Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

11.

Chłopaki również to usłyszeli. Drake był szybszy. Spojrzał za siebie i dostrzegł leżącego na ziemi, niewysokiego chłopaka, który bełkotał coś pod nosem. Yves (który wcale nie prezentował się lepiej od półprzytomnego kolegi) pochylił się nad znajomym i coś do niego mówił. Znalazł się tam również Daniel (który był całkowiecie trzeźwy. Drake nie zaobserwował, by chłopak zamoczył język, choć w odrobinie alkoholu. Zresztą przez cały czas dziwnie się zachowywał. Brunet wyczuwał tę bijącą od niego niechęć. Czymś podobnym obdarzała go też Coralin, ale teraz zmieniła jakby swoje usposobienie. Jasnowłosy chłopak wciąż mierzył Drake'a przenikliwym spojrzeniem, potrafiącym odgrzebać i wywlec na światło dzienne każdą tajemnicę), który starał się pomóc Latynosowi i leżącemu koledze, ale z racji tego, że sam był człowiekiem o wątłej posturze nie miał wystarczającej siły, by poradzić sobie z takim ciężarem. Chris, Drake oraz dziewczyny podeszli do zgromadzenia. Karina i Coralin od razu podbiegły do leżącego na ziemi chłopaka i próbowały podnieść go jakoś z ziemi, ale mizernie im to szło.

- Zostawcie go. Ta sprawa wymaga silnej, męskiej ręki  – Drake zdecydowanym krokiem przemierzył odległość dzielącą go od postury śpiącego nastolatka, po czym złapał go za koszulę i podniósł do pionu, sadzając na jednym z foteli. Karina nie ukrywała podziwu dla jego siły i sprawności, pomimo wypitego alkoholu.

- Niedobrze, ale się spił. A przecież w środę mamy trening  – ciemnoskóry chłopak patrzył tępym wzrokiem na kolegę z drużyny.

- Na pewno nie wytrzeźwieje. Nie ma szans. Przed nami najcięższe treningi. Potrzebujemy go. Jest najlepszym napastnikiem w drużynie – Levis rozpoczął rozsiewanie obaw. Christopher podjął wątek.

- A mówiłem. Trzymajcie się z daleka od win i nalewek mojego ojca. Te cholerstwa potrafią zamącić w głowie – chłopak skrzywił się. Teraz przypomniał sobie, że znajomi zapewne nie oszczędzili ani jednej butelki. I co on teraz powie ojcu?

- Tak właśnie kończą ci, którzy nie znają umiaru. Spokojnie. Zostawmy go niech chwilę się prześpi. Do środy wytrzeźwieje i pójdzie na ten wasz trening, chociaż sądzę, że przydałby się wam jeszcze jeden napastnik.

Chłopcy spojrzeli na Drake'a, jakby właśnie ujrzeli oblicze jakiegoś bóstwa. Młody wampir uniósł brwi.

- Jeszcze jeden... Umiesz grać? Wyglądasz na wysportowanego. Na pewno coś trenujesz co? – Levis zmierzył sylwetkę chłopaka ciekawskim wzrokiem. Drake nie był mu dłużny.

- Regularnie chodzę na siłkę. Kiedyś grałem w szkolnej drużynie piłki nożnej. Szło mi całkiem nieźle.

- Na jakiej pozycji?  – tym razem do rozmowy wtrącił się niewysoki blondynek.

- Napastnika... – Drake uśmiechnął się krzywo. Szkolna drużyna. Dobre sobie. Może w podstawówce. W czasie jego ludzkiego dzieciństwa. Kiedy życie było takie proste i beztroskie. A potem nadeszły gorsze dni, gorsze chwile. Nie myślał już o tym, by się bawić. Trzeba było wziąć odpowiedzialność za rodzinę, za samego siebie, za powierzone mu życie. Nie raz i nie dwa przeklinał ten żywot. Lecz nawet gorliwe modlitwy i jeszcze gorliwsze przekleństwa nie mogły zmienić losu, który został mu przypisany. Do oczu napłynęły mu łzy. Próbował zahamować ten odruch. Na całe szczęście chłopcy skupili się na Danielu, który prawił coś nieprzyjemnym tonem. Drake go nie słuchał pogrążony we własnych myślach. Tylko Karina to widziała i współczuła mu, choć do końca nie wiedziała czego.

- Musimy zadzwonić do trenera  – Yves ledwo wyciągnął z kieszeni smartfona o mało nie upuszczając go na podłogę.

- Yves! Odbiło ci! Jest druga nad ranem! Zamierzacie budzić biednego człowieka z powodu waszego pijaństwa!? Staczacie się chłopcy – Coralin, która zawsze musiała wyjść na tę mądrą w tym zestawieniu, pokiwała przecząco głową i okrzyczała przyjaciela, używając przy tym sarkastycznego tonu.

- Ale trener Campbell powiedział, że możemy dzwonić do niego o każdej porze dnia i nocy  – Yves próbował się z nią sprzeczać. Twarz Coralin zrobiła się purpurowa, a Drake pomyślał sobie, iż ta dziewczyna miała temperament. Trochę przypominała mu jego siostrę, która była bardzo miłą osóbką, ale jak już na kogoś się uwzięła to nie było zmiłuj się.

- To nie znaczy, że mówił to na powarznie. Dajcie wreszcie żyć temu człowiekowi – blondynka zmarszczyła nos, okazując niezadowolenie. Latynos mimo jej sprzeciwu wykręcił numer do trenera szkolnej drużyny piłki nożnej. Dziewczyna założyła ręce na piersi.

- Yves, daj spokój i tak nie odbierze... – blondynka chciała jeszcze coś powiedzieć, ale jej wywód przerwał zmęczony i zniekształcony przez szum, głos mężczyzny.

- Halo? Kto dzowni?

Coralin uniósła jedną brew do góry, aż powieka jej zadrżała. Szczęka prawie że stykała się z podłożem, oczywiście metaforycznie rzecz ujmując. Yves uradowany, że dopiekł koleżance odtańczył przed nią taniec zwycięstwa krzycząc głośno do telefonu.

- Trenerze! Trenerze! Thomas się upił! On się upił! Trenerze! Trening odwołany...  – Yves paplał i darł się na całe gardło, aż ciężko było go zrozumieć. Coralin i Karina przyłożyły dłonie do uszu, by nie musieć wysłuchiwać jego przeraźliwych wrzsaków.

- Rodriguez? To ty?! No tak... mogłem wcześniej sprawdzić, albo się domyślić. Po kiego diabła dzwonisz? Co się tam dzieje? Znowu jesteś na prochach? Powiedziałem, jeszcze raz zdaży się taki incydent a wywalę cię z drużyny...!!  – zaspany głos trenera przyjął teraz całkiem inną barwę, stał się bardziej ofensywny. Drake pomyślał sobie, że chciałby bliżej poznać tego człowieka. Miał niezłe gardło, nie ma co. W dodatku tak na luzie zwracał się do ciemnoskórego kumpla, jakby znał go od dawna i był jego najlepszym znajomym.

- Mówił pan, żeby dzwonić...! – Yves odkrzyknął, ale nim się zorientował jego smartfon spoczywał już w dłoni innego znajomego.

- Mamy niezłą bibę, trenerze  – jasnowłosy chłopak pochwalił się przed trenerem.

- W to nie wątpię. A teraz przestańcie do mnie dzwonić i zawracać mi głowę. Chcę spokojnie spać. Nie dość, że muszę się z wami użerać w ciągu dnia, to jeszcze w nocy nie dajecie mi spokojnie spać! W środę widzę was na treningu! Wszystkich bez wyjątku! Aaaa zapomniałbym. Powiedz Rodriguezowi, żeby przygotował się na niezły wycisk...  – pan Campbell jeszcze coś pogmerał zanim całkowicie przestał krzyczeć. W tle było słychać dźwięk spuszczanej wody. Pewnie zachciało mu się siku od tego krzyku. Chris roześmiał się na te myśli, a mężczyzna wziął to do siebie i uznał, iż chłopak lekceważy jego słowa i po prostu się z nich śmieje.

- Brown jeśli to ty, to również masz przewalone! Już ja o to zadbam! Odechce się wam tych głupich żarcików!

- Trenerze przepraszam, że się wtrącam...  – teraz pałeczkę przejął Levis, odbierając od Chrisa telefon. Nastolatek nie mógł wydusić z siebie ani jednego słówka przez dławiący go śmiech. Upadł na podłogę i tarzał się po niej trzymając obie dłonie na brzuchu. Drake przyjął to zdarzenie z niemałą konsternacją, a zarazem rozbawieniem. Ten facet, który określany był mianem trenera sprawiał wrażenie zdrowo porąbanego, co zwiększało jego autorytet w oczach młodego wampira.

- Panie Mills! Pan też chce otrzymać ode mnie karę?!  – wykrzyczał zbulwersowany mężczyzna.

- Nie, nie proszę pana... Ja tylko chciałem powiedzieć, że Yves zadzwonił po ty, by powiedzieć, że Thomas bardzo się upił. Mamy nadzieję, że wytrzeźwieje do środy...

- Mills czy ty sobie ze mnie kpisz? Jak to nie wytrzeźwieje do środy?! Do stu sukinkotów! Wypił całą beczkę bimbru, czy co?!

Bimber jest całkiem wporzo – pomyślał Drake.

Włożył dłonie do kieszeni spodni i obserwował znajomego oraz jego energiczne, obronne ruchy. Trener dobrze prawił.

- Słaba głowa, ale będziemy mieć zastępstwo! Mówi, że nieźle gra w piłe i jest zajebistym napastnikiem!

Chris, który właśnie podniósł się z ziemi, potruchtał do przyjaciela i krzyknął zaraz obok jego głowy.

- Drake numer jeden! Drake na napastnika!

Chłopak zatoczył się do tyłu i o mało nie zaprezentował jednej z figur z jeziora łabędzi.

- Mills! Przestań przeklinać do cholery!! Brown przestań wrzeszczeć. Od tego jazgotu boli mnie głowa! Kim jest ten cały Drake?!

Choć mężczyzna nie był widoczny dla ich oczu, to młody wampir mógł wyczuć, jak żyła na jego skroni napręża się i pulsuje pod wpływem zadomowionej tam adrenaliny.

- To mój najlepszy przyjaciel!!  – Chris wykrzyczał to zdanie na całe gardło. Może ów mężczyzna miał jakieś problemy ze słuchem?

- Nie jestem głuchy ani głupi Brown! Rozłączam się! Trening środa, po zajęciach! Macie być wszyscy!

- Drake też może przyjść? – chłopak zapytał z nadzieją w głosie.

- Prędzej idź z nim do psychiatry! Nie będę tolerował waszych zmyślonych kumpli! Nie jestem jakąś panią Foster!

Drake poczuł się urażony. Nie był zmyślony. Był prawdziwą osobą. Zamierzał udowodnić, jak bardzo jest prawdziwy. Wyrwał, może trochę zbyt mocno telefon z dłoni zakoczonego chłopaka i przytknął go do ucha.

- Jestem prawdziwy. Drake Parker Townshend i dobrze gram w piłkę. Mogę to udowodnić  – brunet zaskoczył osobę trenera twardym i głębokim głosem. Mężczyzna przez kilanaście sekund nie odzywał się.

- W porządku. W takim razie zapraszam pana, panie Townhend na trening w środę. Proszę również przekazać swojemu najlepszemu przyjacielowi i reszcie, że trening nie skończy się tylko na kilku okrążeniach i ćwiczeniach rozgrzewających. Będę miał całą noc, żeby ułożyć dla was niezapomniany i fascynujący plan. Do zobaczenia!  – mężczyzna zakończył rzeczowym tonem i rozłączył się. Drake nie zdążył nawet mrugnąć okiem.

- Ale mu dogadałeś.... Jestem prawdziwy. Drake Parker Townshend! – Levis uczynił poważną minę, po czym zaczął przedrzeźniać wysokiego brunta. Chłopak wcisnął telefon w dużą, ciemną dłoń Yves'a, która bardzo kontrastowała z jego własnym odcieniem skóry.

- Coś czuję, że będziemy mieć przesrane... nie był zadowolony...  – brunet skrzywił się.

- Mowiłam, żeby nie dzwonić. Ale nieeee. Oni nigdy się nie nauczą, a później tylko narzekają, jakie to trening są cieżkie. Nie dziwię się panu Campbell'owi  – blondyna uśmiechnęła się z przekąsem. Jej sucza natura znów powróciła, by zatruwać ich spokojne życia.

- Tak się cieszę! Będziemy grać w jednej drużynie! – niebieskooki chłopak zignorował słowa Coralin. Podbiegł do Drake'a i zaczął wtulać się w jego tors.

- Trzeba to uczcić!  – krzyknął Levis, unosząc do góry dłonie.

- Taaaaaakkk!! Drake'inator w drużynie! Pijemy jego zdrowie! – Latynos również wtrącił trzy grosze.

- Twarda skała, skała twarda.... – wybełkotał półprzytomny znajomy. Drake nie dał się długo namawiać i nim zdążył się zorientować, ponownie znalazł się w gronie największych kusicieli, przechylając jeden kielich za drugim. Po paru głębszych kolejkach czuł, że emocje trochę opadają. Ciało rozluźniło się, a umysł wodził za tym co nierealne i nieuchwytne. Koledzy wysuwali coraz to odważniejsze pomysły, a Drake godził się na wszystko. To była najdłuższa noc w jego życiu.

*******

Wiązanka dyskotekowych przebojów, oślepiające światła, tańczące dziewczyny, alkohol lejący się stumieniami. Ktoś powiedziałby – raj dla zapalonych klubowiczów. Chłopcy bawili się niesamowicie. Nawet Drake, który tak długo próbował udwodnić samemu sobie, iż najlepiej będzie mu we własnym towarzystwie, teraz nie wyobrażał sobie życia bez swoich nowych kolegów. Powoli dopuszczał do siebie wszystkie te uczucia, o których tak często zapominał, bądź ukrywał. Było mu dobrze pośród ludzi. Tymczasem jego blondwłosa znajoma piorunowała całe zgromadzenia (no może prawie całe zgromadzenie. Jeniffer zaszyła się w pokoju Christophera i od jakiejś dobrej godziny, a może nawet i dwóch smacznie pochrapywała. Nadmiar alkoholu ani trochę nie służył tej dziewczynie) nieprzyjemnym, przebijającym nawet skały spojrzeniem. Nie ukrywała go, gdy Karina o coś ją pytała, bądź Daniel próbował spojrzeć jej w oczy. Siedzieli wszycy obok siebie, na dużej sofie i pobliskich fotelach, a ona wciąż nie mogła uwierzyć, że jej ukochany chłopak zachowywał się w ten sposób. Nigdy nie robił czegoś podobnego. Gdy prosiła go, by przestał pić posłusznie to czynił. A teraz? Prawdopodobnie chciał zaimponować starszemu koledze. Coralin obawiała się, iż obierze go za wzór do naśladowania. Tego blondynka nie mogłaby znieść. Wiedziała, że jej najlepsza przyjaciółka odczuwała sympatię względem bruneta, aczkolwiek miała nadzieję, że to jej przejdzie. Przyglądała się przerażonymi oczami na to co wyczyniał Chris.

- Może byś przystopował? A co będzie, jak w tej chwili zadzwoni twój ojciec? Co mu powiesz? Chyba coś mu obiecałeś po ostatniej imprezie... – blondynka nie mogła na to dłużej patrzeć. Podniosła ton głosu i utkwiła ciężkie spojrzenie w postaci niskiego chłopaka, który z rozwalonymi nogami siedział na sofie i uśmiechał się, jak głupi do sera.

- Coralinka... już coś ci mówiłem... ojciec nie zadzwoni... po co miałby się przejmować...

Nie zabrzmiało to zbyt optymistycznie, zwłaszcza w uszach Drake'a.

- Przecież nas nie widzi. Zluzuj majty... – chłopak wziął szklankę i upił z niej sporego łyka. Coralin poczuła, że fala irytacji zalewa ją od wewnętrz.

- A sąsiedzi? Nie doniosą na nas? – Drake ledwo wypowiedział te słowa. W głowie mu szumiało, a przed oczami widział dziwne, czarne plamy, nie przywodzące na myśl dosłownie niczego. Nawet nie miał siły się nad tym zastanawiać.

- Eeeeee tam sąsiedzi... pffff... – Chris opluł się resztką drinka. - Sąsiedzi są super! Zapraszam ich. Mówią ciiii....  – blondyn przytknął palec do ust, po czym zaśmiał się.

- .... panie Brown tu nic się nie działo. Ma pan świetnego syna. Wspaniaaaałego...  – chłopak dostał czkawki. Młody wampir miał wrażenie, iż kolega zaraz się udusi, jeśli ktoś nie udzieli mu pomocy.

- Żałosne... – blondynka oparła się o górną część sofy, przewracając przy tym oczami. Poprawiła delikatnie włosy, a jej usta ściągnęło niezadowolenie. Chris dobrze się bawił. Nie zwracał uwagi na kaprysy swej dziewczyny, która czasem bywała nieznośna.

- Podkręć muzykę...! Chodźmy na parkiet... – Yves próbował wstać, aczkolwiek zaplątał się o swoje własne nogi i z powotem upadł na siedzisko.

- Nie mogę już na to patrzeć Kari. Chodźmy odetchnąć świeżym powietrzem  – blondynka wstała i wymaszerowała z pomieszczenia, a w ślad za nią podążyła brunetka. Dziewczyny zabrały swoje płaszczyki, założyły je i wyszły na zewnątrz, przemierzając kilka małych schodków i zbliżając się do krawędzi podjazdu. Niebo pokryte było warstwą ciemnych, deszczowych chmur. Na chodnikach wciąż leżał zamarznięty, połyskujący w świetle ulicznych lamp i księżyca śnieg. Niebieskooka dziewczyna zerknęła na koleżankę, która pogrążona we własnych myślach nie zwracała na nią uwagi. Wzrok utkwiony miała na małych okienkach, w których paliło się jeszcze światło. Najwidoczniej nie wszycy sąsiedzi jeszcze spali. Uroki nocy potrafiły zachwycić, a nawet czasem zaskoczyć.

- To niedorzeczne. Co on ze sobą robi? Rozumiem, że chce przypodobać się kumplom, ale nigdy wcześniej tak się nie zachowywał. Myśli, ze jak pokaże mu jaki to jest wyluzowany i fajny to będzie jego najlepszym przyjacielem, a to niestety tak nie działa... – Coralin skrzywiła się i założyła ręce na piersi. Dłonie drżały jej od zimna i nieokazanych emocji. Była już tym wszytkim zmęczona. Zła na samą siebie i chłopaka, przed którym Chris najprawdopodobniej chciał się popisać. Karina nie odzywała się. Wiedziała, że koleżanka nie była w nastroju do rozmów. Coralin sama musiała się z tym uporać. Dziewczyna mogła jej w tym jedynie towarzyszyć.

- Nie zimno wam? Chodźcie do środka. Wydaje mi się, że niedługo skończą tę imprezę. Chłopaki ledwo już zipią.

Usłyszały za sobą zatroskany głos przyjaciela. Karina odwróciła się i obdarzyła go delikatnym uśmiechem.

- Chciałyśmy się przewietrzyć  – rzekła spokojnym tonem. Daniel obrzucił ją dziwnym spojrzeniem i zbliżył się do Coralin, stając zaraz obok niej. Brunetka poczuła się trochę odrzucona, ale nie miała mu tego za złe. Od dnia ich spotkania coś zmieniło się w postawie chłopaka, a Karina nie wiedziała co. Nie zamierzała drążyć tematu.

- Wiem, że cię to wkurza...

- A ciebie nie?!  – blondynka uniosła ton głosu. Nastolatek nie wystraszył się, lecz wyraz jego oczu zdradzał co innego.

- No pewnie. Ale nic na to nie poradzisz. Lubi go. To już chyba nawet nie jest wdzięczność. Naprawdę traktuje go jak kumpla. Szkoda tylko, że odbywa się to naszym kosztem... – Daniel zakończył wyód zdenerwowanym głosem, jakby był na coś, lub na kogoś bardzo wściekły.

- To nie ładnie mówić o nim za jego plecami. Zresztą nie mamy powodów, by zachowywać się w ten sposób. Jest gościem Chris'a, to on go zaprosił i czy to nam się podoba czy nie, powinniśmy uszanować tę decyzję i być zadowoleni, że chce się z nim przyjaźnić, a nie rozkwasić mu gębę na kwaśne jabłko. Nieprawdaż Coralin?

Brunetka postanowiła, że weźmie w obronę niczego nieświadomego kolegę. Wciąż nie mogła pogodzić się z tym, że jej znajomym tak łatwo szło ocenianie i szkalowanie szkolnego kolegi. Miała już tego dosyć. Może w tej wymianie poglądów użyła zbyt nieprzyjemnego i niemiłego tonu, ale nie była w stanie się powstrzymać. Nie w sytuacji, gdy ktoś inny obrażał drugą osobę, zwłaszcza na której bardzo jej zależało.

- ,Nie patrzysz na te sprawę obiektywnie  – Coralin skwitowała z kąśliwym uśmieszkiem.

- Nie chcę się z tobą kłócić, ale wydaje mi się, że ty również nie oceniasz go w sposób obiektywny, a przecież nic nam nie zrobił... – Karina rozłożyła przed sobą ręce. Miała ochotę powiedzieć coś jeszcze, ale dźwięk dochodzący z niedalekiej odległości przerwał jej monolog. Nagle drzwi otworzyły się na oścież, ukazując cztery ledwo stojące na nogach sylwetki, które opierały się jedne na drugich. Coralin o mało co nie zemdlała na ten widok. Daniel był mocno zszokowany, natomiast Karina poczuła się zadowolona. Widok chłopców (nie całkiem trzeźwych, ale nadal balansujący na granicy świadomości) poprawił jej nastrój i dodał nowych sił. Blondynka złapała się za biodro i spiorunowała ich spojrzeniem, dając tym samym do zrozumienia, iż nie pozwoli się zbyć tak jak ostatnim razem.

- Co wy wyprawiacie?! Na mózgi wam rzuciło!?

- Ewakuujemy się z parkietu...! – Yves ryknął budząc ze słabego snu czujne zwierzęta.

- Przestań się drzeć jak opętany. Ludzie chcą spać, a wy takie cyrki będziecie odwalać teraz. Jaki wstyd. Wracajcie do wewnątrz – Coralin podeszła do chłopców i złapała za rękę ledwo stąpającego po ziemi blondyna. Nastolatek pomimo spożytego alkoholu okazał się być silniejszy i wyrwał rękę z uścisku dziewczyny.

- Skradnij te noc..! Zgaś światła...! Niech wszyscy patrzą na nas...!

- Chris! Powaliło cię już do reszty?! Jak twój ojciec się dowie co wyczyniałeś bez jego zgody to dopiero wtedy zgasi ci światła, ale chyba w tej pustej, tępej głowie!

Dziewczyna mocno się zdenerwowała. Próbowała powstrzymać chłopców, lecz ci wyszli bez jej zgody, powłócząc nogami i zgarnując osadzony na chodnikach śnieg. Bez odpowiedniego stroju. W byle jak założonych kurtkach. Alkohol rozgrzewał ich młode ciała popychając ku niemądrej zabawie. W niezwykle dobrych humorach, z uśmiechami na ustach zawitali do pierwszego domu, w którym paliły się jeszcze światła. Coralin nie mogła na to patrzeć. Przysłoniła oczy dłonią i modliła się, by Wszechmogący zesłał jakąś błyskawicę, albo potężny wiatr, który zdmuchnął by jej zawstydzoną osobę w siną dal. Karina również nie uważała, by pomysł, który zrodził się w głowach chłopców, był odpowiedni o tej porze nocy, aczkolwiek nie zatrzymywała ich. Zapewne i tak nie miałaby na nich żadnego wpływu, więc po co miałaby się denerwować. Chris, który stał na czele paki zastukał głośno do pierwszych drzwi, a uśmiech nie schodził mu z ust. Wydawało mu się, że ów idea była wspaniała i że wszyscy będą zadowoleni. Chciał tylko przekazać parę miłych słów i podziękować swym sąsiadom za to, że zawsze byli wobec niego w porządu. Ale czy to był jedyny powód? Nagle drewniana powłoka uchyliła się ukazując sylwetkę zaspanego, niskiego dziadeczka, który ledwo trzymał się na nóżkach. Mała drewniana laseczka pomagała mu utrzymać równowagę. Jego siwe, zmęczone oczy przysłonięte ciężkimi, dużymi okularami spoglądały i mrużyły się na widok chłopców. Może to było głupie, ale Drake zaczął się zastanawiać, czy ów pan ich widzi, a może po prostu rozgrzana od snu twarz marszczyła się pod wpływem zimnego powietrza i zaskoczenia? Nierozwiązana zagadka dzisjeszego wieczoru.

- Panie Davis! Urządziliśmy sobie imprezkę...!

- Ewakuujemy parkiet..! – ciemnoskóry chłopak przerwał blondynowi rozpoczęte przez niego zdanie, po czym zatoczył się i wpadł na plecy jasnowłosego przyjaciela. Chris zatoczył się do przodu. Na całe szczęście był tam jeszcze Drake, który będąc najbardziej trzeźwym z tej czwórki złapał chłopaka w ostatniej sekundzie. O mało co nie walnął w stojącego naprzeciwko starszego pana. Pan Davis cofnął się powolutku, a następnie uważnym, aczkolwiek nieurażonym spojrzeniem powiódł od lewej do prawej i z powrotem. Uważnie przyjrzał się twarzom chłopców i doszedł do wniosku, że znał tych chuliganów (no może poza jednym. Jego twarzy akurat nie kojarzył).

- Proszę nie mówić nic mojemu tacie. Nie będzie zadowolony. Prosimyyy...!

- Prosimyy...!

Chłopcy złożyli dłonie, jak do modlitwy. Następnie wszyscy uczynili miny słodkich szczeniaczków, którym nie sposób się oprzeć. Lecz pan Davis nie jedno widział w swym życiu. Lubił tego chłopaka. Szanował jego rodzinę. Znał ojca, który czasem był bardzo niesprawiedliwy dla swych dzieci. Ale był stróżem prawa. Nikt nie miał sposobności mu się sprzeciwiać. Staruszek poprawił zjeżdżające okulary i uśmiechnął się życzliwie do gromadki chłopców.

- Wracajcie lepiej do domu, bo zabawa wam ucienie – starszy pan puścił perskie oczko, po czym zaśmiał się ukazując bezzębne dziąsła.

- Jest pan najlepszym sąsiadem! Zapraszam pana na imprezę! – Chris złapał staruszka za jego pomarszczoną dłoń i z całych sił pociągnął go w swoją stronę. Pan lekko zdezorientowany, lekko oszołomiony tym co się wydarzyło nie zdążył zaprotestować i już znajdował się w towarzystwie czterech chłopców.

- Patrzcie co oni robią?! Totalnie im odbiło! Powiedziałam koniec! Zero alkoholu! Zaraz połamią tego biedaka!  – Coralin rozwarła usta, wyrażając dezaprobatę dla ich poczynań, po czym udała się w stronę roześmianej i rozgadanej (rozwydrzonej gromadki). Nadchodziła niczym bogini zemsty, siejąc zamęt i powalając swych wrogów tylko jednym rzutem oka. Karina pobiegła za nią, gdyż przeczuwała, że wybuch Coralin nie był nadaremny. Dziewczyna ewidentnie nie miała humoru do dyplomatycznych pogadanek. Chris tulił do siebie dziadunia, a ten poklepywał go po plecach i tłumaczył mu, iż takie schadzki nie są dla niego. Że był już stary i musiał się położyć, a zapalone światło świadczyło o tym, iż nie mógł zasnąć, bez chociażby jednej zapalonej żarówki. Takie przyzwyczajenie z dzieciństwa. Drake zlustrował sylwetkę pana Davis'a i stwierdził, że to całkiem normalny i fajny staruszek. Taki typowy dziadzio z tym, że ten człowiek musiał mieć jakieś niemiłe spotkanie z mrokiem, skoro go nie respektował. Jak to mówią we własnej ciemności człowiek milczy, lecz w cudzej zdarza mu się krzyczeć.

- Chris! Puść pana Davis'a! – dziewczyna złapała za ramię chłopaka i wbiła mu swoje długie, pomalowane na złoty kolor paznokcie. Alkohol zneutralizował ból, lecz pozostawił uczucie dyskomfortu i pieczenia. Chłopak odsunął się od staruszka i mało zainteresowanym spojrzeniem obdarzył swą dziewczynę.

- Przepraszam za nich. Mówiłam im, żeby tego nie robili, ale nie mogłam ich powstrzymać.

- Nic nie szkodzi. Są młodzi niech się bawią.

- Pan przyzwala na takie zachowanie? – Coralin była w szoku. Myślała, że pan Davis będzie kipiał z wściekłości, tak samo jak ona. Natomiast on zbył jej słowa tym krótkim zdaniem. Tak jakby popierał chłopców i zgadzał się z ich zachowaniem.

- Następnym razem proszę wpaść... – Chris ukochał pana na pożegnanie, po czym razem z kumplami powlekli się do następnego domu. Blondyna odprowadzała ich wzrokiem.

- Wiem, jak to jest. Też kiedyś byłem młody. Oj tak. Młodość rządzi się innymi prawami. W młodości popełniamy najwięcej błędów, ale bez tych potknięć, kim byśmy byli? Co byśmy wiedzieli o otaczającym nas świecie? To dobry chłopak, nie mam powodu, by go ganić. Kiedy będzie się cieszyć z życia, jak nie teraz?

Starszy pan zadawał wiele pytań, na które Coralin nie odpowiedziała. Była wściekła i choć bardzo nie chciała tego po sobie pokazać, to jednak nie potrafiła zapanować nad emocjami. Chłodnym spojrzeniem zmierzyła posturę mężczyzny, po czym odwróciła się na pięcie i podążyła na drugą stronę ulicy. Karina jeszcze przez chwilkę stała w tym samym miejscu, myśląc nad słowami pana Davis'a. Miał rację. Ileż razy próbowała sobie wmówić, że takie nastoletnie, beztroskie życie nie jest dla niej? Starcza dusza, młodzieńcze ciało, tak zwykła o sobie mawiać. Lecz właśnie w tamtej chwili zrozumiała coś bardzo ważnego. Czas upływał nieubłaganie. Z każdą sekundą stawała się coraz starsza, zbliżała się do tej ostatniej godziny. Dlaczego marnowała swoje życie na zamartwianie się i rezygnację z życiowych przygód i pragnień? Czemu wciąż wmawiała sobie, że nie zasługuje na to, na tamto, bo jest brzydka, niemądra, niedoświadczona, bo czegoś nie powinno się robić, gdyż jest złe? Kiedy jak nie teraz? Może należało przestać się bać, wziąć życie i los we własne ręce i zacząć robić to, na co naprawdę miała ochotę. Choćby nawet byłby to największy błąd w jej życiu. Umiechnęła się miło do starszego pana, tak jak miała to w zwyczaju, po czym skierowała swoje spojrzenie w sronę chłopców. Może kiedyś się odważy i wyzna to co naprawdę czuje i myśli. Może kiedyś.

🔥🔥🔥🔥🔥🔥🔥🔥🔥🔥🔥🔥🔥🔥

Cascada - Evacuate the dancefloor

,, Ewakuuj parkiet
Ten dźwięk na mnie działa...''

🔥🔥🔥🔥🔥🔥🔥🔥🔥🔥🔥🔥🔥🔥

Zbliżamy się do końca! Życzę miłej majówki kochani 😘😘

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro