Zostaję.
Wystarczy tak naprawdę chwila, żeby życie przewróciło się do góry nogami. Większość ludzi zdaje sobie z tego sprawę, ale tak naprawdę nie dopuszcza do siebie takich myśli. To nie spotka mnie, na pewno, tak mówią. A potem ich coś spotyka. I coś się kończy. Coś wali. Coś rozpierdala cię od środka. I najgorsze jest to, że nie możesz z tym nic zrobić. Ja też tak myślałem. W latach '40., przed wybuchem wojny, może życie nie było łatwe, ale jakoś się toczyło. Mam jakieś wspomnienia z tamtego czasu. Co prawda już mgliste, ale jednak. Później się wszystko zmieniło. Wszystko posypało. Czasami się zastanawiam, czy lepiej by się nie stało, gdybym wtedy zginął? Za każdym razem, kiedy nawiedza mnie ta myśl, słyszę w głowie głos Steve'a, powtarzający jak mantrę, że wcale nie; że dobrze, że żyję; że tak musiało być. Czasami mam ochotę mu powiedzieć pieprzenie, ale powstrzymuję się. Steve nie lubi w końcu takiego języka.
Jestem zmęczony. Ostatnio cały czas się tak czuję. Pewnie duży wpływ na to ma fakt, że praktycznie nie sypiam nocami. Ciężko zasypiać z myślą, że i tak obudzę się za jakieś dwie godziny – przy dobrych wiatrach – zlany potem, dyszący i czujący silny ucisk w głowie. Dlatego staram się nie kłaść. A jak coś przysypiam po piętnaście-dwadzieścia minut. Tylko nikt nie wspominał o tym, że to też męczące. Czy mówiłem o tym Steve'owi? Nie. Nie chcę go martwić. On i tak ma tyle na głowie... Dokładanie mu problemów nikomu dobrze nie zrobi.
Nie chcę go martwić... Czy naprawdę to czuję? Czy czuję jeszcze w ogóle coś? Czy na czymś mi naprawdę zależy, czy to po prostu czyste przyzwyczajenie? Odruch. Tak powinno być, więc tak się zachowuję. Lecz zastanawiam się, czy warto. Czy ktokolwiek widzi jak jest naprawdę? Steve? Czy ja widzę, jaka jest prawda?
Mam wrażenie, że jestem pusty. Nie, to nie tylko wrażenie. To autentyczne uczucie. Jedyne ostatnio mi towarzyszące. Uczucie pustki – mieliście kiedyś coś takiego? Doświadczyliście? Jeżeli tak, wiecie co się teraz ze mną dzieje. Co dzieje się w środku. Jaki mrok przykrywa każdą myśl, każdy odruch. Jak pęta jakikolwiek przejaw innego uczucia. Jak nie pozwala mu dojść do głosu. Przestaję to już dostrzegać. Po prostu jestem, a jednocześnie jakby mnie nie było. Egzystuję. Czy to można jeszcze nazwać życiem?
Steve... Widzę zmartwienie w jego oczach, kiedy na mnie patrzy. Wie, że nie jestem już jego Buckym; że nigdy znowu nim nie będę. Odzyskując mnie, jednocześnie mnie stracił. Zyskał kogoś innego, choć słowo zyskać chyba nie jest tu odpowiednie. Nie ma w tym niczego pozytywnego. Po prostu mnie dostał – maszynę, nie człowieka. Obcego, nie przyjaciela. Dostał, ale nie wyrzucił. Nie odtrącił. Jeszcze. Każdy ma swoją granicę. Myślę, że Steve również. Jednak oszczędzę mu dochodzenia do niej.
Koszmary, splątane wspomnienia, ofiary... Każdy krok, który robię niesie ze sobą coś złego. Śmierć, cierpienie, ból, smutek... Każdy mój krok jest błędem. Błędy należy eliminować. Powiedzmy sobie szczerze – ktoś taki jak Zimowy Żołnierz nie powinien chodzić już po tej ziemi. Za dużo złego zrobiłem. Czy mam wyrzuty sumienia? Czy coś mnie gryzie? Nie wiem. Wiem, że nie mogę sobie ufać. A jeżeli nie mogę to wyjście jest jedno.
Wiem, co powie Steve. Wiem, jak będzie mu przykro. Wiem, że mu zależy i po raz kolejny zostanie zraniony. Zawiedzie się. Ale w końcu dojdzie do tego, że tak jest lepiej. Dla niego, dla mnie, dla wszystkich. Choć na początku będzie myślał inaczej. Ale... w końcu zapomni. O mnie, o naszej relacji. Musi zapomnieć, tak będzie lepiej. I zdrowiej.
Przede mną leży kartka i długopis. Kartka jest pusta, ale mam zamiar napisać na niej trzy słowa – Nie szukaj mnie. Wymowne. Mam nadzieję, że Steve spełni moją prośbę. Przestanie być tak cholernie dobry i cudowny i da sobie spokój. Chociaż raz.
Zaczynam pisać.
Nie
Tak, jestem pewny swojej decyzji.
Nie sz
Czuję dłoń na ramieniu. Dużą, ciepłą.
- Co robisz, Bucky?
Pada pytanie. Jedno pytanie, wypowiedziane tym głosem, który sprawia, że długopis zamiera przy dość koślawym u.
Steve siada w fotelu obok mnie. Patrzy na mnie, a ja na niego. Wtedy pękam. Czuję jak metalowa ręka zgniata kartkę papieru.
- Nic. Już nic – odpowiadam.
Zostaję. Jeszcze na tę jedną noc.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro