Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

4.

W powietrzu zaległa ciężka cisza. Żadne z nich nie czuło potrzeby, żeby ją naruszać. Chociaż może gdyby któreś z nich odważyło się na jej przerwanie, poczuliby się lżej. Tymczasem każde z nich miało uwiązany kamień u szyi, który z każdym kolejnym głębszym, bądź tym płytszym wdechem ciągnął ich w dół.

Drake popatrzył po znajomych, po ich twarzach. Tak dobrze znał ludzi. Ich przyzwyczajenia, gesty, zachowania, mimikę. Zbyt długo poruszał się w ich towarzystwie. Zbyt długo był jednym z nich. Widział jak Yves usilnie przytyka koniuszek butelki do ust, by tylko nie musieć wypowiadać na głos, ani jednego słowa. Coralin patrzyła przed siebie omijając jego twarz. Karina spuściła wzrok i utkwiła go w złożonych na kolanach dłoniach. Jedynie Christopher zdawał się być najbardziej świadomy słów wypowiedzianych przez wampira. Nie znał go dobrze, ale pewne fakty zostały przed nim ujawnione i nie było już odwrotu.

- Masz rację, więc jeśli będziesz chciał o czymś z nami pogadać to wal śmiało. Nie wyśmiejemy cię czy coś. Nie jestemy tacy, ale to już chyba zauważyłeś. Zresztą... – blondnyn zająknął się, pocierając kciukiem powierzchnię szklanej butelki. Spuścił oczy na jej koniuszek i kontynuował.

- ...chcielibyśmy lepiej cię poznać. Jeśli oczywiście nie masz nic przeciwko. Nie musisz wyjawiać nam swych najskrytszych sekretów. Każdy je ma i szanujemy to, że chcesz je zachować dla siebie, ale fajnie by było pogadać o tym co lubisz czy coś....

Chris plątał się w słowach, po czym uznał, że jego wypowiedź była totalnie bez sensu. Najchętniej to ugryzłby się w język. Szkoda, że nie uczynił tego wcześniej, albo że ktoś mu nie przerwał. Ah te emocje! Potrafiły zwieść człowieka na manowce.

Drake miał wrażenie, że Chris próbuje się przed czymś bronić. Ale przed czym? Czy on, jego osoba była powodem jego podwyższonego ze strachu tonu? Drake znał odpowiedź. Blondyn czekał na jakąkolwiek rekację z jego strony. Brunet zdawał sobie sprawę, że będzie musiał odpwiedzieć na zadane przez niego pytanie, a tej opcji wolałby uniknąć. Jednakże nie zauważał żadnej drogi ucieczki. Chyba każdy z nas kiedyś znajdował się w takiej sytuacji, bez wyjścia, postawiony pod ścianą, czekający na wyrok, na rzeź.

- Lubię słuchać. Nie przeszkadza mi to, że cały czas mówicie... – Drake skonstatował z poważnym wtrazem twarzy. Czuł się okropnie. Jakby zawiódł cały świat. Wiedział, że blondyn nie oczekiwał takiej odpowiedzi.

- Pić chyba też lubisz? Może to wścibskie z mojej strony, ale twój brat i dziadek chyba cieszyli się, że widzą cię w takim stanie, albo to po prostu normalne i przestali zwracać na to uwagę. Jeśli się mylę to popraw mnie – doniosły głos Coralin rozniósł się po pomieszczeniu, budząc z marazmu pozostałych.

Drake był zaskoczony, ale nie okazał tego po sobie. Siedział rozparty w fotelu, jak to miał w zwyczaju, okazując swoją dominację. Skąd blondynka mogła o tym wiedzieć? Przecież nie znała jego rodzinnej sytuacji. Nikt jej nie znał. Będzie musiał na nią uważać. Ta dziewczyna była dociekliwą obserwatorką.

- Picie alkoholu nie zaliczyłbym do mojego hobby. Tak naprawdę nie znoszę go. Pije tylko wtedy, gdy mam powód.

- Impreza z kumplami to najlepszy powód! – Yves uśmiechnął się przyjaźnie do kolegi.

Drake odwzajemnił ten uśmieszek. Poczuł się pewniej i śmielej, nawet jeśli wewnątrz niego toczyła się zażarta wojna. A to co było karmione zwyciężało.

- Rodzina ucieszyła się, ponieważ rzadko kiedy spotykałem się z ludźmi. Raczej jestem typem samotnika i aspołecznika – brunet uśmiechnął się pod nosem.

- Nigdy wcześniej nie balowałeś z kumplami? Nie wychodziłeś na jakiegoś browarka? – Chris pochylił się do przodu, opierając brodę na jednej ręce. Chciał wyraźniej widzieć chłopaka, którego relacja poważnie go zaintrygowała. Nie wierzył w to, by Drake nie miał przyjaciół. Przecież wyglądał na spoko gościa, gdy już się odezwał. Chociaż gdy milczał zdawał się być ponurakiem, ale pozory czasem bywały mylące.

Bez wątpienia – tajemniczość to była ta cecha, która przyciągała brunetkę, a zarazem odpychała ją kreując w niej przeróżne odczucia. Teraz sama już nie wiedziała, kim Drake tak naprawdę był.

- Nie wiem, jak definiujesz słowo kumpel... – Drake parsknął śmiechem rozluźniając napięte mięśnie szczęki i szyi. Czuł, że jeśli zaraz nie wykona jakiegoś gestu ścięgna eksplodują i pozostawią jego szczękę w bezwładnym położeniu.

Chris wzdrygnął się, ale to był pozytywny impuls. Oczka mu się zaświeciły.

- Ktoś taki jak my. Ktoś z kim możesz się umawiać kiedy zechcesz i spotykać się w waszym ulubionym miejscu. No po prostu najlepszy przyjaciel, najkrócej mówiąc – Chris zakończył zadowolony. Wypowiadał te słowa tak, jakby pełnił rolę głosiciela żywej i niezaprzeczalnej prawdy. Używał takiej perswazji, iż Drake miał wrażenie, że kupiłby od niego wszystko. Chociaż tak do końca nie znał uczuć, czy sytuacji przedstawionych przez blondynka. Miał przyjaciół, którzy okazali się być fałszywi, chcieli skrzywdzić jego kochaną siostrę, na dodatek perfidnie oszukać i wykorzystać. Ale nie miał wyboru. Sam obrał tę drogę i sam musiał sobie z nią poradzić.

- Najlpeszy przyjaciel? Miałem jednego, ale okazało się, że zbyt wiele nas dzieliło, albo co gorsza łączyło, by tak po ludzku się dogadać. To, że jestem tutaj i was poznałem to jego zasługa, więc może nie był aż tak złym przyjacielem – Drake uczynił wymowną pauzę, która nie potrwała zbyt długo.

- Twój przyjaciel jest z Londynu? – Coralin zapytała z ciekawości.

Wszyscy patrzyli na bruneta wyczekując dalszych słów.

Chłopak nie czuł się z tym źle. W tym momencie nie towarzyszyły mu żadne uczcucia. Ani te dobre, ani te złe. Może tylko w pewnym sensie dziwił się sam sobie, że tak bardzo otworzył się przed innymi. Musiał być badzo ostrożny, by nie zdradzić wszystkiego, co zalegało mu na sercu. Poprosił o radę Dagona, który nie uczestniczył bezpośrenio w rozmowie, ale był gotowy w każej chwili, by pośpieszyć Panu z jakąś, miał nadzieję, bądź nie (bo czy demony mogły żywić nadzieję?) odpowiednią sugestią.

Mowa jest sebrem, a milczenie złotem mój Panie. Lecz wypowiedziane słowa nie umierają bezpotomnie, rodzą następne tworząc wiekopomne dzieła, unoszące się pond wszystko to, co stworzyły ludzkie ręce. Nim było ciało, królowało słowo. To potężna broń, której należy rozważnie używać mój najwyższy majestacie. Dobrych i prawych, słowo nie powinno kaleczyć. Złych i niegodziwych niszczyć, skazując na niełaskę.

Drake zrozumiał, co Dagon miał na myśli. Wyprostował się w fotelu, przybierając inną pozycję, lekko pochylając się do przodu, opierając łokcie o kolana. Z jednej strony bardzo chciał im powiedzieć. Z drugiej bał się, że gdy to wyjdzie na jaw, oni go nie zrozumieją. Odtrącą, znów będzie sam. Samotny i rozgoryczony, skazany na potępieńcze spojrzenia. Jakby był mordercą całej ludzkości i wszystkiego, co dobre.

- Nie. Poznałem go w Los Angeles. To był taki bliższy znajomy mojej siostry. Wydawało mi się, że jest naprawdę dobrym człowiekiem, ale się pomyliłem... – Drake nie wiedział, czy dokańczać to co zaczął, ale gdy ujrzał te zainteresowane spojrzenia przyjaciół, nie mógł zamknąć ust. Coś dało mu więcej odwagi i wigoru do opowiedzenia tej histroii. Może powinni ją poznać, wtedy będą mogli osądzić, czy chcą bliżej go poznawać czy też nie.

- Spędzał z nami bardzo dużo czasu. Głównie ze mną. Był ode mnie starszy. Mówię był, choć wciąż zyje, ale dla mnie jest nikim. Zrujnował mi życie. Przez cały ten czas wmawiał mi, że potrzebuję go. Że bez niego nic konkretnego nie osiągnę. Na początku tak właśnie myślałem. Sprawił, że czułem się jak nieporadna ofiara z syndromem sztokholmskim. Uwielbiałem go, wręcz czciłem, jak bóstwo. Może to było głupie, ale miałem wrażenie, że kocham go bardziej niż siostrę, czy brata. Dla niego byłem w stanie poświęcić nawet własną przyszłość. Własne życie, które porzuciłem. Przestałem rozmawiać z bliskimi. Często uciekałem z domu, nie wracałem na noce, co rodziło kolejne spory i kłótnie. Brat i siostra próbowali wmówić mi, że to nieodpowiedni człowiek dla mnie. Że on mnie oszukuje. Że nie jest mym przyjacielem, ale ja nie wierzyłem im i co robiłem? Odtrącałem. Budowałem mur z kolczastą zasieką, tylko po to, by nie mogli się przez niego przedostać. W bardzo szybkim czasie zmieniłem nastawienie do życia. Kiedyś byłem inny. Bardziej otwarty, radosny. Później zacząłem się buntować. Czarne ciuchy, tatuaże, kolczyki. Tak bardzo chciałem być taki jak on. No wiecie, być niegrzecznym i niebezpiecznym chłopcem. Przecież wszyscy lubią chamskich dupków... – zaśmiał się gorzko, na chwilę przerywając potok słów. Zaczerpnął kolejną porcję powietrza i kontynuował.

- Wagarowałem, a po pewnym czasie przestałem chodzić do szkoły. Nauczyciele stawali na głowach, by mnie do niej sprowadzić. Brat na rzęsach stosując różne kary, ale nawet to nie było w stanie mnie przekonać. Wyrzucili mnie. Brat znalazł następną, ale do niej nie poszedłem i tak było z każdą kolejną, aż wreszcie się poddał. No i byłem takim matołem, osłem z ostatniej ławki, co to szlajał się po ciemnych uliczkach w poszukiwaniu łatwego zarobku i rozrywek. Nie ukrywając, ćpałem i to nawet bardzo...

- Znam to. Też miałem ten problem. Dlatego jestem tutaj – Yves wtrącił się, uśmiechając się pokrzepiająco.

- Więc wiesz z jakim gównem miałem do czynienia. Teraz jestem czysty, ale gdy pomyślę o wszystkich tych rzeczach, które robiłem. Brzydzę się sobą. Nie jestem święty i nie będę wybielał swojej osoby, żeby ktoś mnie polubił. Opowiadałeś mi o Ashtonie, bracie Lucasa... – Drake spojrzał na Chrisa, wpatrując się w jego niebieskie tęczówki.

- Byłem o wiele goryszy niż ten skurwiel, ale... tak często mówi się o drugiej szansie. Chciałbym kiedyś ją otrzymać. Już nigdy więcej nie spotkać takich ludzi, jak mój pseudo-przyjaciel na mej drodze i po prostu nie spierdolić swego życia, którego tak często nie szanowałem i próbowałem sobie odebrać...

- Miałeś próby samobójcze..? – Chris zmartwił się. Jego brwi prawie że sięgały oczu.

- Tak. Jeszcze przed moim przyjazdem tutaj, próbowałem, ale nie udało mi się. Brat przywiózł mnie do Londynu, ponieważ uznał, że tak będzie najlepiej. Że odetnę się od tego toksycznego środowiska i zacznę życie na nowo, wśród innych ludzi. Pewnie nie sądził, że nawiążę z kimś kontakt w tak krótkim czasie, stąd u niego to zdziwienie, o którym mówiłaś – Drake zwrócił się bezpośrednio do Coralin, ale jego czekoladowe tęczówki wędrowały na postać brunetki, która nie uczestniczyła w rozmowie, lecz cicho się jej przysłuchiwała. Drake obserwował jej zachowanie, ale nie dopatrzył się w nim żadnych niepokojących sygnałów. Mógł odetchnąć z ulgą, chociaż wolał tego nie robić. Jak to mówią nie chwal dnia przed zachodem słońca.

- Nadal utrzymujesz z nim kontakt? – Coralin zadała z pozosru proste pytanie, aczkolwiek ciężkie do udzielenia odpowiedzi.

Brunet złapał się za kark, potarł go i wyglądał tak, jakby nad czymś się zastanawiał. Czy chciał na nie odpowiedzieć? Najchętniej przemilczałby je, ale musiał sprostać wyzwaniu.

- Nie. Staram się go unikać.

Nie poczuł się lepiej, chociaż nie skłamał. Ale nie powiedział też prawdy i to go dręczyło. Gdyby wiedzieli, że Ned był tutaj, w Londynie. Że Drake czasem kontaktował się z nim ze względu na wspólny cel (chociaż obecnie ich współpraca i relacje zamarły w martwym punkcie). Że było coś czego obaj pragnęli. Coś co miało zaoferować im różne korzyści. Dake zaprzestał poszukiwania przedmiotu. Nie dlatego, że nie wiedział gdzie on jest. Doskonale wiedział gdzie był. Aczkolwiek wolał o tym nie myśleć. Nie teraz. W najbliższej przyszłości tak, gdyż ten przedmiot może uratować go od Neda.

- Szanujemy to, że zechciałeś się tym z nami podzielić. Jesteś naprawdę w porządku Drake i wydaje mi się, że nie jesteś taki jak brat Lucasa. Jesteś kimś znacznie lepszym, więc się nawet do niego nie porównuj – Chris podsumował poważnym tonem, aczkolwiek było w nim wyczuwalne coś, czego brunet jeszcze nigdy nie doświadczył w swym życiu ze strony obcych mu osób.

Wystraszył się tego uczucia. Bo co będzie jeśli ono zniknie, ulotni się tak szybko, jak się pojawiło, pozostawiając go w ogromnej, ziejącej nicością pustce. Już nie chciał takiego życia. Pragnął być normalnym i być akceptowanym przez innych. Nie wiedział tylko, że najpierw trzeba zaakceptować i zrozumieć siebie zanim uczynią to pozostali.

- Wszyscy śmiali się ze mnie, kiedy przyjechałem do Londynu i poszedłem do szkoły. Dziwoląg, cudzoziemiec. Krzyczeli – ej! Posłuchajcie jego śmiesznego akcentu, a potem szydzili ze mnie. Bałem się odzywać. Z otwartego i śmiałego chłopaka przemieniłem się w zamkniętego w sobie mięczaka. Mało mówiłem. Starałem się nie reagować na zaczepki. Próbowałem nawet nauczyć się poprawnie mówić, ale ta nauka szła mi fatalnie, więc ją porzuciłem. Zresztą mój ojciec twierdził, że powinienem być dumny ze swojego dziedzcitwa i pochodzenia. Z tego, że jestem Hiszpanem. Ale szczerze nie potrafiłem, bo za każdym razem kiedy miałem coś powiedzieć plątał mi się język i szło mi jeszcze gorzej. Okropnie cierpiałem z tego powodu. Aż poznałem Chrisa i dziewczyny. Byli pierwszymi osobami, które zaakceptowały to kim jestem i przy nich nie musiałem przejmować się moim kaleczącym akcentem. Zaakceptowali nawet moje narkomaństwo, więc jeszcze bardziej ich pokochałem! – Yves rozpromienił się i przytulił siedzącą obok niego Karinę.

Dziewczyna odwzajemniła ten gest i uśmiechnęła się ukazując wszystkie zadbane zęby.

Fala uczuć i wspomnień ponownie nawiedziła bruneta przeistaczając go w bierny posąg. Zanużył się we wspomnieniach Latynosa, dopasowując je do własnej sytuacji. Bo przecież jeszcze do niedawana, raptem kilkadziesiąt lat temu właśnie takie poruszające słowa zasłyszał z ust rodziciela, który był w stanie poświęcić wszystko, by zapewnić przyszłość nie tylko własnej rodzinie, ale także ziemi, która go wykarmiła. Miał nie zapomnieć o tym kim był. Nie zapomniał. Wciąż wiedział kim jest, chociaż upłynęło już tyle lat, a on się zmienił. To była jedna z tych rzeczy, która nigdy nie ulegała zmianie, bez względu na to gdzie się znalazł i kogo próbował udawać. Nie mógł powiedzieć, że był dumny z tego kim był. Jego lud spotkało niewyobrażalne cierpienie, lecz on aby przetrwać podjął się nawet najgorzych czynów. Tego najbardziej się wstydził. Nie chcąc prowadzić życia ofiary, stawał się katem.

- Mieć takich ziomków ja wy to skarb. Ja też nie miałem lekko. Miałem wrażenie, że inni mnie nie lubią, bo mój ojciec jest gliną.

- Nie dlatego cię nie lubili... – wtrąciła się blondyna. - Nie lubili cię za to, że zawsze byłeś taki cichy i spokojny. Dawałeś się wykorzystywać. Oni to widzieli, a nikt nie chce przyjaźnić się z ofiarą losu – zakończyła, ale nie pocieszyła jasnookiego chłopaka.

- To nieprawda. Ja to rozumiem. To, że ktoś jest miły wobec innych nie znaczy, że musi się podporządkowywać i cierpieć – Karina z wypiekami na twarzy skierowała swe słowa w stronę blondwłosej przyjaciółki. Coralin popatrzyła na nią.

- Jesteście dla mnie za dobrzy. Dziwię się, że chcecie się ze mną przyjaźnić i cieszę się, że mogę mieć takich wspaniałych przyjaciół jak wy. Wiem, że mój charakter czasem jest ciężki...

- Jak robota w upalne dni... – Yves skomentował i wyszczerzył zęby.

Coralin posłała mu kuksańca, trącając przy tym Karinę.

- Ja ci dam...!

- Uspokójcie się! Drake zaraz pomyśli, że jestemy jacyś nienormalni – Chris zaśmiał się, ale tak naprawdę obawiał się, że jego słowa potwierdzą się i po tym, co Drake usłyszał i zobaczył uzna, że nie warto spędzać z nimi czasu. Nie miał pojęcia o tym, że ciemnooki wampir żywił te same obawy. Ciągle rozstrząsał tę kwestię, czy aby nie zdradził za dużo.

Obserwował ich w milczeniu. Wreszcie przełamał utowrzoną przez siebie barierę. Mur, którym odgradzał się od innych, stopniowo niszczał.

- Nienormalni? Tak. Ale właśnie to mnie do was przyciągnęło, więc chyba macie szczęście, że jesteście takimi frajerami. W innym wypadku mijałbym was szerokim łukiem.

- Swój ciągnie do swego – pokiwał głową Latynos.

- Zgadza się, ciągnie – na ustach Drake'a pojawił się subtelny uśmiech. Christopher wiedział, że jednak się nie pomylił, a Drake to był równy gość. Rozpierała go taka radość.

- Gotowy na trening w środę? – Coralin zapytała odrywając chłopców od miłej rozmowy.

Drake przeniósł na nią zaskoczone spojrzenie.

- Nie pamiętasz? – parsknęła krótkim śmiechem.

- Pamiętam. Będę – Drake odpowiedział tymi krótkimi sformułowaniami. Nie chciał przyznać się sam przed sobą, że niektórych faktów z tego wieczoru nie pamiętał. A przecież nie powinno tak być. Czy zmieniał się? Czy znów mógł być określany mianem człowieka?

- Cieszymy się, że będziesz z nami w jednej drużynie! – Chris uśmiechnął się do kolegi.

Brunet nie wierzył własnym oczom, ale przede wszystkim uszom. Akceptowali go. Cieszyli się na jego widok. To było niedoopisania. Cudowne uczucie gdy wiesz, że jesteś komuś potrzebny. Gdy ktoś cię kocha i potrzebuje. Drake pławił się w tym uczuciu, dopóki nie opuścił domu Chrisa.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro