2.
******
Czekał w jego pokoju. Kiedyś przecież musiał się pojawić. Nie mógł wiecznie przed nim uciekać. Dziś skonfrontuje się z nim i porozmawiają oko w oko, jak prawdziwi mężczyźni. Michael przygryzł wargę i chwycił za zgięte kolana. Siedział na łóżku młodszego brata wyprostowany, niczym pilny uczeń, chcący wychwycić każdą ciekawostkę wypowiedzianą przez nauczyciela. A może jego postawa wyrażała coś przeciwnego? Czyżby czekał na karę? Tak właśnie się czuł. Ścięcie, miał wrażenie, że skazano go na ścięcie. Być może nie głowy, lecz czegoś co w tej sytuacji sprawi, iż poczuje się martwy wewnętrznie. Słowa potrafiły ranić, bardziej niż tępe narzędzia. Jego wzrok był tępy. Wpatrywał się nim w drzwi, nasłuchując nawet tych najcichyszych szmerów. Drake lubował się w skradaniu, dlatego Michael wytężył wszystkie zmysły, by móc złapać go na gorącym uczynku. Doczekał się tej chwili. Drewniana powłoka masywnych drzwi ustąpiła, wpuszczając do wnętrza, nieco korytarzowego, lekko dusznego powietrza. Kilka promyków światła przedarło się na zaciemnione peryferia mroku, głaszcząc jego powierzchnie szklistymi palcami. Czyniły to wielce delikatnie, by nie rozproszyć królującej czerni. Cóż to było za dziwne zjawisko. Tym bardziej Mike czuł niepohamowaną chęć ulotnienia się z tego miejsca w trybie natychmiastowym. Widok wściekłego chłopaka utwierdził go w tym przekonaniu. Drake emanował czymś na pozór dzikiego szaleństwa, a zarazem furii, wywołanej przez niespodziewanego gościa. Doktor Parker uniósł się z pozycji siedzącej i wyprostował. Ponownie poczuł się jakoś tak nieswojo, jakby ktoś zmusił go do uczestniczenia w jakimś szalonym spektaklu. Atmosfera zgęstniała, a Michael miał wrażenie, że z każdym kolejnym wdechem traci oddech i jasność umysłu. Powietrze przesiąknięte było uszczypliwością i jadem, roznosząc negatywną energię na każdy skrawek tego pomieszczenia. Mike odchrząknął, przerywając panująca wokół nich ciszę i wymianę złowrogich spojrzeń.
- Nareszcie jesteś. Nie wróciłeś na noc do domu. Gdzie byłeś? – założył ręce na piersi, by ukryć drżenie dłoni, wywołane przyspieszonym biciem serca. Rozmowa z Drake'iem przyprawiała go o gęsią skórkę. Nie zamierzał pokazywać młodszemu bratu, iż czuje przed nim strach, dlatego tak bardzo silił się, by ukryć swe dłonie przed jego dzikim, aczkolwiek badawczym wzrokiem. Twarz młodzieńca stężała, przypominając balową maskę, zakładaną podczas horrorystycznych imprez. Po chwili na jego ustach pojawił się nieszczery i zepsuty uśmieszek, bezczelny, wyzywający starszego brata do pojedynku.
- Nie mów, że zaczęło cię to obchodzić. Dobrze wiem, że świętujesz kiedy nie ma mnie w domu. – Drake rzucił pogardliwie w jego stronę, po czym rzucił plecakiem o ziemię. Podszedł do jednej z komód i zaczął w niej grzebać, w poszukiwaniu jakichś ciuchów na imprezę. Jeśli chciał na nią iść, musiał się wykąpać i przebrać. Może wizualnie nie prezentował się, jak żebrak, lecz z pewnością tak pachniał, jak stara, obszczana pielucha. Mike stał sztywno, niczym posąg i nie ruszał się z miejsca. Obserwował bruneta w niemiłym napięciu, podczas wykonywanej przez niego czynności. Tego właśnie się spodziewał, argonacji i braku poszanowania z jego strony. Musiał sprawiać wrażenie stanowczego i nie bojącego się żadnych wyzwań. Ponownie odchrząknął.
- Nie sprowokujesz mnie tym zachowaniem, więc nie wysilaj się. Chcę z tobą tylko porozmawiać, jak brat z bartem. Martwiłem się. Ani ty, ani Selene nie wróciliście na noc. Bałem się, że coś wam się stało, ale twoja siostra potrafiła, chociaż napisać i dać znać, że nie pojawi się w domu, a ty? Muszę dowiadywać się od twojej wychowawczyni, że szlajasz się po jakimś metrze, po drugiej stronie Londynu! Z łaski swojej, przestań uprawiać tę dziecinną farsę i powiedz, co do diaska tam robiłeś!? – z każdym kolejnym wypowiadanym słowem ton Mike'a przyspieszał i podwyższał się, przybierając nutę siły, zdecydowania, a zarazem strachu. Drake wysłuchiwał tych słów w milczeniu, marszcząc brwi, stał tyłem do brata, nie patrząc na jego twarz, a jedynie na swe dłonie, w których dzierżył czarny materiał, jednej ze swych koszulek. Lecz gdy Michael wypowiedział ostatnie słowa, ciało chłopaka znieruchomiało. Prezentowało się, jak pusta, twarda skorupa, wypełniona po brzegi pustką. Powoli się odwrócił i spojrzał prosto w oczy starszego wampira. Mike ciężko oddychał. Ta sytuacja wykańczła go nie tylko psychicznie, lecz również i fizycznie. W tej chwili to Drake był górą. Dominował nad swym przeciwnikiem i w każdej chwili mógł go swobodnie zmiażdżyć.
- Kiedy to w końcu do ciebie dotrze, że nie mam ochoty ci się zwierzać. Nie musisz znać moich sekretów i wiedzieć o mnie wszystkiego. Nie jesteś moim bratem. Nigdy nim nie byłeś i nigdy nie będziesz. Gdybyś rzeczywiście nim był, to pomógłbyś mi wtedy, kiedy tej pomocy naprawdę potrzebowałem. Ale ty wolałeś się na mnie wypiąć. Teraz ja robię to samo dla ciebie, braciszku. Moja siostrzyczka chyba też w końcu zmądrzała. Przejrzała wreszcie na oczy. Najwyższy czas, żeby przekonać się, jakimi jesteście szumowinami.
- Nie wiesz, co mówisz... – Mike zacisnął pięści i zacisnął zęby. Drake uczynił to samo, tyle że z wściekłości, a Michael raczej z frustracji, wywołanej strachem i adrenaliną, buzującą mu w żyłach.
- Nie zrobisz ze mnie idioty. Jedynym kretynem jakiego tutaj widzę, to jesteś nim właśnie ty. Nie dostrzegasz tego, co najbardziej istotne, choćby było to na wyciągnięcie twojej dłoni. Wiesz w czym jestem od ciebie lepszy? Nie zkałmauję rzeczywistości. Wiem, jak ona naprawdę wygląda, bo doświadczyłem jej na różne sposoby. Ty niczego nie widzisz. Liczy się tylko to, co obejmuje twój koniec nosa, a reszta rodziny? To tylko takie przywiązanie. Ładna otoczka. Ktoś przecież musi ci powiedzieć, że jesteś wspaniały i idealny. Karmisz się tym. Żal mi cię. Właśnie w tej chwili czujesz, że tracisz kontrolę – Drake pokiwał kpiąco głową. - Nie mylisz się, wiem o tobie więcej, niż ci się zdaje. O nich też – machnął i wskazał ręką na drzwi.
- Idiotyzm to nie choroba, którą się zarażasz, ale którą sam tworzysz i pielęgnujesz. Ten dom to prawdziwe siedlisko idiotów.
- Nie masz prawa mówić tego o mojej rodzinie... – starszy wampir pobladł ze wściekłości. Drake osiągnął swój cel. Zaprowadził go na granicę ostateczności. Uśmiechnął się chytrze.
- Tak myślisz? Nie mówisz tego z jakimś ogromnym przekonaniem. Zresztą mam gdzieś twoją opinię. Zejdź mi z drogi. Chcę się umyć – Drake postąpił na przód, lecz Michael stanął mu na drodze, zasłaniając swym ciałem przejście do drzwi od łazienki.
- Próbowałem cię chronić, ale mieli rację. Jesteś potworem, nie czujesz niczego prócz żalu i nienawiści. Nie mam pojęcia, skąd tyle jej u ciebie, ale jedno sobie zapamiętaj. Póki będziesz postępować tak, jak do tej pory, nigdy nie zaskarbisz sobie niczyjego wsparcia i zrozumienia. Ludzie nie lubią, kiedy traktuje się ich, jak puste lalki, którym można wmówić wszystko, co ci się podoba, bez względu na konsekwencje. Sam dobrze wiesz, że słowa potrafią ranić. Dlaczego więc ranisz innych? Lubisz to, prawda? Lubisz czuć ból, sprawiać go komuś. Powiedziałeś, że jest ci mnie żal. Nie Drake'u, to mi jest żal ciebie. Może i jestem sztuczny, zakłamany, chcę być idelany, dobry. Może przywdziewam różne maski, ale nikogo tym nie krzywdzę, wręcz przeciwnie. Natomiast ty... – Mike parsknął krótkim, ironicznym śmiechem. - Walczysz sam ze sobą. Sam już nie wiesz czego chcesz. Miotasz się pomiędzy tym, co chciałbyś zrobić, a tym, co musisz zrobić. To nie jest życie braciszku. Nikt tego nie zniesie. Nikt nie da ci tego czego szukasz. Bo to nie istnieje. Nigdy nie znajdziesz nikogo, kto zechce wysłuchać twej historii, pokocha cię jak człowieka, bo przecież ty nim nie jesteś. Żyjesz jak zwierzę i tak też się zachowujesz. Mam nadzieję, że moje słowa coś ci uzmysłowią i zmienią twój sposób myślenia. Możesz mnie nienawidzić, pluć mi za plecami, ale swojego zdania nie zmienię – Michael sapnął. Wyrzucił z siebie wszystko, co od dłuższego czasu ciążyło mu na sercu, lecz wcale nie poczuł się lżej. Wręcz przeciwnie, czuł, że na jego barkach gromadzi się ogromny ciężar, którego nie sposób udźwignąć. Kolana zaczęłu mu się łamać, nogi odmawiały posłuszeństwa. Jeszcze chwila i padnie na ziemię, pod naporem tej siły. Drake zaklaskał w dłonie, ten gest na chwilę go uprzytomnił. Starszy wampir rozwarł szerzej oczy.
- Nie przypuszczałem, że stać cię na coś takiego. No proszę, a jednak mój słodki braciszek potrafi dogadać, nie ma co. Pognębienie brata, do odhaczenia. Powiedziałeś co wiedziałeś, a teraz skoro uzmysłowiłeś mi już, jak bardzo mnie nienawidzisz, możesz iść i spać spokojnie. Nie zamartwiaj się, nie będę zawracał ci głowy – brunet posłał mu krzywe spojrzenie, po czym ruszył w stronę łazienki, omijając przy tym starszego wampira.
- Nigdzie nie pójdziesz! Nie będziesz robił tego, co ci się żywnie podoba. Masz zakaz wychodzenia gdziekolwiek, poza oczywiście szkołą. Już dawno powinienem cię zdyscyplinować, może wtedy zobaczyłbyś jakim argonckim egoistą jesteś – głos Michaela drżał od tych wszystkich niewyrzuconych, niewypowiedzianych emocji, które wampir w sobie tłumił. Lecz teraz wypływały z niego, jak woda z odkręconego kranu. Drake przystanął pod drzwiami od łazienki i łypną krwistoczerowanymi oczami w stronę starszego wampira. Światła w pokoju przygasły, przydając sytuacji mrocznego charakteru.
- Taka nędzna dusza, jak twoja nie ma nade mną żadnej władzy... – oczy chłopaka rozbłysły enigmatycznym balskiem, który poraził wzrok Michaela na kilka krótkich sekund. Szatyn wytrzeszczył oczy w przerażeniu, następnie przymknął powieki, po czym desperacko zaczął otwierać je i zamykać. Unióśł nawet jedną dłoń i potrał nią twarz, jakby próbował opędzić się od tego, co nieuniknione, co czekało na jego zainteresowanie. Wampir otworzył oczy i spostrzegł, iż światła w pokoju migały, jak na pierwszej lepszej dyskotece, w tanim klubie. Wampir wiedział, iż zdenerwował brata, a ten teraz demonstruje mu swoje umiejętności. Niezaprzeczalnie starszy wampir obawiał się jego daru, niemniej był tak oszołomiony, iż stał w miejscu i wpatrywał się w lampę, jakby postradał wszystkie zmysły. Lecz nie to było najgorsze. Oderwał wzrok od światła i przeniósł go na stojącego w niedalekiej odległości chłopaka. Michael złapał się za brzuch, ciężko wydychając powietrze z płuc. Jeszcze nigdy nie widział czegoś podobnego. Twarz Drake'a zmieniła się i to nie do poznania. Młodzieńcze rysy ustąpiły na rzecz zwierzęcej maski, okalanej demonicznym welonem. Niebieskooki wampir dostrzegł tę wściekłość buchającą z jego oczu oraz dziwne ogniki, niezwiastujące niczego dobrego. Teraz miał już pewność.
- To nie może być prawdą... – Mike wyszeptał te słowa, a potwór czując się zdemaskowany, zniknął z twarzy chłopca, przywracając jego poprzednie rysy. Ukrył się w medalionie, pocieszony, gdyż dobry wampir oddał mu trochę swej energii. Drake również to poczuł, stał się silniejszy. Miał wrażenie, iż jest w stanie zidentyfikować emocje i myśli, krążące w ciele oraz głowie starzego brata. Michael odsunął się do tyłu, słaniając się na nogach. Wydawało mu się, że zaraz zemdleje, jakby wychylił kilka głębszych kieliszków. Wiedział czyja to sprawka. Drake stawał się coraz silniejszy, a mroczne moce będące na jego usługach, wzmacniały wewnętrzne dary. Mężczyzna złapał za klamkę od drzwi, w tej chwili jeszcze bardziej zakręciło mu się w głowie.
- Już wychodzisz?
- Przestań... – Michael sapnął. Nie miał siły, by spojrzeć brunetowi w oczy. Domyślał się, co w nich ujrzy.
- Nie lekceważ mnie braciszku. Wiem więcej niż mówię, widzę więcej niż sądzisz – Drake kazał Dagonowi przestać. Ten uczynił to niechętnie, niemniej słuchał swego pana, który był dla niego doskonały. Szatyn odetchnął z ulgą, jakby ktoś wypuścił go z klatki, w której miał ograniczony dostęp do powietrza.
- Nie pozwolę ci odejść – zacisnął mocniej powieki, by powtrzymać łzy bezsilności, nagromadzone przez te wszystkie lata, podczas których Mike chciał zgrywać dobrego brata. Lecz to wszystko nie miało już dla Drake'a żadnego sensu. Wcześniejsze słowa sprawiły, iż młody wampir nie ufał już starszemu pobratymcowi.
- To bez znaczenia. Prędzej, czy później to nastąpi. Już zdecydowałem – chłopak odwrócił się w stronę drewnianych drzwi, po czym wszedł do łazienki, kryjąc się w jej wnętrzu. W pokoju zrobiło się zimno i pusto. Mike miał wrażenie, jakby ktoś wyrwał jego serce i pozostawił jego ciało z ogromną wyrwą po śrdoku klatki piersiowej. Wyszedł z pokoju młodego chłopaka na korytarz i powolnym krokiem udał się w stronę schodów. Po drodze spotkał Sofię, która patrzyła na niego tak, jakby czytała z jego twarzy. Doskonale wiedziała co przed chwilą się wydarzyło. Jej brwi ściągnęły się w niezadowoleniu.
- Musiałeś być taki okrutny. Tracimy go.
- Mam już dosyć. Zawiodłem – Mike załamał się. Poczłapał ze spuszczoną głową i ramionami wzdłuż słabo oświetlonego korytarza i zniknął za rogiem jednej ze ścian. Sofia zmarszczyła czoło. Czuła to. Wiktor również. Drake nie balansował już na granicy. Obrał ścieżkę. Złą ścieżkę. Przyoblekł się w mrok. Czarny demon mu służył, w dodatku przepełniała go chęć odwetu na rodzinie, za to, że nie traktowali go tak jak należało. To prawda. Nie zachowywali się, jak normalna rodzina, ale nie byli w stanie tego czynić. On coraz bardziej się od nich oddalał, barykadował. Selene również podąża tym szlakiem. Sofia wyczuła tę zmianę w jej osobowości. To nie były dobre znaki. Westchnęła ciężko. Weszła do biblioteki, gdyż poza jej własną pracownią, było to jedyne miejsce, które działało na nią kojąco. Usiadła na sofie i wpatrywała się w postać jaśniejącej balskiem i dobrocią anielicy.
- Nadziejo, obawiam się, że nasz brat zatraci swą duszę. Jeśli wydarzy się to, co ma się wydarzyć, nie pozwól, by Zwątpienie przeciągnęło go na Ich stronę. Widziałam to... widziałam te wszystkie okropieństwa. To nie może stać się udziałem niewinnych. Czymże wtedy będziemy, jak nie współsprawcami zła i niegodziwości? – Sofia wytężyła wzrok. Po jej skórze przebiegł ledwo dostrzegalny dreszcz. Słyszała, jak ciężkie buty chłopaka obijają się o schody. Czuła tę nietłumioną agresję, którą przelewał na wszystkie przedmioty znajdujące się w tym domu. Podłoga pod jej stopami zadrżała. Małe impulsy elektryczne podrażniły jej stopy, a następnie powędrowały do najbliższego źródła światła, by zakłocić jego pracę. Sofia spojrzała na lampy z przestrachem. Nie mogły zgasnąć, nie w tej chwili. Wstała na równie nogi i sięgnęła w stronę żarówki. Zanim najdłuższy palec Sofii dotarł do jej gładkiej powierzchni, ta eksplodowała, rozsypując się na milion drobnych, krystalicznych kawałeczków. Po chwili wszytkie żarówki w bibliotece zaczęły pękać, wypełniając pomieszczenie kakofonicznym dźwiękiem. Sofia złapała się za usta i instynktownie cofnęła do tyłu. Jej zmarszczone czoło ukazywało setki, a może i nawet tysiące piętn, odbitych na jej doświadczonej skórze. Kolejna bruzda powstała dzisiaj, wypaliła się w jej świadomości, niczym pieczęć. Pokręciła głową.
- Tam gdzie brakuje Nadziei, pojawia się Zwątpienie – szepnęła bezgłośnie. Jej usta zawarły się, nie dając ujścia żadnym słowom. Ciężka cisza zapadała w powietrzu. Jeno zimny wiatr, zawodził na zewnątrz, przywodząc na myśl płaczącą dziewkę, która utraciła już wszelką nadzieję na poprawę tego okrutnego życia. Zwątpiła w swoje siły. Ona też zaczynała wątpić. Twarz anielicy tak podobna do złotowłosej piękności, aczkolwiek skażona przez chorobę, zniekształciła rysy, czyniąc z niej prawdziwego demona. Dotychczas białe szaty, skąpano w mroku, plamiąc nie tylko jej ciało, ale i duszę. Sofia wzdrygnęła się na te myśli. A jej usta, wygięte w szyderczym uśmiechu, jakby pragnęły przekazać wampirzycy, iż koniec świata oraz jej rodziny zbliża się wielkimi krokami. Czarnowłosa wampirzyca oddychała ciężko, jak gdyby ktoś zacisnął na jej szyi zimną, obślizgłą obręcz.
- Nadzieja zawsze gdzieś tam jest. Nawet jeśli jej nie widzimy.
Sofia odwróciła się powoli i ujrzała spokojne oczy starszego wampira.
- Dziękuję ci ojcze. Dziękuję – szepnęła z wdzięcznością, a szalejący na zewnętrz wiatr, wciąż szlochał żałośnie.
******
Nienawiść, jeszcze nigdy w swym całkiem długim, a zarazem burzliwym życiu, nie odczuwał tak palącej chęci zemsty i odwetu. Nienawidził go. Nie cierpiał. Nie znosił, a mimo to, za każdym razem, gdy w myślach analizował wyraz jego twarzy oraz każde wypowiedziane przez niego słowa, zamierał. Coś wewnątrz niego umierało, nie raz, nie dwa, a milion razy. W kółko i w kółko, wciąż od nowa. Słowa potrafią ranić bardziej niż tępe narzędzie. Psychiczny ból jest w stanie zniszczyć, nawet najbardziej odporną na fizyczny ból osobę. Drake należał do grona tych osób, które świetnie radziły sobie z bólem cielesnym, ale nie mentalnym. Choć bardzo nie chciał tego pokazać, wstydził się swej słabości, cierpiał z braku akceptacji. Cierpiał, ponieważ zdał sobie sprawę, że jest sam na tym podłym, bezdusznym świecie. Przyszywana rodzina ma na niego wywalone. Od jakiegoś czasu jego kontakty z siostrą uległy pogorszeniu, Selene często znikała, nie pojawiała się na noc w domu, całymi dniami, gdzieś przesiadywała. Drake nie miał pojęcia gdzie i ta niewiedza go wykańczała.
Kiedyś ja robiłem to samo. Teraz już się domyślam, jak mogła się wtedy czuć.
Dodatkowo jego niby to szczery i prawdziwy przyjaciel znów go porzucił, nie deklarując żadnej chęci do ocieplenia wzajemnych relacji. Brunet poczuł prawdziwy żal. Zacisnął mocniej palce na kierownicy i wykrzywił usta w grymasie rozpaczy. Nie miał co robić w tym zimnym, nieprzyjaznym domostwie. Postanowił, że dzisiejszego wieczoru utopi wszystkie swe smutki i demony w alkoholu.
Szkoda tylko, że moje demony nauczyły się pływać. To nie będzie takie łatwe.
Żadna używka nie działała na niego tak, jak kiedyś niemniej miał nadzieję, że chociaż trochę znieczuli jego ból. A jeśli nie to będzie udawał, że tak właśnie jest, chociaż z tym udawaniem to Drake nie był do końca pewny, czy mu to wyjdzie. Nie znosił udawać, a mimo to robił to cały czas. Całe życie grał kogoś kim nie był, jego życiorys był jednym, wielki, śmierdzącym kłamstwem. Czasem brzydził się samego siebie. Świadomość, iż słowa Michaela mogły okazać się autentyczne, bolała go do żywego i jeszcze bardziej powiększała dziurę, ziejąca w głowie chłopaka. Nie płakał. Patrzył prosto przed siebie. Na ośnieżone chodniki, czarną drogę, przejeżdżające samochody. Nie uronił ani jednej łzy, chociaż czuł się taki bezsilny. Jego oczy, puste, wysuszone przez lodowate, grudniowe powietrze, szeroko rozwarte, nie zaszkliły się od łez nawet na najkrótszą chwilę. Wreszcie dojechał pod wskazany przez blondyna adres. To musiało być tutaj. Brunet zaparkował samochód przy jednym z krawężników, po czym wyłączył silnik. Zapatrzył się na średniej wielkości domek, z dużym ogrodem rozpościerającym się na tyłach budynku oraz z ładnymi, ośnieżonym krzewami, posadzonymi wzdłuż alejki prowadzącej do drzwi frontowych. Wewnątrz paliło się światło, dobywające się spod przysłoniętych zasłon, a głośna muzyka wprawiała w drżenie osadzony na czubkach krzewów śnieg. Drake głęboko westchnął. Odnalazł telefon w czeluściach skrytki, po czym wybrał numer Chrisa. Chłopak dał mu go, w momencie, gdy zapraszał Drake'a na imprezę. Przyłożył telefon do ucha i ze zdenerwowaniem odbitym na jego twarzy, czekał, aż usłyszy znajomy głos kolegi z klasy.
🌚🌚🌚🌚🌚🌚🌚🌚🌚🌚🌚🌚🌚🌚
Asking Alexandria - Moving on
,,Udręczony chłopiec, stał się mężczyzną.
Jego rozpacz przekuta na samotne życie w drodze.
Lata odcisnęły na nim okrutne piętno.
(...)
W całym swym życiu nigdy nie był tak rozdarty.
Powinien wiedzieć, że tak to się skończy.
Nigdy tak bardzo nie stracił nadziei.
Jak tego wieczora.
Nie chce tak dłużej żyć, więc ruszy dalej...
(...)
Zmarnował szansę by złapać oddech, może już nigdy nie będzie miał jej ponownie...
🌚🌚🌚🌚🌚🌚🌚🌚🌚🌚🌚🌚🌚🌚
Teraz smuty, lecz wkrótce impreza! Także ten tego😂 Dziękuję wszystkim, którzy to czytają😘 pozdrawiam!😊
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro