Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ 6

1.

Ostatnie tygodnie były dla niego utrapieniem. Kręgiem beznadziejności, z którego nie sposób się wydostać, w którym nie można normalnie funkcjonować. Czasem zdawało mu się, że najzwyczajniej w świecie odchodzi od zmysłów, bez zbędnego ubarwiania – świruje.

Widział go co noc, w każdym niespokojnym koszmarze, czasem w spokojnym śnie. Zdarzało się, że widywał go nawet za dnia. Na jawie, będąc całkowicie przytomnym, z szeroko otwartymi oczami. Nie odstępowało go to głupie, irracjonalne wrażenie, że on czaił się w pobliżu, gdzieś za rogiem, może nawet na ulicy, na której mieszkał, za domem jednorodzinnym, w ogródku sąsiadów, w jego własnym gabinecie. Był wszędzie tam, gdzie pojawił się on, gdyż postać tego potwora zamieszkała w jego własnej, dotąd racjonalnej głowie.

Minął zaledwie tydzień od świąt Bożego Narodzenia, a on już czuł się wypompowany. Niedawny odpoczynek, który swym charakterem przypominał raczej pobyt w zakładzie karnym, wydawał mu się tak odległy i nierealistyczny. W ogóle fakt, iż stał w policyjnej kuchni, nad młynkiem z parzącą się, aromatyczną kawą, mógł być przecież podłą mistyfikacją ze strony znużonych oczu.

Nawet nie spostrzegł, gdy do niewielkiego pomieszczenia wmaszerował zaufany wspólnik. W elegancko skrojonym garniturze, z przygładzonymi włoskami, lustrując szefa pogodnym, aczkolwiek uważnym spojrzeniem ciemnobrązowych tęczówek. Odchrząknął, bez wprowadzania zbędnej brutalności. Rozterki przełożonego były tylko i wyłącznie jego własną sprawą i nie powinny obchodzić nikogo z kręgu współpracowników, lecz Edison poczuł się zobowiązany przerwać tę niekończącą się tyradę, gdyż miał do przekazania pokrzepiające wieści.

– Szefie. Poszczęściło się nam. Mamy kolejną ofiarę.

– Co w tym szczęśliwego? Kolejny trup, a my nie mamy prawie żadnych śladów poza jednym włosem i kilkoma zeznaniami. To nie wystarczy – Inspektor Brown uniósł ciemnoniebieski kubek z logiem londyńskiej policji, nie zwracając najmniejszej uwagi na kolegę po fachu.

– Tym razem nasz trup okazał się być bardzo żywy. Czeka na spotkanie z nami. Jest gotowa zeznawać. Twierdzi, że zapamiętała wiele znaczących szczegółów z tej napaści.

– Czekaj, czekaj. Chcesz mi powiedzieć, że nasz złoczyńca puścił wolno zbłąkaną owieczkę przeznaczoną na rzeź? Cóż się stało? Wilczkowi zabrakło apetytu? – zaśmiał się gorzko, odstawiając kubek i przechodząc pod drugą ścianę.

Otworzył jedną z wiszących szafek i zabrał z niej cukier i śmietankę.

– Nie wiem inspektorze, ale wychodzi na to, że znudziła mu się zabawa w kotka i myszkę. Życie na wolności z takim brzemieniem bywa ciężkie – Edison prawił z kamienną twarzą.

Brown zmierzył go statycznym, kpiącym spojrzeniem.

– W tej zabawie to ja jestem kotem, a on pieprzoną myszą. Wkrótce zmiażdżę go brzemieniem mej pogardy. Jeśli pozwolisz Nathanielu, teraz wyleję tę cudowną kawę do zlewu i pojedziemy odwiedzić przeuroczą panią, zaszczycając ją miłą pogawędką – Jasnowłosy mężczyzna, na którego kosmykach pojawiły się pierwsze oznaki siwizny, porwał za rączkę od kubka i przechylił go, opróżniając z całej zalegającej w nim zawartości. Spojrzał na partnera ponaglającym wzrokiem, którego należało się strzec.

– Oczywiście szefie.


💎💎💎

– Amanda Morton. Mieszkam tutaj od urodzenia. Pracuję w restauracji High Timber, jako kelnerka. Tamtego wieczoru wracałam z pracy, gdy to się wydarzyło – Kobieta nie zdawała się być poruszona wspominanymi wydarzeniami, które dopiero co odcisnęły piętno w jej pamięci. Swobodnym, w ogóle nie spiętym tonem relacjonowała, energicznie gestykulując rękoma.

Inspektor Brown musiał odsunąć się od kobiety, na odległość około metra, ponieważ obawiał się, iż zaraz zdzieli go otwartą dłonią w twarz. Uważnie przyglądał się każdej zmarszczce, każdej bruździe i wgięciu na pospolitej, ludzkiej twarzy.

Kobieta musiała mieć nie więcej niż trzydzieści pięć lat. Włosy upięte w wysokiego kucyka, przefarbowane na nietypowy, mysi kolor, taki wręcz nijaki w tym jasnym, szpitalnym świetle. Bez makijażu wyglądała na bardzo zmęczoną osobę, chociaż werwa z jaką mówiła, świadczyła o czymś całkiem odmiennym.

– Zapamiętałam jego twarz. Mogę ją opisać – wypowiedziała wreszcie ostatnie zdanie.

Ożywiona prelekcja wybiła z rytmu dwóch funkcjonariuszy, którzy z jednej strony żywili podziw wobec tej kobiety – mogła już nie żyć, a ona wyglądała na taką, która w ogóle nie przejmowała się tego typu kwestiami.

Pan Brown poprawił tyłek na szpitalnym krzesełku. Wbrew pozorom nie było takie wygodne, jak na filmach, te długie godziny, bezsenne noce utrapionych kochanków, czuwających nad szpitalnymi łóżkami swych miłości, niczym psy – jak najwierniejsi, najczulsi przyjaciele. Zachciało mu się pić. W ustach mu zaschło, co przyczyniło się do powstania nieprzyjemnego, niesmacznego posmaku. Przełknął ślinę, łypiąc przymrużonymi oczkami na postać Nathaniela, stojącego po drugiej stronie łóżka, kreślącego coś w małym notatniku, trzymającego pod pachą większy notatnik, jak jakiś nadworny skryba, Gal Anonim spisujący ostatnią wolę Króla, raczej Królowej, albo nowe obwieszczenie z królewskiego łoża.

– Wspaniale pani Amando, właśnie po to tutaj przyszliśmy. W najmniejszych szczegółach, proszę opisać nam tamten wieczór. Jak została pani zaatakowana, jak zbiegła, ale co najważniejsze, jak wygląda nasz oprawca – Usadowił się jeszcze wygodniej, jak tylko było to możliwe, gdyż intuicja podpowiadała mu, że nie spędzi w tym miejscu tylko kilku minut.

Kobieta bez cienia zawahania, czy też zastanowienia poczęła odkopywać z odmętów pamięci wspomnienia z ubiegłej nocy.

– Tak jak już wcześniej wspomniałam wracałam z pracy. Skończyłam zmianę akurat gdzieś po szóstej, ale obiecałam koleżance, że zostanę z nią dłużej w pracy, więc lokal opuściłam dopiero mniej więcej o dziesiątej...

– Czy napastnik zaatakował w pobliżu miejsca pani zatrudnienia? – Detektyw Brown przerwał monolog kobiety, z nutą śmiertelnej powagi i maską spokoju na twarzy.

Współpracownik Edison rozgrzewał pióro, nie dając mu ani chwili wytchnienia. Skupienie mężczyzny udzieliło się także poszkodowanej, która teraz zdawała się być mniej roztrzęsiona oraz gadatliwa, niż przedtem. Nieświadomie dotknęła zasiniałych znamion na szyi, będących pamiątką po nieprzychylnym spotkaniu z mordercą.

– Nie. Nieco dalej. Kilka ulic dalej. Zmierzałam właśnie na stację metra, do podziemia. On wyskoczył nagle z jednej z uliczek i złapał mnie za szyję. Próbował przycisnąć do ściany, dusił mnie, ale zdążyłam wymierzyć mu solidnego kopniaka w jaja, za przeproszeniem panów – przepraszającym wzrokiem powiodła od jasnowłosego funkcjonariusza, skończywszy na ciemnowłosym skrybie pochłoniętym notowaniem, pilnującym najdrobniejszych szczególików i faktów.

Ścienny, pokojowy zegar wystukiwał jednostajny rytm, pokrywając się z ruchami jego nadgarstka i palców.

– Przejdźmy teraz do kwestii wyglądu. To dla nas bardzo ważne. Mamy już kilka poszlak, ale mając jego rysopis będziemy mogli wreszcie wyjść mu naprzeciw – Inspektor Brown zmarszczył brwi i skrzyżował ze sobą palce.

Mysiowłosa kobieta kiwnęła drobną główką, jak u dziecka, po czym znów poczęła opowiadać.

– Od czego by tu zacząć? – zapytała jakby samej siebie, unosząc zabandażowaną dłoń, aż do okolic brody, z wbitym wenflonem i przezroczystą rurką.

– Obojętne. Może od wzrostu. Czy był bardzo wysoki? – Tym razem inicjatorem dalszej rozmowy stał się Nathaniel Edison, który tym pytaniem pobudził ocalałą do dalszej wylewności i słowotoku.

– Tak i to bardzo, chociaż mogło mi się tak tylko wydawać. Sama mam zaledwie metr sześćdziesiąt w kapeluszu jak to mawiają. Pewnie miał koło metra dziewięćdziesiąt. Dobrze zbudowany, barczysty, ubrany w czarną, miejscami potarganą i wybrudzoną bluzę i ciemne jeansowe spodnie. Co jeszcze...

Zniewalająca ilość szczegółów, jakie kobieta była w stanie przytoczyć zaskoczyła inspektora Browna. W życiu nie spotkał się z czymś podobnym. Jeśli kobieta nie cierpiała na żadne powypadkowe urojenia, to trafili na prawdziwą żyłę złota i przede wszystkim istotnych informacji.

Wciągnęła i ze świstem wypuściła na zewnątrz zgromadzone w płucach powietrze, wyrzucając na świat wszystkie negatywne wspomnienia. Szpitalne łóżko zaskrzypiało głośno pod jej niewielkim ciężarem, wyrywając funkcjonariuszy z chwilowego marazmu i otępienia.

– Nie wyglądał na starego. Sądzę, że był młodszy ode mnie. Nie jestem dobra w określaniu wieku, ale gdzieś na oko mógł mieć niewiele ponad dwadzieścia lat. Krótko ostrzyżone ciemne włosy, miejscami za bardzo wygolone. Ciemne duże oczy, długie, wąskie usta. I bliznę ciągnąca się od lewego oka do zakończenia szczęki. Może fan Jokera? – Cień bladego uśmiechu przemknął przez usta kobiety, lecz ewidentnie nie odczuwała radości, czy bynajmniej nie było jej do śmiechu.

Inspektor Brown poprosił jeszcze, by zaatakowana kelnerka podała więcej cech fizjologicznych omawianego przez nich typa. Poszkodowana bez zbędnych powściągnięć czy zastrzeżeń, jak najdokładniej potrafiła opisała najmniejsze rysy i wyróżniające cechy twarzy owego delikwenta, a pan Edison skrupulatnie przelewał to wszystko na kartkę papieru.

James obserwował przyjaciela przy pracy. W tym celu podniósł się nawet z krzesła i stanął, może nie całkiem za plecami kompana, ale w takiej odległości, by nie przeszkadzać mu w pracy. Wprawna dłoń kreśliła, rozmazywała, szkicowała, cieniowała, jednym słowem uwieczniała zastygłą, nieruchomą, węglową twarz młodego człowieka, który dopuścił się tylu straszliwych zbrodni. Bez wątpienia zasługiwał na najgorsze, na miano bestii. Tego był w stu procentach pewien. Nawet jeśli spotka go na ulicy, czy na komisariacie – co zdawało się być w przybliżeniu kwestią paru, być może parunastu dni – wiedział, że nie odczuje wobec niego ani grama współczucia, czy troski. On nie troszczył się, nie przejmował swymi ofiarami. Dlaczegóż miałby głaskać wilka po głowie, traktować jak psa. Niedorzeczność.

Założył ręce na piersi, spoglądając na tarczę zegarka. Dokładne odwzorowanie zapamiętanej twarzy, stworzenie takiego portretu pamięciowego zabierało mnóstwo czasu, więc musieli uzbroić się w cierpliwość, chociaż nie mogli wiedzieć, czy właśnie gdzieś w tej samej chwili, nie cierpiała kolejna istota. Zacisnął usta i palce na kciukach. Obcasem eleganckiego buta wystukiwał jednostajny rytm pokrywający się z tym, dobywającym się z zewnątrz, przychodzącym do nich, niczym pieśń zatroskanych płaczek.

W szpitalu również panował niemały gwar. To ze względu na porę. Szpitalny personel, w tym głównie pielęgniarki i lekarze zaszczycali swą obecnością pacjentów, chodząc od sali do sali. Inspektor miał tylko nadzieję, że nie wyproszą ich w najmniej oczekiwanym przez nich momencie, w gruncie rzeczy, dla nich najważniejszym oraz dla całego śledztwa.

– Miał szerszy nos. Tutaj, na końcu i mniej krzaczaste brwi – Kobieta wskazała na zakończenie nosa, łapiąc się za małe, ledwo widoczne dziurki. Przezroczyste, foliowe rurki przysłoniły te otwory.

Nathaniel kiwnął głową nie odrywając oczu od tworzonego portretu. Niezwykłe, jak potrafił skupić się przy wykonywanej przez siebie pracy. Bez wątpienia inspektor oraz inni funkcjonariusze mogli uznać go za mistrza w swej dziedzinie. Nie było takiego drugiego, jak on. Na chwilę przygryzł ołówek, lecz po chwili wyjął go z pomiędzy ust, jakby właśnie uprzytomnił sobie, że źle postępuję. Brzydki nawyk, którego niestety nie mógł się pozbyć, a wzmagał się pod wpływem stresujących, przeżytych dni.

Wreszcie skończył, odwracając w stronę kobiety, naszkicowany portret. Młoda rozmówczyni zmrużyła jasnoniebieskie oczka i analizując każdy centymetr narysowanej twarzy, prowadziła w myślach debatę nad podobieństwem realnego oprawcy, do tego z kartki. Nie upłynęło pół minuty, gdy wreszcie zabrała głos.

– Tak. Teraz wygląda tak, jak w rzeczywistości. Ma pan talent. Podziwiam. Zawsze chciałam się tego nauczyć, ale jakoś nie potrafiłam. Chyba nie mam do tego predyspozycji – zaśmiała się, po chwili kaszląc. Znów zaczęła rozmasowywać jeszcze obolałą szyję, pamiętającą brutalne palce zaciskające się wokół niej w żelaznym uścisku.

– Jak udało się pani zbiec, pani Morton? – Jedno z ostatnich pytań i do biura, zastanowić się, co dalej poczynić w tej sprawie.

– Jak już wcześniej wspomniałam kopnęłam go w przyrodzenie. Od jakiegoś czasu chodzę na kurs samoobrony i tam nauczyłam się parę fajnych ruchów, więc powstrzymanie go wcale nie było takie trudne. Dodatkowo w stresie i nerwach jestem zdolna naprawdę do wszystkiego. Proszę niech panowie uwierzą mi na słowo, naprawdę do wszystkiego – odkaszlnęła, po czym kontynuowała. –  Później po prostu zaczęłam biec. W stronę lamp, ludzi, gdzieś gdzie było tłoczniej. Wydaje mi się, że on wpadł na kontener, zatoczył się i upadł, ale nie jestem do końca pewna, ponieważ nie zwracałam już później na niego uwagi. Chciałam tylko się stamtąd wydostać. Już dosyć naczytałam się na ten temat – rzekła zmartwiona. Widocznie los tych wszystkich kobiecych ofiar mocno nią wstrząsnął.

Podinspektor Edison zamknął szkicownik i włożył go pod pachę, tam gdzie było jego miejsce, rozprostowując palcami ugnieciony materiał zimowej czapeczki. Wyższy rangą funkcjonariusz zdążył przemieścić się od krzesełka kolegi, przystając przy krótszej krawędzi łóżka, nie tracąc kontaktu z kobietą, zdradzającą im tyle potrzebnych i wyjątkowych informacji.

W sali obok zapiszczała jakaś maszyna, a po chwili na korytarzu rozległ się dźwięk drepczących szpitalnych bucików jednej z pielęgniarek.

– Proszę jeszcze powiedzieć, jak zachowywał się ten mężczyzna? Czy wyglądał na w pełni świadomego dopuszczanych czynów? Czy może wręcz przeciwnie? Zdawała się być pod wpływem czegoś?

Siedzący na krześle mężczyzna, z plackiem łysiny na czubku głowy zastygł na moment w bezruchu. Spod rozpiętego prochowca i szarej koszuli uwidaczniał się ruch, ale tak słaby, iż w gruncie istoty można było stwierdzić, że facet nie oddychał, albo oszczędzał życiodajne płuca, narząd, który nie tak łatwo przeszczepić, wymienić na nowy.

Kelnerka nie czuła zdziwienia. Prędzej czy później podobne pytanie padłoby podczas tej rozmowy. Wewnętrznie wiedziała, że była gotowa odpowiedzieć na każde zadane jej pytanie.

– Wpadł pies myśliwski na niezły trop... tak. Myślę, że coś wziął przed tym atakiem. Albo w ogóle coś bierze. Nie wiem, jak to opisać, ale miał takie dziwne oczy.

– Rozszerzone źrenice? – Jasnowłosy mężczyzna wyprzedził tok rozumowania kobiety, zadając pytanie. Miejsce poniżej szczęki zaswędziało, lecz nie odważył się unieść dłoni, by zaspokoić drapieżne pragnienie.

– Nie jestem pewna. Może tak, może nie, ale wydawało mi się, że miał zaczerwienione oczy. Chodzi o białka. Były czerwone, nie białe, zalane taką siecią czerwonych pajęczynek. Okropnie to wyglądało. Ćpun jeden – Kelnerka prychnęła wzgardliwie, poprawiając kołdrę na kolanach.

– Dziękujemy pani Morton. Na razie to wszystko. Jeżeli będziemy mieli jeszcze jakieś pytania to skontaktujemy się z panią.

– Oczywiście. Proszę dzwonić. Odbiorę o każdej porze dnia i nocy. Wreszcie się wyśpię. Czeka mnie sporo urlopu – zaśmiała się, lecz w jej śmiechu nie było ani krzyny wesołości.

James nie kwapił się na tego rodzaju uprzejmość. Z pewnych względów współczuł kobiecie, z innych cieszył się, że ta sytuacja nie skończyła się o wiele gorzej. Amanda Morton od dzisiaj mogła uznawać się za cholerną szczęściarę, bez dwóch zdań. Ocaliła własne życie. Zawdzięczała je człowiekowi, który nauczył ją pewnych ruchów, który zachęcił do wzięcia udziału w kursie samoobrony.

Gdy zabierali się już do wyjścia, do pokoju poszkodowanej wparowała pielęgniarka z urządzeniem do pomiaru ciśnienia i temperatury. Grzecznie wyprosiła dwóch funkcjonariuszy, lecz oni oświadczyli, że na dzisiaj zakończyli już przesłuchanie. Jeszcze raz pięknie podziękowali i opuścili pomieszczenie.

Mijając szpitalne sale każdy z nich zastanawiał się nad czymś innym. James Brown smakując i wdychając zapach chemikaliów i szpitalnych środków dezynfekujących, myślał o mężczyźnie, który popełnił tak karygodny błąd, że aż ciężko było stwierdzić, czy to na pewno on. Dotychczas geniusz, precyzyjny w każdym działaniu, niezawodny, diabelnie dokładny, nie pozostawiający najmniejszego śladu. Władca marionetek, ciał, z których wysysał życie. Kostucha i dusze zamordowanych tańczyły wokół jego osoby, wykonując odwieczny taniec śmierci, danse macabre, napajając, pchając ku czynom tak dalece odbiegającym od zdrowego, ludzkiego rozsądku. Wciąż w myślach ponawiał to pytanie. Dlaczego tak bardzo się pomylił? Być może to jakaś sztuczka, gra. Podły naśladowca, wielbiciel, z drugiej strony – kompan, współpracownik. Należało to sprawdzić.

Nathaniel Edison, z pozoru twardo stąpający po ziemi mężczyzna, ostatnimi czasy począł zastanawiać się nad definicją życia, związanych z nim wartości. Nie uważał, by ludziom dane było ujrzeć Boga, czy diabła w czystej postaci. Lecz praktyka policyjna udowodniła, iż w rzeczywistości było całkowicie inaczej.

Wymijający ich lekarze, czy pielęgniarki rzucali w ich stronę ukradkowe, krótkie, czasem wręcz odważne spojrzenia, takie które domagały się jasnych odpowiedzi na postawione pytania: Kiedy dojdzie do rozwiązania tej sprawy? Czy zostanie wymierzona sprawiedliwość.

Przeciągłym, zmęczonym spojrzeniem zapewniał, że wkrótce, a w samych źrenicach czaiła się nadzieja, zdominowana jednak przez zwątpienie. Czas upływał nieubłaganie. Z każdym dniem, zamiast przybliżać się do sprawcy, czuł, że oddalają się od niego. Kilka włosów, pomordowane ofiary nie pomagały w jego schwytaniu. Może teraz z tym rysopisem będzie inaczej.

Opuszczając szpitalny budynek i kierując się w stronę zatłoczonego parkingu, jeden z nich postanowił, że to odpowiednia chwila, by rozwiać wszelkie wątpliwości.

– Mamy już jego DNA, którego nie było w bazie, lecz sądzę, że z tym rysopisem uda nam się wreszcie go dopaść i zmusić do przyznania się. Nie może wiecznie uciekać.

– Tak Nathanielu – odburknął inspektor, szukając wzrokiem zaparkowanego pojazdu służbowego, którym tutaj przyjechali.

– Opublikujemy go w mediach...

– Nie. Nasz wilczek może się wystraszyć i uciec nam sprzed nosa. Nie dopuszczę do takiej możliwości. Na razie roześlemy ten rysopis do wszystkich posterunków policji i funkcjonariuszy. Na własną rękę znajdziemy tego łotra. Media przynoszą rozgłos i posłuch, te elementy również są ważne w takich sprawach, ale nie na tak delikatnym etapie. Obiecałem sobie, że doprowadzę go przed sąd i tak uczynię, choćbym miał poruszyć cały Londyn i świat w posadach – rzekł beznamiętnie, przystając przy zaparkowanym samochodzie.

Nathaniel przyglądał mu się z wyrazem szacunku. W zupełności zgodził się ze swoim przełożonym. Gdy jechali już samochodem w stronę miejsca ich pracy, ośmielił się zapytać.

– A jeśli nie pójdzie na współpracę i polubownie nie odda się w nasze ręce?

Brown prowadził skupiony, nie odrywając oczu od jadących przed nim pojazdów, zachowując przepisowy odstęp. Jechał też z odpowiednią prędkością, przestrzegając wszystkich przepisów drogowych. Kto, jak kto, ale funkcjonariusze służb porządkowych powinni dawać dobry przykład. Nawet nagłe pytanie siedzącego obok przyjaciela nie było w stanie wybić go z transu, w jakim się znalazł.

– Zabiję go. Strzelę mu kulkę pomiędzy oczy, albo uduszę. Takiemu barbarzyńcy należy się kara śmierci.

Ciemnowłosy mężczyzna kiwnął jedynie głową. W ostateczności funkcjonariusz mógł zabić ściganego, aczkolwiek wolałby, żeby uniknęli takiej sposobności. Chociaż wydawać by się mogło, że James czekał na taką możliwość, przygotowując się do niej mentalnie, powtarzając sobie, jak bardzo nienawidził tego człowieka, jak bardzo zasługiwał na śmierć, nie ważne z czyjej ręki. Byle tylko wreszcie zakończyć ten koszmar i poczucie palącej niewiedzy

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro