ROZDZIAŁ 62
Od przykrego i nieprzyjemnego wydarzenia w parku minęło już kilka dni. Chris mógł wreszcie odetchnąć innym życiem, wolnym życiem, poza murami najpierw szpitala, w którym spędził trzy dni a następnie domu. Okropnie się nudził, z racji tego, iż Chris był typem człowieka, który ciągle musiał być w ruchu i coś robić. Nie znosił bezczynności, ona najbardziej go dobijała. Nadszedł poniedziałek. Blondynek o anielskich oczach jeszcze nigdy nie cieszył się tak na myśl o szkole. Jego rodzice patrzyli na niego sceptycznym wzrokiem, zastanawiając się, czy aby przypadkiem ich syn nie doznał jakiegoś poważniejszego wstrząśnienia mózgu. Według badających go lekarzy było on nie groźne, ale kto wie? W dzisiejszych czasach niektórzy doktorzy nie znają się na swoim fachu. A Chris wciąż się uśmiechał. Z prędkością światła pochłaniał śniadanie, za wszystko dziękował i czekał pod drzwiami na swą matkę, która dzisiaj miała odwieźć go do szkoły.
- Spakowałeś drugie śniadanie? – zapytała posyłając mu rozbawioną minę. Chris stał już w butach w przedpokoju i czekał tam rzewnie niczym pies, wyczekujący nadejścia pana, który wyprowadzi go na spacer.
- Tak, tak, zapakowałem. Nawet zapakowałem śniadanie Holy. W pudełeczko śniadaniowe z jakimiś tam księżniczkami, możemy już jechać? – spytał, ponaglając wzrokiem matkę. Kobieta tylko pokiwała głową.
- Że co?! Spakowałeś mi kanapki do tego starego i ohydnego pudełka na śniadanie? Mamo!!!???
Jasnowłosa dziewczynka o równie błękitnych oczkach, jak jej straszy brat oraz uroczej, jak u obrazkowego aniołka twarzyczce wparowała do przedpokoju z poczerwieniałą od złości buzią. Jedna mała, pulsująca żyła wybiła się jej na czoło, próbując chyba uciec od tej stukniętej wariatki. Zachichotał w myślach Chris.
- Nie krzycz tak! Zaraz ci żyłka pęknie. Poza tym nie mów, że jest ohydny nosiłaś w nim kiedyś śniadanie, pamiętam. A ta scena w sklepie, bo mama nie chciała ci go kupić! Mamo! Mamo! MAMO! Kupi mi go, bo jak nie to zadzwonię po kolegów tatusia i powiem im, że mnie bijecie! Łeeeee łeeeee...!! – Chris z podniesionym, piskliwym głosem wykonywał zabawny gest płaczącego dziecka, ocierającego oczka i skaczącego wokół matki. Dziewczyna nie zważając na to, że ich rodzicielka jest tuż zaraz obok nich, podeszła do brata i wymierzyła mu tak mocny cios w brzuch, że chłopakowi zaparło na kilka sekund dech. Zgiął się w poły, z czerwoną twarzą patrzył na blondwłosego szatana śmiejącego się i trzęsącego na całym ciałku. Skąd w niej tyle siły powiedzcie?
- Holy! – matka wreszcie zainterweniowała mierząc dziewczynkę ostrzegawczym spojrzeniem.
- On zaczął! To jego wina! Nie jestem już dzieckiem i nie chcę tego pudełka! – dziewczyna rozwrzeszczała się na dobre.
- Jesteś pewna, że to moja siostra, bo ja myślę, że podmienili ją w szpitalu.
Na te słowa Holy przestała wrzeszczeć i zmierzyła brata żądnym zemsty spojrzeniem.
- Tak chcesz się bawić? Dobra. Mamo? Bo ja wiem, coś czego ty nie wiesz...
Złoto włosa kobieta przepuściła przed sobą swe dzieci, które pognały do samochodu. To znaczy Chris już przy nim stał a mała dziewczyna w podskokach zbliżała się do brata, szczerząc się w fałszywym uśmieszku.
- Ciekawe co takiego wiesz, kurduplu? – Chris niby to od niechcenia zadał to pytanie, lecz w głębi duszy obawiał się tego, co to małe, wredne stworzonko, zwące się jego siostrą widziało, bądź słyszało. Holy pomimo tego, iż miała dwanaście lat, posiadał niebywałą zdolność do wścibiania wszędzie nosa, a co za tym idzie była wszechwiedząca! Na dodatek, jakby tego było mało, miała cienkie ucho i cały czas kablowała na Chrisa, żeby go pogrążyć w oczach ojca. Ona była idealna, mądra, grała na skrzypcach, zawsze wiedziała, co powiedzieć, by ojciec był zadowolony, no po prostu dziecko cud. Była taka sama, jak on. Przenikliwa i dociekliwa. Ojciec zawsze chwalił się jej osiągnięciami wśród znajomych, a swemu pierworodnemu poświęcał tylko minutę, może dwie, swej wypowiedzi. Chris odziedziczył charakter po matce, która była trochę nieśmiałą, aczkolwiek towarzyską i wierną dla biskich osobą. Czasem blondyn dziwił się, jak wytrzymywała z ojcem, który bywał władczy.
- Holy nie mamy czasu. Wskakujcie nie chcę, żebyście się spóźnili do szkoły.
- Ja też tego nie chcę – Chris złapał za klamkę od samochodu. Posłał dziękczynny uśmiech swojej rodzicielce, która go odwzajemniła. Holy była wściekła.
- Ale mamo! Chris i jego dziewczyna uprawiają seks w wannie. Mamo! W wannie! Tam gdzie wszyscy się kąpiemy! To ohydne! Bleeee...
Dziewczyna krzyczała, zwracając uwagę starszego sąsiada, spacerującego chodnikiem i zaciekawionym wzrokiem, spoglądającego na rozhisteryzowaną Holy, która wręcz skakał przed matką i nie pozwalał jej wejść do samochodu.
- Ciszej Holy, nie krzycz tak – jasnowłosa kobieta złapała ją za szczupłe ramionka i postawiła do pionu, dziecko trochę się uspokoiło. Chris był zniesmaczony tą całą rozmową.
Boże! A dzień zapowiadał się tak cudownie, wielkie dzięki kupo, przemądrzałego gówna!
Chris wykrzyczał w myślach w stronę siostry. Jego matka spojrzała na staruszka przepraszającym wzrokiem.
- To tylko taka zabawa, panie Davis. Życzymy miłego dnia.
Pan Davis nie zrażony słowami małej blondynki poszedł sobie dalej, wolniutki tempem, jakby niósł porcelanę, a nie własne ciało. Chris pomyślał sobie, że to naprawdę spoko gość. Pewnie w swoim życiu widział już tyle dziwactw, że nawet wrzeszczący dzieciuch nie jest w stanie wyprowadzić go z równowagi.
- Holy. Czy muszę się za ciebie wstydzić za każdym razem, gdy wychodzimy na zewnątrz? – kobieta skarciła dziewczynkę, a ta wydęła do przodu wargę i zaparła się na niewysokich nóżkach, opiętych jasnoróżowymi spodniami. - Poza tym, małe dziewczynki nie powinny wykrzykiwać takich słów na głos. To niestosowne.
- Tatuś na pewno by mnie posłuchał – Holy szła w zaparte nie chciała odpuścić matce, póki nie wystosuje odpowiedniej kary dla Chrisa. Taki był jej ten podły i niecny plan. Szkolona przez tatusia na bezwzględnego glinę.
- Ale tatusia tutaj nie ma. Za to ja jestem twoją matką i jestem tak samo ważna, jak tatuś. Wsiadaj do samochodu młoda panno i bez dyskusji.
Blondwłosa kobieta otworzyła białe drzwiczki od terenowego samochodu i ponaglającym wzrokiem wierciła dziurę w nadąsanej buziuchnie dziewczynki. Chris siedząc już w samochodzie, splatał palce i błagał w myślach, by wreszcie ustąpiła. Holy z teatralnym westchnięciem ulokowała się z tyłu pojazdu, zaraz obok starszego brata i nie zwracając na niego uwagi, wyjęła jakąś książkę i zaczęła czytać.
Przemądrzałe, małe gówienko z zatwardziałej dupy.
Wyjechali zbyt gwałtownie na ulicę. Byli opóźnieni.
*****
Wreszcie dojechał do ukochanej szkoły. Nareszcie! Bał się, że mama inaczej zareaguje na słowa Holy, okrzyczy go, da mu szlaban, albo jeszcze coś innego. Może nie uwierzyła na słowo małej dziewczynce. W każdym bądź razie, chłopak obiecał sobie, że musi być bardziej ostrożny. Oblicze siostry czaiło się wszędzie, doprowadzając do skurczu żołądka. Dzień zapowiadał się mroźnie, jak ubiegły weekend. Chłopak założył swoją ulubioną czapkę z logo piłkarskiej drużyny Chelsea Londyn oraz rękawiczki, które kupił w komplecie z czapeczką. Ciało odział w grubą, nieprzemakalną, również niebieską kurtkę i szedł oblodzonym chodnikiem, patrząc uważnie pod stopy. Nie chciał się wywrócić. Nie dość, że na nosie miał jeszcze ten cholerny opatrunek, utrudniający mu oddychanie, to jeszcze mroźny wiatr wbijał się mikroskopijnymi igiełkami w pokryte gęsią skórką i rumieńcem policzki. Mimo mrozów, wokół budynku, przed nim, w alejkach campusu, znajdowało się mnóstwo studentów, cisnących się na zajęcia. Chris lubił spacerować wśród ławeczek, drzew, traw i krzewów, porastających teren szkoły. Zaszedł wreszcie przed główne wejście i od razu poszedł do szatni. Tam zdjął kurtkę, szalik, czapkę oraz rękawiczki i zostawił je obok kurtki przyjaciela. Na jej widok wyszczerzył się w głupim uśmiechu.
Yves.
Zrobi kumplowi niespodziankę. Przez głupie bajdurzenie siorki, był później niż wszyscy, no ale nic. Zajęcia jeszcze się nie zaczęły, a to chyba najważniejsze. Opuszczając wnętrze szatni, dużej, lecz ciasnej przez natłok studentów i słabe światło, pomyślał sobie, że pewnie dziś spotka gdzieś Lucasa i jego paczkę. Może nawet znów będą chcieli przetrzepać mu skórę, tym razem tak porządnie, iż chłopak nigdy więcej nie wstanie już z łóżka. Chris zasępił się i ruszył w stronę schodów. Znajomi z widzenia krzyczeli w jego stronę głośne cześć, podawali mu dłoń, lub po prostu podchodzili pytali jak się czuje i współczuli mu jego losu. Blondyn również sobie współczuł. Rozstając się z jednym z kolegów z drużyny piłki nożnej (ów chłopak miał na imię Lewis i był jednym, z wyborowych graczy w zespole), który przekazał mu życzenia powrotu do zdrowia od trenera, zauważył czarną sylwetkę zbliżającą się do jednej z szarych szafek. Chłopak poczuł, iż to jego szansa, dlatego pożegnał się z kolegą i skierował się w stronę wysokiego bruneta, otwierającego szafkę. Chyba jeszcze nie opanował sztuki kodu, gdyż szło mu to wielce niezgrabnie. Chris ciężko oddychał, a z każdym wykonywanym krokiem, czuł jak podłoga pod jego stopami pęka i rozsypuje się, ukazując ogromną czarną dziurę, pochłaniającą ciało chłopaka. W rzeczy samej tak właśnie się czuł, nawet jeszcze gorzej, gdy wreszcie stanął obok bruneta i skonfrontował się z tymi czarnymi, jak węgiel tęczówkami, przebijającymi go na wylot. Chris posłał mu krzywy uśmiech, ale kolega ani drgnął. Na jego twarzy nie malowała się żadna emocja, tym bardziej niski chłopaczek popadał w panikę.
Może jednak nie powinienem zawracać mu głowy?
Zapytał sam siebie, lecz było za późno, by się wycofać. Przeklinał w myślach ten przypływ odwagi, który popchnął go ku King Kong'owi.
- Cześć. Wybacz, że ci przeszkadzam, ale chciałem ci podziękować za to, że uratowałeś mi skórę, że zawiozłeś mnie do szpitala i za to, że dostarczyłeś później moją torbę. Nawet nie wiesz, jak bardzo jestem wdzięczny – Chris wyrzekł te słowa, trochę stękając, a na sam koniec ugryzł się bolenie w język, aż poczuł krew.
Kurcze! Co ja powiedziałem?! Teraz sobie pomyśli, że mam go za idiotę! No gorzej już się wkopać nie mogłeś, Chris.
Blondyn z zadartą głową do góry spoglądał na olbrzyma rozszerzonymi i niewinnymi oczami, jakby błagał Drake'a by ten nie skarcił go za tak niegodne słowa, jakie wyrzekł w obecności wampira. Lecz Drake nie poczuł się urażony, może troszeczkę rozbawiony i naprawdę musiał nieźle trzymać swe emocje na wodzy, by nie roześmiać się z miny i pozy chłopaka. Wyglądał tak żałośnie, iż brunet dałby mu pieniądze na bułeczkę i pogłaskał po główce, odsyłając do domu. Tymczasem, olbrzymi chłopak zatrzasnął jednym ruchem ręki, metalowe drzwiczki, aż te się zatrzęsły. Chris spojrzał na nie wystraszonym wzrokiem. Był bledszy niż ściana za jego plecami, co jeszcze bardziej potęgowało skrywane rozbawienie młodego wampira.
Skoro już się tak mnie boi, to troszkę się z nim podroczę.
Drake wykonał krok na przód, a Chris odsunął się, by zejść mu z drogi i nie dostać zawału. Myślał, że to koniec, że nie usłyszy żadnych słów ze strony starszego kolegi.
- Ten szmaciarz Lucas nie zasługuje na miano twojego dręczyciela. Tylka ja mogę łoić ci skórę. Chyba nie myślisz sobie, że skoro darowałem ci tam w parku, to zapomniałem o tym, co zrobiłeś mi pierwszego dnia w tej zasranej budzie? – Drake wreszcie się na to zdobył i wyszczerzył się w tak karykaturalnym uśmiechu, iż serce blondyna mocniej zabiło i przystanęło na chwilę, by później móc zacząć pracować na najwyższych obrotach, niczym chomik w kołowrotku. Drake nie posiadał się teraz z radości, humor mu dopisywał.
- Wet za wet. Bez obaw, jestem bardziej cywilizowany, niż ten dupek. Wymyślę coś oryginalniejszego, żebyś zapamiętał moją osobę do końca życia – Drake zniżył niebezpiecznie ton, do takiego dźwięku, by tylko stojący przed nim blondyn mógł go usłyszeć i obserwował, jak chłopak głośno i z trudem połyka ślinę, a następnie markotnieje, a twarz obleka w maskę trwogi i zwątpienia. Łypie zdezorientowanymi oczami na dużego pana i wyraża wewnętrzną skruchę, bo gardło ma tak ściśnięte, iż nie jest w stanie wydusić z siebie, ani jednego, nawet najmniejszego słowa. Brał do siebie wszystko na poważnie. Każde słowo Drake'a było dla niego najprawdziwszą prawdą. Powoli chyba godził się ze swym losem i czekał na dalszy rozwój wydarzeń. Zrobił taką minę, jakby popuszczał w spodnie i w rzeczy samej wampir poczuł taki zapach. Nie wiedział, czy tak właśnie pachnie jego strach, a może po prostu kulący się przed nim chłopiec popuścił sobie z wrażenia, mniejsza z tym. Drake nie wytrzymał. Wybuchł tak głośnym śmiechem, iż zatrzymał ruch na całym korytarzu oraz na schodach. Wszyscy patrzyli na małego, skrzywdzonego Chrisa, który rozszerzał oczy, nie mrugając, by nie stracić obrazu zginającego się w pół bruneta i podpierającego się jedną ręką o szafki. Ten widok był niebywały i egzotyczny, dlatego każda znajdująca się tam osoba, lustrował zainteresowanym wzrokiem dwójkę chłopaków. Gdy Drake się już otrząsnął i otarł oczy z łez, ruch się wznowił. Ten wybuch niekontrolowanego śmiechu trwał kilkadziesiąt sekund, lecz trwał na tyle długo, by Chris mógł zostać zepchnięty z pantałyku. Niczego nie rozumiał. Jeszcze bardziej wytrzeszczał paczałki i wlepiał je w twarz podśmiewającego się jeszcze bruneta.
- Masakra, miałeś taką minę, jakbyś zaraz miał dostać sraczki! Naprawdę nie mogłem się powstrzymać, wyglądałeś przezabawnie, jak żul wypijający ostatnią butelkę wódki, mający świadomość, iż nie ma hajsu, żeby kupić sobie drugą.
Mięśnie na twarzy pochylonego blondyna nieco rozluźniły swe ułożenie, po czym chłopak lekko wykrzywił usta. Metafora związana z żulem, niekoniecznie mu się podobała, ale czegóż nie robi się dla ocalenia własnego cielska. Przymknął na to oko.
- Przepraszam – Chris wreszcie odważył się otworzyć, dotychczas zalepione niewidzialną taśmą usta. Cichy i drżący głosik, wydobywający się z ust chłopaka brzmiał tak mizernie w uszach wampir, iż ten nie mógł zdobyć się na nic więcej i obdarzył go pełnym politowania spojrzeniem, swych ciemnych, magnetyzujących tęczówek. Młody blondyn poczuł tę ciężką, wiszącą w powietrzu energię, tłoczącą się wokół ich ciał, w związku z czym cofnął się jeszcze o kilka centymetrów w stronę szafek.
- Skończ już z tymi przeprosinami. Wkurwiasz mnie... – Drake założył ręce na piersi i zlustrował sylwetkę niskiego blondyna. Miał dziś zaskakująco wyśmienity humor. Jak to mówią, skąpany w przepysznym, słodkim sosie. Chyba wczorajszy wieczór i myśl, iż brunetka nadal była wolna (choć wkrótce zamierzał zmienić ten fakt), dodawały mu skrzydeł oraz sprawiły, iż jego stosunek do osobników przebywających w tej placówce się zmienił (chyba, że ktoś nadepnie mu na odcisk, lub po prostu spojrzy na niego krzywo, tego nie zamierzał darować). Jednakowoż miał dość wiecznych rozterek blondaska, dlatego próbował je zakończyć. Chris stał w ogarniającym go oszołomieniu, z rozwartą buzią.
- Zamknij kłapaczkę kolego, bo ci się tam pająki zagnieżdżą. One lubią takie ciemne i wilgotne miejsca. Uwierz mi na słowo – Drake klepną go w ramię i wyminął z subtelnym, ledwo widocznym uśmiechem na ustach. Chris wciąż nie dawał wiary w to, co widział. Myślał, że leży w łóżku, pośród ulubionej, świeżo wypranej pościeli, znajomych zapachów i śni, o niestworzonych rzeczach oraz sytuacjach. Ale nie. To nie mógł być sen. Drake Townshend przemówił do niego, używając rozbudowanych zdań. To było coś i to wielkie coś, którego nie należało zlekceważyć. Takie cuda nie zdarzały się codziennie i nie przytrafiały wszystkim. Nastolatek mógł poczuć się wyjątkowo. Chris wreszcie otrząsnął się ze zdumienia i szybko odwrócił za siebie, spoglądając na plecy wysokiego bruneta. Na czarnej bluzie miał coś napisane, ale niski blondyn nie znał tego języka i nie potrafił rozpoznać znaczenia tajemniczego zapisu. Poderwał się z miejsca, choć nogi trochę mu zdrętwiały, chyba od napływu adrenaliny, po czym zrównał się chodem z wampirem. Ten tylko spojrzał na niego z ukosa. Już się nie uśmiechał, a jego twarz ponownie przyoblekła niezniszczalna i nieprzewidywalna maska opanowania i dystyngowanego chłodu. Chris znów poczuł to nieprzyjemne mrowienie w kościach, powodowane strachem, ale podjął ryzyko i musiał dokończyć zabawę. Raz kozie śmierć.
- To znaczy, że przyjmujesz przeprosiny? – Chris nie był pewien, czy chce, lecz musiał o to zapytać. Ta sprawa nurtowała go za każdym razem, gdy widział bruneta i przypominał sobie o nieszczęśliwym incydencie z wodą. Przeczuwał, że mogą pojawić się kolejne problemy, jeśli jeszcze raz użyje zakazanego słowa, jednak jego język nie przejmował się tym i hulał we własnym rytmie, obracając w tańcu kolejne niewidzialne słóweczka, jak panny na dyskotekach. Drake zatrzymał się w pół rozpoczynanego kroku, po czym przeniósł ciężar ciała na jedną nogę, a wzrok wlepił w idącego obok kolegę, który również się zatrzymał. Chris nie wiedząc, jak powinien się zachować ugryzł się w język i uczynił dobrą minę do złej gry, modląc się do Najwyższego Boga, by ten ochronił go przed gniewem niebezpiecznego bruneta. Zanim odpłynął, widział co wyczyniał z tamtymi w parku, zachowywał się, jak jakiś predator w dżungli, żonglujący ludzkimi truchłami, niczym szmacianymi laleczkami, jakby pojęcie ciężkości nie istniało w jego słowniku. Blondyn wolał uniknąć takiego losu. Młody wampir ściągnął brwi i odsunął się od chłopaka, by powiększyć przestrzeń między nimi oraz się zdystansować. Nastolatek stał zbyt blisko, naruszając nieprzekraczalną granicę, sześćdziesięciu centymetrów od jego osoby. Odchrząknął, przełykając przy tym zalegającą w gardle ślinę. Zachciało mu się pić.
- Nie powiedziałem, że je przyjmuję, tylko, że mnie wkurwiasz...
- Dlaczego mi pomogłeś? Równie dobrze, mogłeś nas ominąć i nie mieszać się do bójki, a mimo to rozprawiłeś się z Lucasem i jego ziomkami, a później zawiozłeś mnie do szpitala? Czemu..?
Blondyn nadal drążył dziurę w całym, przybierając nieco luźniejszą minę oraz postawę. Te pytania były dla niego bardzo ważne, dlatego chciał usłyszeć prawdę, poznać opinię wampira na ten temat i gdzieś w głębi siebie czuł, że będzie ona dobra, przynajmniej taką miał nadzieję. Drake uciekł gdzieś w bok swym spojrzeniem i zagapił się na dziewczynę, stojącą pod jedną ze ścian i rozmawiającą z kimś przez telefon. Widział, jak się uśmiecha, szczęście tryskało, buchało z jej oczu i ust, wszystko stawało się piękne i kolorowe. Nie wszystko, nie dla wszystkich. Brunet ponownie przeniósł oczy na Chrisa, który w milczeniu i napięciu oczekiwał reakcji starszego kolegi. Wyższy chłopak rozstrzygnął, iż zaspokoi jego ciekawość i ukróci mentalne męki, spowodowane uwierająca niewiedzą.
- Posłuchaj, wyjaśnijmy sobie wszystko po kolei i obym nie musiał się dwa razy powtarzać, bo bardzo, ale to bardzo tego nie znoszę – Drake uczynił pauzę, by upewnić się, czy Chris go słucha i jest świadomy wypowiadanych słów. Chłopak wydawał się być w pełni zaabsorbowany wypowiedzią kolegi i oczekiwał na punkt kulminacyjny. Drake marszcząc czoło i brwi, podjął wątek. - Nie będę tego ukrywał, nie lubię cię i taka jest najprawdziwsza prawda. Lecz bardziej nie cierpię Lucasa, to wrzód ropiejący i obejmujący bólem cały tyłek, na którym nie możesz usiąść, gdyż obawiasz się, że wyskoczy i jeszcze bardziej rozpanoszy. Okropieństwo....! Nie wiem, dlaczego ten fajfus tak cię nie trawi, ale to już nie moja sprawa. Powiedzmy, iż z racji tego, że mamy wspólnego wroga, odpuszczę ci, ale to nie znaczy, że zapomniałem o twojej wodzie, na moich super, do tego jeszcze wtedy nowych spodniach. O tym będę pamiętał zawsze, ale nie musisz się obawiać. Nie będę się mścił, zemsta jest dla słabych frajerów, a ja nie jestem taki, jak Lucas. Może wówczas użyłem kilku ostrych słów, co nie znaczy, że tak właśnie zamierzam postępować. Śpij spokojnie. Myślę, że ten osiłek raczej już cię nie tknie, a jeśli tak, to połamie mu ręce – Drake zakończył wypowiedź z posępną miną i grymasem na ustach. Jeszcze nigdy w życiu nie wypowiedział takich słów, nie odżegnał się od zemsty, nikogo nie zapewnił o bezpieczeństwie, gdyż sam stanowił największe niebezpieczeństwo. Z nikim, tak się nie spoufalił, jak z tym małym, wyglądającym na dobrego i potulnego człowieczka, chłopakiem. Drake był bardzo ciekaw, dlaczego Lucas tak bardzo nienawidził Chrisa, ale nie chciał drążyć i ciągnąć w nieskończoność tego tematu. Brunet uważał sprawę za zamkniętą i żywił ogromne przekonanie, iż blondyn da mu wreszcie spokój i odejdzie w podskokach dowiedziawszy się, iż nie czyha na niego rewanż ze strony klasowego kolegi, znanego jako drugi dręczyciel (choć ze względu na jego wspaniałe umiejętności powinien być pierwszym). Na korytarzu zapanował większy ruch. Studenci spieszyli pod odpowiednie klasy i pawilony, w których mieli odbywać zajęcia, ocierając się o dwójkę chłopców, stojących na środku wąskiego, długiego, jak wagon pulmanowski korytarzyka i rozmawiający na jakiś nikomu nieznany temat.
- Dzięki – blondyn wyrzekł to jedno słowo i zaczął zastanawiać się, czy to co przed chwilą usłyszał, czego był świadkiem.... Czy to mogło zdarzyć się naprawdę? Nie to, żeby nie wierzył w metamorfozy osobowości, zmianę zachowania i tak dalej, ale ona nastąpiła w brunecie tak nagle, iż Chris rozważał w głowie pomysł, by udać się do laryngologa, a może i nawet do psychiatry. Co należało zrobić. Wtem spostrzegł, że wysoki koleżka znów się od niego oddala i kieruje w stronę schodów prowadzących na wyższe piętro, na którym miały odbywać się ich następne zajęcia. Chris już bardziej ośmielony, co do nowego znajomego pobiegł za nim i szybko go dogonił, gdyż Drake jakoś wybitnie się nie spieszył. Chyba nie zależało mu na tym, czy zdąży na te zajęcia, a może rozważał opcję wagarów? Wszystko był możliwe. Tymczasem niziutki blondynek pałał niewysłowioną sympatią względem niepoznanego jeszcze kolegi. Teraz miał już pewność, iż Drake to równy gość, z którym może się zakumpluje, kto wie? W tej chwili pragnął zapytać go o coś jeszcze.
- Chciałem powiedzieć, że naprawdę dziękuję i słuchaj. Wiem, że miałem nie przepraszać i że sprawa zamknięta...
Drake obdarzył go spowitym wściekłością wzrokiem, mogącym ciskać niewypowiedzianymi obelgami z taką samą mocą, jakby ktoś wyrzekł je na głos. Christopher momentalnie zamknął usta, lecz po chwili znów je otworzył. Przełyk go swędział, a w głowie mu huczało, musiał to z siebie wyrzucić, inaczej pękłby.
- Ale tak sobie pomyślałem. Organizuję w weekend imprezę, taką małą domówkę, zawsze przychodzą do mnie kumple ze szkoły, stali bywalcy moich włości, He he he. Może zechciałbyś wpaść do mnie na tę imprezkę? Ojca i matki nie będzie w domu, mam wolną chatę, więc korzystam z tego. Mógłbyś przyjść, poznałbyś bliżej parę fajnych osób uczących się tutaj. Dodatkowo zawsze mam fajną whisky i wódkę na składzie. Jakieś winko, czy piwko też się znajdzie, jeśli gustujesz w tego typu trunkach. Zawsze nieźle się bawimy, zachęcam. Mogę podać ci mój adres i numer telefonu, a ty mógłbyś dać mi swój i bylibyśmy w kontakcie. Co ty na to?
Chłopcy pokonali już schody i ramię w ramię wkroczyli w inny korytarz, połyskujący bielą ścian, mnogością kartek i plakatów, wywieszonych na ścianach oraz ławeczek porozstawianych pod ścianami, by można było na nich spocząć. Drake właśnie stanął obok jednej z takich ławek. Nie zamierzał iść dalej z tym chłopakiem, co to, to nie! Jeszcze ktoś by sobie pomyślał, że Drake Parker spoufala się z ludźmi a tak przecież nie było, nie? Zabawne, tak bardzo ze sobą kontrastowali, mimo to ten niziuteńki blondyn spoglądał z dołu na wysokiego bruneta i zastanawiał się, jakież myśli chodzą mu teraz pod tą gęstą warstwą ciemnych, dzisiaj ładnie ułożonych włosów. Zazwyczaj kłaczki wampira pozostawały w ogromnym nieładzie, ala potwór z kanałów, lub szalony klaun z To. Dzisiaj zaczesał grzywę ku górze, a jego twarz bardziej widoczna dla innych, jawiła się naprawdę przystojnie, lecz co najważniejsze dla Chrisa, bardzo przystępnie. Drake zacisnął usta i włożył dłonie do kieszeni bluzy, ukrywając drżenie palców. Próbował ukryć, jak bardzo pytanie małego blondaska go zaskoczyło. Nie powinien przyjmować tej propozycji, ale z drugiej strony.... Z drugiej strony, jego ojciec był gliną. Dodatkowo śledczym w jego sprawie. Mógłby zobaczyć gdzie chłopak mieszka, bardziej się do niego zbliżyć, a tym samym odsunąć od siebie podejrzenia. Albo mogłoby się stać całkiem inaczej. Ojciec Browna zainteresowałby się nowym kolegą syna, który wyglądał jakby wyszedł z najgorszego więzienia na świecie, dla najzuchwalszych i najokrutniejszych opryszków, po czym przeskanowałby jego przeszłość wzdłuż i wszerz i odkryłby wielkie nic. Po czymś takim drążyłby tę sprawę, aż uzyskałby wszystkie potrzebne mu informacje. Oczyma wyobraźni, Drake widział jak skuwa go kajdankami i posyła do pierdla na długie kilkadziesiąt lat, a może i nawet dożywocie. Rodzina zrywa z nim kontakt, ukochana nigdy nie dowiaduje się o jego uczuciach, gdyż zostają one poronione w momencie ujawnienia okrutnej prawdy, a świat rozsypuje się i przecieka mu przez palce, jak piasek w klepsydrze. Nie, zrobi wszystko, by do tego nie dopuścić.
- Drake! To jak? Mogę podać ci mój numer? I adres? Naprawdę będzie fajnie, nie ściemniam – Chris puścił mu oczko, trochę strwożył się dziwną mimiką wampira, który niewidzącymi oczami patrzył na jakąś gablotkę. Blondyn spojrzał na nią, ale prócz pucharów za osiągnięcia sportowe uczniów tej szkoły, nie zauważył tam niczego ciekawego i wartego dłuższej uwagi. Co prawda jego osiągnięcia też gdzieś tutaj były, ale to swoją drogą. Teraz toczyła się inna, ważniejsza z punktu widzenia blondynka rozmowa. Drake spuścił wzrok i oparł się o jedną ze ścian. Nie wiedział, co ma powiedzieć. Nagle jego poprzednia odwaga i humor gdzieś się ulotniły, pozostawiając po sobie jedynie zgliszcza i tępe niedopałki. W głowie szalały dzikie harpie domagające się cierpienia psychicznego i bólu z powodu nieakceptacji. Dagon spokojnie czekał na odpowiedź Pana i nauczył się, że jakakolwiek by ona nie była, trzeba będzie ją zaakceptować. Niemniej jednak wierzył w to, że Pan obierze odpowiednią drogę, odmówi i znów będą sami, we dwójkę. Drake myślał, a zmarszczki na jego czole robiły się bardziej wyraziste.
- Chyba nie będę mógł przyjść.
Dlaczego chyba? Po prostu nie będę mógł przyjść i tyle! Czyżbyś wątpił w swoje własne przekonania?
Ale to nie były jego przekonania. To myśli żyjących w nim demonów, próbujących powstrzymać go przed podjęciem trudnej dla niego decyzji. Było mu bardzo ciężko. Miotał się pomiędzy tym czego gdzieś tam w głębi siebie chciał, a tym, co powinien uczynić. Nie był towarzyski, koleżeński, uśmiechnięty, rozgadany, spontaniczny, zabawny, nie lubił blondyna jego znajomych, nie miał ochoty wychodzić z pokoju, oglądać, jak inni dobrze się bawią, podczas gdy on zapewne nie rozluźni się nawet przez sekundę, ale czy aby na pewno? Czy aby na pewno nie lubił tego słodkiego, wyglądającego jak cherubinek z obrazków chłopaka? Czy gdyby go nie lubił, ryzykowałby własnym zdrowiem i ryzykiem ujawnienia się, podczas obrony, właśnie jego osoby? Czy to można nazwać nienawiścią? Nieprawdą było, że ich nie znosił. Może nie ufał wszystkim, ale to nie oznaczało, że ich nienawidził. Był nawet ktoś, kogo lubił, aż zanadto, ale o tym nie zamierzał z nikim rozmawiać. Wtem olśniła go pewna myśl, spadła na niego niczym złoty deszcz, tryskający z porannego nieba. Ona też tam będzie. Jeśli pójdzie, będzie miał szansę dłużej na nią popatrzeć, nawet z bliska, a jeśli odwaga mu na to pozwoli, może nawet z nią porozmawia i dowie się, jaką jest wspaniałą i cudowną osobą, ale wtedy nie będzie mógł przestać o niej myśleć. Pogłębi paranoję, w której jest pogrzebany już od dawna. Może lepiej nie iść...
Cholera! Kurwa mać!
To wszystko doprowadzało go do dzikiej wściekłości i szału. Christopher chyba dostrzegł tę gwałtowną zmianę na jego twarzy, gdyż spoważniał i odszedł parę kroków od wampira, kierując się w stronę rozkrzyczanych rówieśników.
- Skoro nie masz czasu, rozumiem. Może innym razem. Do zobaczenia na zajęciach – Chris spojrzał smutnie na Drake'a, którego oczy przepełnione były złością i żalem do samego siebie, ale blondyn nie potrafił tego rozpoznać i myślał, iż chłopak ma do niego pretensje. Zarzucił plecak na ramię i powłócząc nogami z opuszczoną głową poszedł tam, gdzie byli jego przyjaciele.
- Zaczekaj.
Usłyszał za sobą zachrypnięty, słaby głos, jakby jego właściciel przeniósł ciężki przedmiot na swych plecach i się zasapał. Chris momentalnie się odwrócił, mając nadzieję, na lepszy koniec.
- Może przyjdę, ale nie obiecuję. Muszę sprawdzić terminarz, czy nie będę wtedy zajęty, na przykład opierdalaniem się – na usta wypełzł mu przyjemniejszy uśmieszek, choć nie był zbytnio wdzięczny, to Chris zauważył, iż chłopak się starał, by tak wyglądał. Blondyn poczuł falę euforii i od razu się rozpromienił, podbiegając do zaskoczonego jego reakcją Drake'a.
- Ha ha ha ha! W takim razie tu masz mój numer – chłopak wyciągnął z kieszeni mały skrawek kartki z jakimiś cyferkami, pocierając intuicyjnie skrawek bandaża, okalający jego nos. Młody wampir zauważył ten gest, lecz pomimo nikłej ciekawości dotyczącej zdrowia chłopaka, nic nie wyrzekł. Zamiast tego odebrał ją od blondyna i uczynił pytającą minę.
- Napisałem go wcześniej. Planowałem cię zaprosić, no wiesz w podzięce za uratowanie tyłka. Mieszkam na Piccadilly. Zapewne wiesz, gdzie to jest. Na pewno kojarzysz Piccadily Circus. To bardzo niedaleko mojego lokum. Spokojna dzielnica, przyjaźni sąsiedzi, nikt nie będzie przeszkadzał nam w imprezowaniu, także gorąco zapraszam – Chris mówił bardzo szybko, jakby bał się, że brunet zaraz się rozmyśli i mu podziękuje. Ale zamiast tego Drake zgiął na pół małą karteczkę i włożył ją do spodni.
- Wiem, gdzie to jest. Zamierzasz zaprosić dużo osób?
Głównie obchodziło go, czy będzie tam pewna dziewczyna, ale nie mógł przecież zapytać o to wprost, gdyż to byłoby mega dziwne z jego strony. Chris uśmiechnął się jeszcze szerzej, ukazując przy tym wszystkie, miejscami odstające zęby, po czym zaśmiał się na głos, łapiąc za brzuch.
- Będą tylko najlepsi, czyli nasza grupa, no nie wszyscy, prócz Lucasa, jego koleżków oraz Sabine. Poza tym zaprosiłem też ziomków z treningów, no i oczywiście moją paczkę, więc trochę nas będzie, ale im więcej tym lepiej! – Chris zakrzyknął radośnie, a Drake pomyślał sobie, iż tych osób wcale nie będzie tak mało, ale co najważniejsze zdobył najpotrzebniejszą informację. Boska brunetka o anielskich oczach zamelduje się na jego imprezie, a to oznacza, że on też musi tam być. Skoro blondynowi tak bardzo zależy na jego obecności, nie sposób odmówić. Odrzucił od siebie wcześniejsze obawy i pokiwał głową na odpowiedź kolegi. Dziwił się, skąd nagle pojawiła się u niego taka odwaga i chęć do wspólnego imprezowania.
- Ok, dam znać, czy przyjdę – Drake ściszył ton, odpowiadając przy tym nieco chrapliwym głosem. Chris obdarzył go lekkim, przyjemnym dla oka uśmiechem. Był z siebie bardzo zadowolony. Odważył się poczynić, być może jeden z najtrudniejszych kroków w całym jego życiu. Kto wie, może nawet zaowocuje on czymś wspaniałym w przyszłości.
- Jasne, koniecznie pisz, albo dzwoń. Gdybyś nie mógł dotrzeć, czy coś, to daj znać. Mogę nawet po ciebie podjechać.
- Nie trzeba dam radę.
- W takim razie trzymaj się i do zobaczenia później! – blondynek podskoczył w miejscu i trochę się zawahał. Drake zauważył to w jego postawie, lecz nic nie wyrzekł. Niczego też nie uczynił, by wyprowadzić kolegę z tej niekomfortowej sytuacji. Chris pogładził otwartą dłonią tył głowy, po czym odszedł bez fizycznego pożegnania. Drake patrzył jak się oddala, powolutku, niewymuszonym od strachu, czy niepewności ruchem, aż zniknął za jedną ze ścian. Brunet wyciągnął złożoną na pół karteczkę. Czarne cyferki, tak dobrze i wyraźnie widoczne dla jego ciemnych oczu, zasmuciły go.
Po co się starać? Przecież i tak cię nie polubią. Nie pokażesz im prawdziwego siebie, a kłamstwo nie jest tym, czego pragniesz. Kłamstwo to coś, dzięki czemu żyjesz, co spożywasz, nie tylko sam, ale karmisz nim też innych ludzi. Po co się starać, mój przyjacielu? Dobrze wiesz kim jesteś, a póki jesteś tym kim jesteś, nigdy nie będziesz zasługiwać na ich miłość, czy uznanie. Lepiej usunąć się w cień i czekać, aż dotrą do tej ostatniej godziny, która dla ciebie nigdy nie nadejdzie.
Drake poczuł się paskudnie. Ponownie ukrył zwitek papieru w czeluściach kieszeni i zastanawiał się. Myślenie przychodziło mu z niezwykłą łatwością, myśli nawiedzały go w każdym momencie jego życia. Gdyby chociaż były dobre, pocieszne, pełne optymizmu, ale nie. Prześladowały go te najgorsze.
Nie lubisz ludzkiego ścierwa. Są dla ciebie pożywieniem, nie przyjaciółmi.
Demon wciąż miał rację, taka była rzeczywistość, takie były fakty.
Zostań ze mną przyjacielu. Oni nie są ciebie godni. Zostańmy razem.
Wampir przełknął gulę, blokującą gardło. Wydawało mu się, że przez nią nie może oddychać, jakby był zamknięty pod jakimś kloszem, w grobowcu. Iść, czy nie iść, oto stało przed nim bardzo wyzywające pytanie. Nie zawsze warto robić to, czego bardzo się chce.
💠💠💠💠💠💠💠💠💠💠💠💠💠💠
Red - Nothing and everything
Wróg, bliski przyjaciel
Mój początek i koniec
Złamana prawda, szeptane kłamstwa
I to znów boli....
Życie to ciągłe wybory. Wybrać to... a może tamto... każdy z nas podejmuje je i mierzy się z konsekwencjami na swój sposób. Życzę wszystkim, aby życie było dla Was przyjemnością i nagrodą. Nie udręką, czy karą...
Ingis20 😘❤
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro