5.
Żanett siedziała nieopodal, na wystającym z ziemi pniu. Jej wzrok przykuty był do srebrzystego księżyca, który oświetlał swym blaskiem leśną polanę, na której stała mała, opuszczona chatka. Gdy wyczuła, że Rafael zbliża się ku niej, odwróciła wzrok i spojrzała prosto w błękitne, niczym bezchmurne niebo, oczy swojego wybranka. Nie odezwała się pierwsza. Czekała, aż on wykona krok, lecz młody mężczyzna nie wypowiedział ani jednego słowa. Nawet nie poruszał ustami w geście szeptu, który tak lubowała.
Żanett zorientowała się, że jej mąż nie był zadowolony ze znaleziska. W głębi duszy była jednak przekonana, że nie znajdowała się na straconej pozycji. Nieznajoma wyraźnie zainteresowała Rafaela i to w pozytywny sposób. Przecież mogła spodziewać się wszystkiego po swoim małżonku, tylko nie takiej reakcji.
On był nad wyraz spokojny. To milczenie wręcz przerażało Żanett. Mogło być ono początkiem burzy i sporów pomiędzy małżonkami. Jednakże najgorsze obawy, jakie Żanett w sobie nosiła nie ziściły się. Wbrew temu co myślała, Rafael odwrócił wzrok i niepewnym głosem zapytał.
– Wiem, że pytałem już o to w chatce, ale czy znasz ich język? Rozumiesz ich? – Głos lekko mu zadrżał.
Żanett nie wiedziała czy to z przerażenia czy z wściekłości. Postanowiła jednak, że będzie opanowana i spokojnie odpowiedziała na pytanie.
– Trochę ich rozumiem, lecz nie potrafię porozumiewać się w ich języku. Mój ojciec miał wielu przyjaciół, na całym świecie. Jednego z nich darzył szczególną przyjaźnią. Człowiek ten czasem posługiwał się tym językiem, zwłaszcza gdy nie potrafił wypowiedzieć jakiegoś słowa po francusku, albo go nie znał – Na te wspomnienia Żanett uśmiechnęła się sama do siebie nie zwracając uwagi na reakcję Rafaela. Nie odzywała się przez chwilę, tonęła w odległych marzeniach, które były już tylko wyblakłą przeszłością.
Rafael przerwał panującą wokół nich ciszę.
– Zatem wiesz co planują – To nie było pytanie. Raczej stwierdzenie i nie zabrzmiało ono zbyt miło.
Na te słowa młoda wampirzyca skrzywiła się. Nie udało się, Rafael nadal nie był do nich przekonany. Lecz czegóż innego mogła się spodziewać. Jej ukochany zawsze był realistą, człowiekiem rozumu. Nie wierzył we wzniosłe idee i dobroć międzyludzką.
– To nie tak, mój najdroższy. Sama do końca nie rozumiem słów, które wypowiadają. Słyszałam je tak dawno temu. Straciły już jakikolwiek sens – Nie wiedziała, czy w jej ustach zabrzmiało to na tyle sensownie, żeby jej małżonek się uspokoił.
– W takim razie, jak im zaufałaś? Dlaczego ich tu sprowadziłaś? Przecież nie masz zielonego pojęcia kim są? Nie martwisz się o własne bezpieczeństwo?
Słyszała coraz większe poirytowanie w jego głosie.
– Widzę, że mi nie ufasz – To krótkie zdanie było, niczym policzek wymierzony w stronę Rafaela. Nie miał podstaw, żeby nie wierzyć swojej małżonce, lecz ta sytuacja bardzo go zaskoczyła.
Żanett nie dokończyła swojej myśli, więc zaczęła manifestować uczucia. Rafael widział przykrość i rozczarowanie, które malowało się na jej twarzy. Doskonale wiedział, że tym poprzednim stwierdzeniem uraził jej dumę.
– Przepraszam, to nie miało tak zabrzmieć – Próbował się jakoś wytłumaczyć. Nie chciał, aby to wszystko co razem zbudowali, rozpadło się w drobny pył przez tak głupi powód, jakim było spotkanie tej dwójki, być może złowrogich wampirów.
– Przecież wiesz, że martwię się o ciebie. Pragnę tylko poznać motywy jakimi kierowałaś się przy podejmowaniu takiej decyzji. Wiesz, że może być ona brzemienna w skutkach, zarówno dla mnie jak i dla ciebie – Starał się wytłumaczyć jej to w jak najprzyjemniejszy sposób. Lecz dało się zauważyć, że Żanett nie jest zadowolona.
Miała dobre serce, ale gdy coś nie szło po jej myśli, potrafiła bardzo się zdenerwować i obrazić. Oczekiwała od męża powszechnego zrozumienia na wszystkich polach jej życia. Niestety młody wampir nie mógł spełnić wszystkich jej zachcianek. Zwłaszcza takich, które mogły odebrać jej życie.
Spojrzał na ukochaną i dostrzegł w niej pokrzywdzone dziecko, które oczekuje na pomoc ze strony rodzicielki. Ciężko wzdychała. Rafael domyślił się, iż jego ukochana wie, że on nigdy w życiu nie zgodzi się na jakąkolwiek pomoc dla dwójki obcych im wampirów, nie mówiąc już o przyjęciu ich do wspólnoty.
– Możesz milczeć i nie odzywać się do mnie, lecz chcę byś coś zrozumiała – Na chwilę się zatrzymał, by te słowa dotarły do jego słuchaczki. – Nie chcę cię ranić, ani sprawiać przykrości. Powinnaś wiedzieć, że bardzo cię kocham i wszystko co robię jest po to, by cię chronić. Mam wielką nadzieję, że to zrozumiesz. Z tego też powodu, nie mogę zaakceptować twojego wyboru i prośby. Nie obraź się, ale myślę racjonalnie. Wiem co będzie dla nas najlepsze – Zakończył wywód. Miał nadzieję, że ona to zrozumie i wesprze go w decyzji.
Było zupełnie inaczej. Nagle gwałtownie podniosła się z pnia, na którym siedziała i z furią w głosie wykrzyknęła:
– Jak możesz tak mówić, przecież w ogóle ich nie znasz! Od kiedy stałeś się sędzią, który wydaje tak podłe i nieprecyzyjne osądy ! - Żanett jeszcze nigdy w życiu nie czuła takiej wściekłości. Sama była pod wrażeniem swojej wewnętrznej odwagi. Rafael również był zaskoczony wybuchem małżonki. Wkrótce jednak coś innego zakłóciło jego myśli. Niebezpieczne, dzikie pomruki zaczęły dochodzić z wnętrza chatki. Wyczuli jej emocje. Musiał ją powstrzymać. Obcy są dla nich niczym tykająca bomba, nie mogli ich zlekceważyć.
- Widzę, że jesteś bardzo zdeterminowana i chcesz postawić na swoim. Szanuję to. W takim razie przeprowadźmy wymianę poglądów. Ty powiesz mi, co o tym sądzisz, ja wypowiem swoje argumenty i razem zdecydujemy co zrobić dalej - lekko się do niej uśmiechnął na znak przyjaźni.
- Po cóż mam się wysilać skoro i tak nigdy nie zaakceptujesz moich słów - wypowiedziała to zdanie wręcz błagalnym tonem. W pewnym sensie miała rację. Dotychczas to Rafael podejmował decyzje, a jego małżonka nigdy mu się nie sprzeciwiała. Była posłuszną żoną.
- Dobrze, rozumiem, ale obiecuję, że tym razem będzie inaczej. Wysłucham wszystkich twoich argumentów i jeśli mnie przekonasz do swojej racji to im pomożemy. Co ty na to ? - musiał jakoś złagodzić sytuację. Nie chciał, żeby bardziej się denerwowała. Co jakiś czas spoglądał w stronę rozpadającej sie chatki, aby móc w każdej chwili wykryć zagrożenie i odpowiednio zareagować. Żanett ponownie usiadła na pniu. Czuła ogromną bezsilność, która opanowuje jej ciało. Od czego miała zacząć, aby go przekonać. Nie miała pojęcia jak przeprowadzić rozmowę, aby wszystko poszło zgodnie z jej myślą. Zazwyczaj nie miała takich pesymistycznych myśli. Była pogodną osobą. Miała wszystko, co było jej potrzebne do szczęścia. No cóż, można powiedzieć, że prawie wszystko. Nie posiadała czegoś, co dla niej było ogromnym skarbem. Oddałaby wszystkie kosztowności tego świata i własne życie, żeby móc chociaż na chwilę poczuć, że ma przy sobie pełną rodzinę, o której tak zawsze marzyła. Pojawienie się tajemniczej dwójki nastolatków zaburzyło jej wewnętrzny spokój. Wyobrażała sobie, że mogą ich zmienić. Uczynić częścią jej niepowtarzalnej rodziny. Byłaby w stanie dać im ciepło i troskę. Mogłaby być najlepszą matką na świecie i ich przyjaciółką, gdyby tylko zapragnęli. Była w stanie dać wszystko, całą siebie. Żanett wiedziała, że skoro na myśl o nich, jako części jej rodziny, robi jej się cieplej na sercu, to musi to znaczyć coś więcej. Bardzo pragnęła, by Rafael również podzielał jej zdanie. Jednakże on był jakby po drugiej stronie barykady. Pragnął toczyć z nią bój na słowa i przekonania. Zwycięzca tej batalii mógł być tylko jeden i zazwyczaj był to jej mąż, lecz nie dzisiejszego wieczoru, pomyślała. Ostrożnie wstała z pnia, na którym siedziała. Chciała wydawać się wyższa. Siedząc czuła się maleńka i nic nie znacząca wobec pogardliwego wzroku jej męża. Rafael uważnie obserwował małżonkę, zastanawiając się jakie kroki poczyni. Przez dłuższą chwilę milczeli. Oboje zbierali myśli, lecz żadne z nich nie chciało przerywać ciszy, panującej wokół nich. Wiatr lekko kołysał konarami drzew i wprawiał w ruch pajęczynę, która wisiała przy wejściu do chatki. Noc była nadzwyczaj spokojna, żadnych zwierząt w pobliżu ani ich śladów. Prawdopodobnie wyczuwały, że czyha tu na nie niebezpieczeństwo, jeżeli zbyt blisko się zbliżą. Sekundy mijały. Młodzi stali naprzeciw siebie, wpatrując się w swe oblicza. Uczucie strachu i myśl, że może stracić taką szansę na bycie znów naprawdę szczęśliwą, zwyciężyły. Żanett pierwsza przerwała ciszę, rozdzierając tę powłokę nieśmiałym i drżącym głosem.
- Myślisz, że jest mi łatwo, stać tu przed Tobą. Doskonale wiem, że nie mam z Tobą najmniejszych szans. Chyba nie ma słów, które mogłyby Cię przekonać. Powiem tylko tyle, że zaufałam im, ponieważ czuję, że można im pomóc. Nie są źli. Może tak się prezentują, ale to tylko pozory. Gdy na nich patrzę, to jestem pewna, że nie zrobią mi krzywdy. Wykorzystałam nawet swój dar, by to sprawdzić i nie pomyliłam się. Lecz widzę, że tobie to nie wystarcza. Zatem nie wiem, co innego może Cię przekonać, skoro mój talent określania emocji nie jest dla Ciebie wystarczająco wiarygodny - zakończyła wywód. Miała nadzieję, że zasiała w nim ziarenko niepewności. Chyba sie udało, ponieważ Rafael pochylił głowę i zaczął pocierać podbródek. Robił to zawsze, gdy głęboko się nad czymś zastanawiał. Żanett z niecierpliwością przyglądała się swojemu mężowi. Chciała, by podjął wreszcie decyzję i nie katował jej dłużej. Wtem z zapomnianej przez świat, małej chatki wyszła najpiękniejsza istota jaką nosił świat.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro