ROZDZIAŁ 11
Nie mógł w to uwierzyć. Ludzie,którzy określali się mianem jego rodziny i obrońców zdradzili go. Jakby jeszcze tego było mało sprawili, że po raz pierwszy od dłuższego czasu stracił poczucie sensu swojego nudnego, wypełnionego cierpieniem i wiecznymi walkami z samym sobą, życia. Nie był w stanie opisać tej dziwnej pustki i odrętwienia, które nim zawładnęły. Czuł tylko wściekłość. Jak mogli sobie tak z niego zakpić? Wędrował pustymi, ciemnymi uliczkami z dala od ludzkich oczu. Nie chciał nikogo spotkać na swojej drodze. Miał dosyć towarzystwa nie tylko ludzi, ale również i wampirów. Chciał pozostać sam i tylko sam. To właśnie najbardziej go przerażało a przecież nie powinno. Sam zgotował sobie taki los wybierając życie samotnika,odgradzając się od innych ludzi. Szkoda tylko, że najbliższe mu osoby nie były w stanie ujrzeć jego rozpaczliwego wołania o pomoc. Tak wiele dni i nocy spędził w samotności, że każdy kolejny dzień przestał mieć dla niego jakiekolwiek znaczenie. Nie czuł już żadnej przyjemności, tylko strach i poczucie winy. Myśl o utracie ukochanej siostry sprawiała, że nie miał już siły dalej żyć. Wiedział, że bez niej sobie nie poradzi i jeszcze bardziej zatraci się w najciemniejszych zakamarkach swojej własnej duszy. Problemy, które spiętrzyły się wokół niego coraz bardziej go przygniatały. Ich ciężar stał się tak duży, iż Drake czuł, że tonie i nie ma już szans na odbicie się od dna. Za każdym razem gdy próbował ponosił porażkę. Jednakże samotność była niczym w porównaniu ze strachem przed samym sobą, który narodził się w nim nie tak dawno temu. Wszystko zaczęło się od tego, gdy zaczął spotykać się z Nedem i jego ludźmi. Od tamtej pory chłopak nie potrafił rozpoznać samego siebie. Jego rodzina miała rację, zmienił się i to bardzo. Rozmyślania nad życiem zaprowadziły go do końca pustej uliczki. Wychylił się z cienia tak, żeby nikt z ludzi nie mógł go zauważyć i rozejrzał się. Na szczęście nie zastał tam nikogo.W oddali było słychać jakieś podniecone głosy grupki nastolatków. Drake poczuł ukłucie zazdrości. Kiedyś mógłby być taki jak oni, żyć beztrosko i nie musieć przejmować się o swoją przyszłość. Lecz nigdy nie było mu dane zasmakować takiego luksusu. Gdy był człowiekiem, jego dzieciństwo szybko się zakończyło w momencie wybuchu wojny. Musiał szybko dorosnąć i wziąć odpowiedzialność nie tylko za siebie, lecz również za rodzinę. Przecież obiecał to swojemu ojcu.
- Pamiętaj chłopcze, opiekuj się mamą i młodszym rodzeństwem. Liczę na Ciebie.Wiem, że dasz sobie radę. - ręka ojca bardzo ciążyła mu na ramieniu. Pomimo młodego wieku doskonale zdawał sobie sprawę z powagi słów, które zostały wypowiedziane przez Ojca. Z trudem powstrzymywał łzy. Nie chciał, by jego własny rodziciel ujrzał, że bardzo się boi powierzonego mu zadania. Zagryzł wargi tak mocno, że aż poczuł wypływającą z nich krew. Przytaknął głową na znak zrozumienia.
- I pamiętaj o tym kim jesteś. Obiecaj.
- Obiecuję. -wyszeptał ledwo słyszalnym głosem.
- Bądź dzielny synu. - ojciec ścisnął jeszcze mocniej jego ramię. Spojrzał smutnymi brązowymi oczami w takież same oczy młodego chłopaka i nie oglądając się już więcej za siebie wyszedł z mieszkania. To wydarzenie sprawiło, że serce młodego chłopaka pękło na pół, a każda kolejna porażka w jego życiu odznaczała się rysą na okaleczonym sercu. Od tamtej pory minęło wiele lat, pomimo upływu czasu rany nie zagoiły się, lecz spotęgowały i sprawiły, że jego kruche i martwe serduszko rozpadło się na miliony, drobnych kawałeczków, których nie był w stanie pozbierać do kupy. Nie dotrzymał obietnicy złożonej ojcu. Nie obronił swojej rodziny, ale przede wszystkim zapomniał o tym kim jest, a może raczej był. To niesamowite jak życie potrafi być niesprawiedliwe. Spojrzał wysoko w niebo i dostrzegł, że nie ma na nim ani jednej gwiazdy. To dobra noc na śmierć, pomyślał Drake'a.Przynajmniej wreszcie będzie mógł oderwać się od poprzedniego życia, które determinowało tę marną egzystencję, którą nie mógł nazwać normalnym żywotem. Nie miał pomysłu na to jak tego dokona więc próbował skontaktować się z Nedem i jego bandą. Na próżno. Przez cały czas go ignorowali i odpychali jego wezwania jakby czegoś się obawiali. Świetnie, więc teraz zostałem naprawdę sam. Czuł się tak beznadziejnie, że postanowił zakończyć to wszystko jak najszybciej. Poszedł do najbliższego sklepu, w którym mógł znaleźć potrzebny sprzęt. Po drodze obmyślał różne scenariusze śmierci, lecz nie potrafił wymyślić niczego sensownego. Doskonale zdawał sobie sprawę, że nie będzie potrafił tak szybko się unicestwić. Wtedy wpadł na pewien pomysł. Może spróbuje użyć swoich umiejętności. Przecież musi być jakieś wyjście. Wszedł do wnętrza sklepu. Wśrodku nie było dużo ludzi. Młoda kasjerka siedziała za ladą i zdziwionym wzrokiem spojrzała w stronę brudnego młodzieńca. Szybko jednak zorientowała się, że może to być jeden z tych niebezpiecznych gangsterów, którzy grasowali na ulicach Los Angeles więc nie zadawała zbędnych pytań. Drake również nie zaszczycił jej swym spojrzeniem dłużej niż przez kilka sekund. Dla niego była nic nie znaczącą kupą kości i workiem krwi, który mógł wyssać kiedy będzie miał na to ochotę. Krążył wśród regałów szukając czegoś odpowiedniego. Na jednej ze sklepowych półek leżała lina. Drake pomyślał, że mógłby ją wykorzystać do zrobienia sobie stryczka, jednakże śmierć poprzez uduszenie w jego przypadku nie była możliwa. To musiało być coś bardziej niebezpiecznego. A gdyby tak zawiesił sobie pętlę na szyi i rzuciła się z jakiegoś piętnastego piętra?? To by było coś, ale czy to by wystarczyło, żeby go powalić. Z pewnością nie.Musiałby odciąć sobie głowę, albo się spalić. Na innej półce z kolei zauważył kanister z benzyną. Idealnie nadaje się do podpalenia. W kieszeni trzymał zapalniczkę, której często używał, gdy palił papierosy. Na myśl o nich poczuł dziwny smak w ustach. Chętnie, by teraz zapalił, żeby chociaż na chwilę móc przestać o czymkolwiek myśleć. Wreszcie wymyślił jak ze sobą skończy. Zabrał wszystkie potrzebne mu rzeczy i jakby nigdy nic wyszedł z nimi na ulicę nie płacąc za nie kasjerce. Nie pierwszy raz zdarzyło mu się coś ukraść. Nie musiał tego robić. Nigdy niczego mu nie brakowało pod względem materialnym. Nie mógł tego powiedzieć jeśli chodziło o względy emocjonalne. Jednakże robił to, bo w pewnym sensie dawało mu to przyjemność i możliwość odegrania się na kimś innym.Długo wędrował ulicami w poszukiwaniu odpowiedniego miejsca, aż wreszcie znalazł się naprzeciwko odpowiedniego budynku. Poczuł ulgę. Niedługo wszystko się zakończy. Nie mógł liczyć na niebo. Nie oszukiwał się. Nawet nie wiedział czy Bóg naprawdę istnieje czy to tylko taka mrzonka, którą karmione są naiwne społeczeństwa. Jednakże jeżeli istnieje to na pewno bardzo go nienawidzi.Zresztą Drake również nie darzył go szczególnym uczuciem. Nie mógł liczyć na jego pomoc. Modlił się przez tyle lat i nic mu to nie dało, a teraz stał się tym czym się stał.
- Może ty mnie stworzyłeś, lecz to bliżej mi do diabła, do tego, który mnie wychował. - rzekł z pogardą w głosie.
- Czas wrócić do domu.
Zaszedł budynek od tyłu i sięgnął do najmroczniejszych zakamarków swojej duszy. Zawezwał moce ciemności, które drzemały ukryte wewnątrz jego chorej i obolałej duszyczki. Powietrze drgnęło i drobinki kurzu, które się w nim unosiły zadygotały. Ciemne, błyszczące macki przybyły na rozkaz Pana i oplotły jego nogi.
- Zabierzcie mnie tam na górę. - wskazał ręką szczyt wieżowca. Macki nie zwlekając dłużej oplotły całe ciało chłopaka i wystrzeliły w górę. Drake poczuł odruch wymiotny, który najprawdopodobniej był spowodowany dotykiem obślizgłych, duchowych macek. Jeżeli mi się uda nie będę musiał już nigdy ich wzywać, pomyślał w duchu. Ta nowa umiejętność, którą nabył po tym jak skosztował krwi Neda bardzo mu pomogła. W błyskawicznym tempie znalazł się na szczycie. Czarne pnącza ostrożnie umiejscowiły swojego Pana w bezpiecznym miejscu i zniknęły. Drake był wyczerpany. Ta moc odbierała mu całą energię psychiczną. Czuł się jak pęknięta dętka, z której uchodzi powietrze. Wziął kilka głębszych wdechów i skupił się na swoim planie. Przygotował wszystko co miał przy sobie, linę, benzynę i co najważniejsze ogromne nożyce ogrodnicze. Jego plan wyglądał następująco. Na początku przywiąże linę do jakiegoś stabilnego, odstającego elementu na dachu wieżowca, następnie obleje się benzyną. Później z kolei za pomocą nożyc ogrodniczych i swojej siły rozpłata sobie gardło, ale na tyle by zachować resztki świadomości, żeby założyć na szyję pętelkę i rzucić się z wieżowca. W między czasie zamierzał się jeszcze podpalić dla pewności, że skończy ze sobą na zawsze. To wszystko brzmiało dla Drake'a jakoś tak komicznie. Wcale nie przejmował się tym, że będzie bolało. Zachowywał się tak jakby ta sprawa dotyczyła jego największego wroga, którego musi pozbyć się za wszelką cenę. Zatem nie zwlekajmy. Podszedł do liny, która leżała zwinięta na ziemi i podniósł ją. Sprawdził czy wytrzyma. Na jego oko powinna chociaż sprawić, że pod wpływem grawitacji urwie mu łeb. Przywiązał ją zatem do wystających drążkówi zrobił supełek. Następnie zabrał się za oblanie się benzyną. W powietrze wzbił się okropny smród. Nikt nie powiedział, że tchórze zasługują na piękną i honorową śmierć. Drake uważał siebie za tchórza, jednakże i ta myśl nie sprawiła, że zaczęło mu zależeć na życiu. Teraz czekała go jedna z najgorszych części jego potwornego planu. Bez zbędnego zastanawiania się podszedł do nożyc i uniósł jej dwa końce w swych dłoniach. Spojrzał na ostrze z nadzieją, że da radę. Jego skóra stała się teraz trochę twardsza, ale zamierzał wzmocnić ostrze swoją mocą. Rozkazał czarnym mackom opleść nożyce. Pnącza jak na rozkaz,ponownie wypełzły ze swego ukrycia i pokryły czarną powłoką, metalowe ostrze. Wyglądało ono teraz na mocniejsze i ostrzejsze. Miał nadzieję, że za pomocą tych nożyc uda mu się przeciąć skórę. Przystawił ostrze do swojej szyi i z ogromnym impetem zacisnął palce na rękojeści. Musi się udać. W tamtej chwili nie myślał już dosłownie o niczym. Nie obchodziło go to, że sprawi przykrość rodzinie.Przecież i tak od dłuższego czasu mieli go gdzieś i w ogóle nie interesowało ich to co się z nim dzieje. Z większą śmiałością pchnął koniec ostrza do przodu tak, aby wbić je do swojego gardła. Poczuł nieprzyjemny chłód i pieczenie,które towarzyszyło bezlitosnym mackom wrzynającym się do jego skóry podczas spotkania z Nedem. Ciemna, nieprzyjemna krew zaczęła spływać po jego szyi i skraplać się na dach wieżowca. Osiągnął swój cel. Wcale nie było tak źle jak Drake myślał. Nawet tak bardzo nie bolało. Wolał odczuwać ból fizyczny niż psychiczny. Uczynił jeszcze małe nacięcia po obu stronach szyi i założył na nią pętlę. Nagle do głowy przyszła mu pewna myśl, aż wstrząsnął nim mimowolny dreszcz. Zapomniał przecież o własnych kościach. Rusztowanie jego ciała nie było tak słabe jak u zwyczajnych śmiertelników. Mimo tych wszystkich obaw postanowił spróbować. Podszedł do krawędzi dachu i położył na niej jedną stopę. Nieznacznie się wychylił, żeby spojrzeć w dół. No nieźle, będzie miał świadków samobójstwa. Wszyscy ludzie będą o nim mówić, o chłopaku, który odważył się na tak bolesną śmierć. Ciekawe co zrobią jego dręczyciele, gdy dowiedzą się, że ofiarą samobójstwa okazała się ich niedawna ofiara??
- Nigdy więcej już na to nie pozwolę. - zacisnął mocniej powieki, żeby powstrzymać łzy przed wypłynięciem.
- Teraz wszystkim pokażę. - stanął drugą stopą na krawędzi i pustym wzrokiem wpatrywał się w dolną otchłań, która rozpościerała się pod nim. Niczego nieświadomi ludzie przejeżdżali samochodami, przechadzali się chodnikami i rozprawiali o różnych rzeczach. Nie mogli przecież wiedzieć, że nad ich głowami stoi młody, nieszczęśliwy chłopak, który zamierza zakończyć swoją przygodę.
- Gdyby tylko spojrzeli w niebo. - prychnął chłopak. Dlatego tak bardzo nienawidził ludzi. Nie obchodziło ich nic poza ich własnym nosem i dobrem. Pomoc drugiemu człowiekowi wymagała wysiłku, czasu i poświęcenia a tego nikt nie był w stanie zagwarantować. Ludzie są obłudni i źli. Może nawet gorsi od niego. On zabijał, bo był głodny i nieszczęśliwy. Oni zabijają bo są źli, podli, fałszywi,niegodziwi i bezuczuciowi. Nie zasługują na to co mają, na całe to szczęście,które ich otacza. W ciągu tak długiego życia napatrzył się na różne okrucieństwa i obojętność ze strony nie tylko ludzi, którzy byli blisko niego,lecz również rodziny. Z każdym dniem czuł, że ma coraz większe problemy z samym sobą. Musiał to wreszcie z siebie wyrzucić. Lecz nikt tak naprawdę nie chciałgo słuchać, może z wyjątkiem siostry, która zawsze była najbliżej niego. Nie chciał obarczać jej swoimi problemami, dlatego wybrał życie samotnika. Teraz jest tutaj, tak bliski śmierci. Nie obawiał się jej, już nic lepszego w życiu nie mogło go spotkać.
- Nie rób tego chłopcze. Nie rozwiążesz w ten sposób swoich problemów a tylko je pogłębisz.
******************************************************************************************
Citizen Soldier- 15 minutes of fame.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro