- Wygląda, ale nim nie jest. Zresztą już nie zmienia decyzji, on jest w drodze. Posłałem po niego już kilka dni temu- szepnął tajemniczo, wypinając przy tym dumnie pierś. To on tutaj podjął decyzję, miał do tego pełne prawo jako właściciel i stróż tych terenów. Choć puszcza nie do końca należała do niego, a w zasadzie wcale. Sąsiadowała ściśle z osadą, ale nieoczekiwanie nie wchodziła jej w drogę pod żadnym względem. Widocznie nawet drzewa nie chciały mieć styczności z niszczycielskim stworzeniem, jakim był człowiek.

Zebrani popatrzyli na sołtysa z lekkim niesmakiem, musieli przyznać jedno- ten człowiek był niezwykle mściwy i porywczy. Nie mogli jednak nic z tym zrobić, to on miał tutaj władzę. Pytał ich o zdanie tylko dla niepoznaki, aby nie mogli zarzucić mu samorządności.

- Powiedziałeś mu o tym, że on...- próbował dowiedzieć się jeden z młodszych mężczyzn, jednak nie było mu to dane. Donośne pukanie w drewniane drzwi chaty rozległo się w całym pomieszczeniu, skutecznie kończąc ich burzliwe rozmowy. Żaden nich już nie miał zamiaru się odezwać, zbyt przerażony siłą, z jaką przybysz oznajmiał swoje przybycie.

To sołtys jako pierwszy otrząsnął się ze zdziwienia, przywołując na twarz cień serdecznego uśmiechu. Wstał powoli od stołu, poprawiając w międzyczasie skórzany pas zsuwający mu się w opasłego brzucha. Widać, że niczego mu nie brakowało włącznie z tłustym jadłem serwowanym o każdej porze dnia. Tak postawny człowiek nie mógł narzekać na brak pożywienia i skrajną biedę. W jego ustach brzmiało to, jak zwykła hipokryzja, zwłaszcza gdy jego paskudny trzeci podbródek drgał przy tym, jak wołowa galareta.

Drewniane deski parkietu trzeszczały pod nim posępnie, gdy tylko postawił na nich swojego ciężkiego buciora. Widocznie tutaj nawet korniki były nieprzyzwoicie obżarte i bezczelne.
Aż dziw, że mężczyzna zdołał dotrzeć do swojego celu.

Z dziwną satysfakcją uchylił drzwi, niemal machinalnie wytężając swoje świńskie oczka, aby przebić się przez wszechobecną na dworzu ciemność. Burzowy błękit przeszył go na wskroś, wzbudzając w nim niezdrowe poczucie niepokoju. To był on ten, o którym tyle mówiono. Srebrne kosmyki włosów przybysza powiewały lekko na przyjemnym letnim wietrze, odwracając uwagę od jego krzywego, ale nadal urodziwego uśmiechu. Aura, którą wokół siebie roztaczał, była specyficzna, niezwykle ciężka i przytłaczająca. Zupełnie jak masywna kusza smętnie wiszącą na jego silnym ramieniu. Było to narzędzie zbrodni doskonałe w jego fachu, które w mgnieniu oka mogło, rozerwać na strzępy żywe tkanki uciekającego zwierzęcia. Długi lekko brudnawy, zgniłozielony płaszcz okrywał szczelnie jego ramiona, sięgając mu niemal do masywnych wysoko sznurowanych buciorów. Rzeczywiście wyglądał na takiego, który potrafi zadać śmierć i kogoś takiego właśnie potrzebowali.

Zadowolony sołtys uchylił mocniej drzwi chaty, gestem dłoni zapraszając go do środka. Na reakcje łowcy nie trzeba było czekać, z dziwnie niepokojącym wyrazem twarzy przestąpił przez próg, barkiem potrącając spasionego mężczyznę. Nie spodobał mu się od samego początku, jego instynkt podpowiadał mu, że z akurat tym zleceniem mogą wystąpić niemałe kłopoty.

- Witamy Cię serdecznie, Panie Nikiforov. Dziękujemy za przybycie- głos znów zabrał zwierzchnik wioski, znacząco wpatrując się w swoją małą niezbyt zadowoloną radę. Pośpieszył się i oni dobrze o tym wiedzieli. A ich nowy gość nie wzbudzał w nich żadnej sympatii. Przecież miał dokonać mordu na Bogu ducha winnej istocie, która próbowała przeciwstawić się zachłanności potwora, jakim był człowiek.
Wcześniej broniący wilka staruszek westchnął ciężko.

Co mógł zrobić, aby temu zapobiec?

Gdyby poinformował go o prawdziwej naturze strażnika lasu, sołtys sowicie by go ukarał. Więc pozostało mu modlić się do swojego Boga o łaskę dla tego stworzenia i liczyć, że morderczy bełt kuszy nie przeszyje jego serca, zanim łowca odkryje prawdę. Jego zmartwione, ciepłe spojrzenie piwnych tęczówek, pochwyciło burzowy błękit przybysza, starając się wysłać mu niemą przestrogę.

Nie zabijaj.

●●●●●●●●●●●●●●■●●●●●●●●●●●●●●
Od autorki:

Witam was wyjątkowo w środę, w wyjątkowych okolicznościach. Prezentując wam mój nowy dość krótki twór. Ponieważ cała historia, którą wam przedstawię zamknie się w około pięciu bądź sześciu rozdziałach. Zależy, jak zdołam to rozpisać

Nie mogę obiecać, że części pojawią się w systematycznych odstępach. Trzy pierwsze na pewno. Reszta? To zależy, czy starczy mi czasu.

Edytuje wszystko sama. Jakoś tak wyszło, że nie chciałam nikogo kłopotać. Więc tradycyjnie proszę o ewentualne wskazania błędów :3

P.s Następne rozdziały będą dłuższe xD

Jak wam się podoba?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro