Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ 50

Mała dziewczynka o ciemnych, skołtunionych włosach, patrzyła mglistym i przerażonym wzrokiem na otaczających ją ludzi. Z jej oczu wypływał tak potężny strumień łez, iż nawet sam Bóg nie byłby w stanie go powstrzymać. Dziewczynka doskonale wiedziała dokąd zmierza owy wagon, w którym znalazła się wraz z rodziną. Mocniej wtuliła się w nogę stojącego obok niej, młodego mężczyzny i objęła ją kurczowo swoimi małymi, brudnymi rączkami. Młodzieniec poczuł, że jego mała siostrzyczka się niepokoi. Pogładził dziewczynkę po włosach i pozwolił jej, by otoczyła go jeszcze większą czułością. 

- Boję się braciszku...

Głos małej Żydówki był cichy i drżący, jakby bała się, że wróg mógłby posłyszeć jej słowa. Niemniej jednak, był bardzo dobrze słyszalny dla młodego mężczyzny stojącego obok niej. 

- Nie bój się, jesteśmy razem, nie pozwolę Cię skrzywdzić...

Chłopak poczuł, jak łzy napływają mu do oczu. Lekko przygryzł dolną wargę, by pohamować krople, które usilnie próbowały wydostać się spod ciężkich i zmęczonych powiek. 

- Czy spotkamy tam tatusia..? - dziewczynka uniosła swą małą główkę i spojrzała na młodzieńca z dziecinną nadzieją, iskrzącą się w oczach.

 - Tak, znów będziemy razem...

Okłamałeś ją

Jakiś głos w głowie młodego chłopaka nie dawał mu spokoju. Ciągle rozprawiał o najgorszych kwestiach. Młodzieniec wiedział, że ten głos nie należy do dobrego duszka, czy chociażby do sumienia, lecz do samego diabła, jego słowa, nawet w najmniejszej części nie były podszyte światłem. 

- Znów będziemy razem...

Jego usta poruszały się w rytm słów, lecz żaden dźwięk z nich nie uchodził. Zrezygnowanym wzrokiem powiódł po tłumie osób, które towarzyszyły mu i jego rodzinie w tej ostatniej podróży. Niektórych znał z widzenia, inni zaś byli dla niego tylko nieznajomymi, którzy mieli dzielić z nim los ofiary

Ofiara, bezlitosny kat, jesteś ofiarą.... 

Te słowa dudniły mu w głowie, przyprawiając o mdłości. Powietrze w wagonie było coraz cięższe i gorętsze, przesiąknięte strachem, bólem, cierpieniem i rozpaczą. Młody chłopak z trudem nabierał oddech. Ta zamknięta, poruszająca się trumna, nie pozwalała nawet najmniejszemu promykowi światła, przedrzeć się przez tą okropną, czarną, drewnianą skorupę. Ludzie wyli i jęczeli z rozpaczy. Każde z osobna wiedziało jaki czeka ich los, po opuszczeniu tego transportu, to była podróż tylko w jedną stronę, z biletem do piekła. Wagon, który dotychczas poruszał się jednostajnym ruchem po szynach, zaczął zwalniać, by po chwili całkowicie się zatrzymać. Wewnątrz zapanowała wrzawa i poruszenie. 

- Nie pozwól, by nas rozdzielono... - kobieta, która dotychczas na pozór zachowywała się biernie, z żarem w głosie wyrzuciła te słowa w panujący wokół niej mrok. Ich odbiorca obdarzył kobietę wystraszonym wzrokiem, jednakowoż milczał. Jeszcze mocniej przytulił do swej nogi małą dziewczynkę. Nie dając uprzedniego znaku, zbitka desek, która pełniła funkcję drzwi, otworzyła się z hukiem. Do wnętrza dostało się upragnione i długo wyczekiwane przez stłoczonych ludzi, powietrze. Młody Żyd zmrużył oczy i wykrzywił usta. Wyglądało to tak, jakby próbował ochronić się przed światłem, które raniło oczy, przyzwyczajone do panującego mroku. Poczuł, jak ktoś łapie go za dłoń i mocno ją ściska. Chłopak spojrzał na młodą, bladą dziewczynę, która patrzyła prosto przed siebie, nie zważając na innych ludzi. 

- Ruszcie się....! - barczysty mężczyzna o przenikliwym spojrzeniu, krzyknął w obcym języku, w stronę zgromadzonych ludzi, po czym zaczął kierować ich, a raczej zmuszać, aby wysiedli. Młodzieniec stał jak sparaliżowany, i gdyby nie jego rodacy, zapewne nie byłby w stanie ruszyć się z miejsca. Niestety, jego ciało musiało ustąpić pod naporem ludzkich, wychudzonych postur. 

- Szybciej..... jaki smród...

 - Mówiłem, że to zwierzęta...

Jeden, ze strażników złapał za koszulę, pierwszego, lepszego z brzegu mężczyznę i z całych sił pociągnął go w swoją stronę. W ostatniej chwili odsuną się, a biedny Żyd upadł przed nim niefortunnie. Wylądował kolanami, wprost na kamienistą ziemię, co spotkało się z salwą gromkich śmiechów ze strony obozowych strażników. Z grymasem bólu wymalowany, na twarz, poszkodowany podniósł się na równe nogi i pokuśtykał w stronę zgromadzonych. 

- Ile tego jest..? Więcej was matka nie miała..?

Rechotali coraz głośniej, a młody Żyd pomyślał sobie, że ich śmiech, ani trochę nie przypomina ludzkiego śmiechu. Bardziej rechot, obślizgłej ropuchy. Gdy przyszła kolej na nich, zostali dosłownie wypchnięci ze środka. Chłopak jeszcze odwrócił się w stronę wagonu, z którego zostali wyrzuceni. Wyobraził sobie, że było to ostatnie bezpieczne miejsce na tej ziemi, w którym mogli się ukryć przed okrutnym światem, naznaczonym nienawiścią wobec takich, jak on. Mocno ściskał dłonie swoich sióstr, które nieomal na pewno odczuwały z tego powodu ból, lecz żadna z nich nie ośmieliła się zaprotestować, czy choćby wyrwać się z uścisku chłopaka. Ten ból był nieporównywalny z tym co dopiero miało ich spotkać. 

- Tam się ustawiać...! Bydło bez rozumu..!

Krzyki... Krzyki.. niczym kornik, wierciły dziurę w drewnianej podświadomości chłopaka, która i tak była już na skraju...

- Szybciej nie będę tu stał cały dzień.

Mężczyzna w szarym mundurze, ze złośliwym uśmieszkiem na ustach, podszedł do ciemnowłosej kobiety, która tuliła do swego ciała, cztery małe dziewczynki, i zaczął szarpać ją za włosy. Kobieta jęknęła głośno i popchnęła przed siebie swe dzieci, a sama postanowiła zmierzyć się z silniejszym od siebie. 

- Zostaw ją..! Zostaw...!

Powietrze kolejny raz zostało rozdarte czyimś głosem. Tym razem były to krzyki młodzieńca, który jeszcze do niedawana starał się pocieszyć swą młodszą siostrzyczkę. Nie był szaleńcem, choć w jego oczach czaił się obłęd. To co zamierzał uczynić było niewybaczalne i mogło wiązać się ze srogimi konsekwencjami. Żyd podbiegł do kobiety, która była jego matką i wysokiego mężczyzny w szarym ubiorze, po czym mocno się zamachnął. Działał instynktownie, obiecał, że będzie bronił rodziny, nawet jeśli miałby przypłacić to życiem i danego słowa zamierzał dotrzymać. Nagle poczuł ogromny ból. Jego twarz zderzyła się z czymś ciężkim, a dokładnie z kolbą pistoletu, którą wysoki strażnik, wymierzył mu prosto w zęby. Młodzieniec upadł na ziemię. Nie zdążył powstać, gdyż strażnik rozpoczął rytuał pastwienia się nad nowoprzybyłym więźniem. Kopał go swymi ciężkimi, czarnymi jak ogon samego czorta, buciorami, wykrzykując przy tym pogardliwe i obraźliwe słowa wobec leżącego na ziemi, skulonego chłopaka. Wkrótce buty mężczyzny splamiły się krwią, która wydobywała się z usta i nosa młodego Żyda. 

- Proszę... litości panie, litości...

Jego matka w geście rozpaczy zaczęła wykrzykiwać te słowa po niemiecku. Siostry otulone szczelnie powłoką utkaną ze strachu, jak całunem, stały i przypatrywały się tej scenie, pochlipując. Inni, również się przyglądali. Jedni bardziej ciekawskim wzrokiem, drudzy zaś, spoglądali ukradkiem, jakby bali się, że to zaraz może przytrafić się także im. Wreszcie strażnik przestał pastwić się nad młodzieńcem i uniósł go z ziemi, tak by tamten mógł spojrzeć w jego rozwścieczone oczy. 

- Waruj psie... Takie chwasty jak ty nie powinny zanieczyszczać tej ziemi, trzeba was wyplewić.

Puścił chłopaka, po czym splunął przed nim i odszedł. Zrozpaczona kobieta podbiegła do młodego Żyda i podtrzymała go, by ten nie upadł. Ledwo trzymał się na nogach. Okropnie krwawił z ust i nosa. Miał rozciętą dolną wargę, złamany nos i posiniaczone policzki. Kobiecina na ten widok, uroniła rzewne łzy. Jakiż to los ją spotkał? Jej ukochane dzieci, były zmuszone cierpieć. Chłopak uniósł swe oczy i obdarzył matkę pokrzepującym spojrzeniem. Mimo, iż każda komórka jego ciała szalała z bólu i rozpaczy, starał się choć trochę polepszyć sytuację. Wiedział, że siostry patrzą w jego stronę, nie chciał, by odczuwały wobec niego współczucie. Pragnął stanowić dla nich oparcie, a nie element balastu. Uniósł wyżej głowę i przy pomocy matki, którą wnet odpędził od siebie, podszedł do sióstr i zgromadzonych ludzi. Krew nadal skapywała mu z brody, tworząc zaschnięte wzory na jasnej koszuli, w którą był ubrany. Pomimo tego, gdzieś w odmętach świadomości, wiedział, że nie może pozostać biernym na to co się dzieje, coś zmuszało go do działania. Mała dziewczynka nieśmiałym krokiem postąpiła ku bratu, obdarzając go przy tym niewinnym spojrzeniem. Ponownie prosiła o pozwolenie, by mogła wtulić się i poczuć zapach znanej jej osoby. 

- Na lewo... na prawo...

Niski mężczyzna o krępej budowie, ubrany w takim sam szary mundur, jaki mieli pozostali strażnicy, wykrzykiwał raz po raz z werwą w głosie, jak gdyby ta sprawa nie dotyczyły ludzkich istnień. Ponadto, obdarzał wszystkich pełnym nienawiści spojrzeniem. 

- Ja zajmę się bliźniakami, panie Krause...

Jeden z niemieckich lekarzy, o chytrym spojrzeniu i szerokim sztucznym uśmiechu podszedł do mężczyzny, który dzielił Żydów na dwie poszczególne grupy, po czym zaczął wodzić wzrokiem po zgromadzonych tam ludziach. Młody Żyd machinalnie zacisnął szczękę. Nieznajomy, ubrany w biały, lekarski kitel wodził spragnionym krwi i śmierci, wzrokiem i szukał kolejnych ofiar do kolekcji. Wreszcie jego wzrok spoczął na dwójce młodych Żydów, którzy trzymali się za ręce. 

- Proszę... proszę.... Już znalazłem... idealni...

Chłopak obdarzył nienawistnym wzrokiem przybyłego doktora. Zza tego fałszywego uśmiechu wyzierała brzydota i mrok, aż Żyd poczuł jak włoski jeżą mu się na karku. Wiedział, że z tym człowiekiem jest coś nie tak, a może nawet nie był człowiekiem. 

Anioł Śmierci otoczy Cię skrzydły czarnymi i ukołysze do wiecznego snu, dłońmi splamionymi... Myślisz, że to krew...? Myślisz, że to krew...? To łzy ciemności, przez matkę mrok zrodzone.... 

Chór demonów wyśpiewywał te słowa, a młody chłopak przysłuchiwał się im z coraz to większym znużeniem na twarzy. Miał wrażenie, że odpływa, gdy nagle ktoś szarpnął jego małą siostrzyczkę za jej szczupłą rączkę. 

- To boli..! - wrzasnęło dziecko. Chłopak nagle oprzytomniał i zdał sobie sprawę z tego, że jakiś mężczyzna próbuje wyszarpnąć rękę dziecka z jego mocnego uścisku. Młodzieniec zacisnął palce na ręce dziewczynki i wpił swe paznokcie w jej skórę. Ciemnoczerwona krew, małymi stróżkami zaczęła spływać po rączce małej Żydówki, lecz ona nie przejęła się tym. Za wszelką cenę starała się pozostać przy bracie, jedynej ostoi bezpieczeństwa. 

- Nie pozwól mnie zabrać...! - krzyczała. Chłopak robił co mógł, lecz strażnik był silniejszy. Wyszarpnął dziecko, pozostawiając na ręce chłopaka, odbicia maleńkich paluszków. 

- Rebeka...! - chłopak zdążył tylko wydobyć z siebie głośny jęk. Dwie siostry, które mu towarzyszyły złapały go i nie pozwoliły ruszyć się z miejsca. 

- Zostaw ją... już za późno..

- Nie..!! Obiecałem ojcu, że będę się wami opiekował....! Obiecałem jej, że nikt jej nie skrzywdzi....!

Skrzywdzony chłopaczyna wił się i płakał. 

Lalalalilij.... Lalalalalilij... ukołysze do wiecznego snu. Zamkniesz wnet, powieczki swe, piekielny ojciec wzywa Cię... nie słyszysz jak woła...? To jego głos... zabiłeś je.... Zabiłeś je.... 

Młody Żyd złapał się za głowę. Szalonym wzrokiem odprowadzał swą matkę i cztery młodsze siostry, które do niedawana były dla niego wszystkim, sensem życia. Szły, razem z innymi, wiedzione kamienistą, szarą drogą, poganiane przez strażników, wprost do piekielnej paszczy potwora. Matka w potarganej sukni, z wychudzoną twarzą odwróciła się w stronę swych dzieci, którym było dane wegetować dłużej. Jej usta poruszały się, zgodnie z tylko sobie znanym rytmem, lecz młody Żyd, wiedział co one oznaczają. 

Zabiłeś je... Zabiłeś... Obiecałeś... Nie dotrzymałeś obietnicy... 

Wiedział, że to złe, wiedział, że je zawiódł. Bezmyślnie postąpił na przód. Zrobił kilka kolejnych kroków i nim się obejrzał biegł za tłumem ludzi, gorączkowo wypatrując matki i rodzeństwa. 

- Dalej nie przejdziesz.

Nagle, ni stąd ni zowąd, wyrósł przed nim strażnik, w białym kitlu. Szybkim ruchem powalił chłopaka na ziemię. Młody Żyd próbował wstać, lecz coś cały czas mu przeszkadzało. Miał wrażenie, że tonie. Rozejrzał się wokół, po czym dostrzegł, iż znajduje się w jakiejś dziwnej, ciemnej próżni. Powietrze było przytłaczające. Próbował unieść swe ciało do pozycji siedzącej, jednakże szybko zauważył, że coś oplata jego ciało. Te czarne, obślizgłe macki, z którymi chłopak miał wcześniej do czynienia, ciasno opasały sylwetkę młodzieńca. 

- Ich śmierć, to twoja wina.... Bez obaw, zaraz dostąpisz sprawiedliwości.

Potworny doktorek, który stał zaraz nad chłopakiem, wyciągnął z kieszeni mały sztylet, ze srebrną rączką, na której było coś napisane, lecz człowiek spoczywający na zimnym podłożu, nie mógł tego dostrzec. Anioł Śmierci okrążył kilkukrotnie ciało chłopaka, jakby przygotowywał się do jakiegoś satanistycznego rytuału. Z szerokim i sztucznym uśmiechem na ustach obserwował, jak jego ofiara walczy o życie i rozpaczliwie próbuje wydostać się z czarnych, połyskujących sideł. 

- Ciii.... Powiedz dobranoc, mój chłopcze...

Mężczyzna uniósł nad sobą ostrze, a chłopak poczuł, jak strach rozlewa się i wypełnia jego ciało, niczym woda naczynie. 

- RUDO....!!

Kobiecy krzyk, przypominający pisk, rozniósł się echem w otaczającej wszystko, nicości. Z mroku wyłoniła się słabo widoczna, sylwetka kobiety. Młodzieniec z trudem uniósł ciężką głowę i dostrzegł jej postać, majaczącą w oddali. Moc jej słów sprawiła, iż demoniczna postura doktora zniknęła zostawiając młodego Żyda, sam na sam z otaczającym go mrokiem. Zanim całkowicie odzyskał przytomność, poczuł niewysłowione uczucie pustki, jakby czegoś mu brakowało i właśnie z tym niepokojącym odczucie, powitał kolejny dzień.

*****

- Aghrr...

Ned uniósł swe oczy znad kryształowego kieliszka, z którego sączył płyn o burgundowej barwie. Lekko zmarszczył brwi na widok kobiety, siedzącej pod oknem. Usilnie pocierała skronie, skrzywiając się przy tym, jak gdyby zjadła plasterek cytryny, a może i nawet całą cytrynę, tak bardzo wykrzywiała swą piękną twarz. Mroczny wampir uznał, iż coś musi być na rzeczy, dlatego odłożył szklane naczynie, na znajdujący się nieopodal, luksusowy stoliczek i uniósł się dystyngowanie ze skórzanej kanapy. Podążył w kierunku młodej kobiety i przystanął nad nią, mocno się w nią wpatrując. 

- Wszystko w porządku Isabelle?

Kobieta na dźwięk tych słów lekko się wzdrygnęła, po czym uniosła głowę i zerknęła na wampira. W jej przekrwionych oczach czaił się strach i niedowierzanie. 

- Ta mała Żydóweczka jest silniejsza niż myśleliśmy... przełamała moją kontrolę...

- Jak to..!? - Ned zakrzyknął poirytowany, lecz po chwili zniżył trochę ton głosu. 

- Co się stało Isabelle..? - wypowiedział te słowa bardziej łagodnym tonem, lecz jego wargi drgały pod wpływem skurczu. Uważna wampirzyca zauważyła ten tik, więc pospiesznie zaczęła wszystko wyjaśniać. 

- Nie spodziewałam się, że odważy się na taki krok... przełamała izolację, na chwilę wymknęła mi się spod kontroli i wykrzyczała jakieś słowo...

- Jakie słowo..? - Ned z maską opanowania na twarzy podszedł do ogromnego okna, przez które można było podziwiać londyńską panoramę. Nie patrzył na młodą wampirzycę, o imieniu Isabelle, lecz poczuł jak marszczy brwi i ponownie zamyka oczy, by móc przypomnieć sobie wcześniej zasłyszane słowo. 

- Rudo... ale, nie wiem co to oznacza... a ty mój Panie..?

Isabelle skierowała parę swych zimnych, przenikliwych, błękitnych oczu wprost na sylwetkę starszego wampira. Ten ani drgnął. Przypatrywał się samochodom, które z dużą prędkością poruszały się po pasach ruchu. Patrzył na budynki, przysłaniające swym ogromem nocne niebo i pomyślał sobie, że świat, który znał, w którym się wychowywał bardzo się zmienił. Rzadko kiedy nachodziły go takie myśli, wspomnienia z dawnego życia, zazwyczaj starał się tłumić je w zarodku, walczyć z nimi, lecz tej nocy coś się w nim obudziło. Coś, co w jego przekonaniu powinno pozostać w uśpieniu. Wreszcie oderwał wzrok od cudów nowoczesnej architektury i tych wszystkich świateł, które przyćmiewały blask nocnych gwiazd, po czym ulokował swoje spojrzenie na młodej wampirzycy. Ona w milczeniu oczekiwała na jego odpowiedź. 

- Nie mam pojęcia, ale to zapewne jakiś bełkot, który nigdy więcej nie może się powtórzyć, rozumiesz Isabelle?

Wampir zmierzył swą podopieczną, pełnym mocy spojrzeniem. Kobieta uniosła się sztywno ze swojego siedziska. Nagle poczuła, iż nie jest tu mile widziana. Ze spuszczoną głową i z miną przybitego psa podążyła w stronę grubo ciosanych drzwi. Wampir odprowadzał ją wzrokiem, do momentu, w którym kobieta zniknęła za drzwiami. Owa wiadomość nieco go zaniepokoiła. Czyżby mała Anna próbowała w jakiś sposób ostrzec swojego brata przed tym, co go czeka? Drake nie mógł dowiedzieć się całej prawdy o przepowiedni i o przeznaczonym mu zadaniu. Gdyby wiedział, jaka rola przypadła mu do odegrania, nigdy by się na nią nie zgodził. Z tego też powodu, Ned był zmuszony użyć podstępu. Na razie wszystko układało się po jego myśli, lecz nie mógł sobie pozwolić na tego typu słabość ze strony swych ludzi. Nie zamierzał, jednakowoż karać Isabelle. Była jedną z jego najlepszych marionetek. Wykonywała każde z jego poleceń, bez mrugnięcia okiem. Takiego oddania oczekiwał też ze strony Drake'a, lecz by je uzyskać musiał najpierw trochę zamieszać w jego życiu. 

- Rudo.... Rudo... rudo..., miłość.. cóż za bzdury... Ludzie są tacy słabi. Jak mogą wierzyć w tak abstrakcyjne uczucia..? Nie wiedzą, że miłość nie istnieje, sam zgładziłem ją, gdy była jeszcze w pieluchach... – Ned uśmiechnął się chytrze. Podszedł do stoliczka, na którym zostawił ciemnoczerwony płyn. Uniósł kieliszek w swej dłoni i dokładnie mu się przyjrzał. Był popękany. Nie zważając na to dłużej, podszedł do okna. Przyglądając się jego tafli, nie był w stanie dostrzec nawet własnego odbicia.

🔥🔥🔥🔥🔥🔥🔥🔥🔥🔥🔥🔥🔥🔥

Crown the empire - Voices.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro