ROZDZIAŁ 59
Rano zbudził go okropny ból oczu, głowy i ten przeraźliwy hałas, dochodzący gdzieś z dołu, wrzynający się w bębenki chłopaka, niczym drzazga w skórę, pozostawiając uczucie dyskomfortu. Podniósł ciężką głowę i z trudem oparł ręce o coś zimnego i gładkiego, w dodatku białego. Na pewno nie była to jego poduszka, gdyż nawet ona posiadała barwę ciemnego granatu. Drake zmrużył oczy i zauważył, iż to na co patrzy jest sedesem. Zmarszczył groźnie brwi, przez co kilka małych pionowych kreseczek pojawiło się na jego czole pomiędzy gęstymi, ciemnymi brwiami. Próbował przypomnieć sobie, co zdarzyło się tamtego wieczoru i dlaczego do cholery spał na kiblu zamiast w swoim łóżku. Pogładził deskę i podniósł się, by na niej usiąść. Popatrzył po sobie, choć ledwo co widział. Jakieś czerwone i czarne plamki, wirowały mu przed oczami, podnosząc żołądek do góry, jak przy starcie samolotem. Spomiędzy mgły dostrzegł, że wciąż jest w ubraniu i butach, które miał na sobie zeszłej nocy. Złapał za umywalkę, znajdującą się obok sedesu, po czym z wielkim wysiłkiem próbował się z niego podnieść.
- Drake..!
Usłyszał niebywale głośny krzyk Selene. Drake machinalnie złapał się za uszy i zaczął je masować.
- Czego..?! – odpowiedział poirytowany, ledwo rozpoznawał swój głos, brzmiał dziwnie odlegle i nienaturalnie.
- Jesteś w toalecie?
Chłopak wyprostował się i przewrócił oczami na pytanie Selene.
- Nie, to święty Mikołaj – oczy piekły go, wprawiając w ohydny nastrój.
- Co tam robisz?
Drake wyobraził sobie, jak jego siostra podpiera się pod boki i uważnie skanuje drewnianą powłokę drzwi. Stała zaraz przed nimi, gdyż jej głos był bardzo dobrze słyszalny dla Drake'a, wręcz za dobrze.
- A co można robić w kiblu? Może opróżniam jelita, nie przeszkadzaj mi, zaraz zejdę na dół, tylko się ogarnę.
Usłyszał ciche westchnięcie i skrzypnięcie podłogi. Selene wycofywała się z pokoju.
- Pamiętaj, że nadal jestem na ciebie obrażona. Daje ci dziesięć minut, dziś to ja odwożę cię do szkoły, a nie chcę spóźnić się na własne zajęcia.
Głośno trzasnęła drzwiami, co przyczyniło się do cichego syknięcia ze strony chłopaka. Ledwo podniósł się z toalety i na gumowych nogach staną przed umywalką chwytając ją mocno za porcelanowe krawędzie, które ślizgały mu się w dłoniach. Uniósł głowę i zamarł. Rodzina nie może zobaczyć go w takim stanie, wyglądał tak, jakby ćpał przez miesiąc, próbując różnych odmian zielska i prochów.
Świetnie, no po prostu pięknie, rodzina to chuj, ale co pomyślą inni, jak mnie zobaczą. Funkcja pełnoetatowego ćpuna już została obsadzona. Teraz organizujemy nabór na szkolną ladacznicę...
Chłopak przyłożył palce do powiek, a następnie zsunął je i jak najdelikatniej potrafił, gładził zaczerwienione miejsca pod oczami, które w dodatku piekły z każdym kolejnym dotknięciem. Spojówki miał popuchnięte, a gałki pokryły się gęstą siecią czerwonych pajęczynek. W dodatku, jego tęczówki, gdzieniegdzie przybrały barwę szkarłatu i choć próbował się tego pozbyć, nie wyzwalając w sobie poczucia gniewu, czy głodu, czerwień na tęczówkach miała się świetnie.
- No kurwa... – mruknął pod nosem i zaczął rozpinać koszulę, następnie zdjął spodnie, wraz z bielizną i wszedł pod prysznic. Zimna woda, zamiast go orzeźwić podziałała, niczym roztwór solny przyłożony do świeżej, krwawiącej rany. Z zaciśniętymi zębami i naprężonymi mięśniami wytrzymał tę iście piekielną kąpiel, po czym wyłączył wodę i opasał się ręcznikiem. Zabrał porzucone ciuchy i wrzucił do kosza na pranie. Powolnym, lekko chwiejnym krokiem, udał się w stronę komody i wyciągnął z niej pierwsze lepsze ubrania, które napatoczyły mu się pod ręką, a następnie znów wrócił do łazienki. Szybko otarł ciało ręcznikiem, ubrał się, w ciemnoszare, potargane jeansy i czarny podkoszulek bez żadnego wzorku i napisu, po czym zabrał się za ułożenie włosów. Jednakowoż te niesforne kosmyki, usiłowały wyprowadzić go z równowagi. Nie dość, że oczy miał spuchnięte i czerwone, jak u nowonarodzonych myszy, to jeszcze te cholerne włosy robiły co chciały. Drake zagarnął je palcami do tyłu i poszedł po czapkę z daszkiem. Założył ją daszkiem do tyłu, ukrywając pod jej materiałem gęste, mokre kosmyki. Przed wyjściem z pokoju założył jeszcze okulary przeciwsłoneczne, zabrał plecak, oraz skórzaną kurtkę, po czym zszedł na dół po schodach, kierując się w stronę garażu.
- Drake! Nic nie zjesz? – posłyszał poirytowany głos starszej siostry, która perfidnie się za nim skradała. Chłopak opuścił bezwładnie ręce w geście rezygnacji i obdarzył Selene przymulonym spojrzeniem, choć ona nie mogła tego dostrzec przez okulary, które chłopak miał dziś na oczach.
- Zjem w szkole, możemy już jechać? – odpowiedział sztywno na jej pytanie.
- Jasne, po co ci te okulary przeciwsłoneczne? Na dworze jest ciemno i pochmurnie, niczym w trumnie – dziewczyna zaśmiała się z kompilacji słów, które ułożyły się w rymy. Najwidoczniej odczuwała ogromne zadowolenie z tego osiągnięcia. Drake poprawił czapkę na głowie i okulary, po czym obrzucił stojącą przed nim szatynkę, pretensjonalnym spojrzeniem, chyba zapomniała już o tym, iż była na niego wściekła. Selene nadal nie mogła dostrzec wyrazu jego oczu, więc Drake tak naprawdę mógł robić z nimi, co tylko zechciał.
- Podobają mi się, więc je założyłem. Jeszcze coś chcesz wiedzieć? Może jaki kolor bokserek mam dziś na sobie?
Selene zaśmiała się dźwięcznie na tę aluzję i otworzyła duże, metalowe drzwi, prowadzące od domowej strony do wnętrza garażu. Dźwięk przypominający śmiech, rozniósł się po pomieszczeniu i odbijał od zgromadzonych tam rzeczy. Chłopak po raz kolejny w ciągu tego dnia poczuł, iż głowa zaraz mu eksploduje, wraz z oczami.
- Nie muszę o to pytać, wiem, że czarne, ewentualnie czerwone.
- Czy ty grzebiesz mi w półkach? – Drake uniósł jedną, ciemną brew i założył ręce na piersi, przybierając pozę niczego nie bojącego się, piłkarskiego kibola. W rzeczywistości, szczypał się w łokcie, by przypadkiem nie uronić kilku łez przed Selene. Jeszcze, by sobie pomyślała, że jej żart był tak zabawny, iż doprowadziła chłopaka do wylewu wody z organizmu, potocznie zwanej łzami.
- Nie, przecież dobrze cię znam. Nie muszę przeszukiwać ci szafek – dziewczyna posłała mu wywyższające się spojrzenie i otworzyła samochód automatycznym kluczykiem.
- O czym my w ogóle gadamy?
- O niczym, wskakuj.
Zaprosiła go gestem ręki. Chłopak bez ociągania wsiadł do samochodu. Wampirzyca uczyniła to samo, po czym skierowali się w stronę szkoły.
*****
- O której kończysz zajęcia? Przyjadę po ciebie – Selene posłała słodki uśmieszek, młodszemu braciszkowi, który stał pochylony nad otwartą szybą samochodu i próbował namówić dziewczynę, do jak najszybszego opuszczenia terenu szkoły.
- Chyba o trzeciej, albo czwartej.
- Chyba? – dziewczyna pokręciła głową z niedowierzania i przekrzywiła głowę w prawo, kilka kosmyków umieszczonych za uchem, swobodnie opadło jej na pół twarzy, przysłaniając jedno oko. Młoda wampirzyca szybko odgarnęła je na bok, mierząc czujnym wzrokiem młodszego braciszka.
- Dam znać, jak skończę, ok?
No dalej, jedź już. Spóźnisz się na zajęcia.
Wykrzywił usta w geście uśmiechu i oddalił się od samochodu, miał nadzieję, że wreszcie zostawi go w spokoju.
- Jak wolisz! Do zobaczenia! Miłego dnia w szkole! – krzyknęła i zanim chłopak się obejrzał, już jej nie było, ani jej samochodu. Wiedziała, że wkurzy go tymi słowami, lecz zrobiła to specjalnie. Chyba wciąż była na niego zła za ten niedawny wieczór. Drake poprawił szelkę od plecaka na ramieniu i tempem, godnym truposza ze słynnego serialu, właśnie o tego pokroju stworach, powłóczył nogami w stronę wejścia. Nieopodal szkoły, na ogołoconych gałęziach drzewa, zgromadziło się kilka czarnych ptaków. Dużymi oczami skanowały sylwetkę ciemnowłosego młodzieńca, o nietypowej urodzie i tajemniczym spojrzeniu. Gdzieś w głębi siebie wiedziały, że ten oto przedstawiciel rasy (ludzkiej?) wampirycznej, posiada moc taką, iż jest w stanie zawładnąć tymi, których zechce posiąść. Chłopak odczuł na swej skórze nie tylko chłód, przebijający się małymi igiełkami, przez kurtkę, lecz również czyjeś natarczywe, wyczekujące na atencję spojrzenia. Ukradkiem rozejrzał się na boki, ale nie dostrzegł niczego, co przykułoby jego uwagę na dłużej niż kilkanaście sekund. Dopiero, gdy uniósł głowę, zauważył pięć ptaków, sterczących na swych chudych nóżkach i kurczowo zaciskających palce, wokół uschniętych gałązek. Przekrzywiały małe, pokryte czarnymi piórami łebki, świdrując postać młodzieńca wyraźnym spojrzeniem, tak jakby próbowały mu zakomunikować, iż są świadomymi i mądrymi stworzeniami. Wręcz żebrały o jego spojrzenie. Młody wampir nie zatrzymał się, ale obrzucił je zafascynowanym wzrokiem, ukrytym za przyciemnianymi szkiełkami okularów. W jego oczach błysnęły iskierki zadowolenia. Czarne, niczym noc ptaszyska, jakby dostrzegając to, zakrakały z zadowolenia, po czym poderwały się do lotu i skierowały na tyły szkoły. Poczuł dziwny smutek. Pragnął tak samo, jak one, móc odlecieć stąd tam, gdzie zaprowadziłby go wzrok. No cóż. Nie można mieć w życiu wszystkiego. Poprawił na głowie czapkę i ruszył w stronę uczelni, już bardziej żwawszym krokiem. Marzył już tylko o tym, by jakoś przetrwać ten dzień. W głowie mu szumiało, jak po niezłej imprezie, a oczy piekły i nie dawały o sobie zapomnieć. Obawiał się, że przez to wszystko straci nad sobą kontrolę, tak jak zeszłej nocy. Oby nie. Wszedł do wnętrza budynku, w którym powitało go miłe ciepełko. Już przy wejściu zdjął kurtkę i pomaszerował w samym podkoszulku w stronę szatni. Oczywiście spotkał się z zaskoczonymi spojrzeniami innych uczniów, lecz miał gdzieś to, co sobie o nim pomyślą. Było mu dziwnie gorąco i nie potrafił wytłumaczyć stanu, w którym się znalazł. Może to była sprawka medalionu. Postanowił, iż później roztrząsie tę sprawę, teraz jego jedynym celem, jest po prostu przeżyć. Powiesił czarną kurtkę na jednym z żeliwnych, zaokrąglonych haczyków, a następnie wyszedł z pomieszczenia, nie zwracając uwagi na tłumy studentów, tłoczących się dosłownie wszędzie. Pierwszą miał mieć dziś matematykę, więc podążył do sali, w której miały odbywać się zajęcia. Na myśl o nich, miał ochotę zakończyć żywot. Rozmyślał nawet nad taką opcją, by wrócić do szatni i powiesić się, lub nadziać na jeden z haczyków. Szybko jednak pozbył się tych wizji z głowy, dając sobie trochę czasu. Po drodze wstąpił jeszcze do łazienki, by określić swój stan zdrowia (jeśli mógł tak to nazwać). W łazience stało dwóch chłopaków, którzy radośnie gaworzyli na jakieś trywialne tematy, lecz gdy spostrzegli, kto pojawił się w toalecie szybko przymknęli usta, po czym ewakuowali się z łazienki, pozostawiając zapach strachu i niepewności.
Czują przed Tobą respekt, mój przyjacielu. Jedno twe spojrzenie może zabić.
Drake nie miał wątpliwości, iż tak mogłoby właśnie być. Czuł, że jego oczy wyglądają okropnie. Zdjął okulary i staną przed lustrem.
Masakra...
Białka zrobiły się jeszcze czerwieńsze, miejscami ich barwa zachodziła na granat, jakby jego oczy rozkładały się wewnętrznie. Uczucie pełzających larw, robali, towarzyszyło mu z każdym mrugnięciem oczu, to było nie do zniesienia. Do tego to okropne uczucie pełności w głowie i takiej nieważkości. Był pewien, że zaraz się przewróci, jeśli w ogóle to, że był w tej łazience było rzeczywistością, gdyż wszystko zdawało się być względne. Założył ponownie okulary, następnie wyszedł z łazienki mijając się z kilkoma chłopakami, których Drake kojarzył z widzenia. Chyba należeli do elity, szkolnych gwiazd, którzy wyrywają najlepsze laski (czytaj wytapetowane lolitki z dupą na wierzchu), oraz grają w football, czy co tam innego uprawia się w Wielkiej Brytanii. Przemierzył już wszystkie schody i wreszcie znalazł się na upragnionym piętrze. Niewątpliwie, był słabszy po wczorajszym razie i czuł to w kościach. Ta cholerna wizja pożarła mnóstwo wewnętrznej energii, będzie musiał się nasycić. Stanął w pewnej odległości od klasy. Nie chciał narażać się na wścibskie spojrzenia kolegów i koleżanek, choć i tak pewnie będą trajkotać na temat jego dzisiejszego wyglądu.
A kij im w oko. Zabawne, cały dzień myślę o oczach, paranoja.
Poprawił okulary, które zsunęły mu się na koniuszek nosa i skupił zamglony wzrok na jakiejś kartce powieszonej na tablicy z ogłoszeniami. Przykuła jego spojrzenie, gdyż posiadała niebywale krzykliwe kolory, a co więcej rozprawiała o jakimś balu.
Bal, pfff... nic wartego wytrzeszczania patrzał... a jednak nadal na to patrzysz kretynie...
Drake podszedł bliżej, by lepiej móc wszystko zobaczyć. Ciekawe, a może raczej nie, do znudzenia podobny schemat, jak we wszystkich szkołach, do których uczęszczał. Miał ukrytą nadzieję, że chociaż tutaj będzie inaczej, ale jednak się pomylił. Na co komu były te popieprzone bale? Nie mógł tego pojąć. Nie roztrząsał już tej kwestii, gdyż poczuł nieprzyjemne ukłucie w prawym oku. Odsunął lekko okulary i pogładził powiekę. Żałował, że przed wyjściem nie zaaplikował sobie jakichś kropli, chociaż pewnie na niewiele by się przydały. Odwrócił się od tablicy i zderzył się ze spojrzeniem, które nie napastowało go, od jakiegoś czasu, a dokładniej od momentu, w którym Drake pokazał mu na co go stać i że jest jednym z tych osobników, z którymi lepiej nie wchodzić w porachunki. Lecz Lucas rozpoczął tę grę i musiał ją dokończyć, bez względu na poniesione skutki. Otoczony dwoma najlepszymi kumplami, chuliganami, takimi samymi, jakimi on jest.
Ciągnie swój do swego, nieprawdaż?
Przewiercał go morderczym wzrokiem, mając na uwadze ostatnie wydarzenie, po którym stracił kilka włosów, a na jego przystojnej, nieskalanej żadnym trądzikiem buzi, pojawiło się kilka rys.
Ryj nie szklanka nie zbije się, ale blizny pozostaną.
Te słowa idealnie obrazowały tę sytuację. Drake nie zamierzał ustąpić. Powrócił pod ścianę, gdzie stał poprzednio i znów zaczął się o nią opierać. Lucas pierwszy przerwał tę niedostrzegalną linię i wiercił butem w podłodze, jakby próbował podeptać swą dumę, wepchnąć do samej ziemi. Chyba czuł się, jak przegrany i Drake wolał, by tak pozostało. Odetchnął z ulgą, lecz po chwili kolejna myśl spowodowała, iż posmutniał.
Chyba nie ma jej dziś w szkole.
Drake jeszcze nigdzie jej nie dostrzegł, a przecież zawsze znajdowała się tutaj przed nim. Nigdy się nie spóźniała, siedziała przykładnie na miejscu i czekała na zajęcia, dziś jej nie było. Wtedy Drake uprzytomnił sobie, iż powinien jakoś odwdzięczyć się za ten ostatni raz, kiedy młoda dziewczyna ocaliła go przed dostaniem złej oceny. Co prawda nadal nie zapisał się do grupy, nie uważał tego za konieczne, niemniej jednak był wdzięczny. Może też trochę szczęśliwy i zadowolony z faktu, iż dziewczyna zwróciła na niego uwagę. Tak bardzo tego pragnął, by robiła to cały czas. By patrzyła na niego tymi lazurowymi tęczówkami, w których mógł utonąć na kilka dłuższych chwil, a nawet i wieczność. Co się z nim działo? Dlaczego czuł to, co czuł? Brzmiało to dziwnie, gdyż chłopak nigdy wcześniej, nie posiadał, nie odczuwał takich uczuć. Myślał, że nie jest do tego zdolny, a teraz? Dzieliła go cienka kreska od miłości? Czy te emocje rzeczywiście były w nim obecne, żyły, rozwijały się, miały się dobrze? Chyba na razie tak i Drake marzył, by czuć to już zawsze. Marzył... piękne słowo.
Marzę o Twych oczach każdej nocy. Widzę je wszędzie, nawet, gdy zamykam własne, próbuje zasnąć, oderwać się od tych wszystkich trosk, zaprzątających mój umysł. Widzę je... nawet, wtedy gdy nie chcę ich ujrzeć. Czasem są smutne, czasem radosne, lecz za każdym razem patrzą z miłością, taką, której nigdy u mnie nie było.
Odpłynął. Nie usłyszał dzwonka wzywającego uczniów na zajęciach. Śnił na jawie, wertując karty sennej księgi. Dopiero, gdy usłyszał trzask drzwi i spostrzegł, iż wokół panuje pustka, wtedy ocknął się. Ukrył swe marzenia, głęboko w wewnętrznej podświadomości, obiecując sobie, że spisze je później w formie wiersza, bądź piosenki. Właśnie, to dobry pomysł. Od jakiegoś czasu, to było jego jedyne dobre zajęcie. Dobre, gdyż nikogo nie krzywdziło, a jemu dawało namiastkę ciepła i normalności, którą tak rzadko mógł odczuwać. Wszedł do klasy, wszyscy usadowili się na swoich miejscach. Drake nie patrząc na profesora, który spoglądał na niego z niepewnością w oczach, udał się w stronę ostatniej ławki. Zasiadł tam gdzie zawsze. Nie było jej, a Drake poczuł dziwne ukłucie pustki. Drewniane krzesełko z pierwszego rzędu, stało dziś samotne, obok siedzącej lolity, wpatrującej się w przejeżdżające po ulicy samochody. Na pewno wiedziała, dlaczego jej nie ma. Drake żałował, iż nie może zajrzeć jej do umysłu i się tego dowiedzieć. Oklapł ciężko na krzesło, wywołując przy tym jego skrzypnięcie, po czym wyciągnął stary, zniszczony notes, przypominający książkę. Gdy nauczyciel produkował się podczas tych zajęć, Drake ani trochę go nie słuchał. Ponownie zatopił się w rozmyślaniach o brunetce, a myśli te sprawiły, iż odczuwał mniejszy ból głowy i oczu. Dał się ponieść tym falom, na końcu których zawsze natrafiał na jej oczy i usta, przemawiające do niego. Wtedy właśnie wymyślił. Już wiedział, jak się odwdzięczy.
*****
Nie była w stanie pojawić się na porannych zajęciach, czuła się tak, jak gdyby spadła ze schodów, a potem jeszcze raz, ktoś ją z nich zrzucił. Lecz w południe poczuła się lepiej i poprosiła swej rodzicielki, by zawiozła ją na ostatnie zajęcia. Zawitała jeszcze w stołówce, gdzie uczniowie tej placówki spożywali codzienne posiłki. Ucieszyła się na widok roześmianych i pełnych życia przyjaciół, choć nadal odczuwała odrętwiające uczucie zmęczenia i senności, które ogarniało ją za każdym razem, gdy przymknęła powieki. Nie znosiła kawy, nigdy zresztą jej nie piła, dlatego przed wyjściem spożyła jakiegoś energetyka, by wsparł jej umysł i dał mu trochę jasności.
- Cześć – wyszeptała w stronę przyjaciół zajętych rozmową na temat nadchodzącej imprezy u Chrisa. Karina ani trochę nie zadziwiła się z powodu tego, co usłyszała, bo o czym innym mogli rozprawiać od samego rana?
- Karinka! Jej! Dobrze się czujesz? Twoja mam mówiła, że nie przyjdziesz dziś do szkoły? Nie powinnaś się przemęczać, notatki masz załatwione.
- Nawet od nas wszystkich – w wywód blondwłosej koleżanki Kariny, wtrącił się Chris, uśmiechający się przymilnie w stronę dziewczyny. Karina odwzajemniła uśmiech, odsunęła krzesło i przysiadła się do białego stolika, obłożonego tackami pełnymi jedzenia.
- Wiem, ale czuję się w miarę dobrze. Dziękuję wam za troskę – obdarzyła spojrzeniem pełnym wdzięczności, wszystkich z osobna, po czym skupiła swą uwagę na bladych dłoniach.
- Pójdę po coś do jedzenie – Chris wstał od stolika, lecz brunetka zatrzymała go gestem ręki.
- Siadaj, nie jestem głodna. Zjadałam w domu porządne śniadanie, myślę, że wystarczy mi do końca zajęć – dziewczyna poklepała się po brzuchu, który okryty był grubym swetrem w kolorze ametystu.
- Wzięłaś lekarstwa? – Coralin nie odrywając oczu od przyjaciółki badała jej reakcję i nastrój, który z każdą sekundą przybierał innego wyrazu, od w miarę pogodnego, do lekko podenerwowanego, wręcz panicznie poirytowanego. Karina posłała ziemisty uśmieszek w stronę jasnowłosej koleżanki.
- Nic mi nie jest. Nie potrzebuję ich.
Odwróciła wzrok. Nie miała już siły, by patrzeć w oczy swej najlepszej przyjaciółce, z którą dzieliła wszystkie sekrety, obawy, oraz nadzieje. Po wypadku, Coralin stała się bardziej natarczywa, składała jej niezapowiedziane wizyty, czasem w akompaniamencie znajomych, lecz najczęściej, po prostu przychodziła sama i cały czas wierciła jej dziurę w brzuchu, na temat jej stanu zdrowia. Karina rozumiała to, iż Coralin obwinia się za tamto wydarzenie i próbuje naprawić błąd, który tak naprawdę nie był jej udziałem. Ta dziewczyna potrafiła być bardzo uparta i jeśli coś postanowiła, to musiała to zrealizować. Brunetka kochała ją za tę postawę, blondynka zawsze potrafiła ją obronić, lecz nie teraz. Karina czuła, że sama musi się z tym uporać, a wścibskie nosy znajomych ciągle jej w tym przeszkadzały. Nie pragnęła cały czas tego rozpamiętywać, jednakowoż zapomnienie było trudniejsze niż myślała, być może nawet niewykonalne.
- W następną sobotę znów organizuję imprezę. Ojciec wyjeżdża do innego miasta, matka również. Mam nadzieję, że wpadniesz, nieźle się zabawimy.
Chris mówiąc nieźle miał na myśli, iż impreza będzie trwać do białego rana, a jej uczestnicy na sto procent nie opuszczą jej w stanie trzeźwym, takie były założenia. Karina rozpromieniła się na słowa blondwłosego przyjaciela i przybrała luźniejszą postawę, rozplatając dotąd splecione palce.
- Myślisz, że rodzice pozwolą ci przyjść?
Tym razem odezwała się Jennifer, która patrzyła na Karinę, jak na dziecko specjalnej troski. Rudowłosa była drugą najlepszą przyjaciółką Kariny, zaraz po Coralin, lecz z pewnością nie znała tak dobrze swej koleżanki, jak jej jasnowłosa rówieśnica. Chris, Coralin i Yves posłali jej pretensjonalne spojrzenia. Doskonale wyczuwali, iż ten temat był nieco drażliwy dla ich dobrej znajomej i powodował w niej napady płaczu i melancholii, a przecież nikt nie chciał do tego doprowadzać. Komfort psychiczny dziewczyny był teraz dla nich najważniejszy.
- Rodzice nie mogą cały czas trzymać mnie pod kloszem, jeśli zechcę to przyjdę na tę imprezę, zresztą na pewno mi pozwolą, kiedy dowiedzą się, że wy również na niej będziecie. Bo będziecie, prawda? – na ustach Kariny ponownie zagościł uśmiech, a Coralin pomyślała, iż jej stara dobra przyjaciółka wróciła. Brunetka nie była typem imprezowiczki, raczej przykładnej uczennicy i ułożonej, grzecznej dziewczynki, która słucha poleceń rodziców i nigdy im się nie sprzeciwia. Taką właśnie osóbką była owa brunetka. Jednakowoż kochała towarzystwo swych przyjaciół, których znała jeszcze od czasów przedszkola. To znaczy Chris'a i Coralin poznała w przedszkolu, kiedy to jeden z chłopców imieniem Randy próbował zniszczyć jej dziecięcy, trochę koślawy, lecz w tamtych czasach piękny rysunek, przedstawiający dużego, żółtego motyla, latającego wokół jakiegoś kwiatka (czyli zielonej kreski i czerwonego czegoś w środku), oraz słoneczka. Co najdziwniejsze słoneczko powinno znajdować się na górze i z dala od motylka, oraz kwiatuszka, lecz wówczas infantylny umysł pięciolatki nie uważał tego za błędne. Wręcz przeciwnie, wszystko posiadało swój sens, swoje miejsce, nie tak jak teraz. Dziewczyna czasem tęskniła za tymi czasami. Wtedy każda rzecz wydawała się być piękna, każda czynność przynosiła radość. Słodka beztroska i niewiedza. Mała pyzata buzia Coralin (to były te czasy, w których dziewczyna wyglądała, jak słodka kluseczka) pękała ze złości. Zrobiła się tak czerwona, niczym balonik rozdawany przez klauna w wesołym miasteczku. Jej towarzysz, czyli lekko nieśmiały i wycofany, blondyneczek o dużych niebiańskich oczach i niskim wzroście, wspierał swą miłość (tak, tak miłość, gdyż Chris podkochiwał się w Coralin już od czasów przedszkola i jak to sam stwierdził, już w tamtym okresie czasu uznał ją za Boginię, oraz zapragnął spędzić z tą czasem rozhisteryzowaną i wypieszczoną osóbką, wszystkie swoje ziemskie i te pozaziemskie dni.) Wówczas po raz pierwsza, ta urocza dwójka wstawiła się za nią i obroniła jej koślawego motylka, słoneczko, oraz kwiatuszka, przed zamoczeniem w zimnej i nieprzyjaznej dla papierowych wytworów dziecięcej wyobraźni umywalce. Od tamtego czasu stali się nierozłączni. Każdą, dosłownie każdą wolną chwilę spędzali razem, aż pewnego dnia dziewczyny zostały swymi powierniczkami, bliskimi sobie osobami, można by było powiedzieć, że siostrami. Chris pełnił męski odpowiednik Coralin i choć różnił się od niej znacząco pod względem charakteru, był dla Kariny najlepszym przyjacielem jakiego mogła spotkać na swej drodze. Później, gdy trzech bohaterów zawitało do szkoły podstawowej, poznali Jennifer, czyli rudą, nieco rozgadaną i pełną energii, szczupłą osóbkę. Ta dziewczyna miała ogromnego bzika na punkcie własnego wyglądu, przez te wszystkie diety cud, z normalnej dziewczyny zamieniła się w truposza. Ze względu na jej piegi i ognisty kolor włosów, stanowiła pośmiewisko wśród uczniów, jedynymi, którzy nie śmiali się z niej, a przyszli jej z pomocą, byli właśnie Coralin, Karina, oraz Chris. Dzięki pomocy przyjaciół, Jennifer zrozumiała, iż jest wartościową osobą i przestała przejmować się tym, co powiedzą o niej inni. Wniosła do nowej paczki niesamowite orzeźwienie i energię. W gimnazjum poznali Yves. Wysokiego i bardzo przystojnego Hiszpana, który przeprowadził się wraz z rodziną z gorącego, ociekającego słońcem, kraju do chłodnego i ponurego Londynu, który czasem przyprawiał o depresję i mdłości. Chłopak długo nie mógł zaklimatyzować się w nowym miejscu. Szkoła była dla niego męczarnią, zwłaszcza, iż nie potrafił znaleźć wspólnego języka z żadnym młodym Brytyjczykiem. Yves uważał, że to jego zbyt egzotyczny akcent odstraszał od niego nieznajomych, dlatego rzadko kiedy zabierał głos w dyskusjach. Pewnego dnia okazało się, że przypisali go do klasy, w której uczyło się czworo znajomych. Chris szybko podgadał nowego kolegę, który bardzo chętnie otwierał przy nim usta. W dodatku okazało się, iż tryskał energią i zabawnością. Od razu go polubili. I tak oto, znaleźli kolejnego wiernego przyjaciela, dzielącego z nimi dolę i niedolę. Posiadali tyle wspólnych wspomnień i przeżyć, i czuli, że pozostaną przyjaciółmi do końca tego świata i nic, ani nikt nie będzie w stanie ich rozdzielić.
- Mogę przynieść moje głośniki? Mają lepszy bit, zobaczysz sąsiedzi z przeciwległej ulicy nawet nas usłyszą. Tylko wtedy może pojawić się problem. Jeszcze wbiją nam na chatę i wypiją całą wódę, którą przygotujemy – Latynos wykrzywił usta w grymasie niezadowolenia i obrzydzenia. Przybrał pozę i minę przejętego czymś człowieka. Karina nie wytrzymała, razem z dwoma przyjaciółkami wybuchły serdecznym śmiechem. Yves zawtórował im i teraz wszyscy uśmiechali się i stroili sobie głupie miny.
- Taaa, Yves ma rację, jeszcze dotrze do Townshendów i przygoni jednego niepożądanego uczestnika. Abstrahując od tematu imprezy, widzieliście dziś Townshenda zachowywał się, jak naćpany. Założę się, że przyszedł dziś na haju. Pancake bał się zwrócić mu uwagę, widziałam to w jego oczach, zresztą ja też bym się bała. Pamiętacie, co wydarzyło się ostatnio na chemii? – Coralin przyciszyła ton głosu i pochyliła się nad swoją tacką, uważnie skanując twarze swych znajomych. Zauważyła na nich różne emocje, lecz najbardziej uzewnętrzniły się one na twarzy Kariny, która patrzyła teraz na Coralin z naburmuszoną miną. Blondyna wiedziała, iż ów chłopak był tematem tabu dla brunetki, drażliwym tematem, niemniej jednak musiała go poruszyć, by Karina wreszcie otworzyła oczy i ujrzała, jaki chłopak jest naprawdę.
- Tak, nieciekawa sprawa, ale rzeczywiście masz rację, coś jest z nim dziś nie tak – Chris zasępił się.
- Co się takiego wydarzyło? – Kaina włączyła się do rozmowy nie spuszczając wzroku z Coralin, to głownie od niej oczekiwała wyjaśnienia. Blondynka westchnęła i nerwowo rozejrzała się po sali. Włosy na ramionach podskakiwały i osuwały się na plecy, tworząc wodospad jasnych, poskręcanych loków.
- Przyszedł na zajęcia w okularach i czapce. Nie zdjął ich, a na pewno wie, że w tej szkole obowiązuje zakaz noszenia czapek i okularów przeciwsłonecznych w salach, chyba, że jest na tyle niewychowany, iż tego nie wie, lecz wątpię. Nawet taki półgłówek musi to wiedzieć. Żaden z nauczycieli nic na to nie powiedział, a gdyby sprawa dotyczyła kogoś innego, nagana i uwaga murowana. To takie niesprawiedliwe.
Coralin po raz kolejny poruszyła kwestię niesprawiedliwości, co wywołało w siedzącej naprzeciwko niej, brunetce mieszane uczucia. Ta dziewczyna nie znosiła nowego kolegi, choć tak naprawdę nie miała z nim żadnej styczności, by móc go swobodnie oceniać.
- Może próbował zwrócić na siebie uwagę. To mu się udało – Yves przeżuwał powoli hamburgera, którego zamówił sobie na obiad. Nagle mięso wołowe i bułka straciły smak i stały się pozbawioną smaku i zapachu papką. Chłopak wzruszyła ramionami, po czym odłożył bułkę na tackę obok rozsypanych frytek, nawet one nie kusiły go tak samo, jak wcześniej.
- Może miał powód, by pojawić się w okularach i czapce – Karina z niewyraźnym wyrazem twarzy utkwiła wzrok w jakimś pęknięciu na ścianie. Nie dostrzegła niczego, prócz gromadzącej się tam ciemności i kurzu.
- Ciekawe jaki..? – Coralin zmarszczyła nos i pogrzebała widelcem w sałatce z tuńczykiem. Od razu każde z nich straciło chęć do jedzenie i do prowadzenia dalszej rozmowy. Ten temat chyba naprawdę im nie służył, nie był dla nich zdrowy. Wyblaknięte wspomnienia koszmaru minionej nocy powróciły do dziewczyny w nowych barwach, oraz ich odcieniach. Ponownie odczuła ogarniający ją, wszech istniejący niepokój, tkający pnącza i oplatający dziewczynę szczelnym płaszczem. Teraz już wiedziała, co to znaczy być zmumifikowanym. Czyjeś ciężkie spojrzenie zawisło nad jej osobą, jak ciemna chmura na niebie, która lada moment, a uwolni wszystko, co znajduje się w jej wnętrzu. Dziewczyna uniosła głowę i pokręciła nią delikatnie, raz w prawo, raz w lewo i zatrzymała ją. Siedział tam. Zawsze w tym samym miejscu, przy stoliku, niegdyś należącym do jednego z największych dręczycieli w tej placówce, lecz teraz nie mogli się równać z tym, który prawdopodobnie posyłał jej nieme spojrzenie, zza przyciemnionych szkiełek. Karina zmarszczyła brwi. Choć nie dostrzegała wyrazu jego oczu miała wrażenie, iż mają o coś pretensje. Do niej, do tych, którzy znajdują się tutaj, do całego świata? Może jednak do samego siebie? Brunetka miała nieodparte wrażenie, iż ostatnie z przypuszczeń jest słuszne. Oczy, chociaż niewidoczne dla jej oczu, niedostrzegalne dla słabego ludzkiego wejrzenia, piękne w swej dzikiej, nieokiełznanej naturze, skrywające sekret, opadający na dno duszy, niczym skarb, ukryty w mieliźnie oceanu. Karina zamrugała, lecz chłopak nadal miał zwróconą głowę w jej stronę. Nie zdjął czapki, nie zsunął też okularów. Kurczowo ściskał długopis w bladych palcach i wystukiwał nim, jakiś nieznany nikomu rytm, jak pradawną melodię, czy pieśń. Młoda dziewczyna zauważyła, iż na stoliku przed nim leży stary, przyniszczony notes. Już wcześniej go widziała, lecz wtedy wzięła go za książkę. Chłopak spuścił wzrok i zaczął kreślić niewypowiedziane słowa, na jednej z kartek. Karina poczuła, iż oddałaby wszystko, by móc dowiedzieć się, co on takiego tam zapisuje. Czy to jego myśli? Uczucia? Marzenia? Fantazje? Pragnienia? Może wszystko na raz. Nikt tego nie wiedział. Tylko on, trzymany przez niego długopis, oraz czarny notes, będący nośnikiem plątaniny myśli, oraz rozważań. Karina dostrzegała te dziwne skurcze, wprawiające w drganie jego dłoń i palce, co jakiś czas ją rozmasowywał. Młodzieniec ponownie uniósł głowę, ich spojrzenia się skrzyżowały. Znów mógł dostrzec ich piękno, te krążące w nich emocje, pulsujące błękitem nieba, lazurem oceanów, turkusem minerałów.
Ciągle widzę jej oczy. Gdy zasypiam i budzę się z rana. Towarzyszą mi wszędzie, nawet wtedy, gdy najmniej ich pragnę. Wspomnienia o nich nawiedzają mnie, przychodzą i żebrzą o mą atencję. A ja? Tonę w ich odbiciu, w głębinie uczuć i emocji, opadam na samo dno. Czy kiedykolwiek wrócę? Czy kiedykolwiek zdołam się uwolnić? Słodyczy mego zmysłu, nie jesteś mi więzieniem, a mym wybawieniem. Warto było przemierzyć tę drogę, pełną cierpienia, cierni i udręki, by napotkać oczy takie, jak twoje. <3
*****************************************************************************************
Daughtry - Start of Something good. <3 :*
Taki utwór dla wszystkich zakochańców. Dziękuję za wszystkie komentarze, wyświetlenia i głosy oddane na to opowiadanie! Z całego serca jestem wdzięczna moim stały czytelnikom, którzy są ze mną od początku tej powieści. Nie jest ich zbyt wielu, ale jednak cieszę się, że tu są i mam nadzieję, że dotrwają wraz ze mną do końca tej opowieści. :)
Pozdrawiam, Ingis20
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro