Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ 17

Nigdy nie uważał siebie za człowieka szczęśliwego i nie sądził, iż kiedykolwiek zdoła poznać istotę prawdziwego, niczym niezmąconego szczęścia. Jako człowiek – wiecznie błądził myślami, próbując zrozumieć, dlaczego życie było takie, a nie inne. Jako wampir – zagubił poczucie własnej wartości i choć chciał wierzyć we własną potęgę, często przekonywał się, iż tak naprawdę w ogóle jej nie posiadał. Był o wiele słabszy niż ludzie, których często potajemnie wyśmiewał, z których szydził i nienawidził. Życie w cieniu śmierci, poczuciu beznadziejności, bycia nikomu niepotrzebny sprawiło, iż faktycznie przemienił się w istotę bez imienia, bez twarzy i własnych wartości, z których zdołałby zbudować solidny most. Nigdy wcześniej nie przypuszczałby, że jego szczęściem stanie się zwykły człowiek. Owszem, kiedy był małym chłopcem kochał ludzi. Kochał dziadków – w szczególności dziadka, który w jego oczach, urósł do rangi bohatera w czerwonej pelerynie. Kochał rodziców, uwielbiał starszą siostrę i młodsze, małe siostrzyczki. Lubił sąsiadów, nauczycieli, mijanych na ulicach ludzi. Nie kłócił się, nie szukał zwady – ogólnie, pragnął żyć w poczuciu szczęścia i harmonii. Śmierć ukochanego dziadka nieco zakłóciła jego wewnętrzny spokój, lecz nadal starał się być silnym i radosnym – mimo wszelkich przeciwności, gdyż tego właśnie został nauczony. Życie wymagało od niego więcej odwagi niż śmierć. Kolejny cios – odejście szanowanego ojca – powaliło go na kolana. Zadało dotkliwe rany, które nie zdążyły się zagoić, niemniej wstał z kolan, gdyż obiecał, że będzie oparciem dla załamanej matki. Nie okazywał słabości, bólu, czy strachu. Ktoś musiał być silny i to właśnie jemu przypadła ta godna i męska rola. Nauczony wieloletnim doświadczeniem i odrazą do podobnych sobie ludzi, przestał im ufać. Nie kłaniał się innym, nie witał. W ostatecznym rozrachunku porzucił, by wydostać się na wolność. Na samym końcu – upodlony i zdewastowany – trafił do piekła – bardzo realnego, takiego, które choć trwało krótko, pozostawiało w człowieku głęboko osadzony ślad, jak połyskująca moneta na dnie brodzika. Jednak jego piekło nie skończyło się tak prędko. Trwało nadal, nie zwiastując rychłego końca. Wreszcie się poddał, pozwalając unieść się zdradliwej fali i boleśnie obił się o jeden z brzegów – o klif zwany potocznie zauroczeniem.

Była wszystkim, czego pragnął, czego szukał od dłuższego czasu i nie mógł się doczekać momentu, w którym wreszcie wyjawi jej to, co skrywało jego serce. Zaparkował ostrożnie samochód, spoglądając najpierw w boczne, a później we wsteczne lusterko. Zaczesał włosy i przetarł palcami usta – wiedział, że było to kobiece zachowanie, lecz bardzo zależało mu na tym, by wypaść przed dziewczyną jak najlepiej.

Zanim opuścił wnętrze samochodu, sprawdził jeszcze zawartość jednej z kieszeń. Ukrył w niej małe pudełeczko – prezent od serca i dla jej serca. Miał nadzieję, że przygotowana niespodzianka zaskoczy niebieskooką, lecz co ważniejsze sprawi, iż spojrzy na niego znacznie przychylniejszym okiem i zechce podzielić z nim – czasem okrutny – los.

Podchodząc do bramki poczuł, że ktoś go obserwował. Włoski na dłoni stanęły mu dęba. Dyskretnie łypnął oczami na dom dziewczyny. W trzech oknach – wychodzących na ulicę – paliło się światło, a w jednym z nich Drake dostrzegł mocno zarysowany cień – niewysoką postać. Sylwetkę kobiety. Uśmiechnął się pod nosem udając, iż niczego nie zauważył. Gdy znalazł się w pobliżu drzwi, wyczuł jej zapach – słaby i rozpływający się w powietrzu. Podejrzewał, iż jakiś czas temu musiała tędy przechodzić. Może wracała z pracy, albo z zakupów. Być może wyszła na chwilę na zewnątrz?

Zapomniał już o dręczących go troskach i z duszą na ramieniu nacisnął dzwonek. Rozbrzmiał charakterystyczny dźwięk, a po chwili szuranie, któremu towarzyszył kobiecy głos. Drake poprawił na sobie kurtkę – znów ten śmieszny nawyk dał o sobie znać – po czym przywdział na twarz najlepszą i najmilszą maskę, jaką tylko posiadał. Po chwili drzwi otworzyły się.

Pani Lorrein uśmiechnęła się do niego serdecznie, pozwalając mu wejść do środka. Chłopak chętnie skorzystał z jej zaproszenia – nie miał wyjścia. Siłą rzeczy musiał wejść w interakcje z kobietą. Jeszcze nie miał okazji, żeby porozmawiać z ojcem dziewczyny. Mężczyzna pracował do późna, a i sam Drake nieczęsto bywał w domu Kariny. Grzecznie zapytał, czy brązowowłosa jest już gotowa. Pani Bergman przytaknęła głową, podchodząc do podnóża schodów. Krzyknęła oznajmiając dziewczynie, iż jej kolega – to słowo wypowiedziała ze śmiesznym naciskiem – już przyjechał. Karina poprosiła, by poczekał na nią jeszcze pięć minut.

Drake obawiał się, że te pięć minut przerodzi się w dziesięć, piętnaście, a może nawet pół godziny – trochę znał się na dziewczynach, na ich zwyczajach. W końcu jako człowiek miał sześć sióstr, a jako wampir jedną – starszą, ale to nie oznaczało, że mądrzejszą. Jednak pomylił się, co do Kariny. Nie upłynęło pięć minut, a dziewczyna faktycznie znalazła się na dole. Za sobą ciągnęła młodszego braciszka, który uczepił się jej sukienki, jak rzep psiego ogona. Drake lubił chłopca, ale bał się, że ten zniweczy jego plany.

Chłopiec spojrzał na niego wesoło, odrywając się od siostry.

– Drake! – wrzasnął i podbiegł do bruneta. Następnie objął go za nogę i tulił do siebie, jak najlepszego przyjaciela Pinky'iego.

Drake był zaskoczony jego zachowaniem, ale pogłaskał go po głowie i również się z nim przywitał.

– Noah idź się pobawić klockami. Ja i Drake wychodzimy – Karina złapała chłopczyka za ramionka, posyłając słodki uśmieszek w stronę ciemnookiego chłopaka.

Noah niechętnie odstąpił od dużego kolegi, patrząc na siostrą z dziecinną urazą.

– Idziecie na randkę – skonstatował z poważnym wyrazem twarzy, wychodząc z kuchni i wlokąc za sobą misia, którego trzymał za jedną łapkę.

Policzki dziewczyny przybrały barwę szkarłatu, zresztą twarz chłopaka również nieco się zarumieniła. Spojrzeli na siebie, jakby szukali w sobie jakiegoś potwierdzenia na słowa, małego chłopca. Drake przypatrywał się jej z nieukrywaną przyjemnością.

Długie, zazwyczaj rozpuszczone i pofalowane włosy, teraz pozostawały spięte, ale w taki sposób, by większa ich część opadała na plecy. Była ubrana w kwiecistą sukienkę, dżinsową kurtkę, białe trampki i nylonowe rajtuzy. Jej twarz pokrywał delikatny makijaż i ta błyszcząca, pachnąca truskawkami pomadka, która tyle razy doprowadzała go do zimnych i na przemian gorących potów.

Ciężko westchnął na te wspomnienia, skupiając wzrok na jej dobrotliwych i dziwnie błyszczących oczach.

– Jeśli nie masz nic przeciwko, możemy już iść – powiedziała.

Oczywiście, że nie miał nic przeciwko. Powędrował za nią do przedpokoju i razem udali się do wyjścia.

– Mamo wychodzimy!

– Bawcie się dobrze słoneczka! – Jej matka odkrzyknęła, a Drake po prostu nie mógł się nie roześmiać.

Rozbawiło go porównanie jego osoby do słońca. Raczej to porównanie nijak się miało do jego prawdziwej natury, ale kobieta nie mogła przecież o tym wiedzieć. Zaprowadził dziewczynę do samochodu, otworzył przed nią drzwi – jak na prawdziwego, z krwi i kości dżentelmena przystało – po czym sam wskoczył za kierownicę i ruszyli w pierwsze miejsce na trasie romantycznych przygód.

***

Gdy wysiadła z czerwonego ferrari ogarnęło ją irracjonalne uczucie, że to, co właśnie działo się przed jej oczami, nie było prawdą, albo nie tyczyło się jej osoby. To wszystko wydawało się być zbyt piękne, by mogło być prawdziwe. Często bujała w obłokach, marzyła o tej chwili, lecz nie wyobrażała sobie, że będzie czuła się w taki sposób. Strach i niepewność odebrały jej wcześniejszą swobodę.

Drake majstrował jeszcze coś przy bagażniku, a ona stała spokojnie i czekała, aż skończy. Okolica była bardzo spokojna. Szum przejeżdżających nieopodal samochodów, nie zakłócał ciszy i błogiego spokoju tego miejsca. Powietrze – takie czyste i rześkie – przywodziło jej na myśl wakacje we Włoszech. Znów poczuła się tak, jakby przebywała nad morzem. Obiecała sobie, że jeszcze kiedyś tam powróci i danego słowa zamierzała dotrzymać. Myśli doszczętnie pochłonęły jej umysł, lecz gdy poczuła tę rozkoszną i uwodzącą woń męskich, orientalnych perfum, odwróciła wzrok, skupiając go na twarzy bruneta – nieco zmieszanej i takiej jakby zawstydzonej. Powiedział cicho, że mogą już iść. Ona pokiwała głową. Domyślała się, co Drake zaplanował na ten wieczór i szczerze, była niezwykle przerażona. Ostatnim razem zmierzyła się z takim strachem podczas napaści tamtego mężczyzny, który teraz był znany całemu Londynowi. Czekał w areszcie na kolejny proces. Lista jego przewinień była długa, a Karina miała nadzieję, że już nigdy nie zobaczy go w swoim życiu.

Drake westchnął, patrząc dziewczynie prosto w oczy. Nawet nie zdążył się zorientować kiedy to nastąpiło. Wystawił przed siebie dłoń, dając dziewczynie do zrozumienie, iż chciał, żeby prowadzili się za dłonie. Dobrze, że Karina szybko odczytała jego intencje. Złapała za jego zimną i silną dłoń, po czym z czerwoną twarzą maszerowała obok niego wzdłuż kanału.

Little venice było jedną z bardziej urokliwych i bajkowych – Karina wierzyła, że z czystym sumieniem mogła myśleć o tym miejscu w ten sposób – atrakcji w całym Londynie. Turyści z całego świata, rokrocznie odwiedzali to miejsce, chwaląc jego niesamowitą i spokojną atmosferę – trochę oderwaną od miasta. Przebywając tutaj nie miało się takiego wrażenia, że było się w Londynie, raczej w Wenecji – stąd też wzięła się nazwa tego miejsca. Na spokojnej tafli niezmąconej wody unosiły się kolorowe barki – uśpione, przycumowane przy brzegu. Niektóre z nich pełniły funkcje mieszkalne. Karina nie miała okazji spędzić nocy w takiej barce i zaczęła się zastanawiać, co Drake sądził na ten temat. Czy dzisiejszego wieczoru zamierzał spędzić w jednej z nich noc? Czy chciał by spędzili ją razem? Czy zatem planował dłuższą rozmowę? A może niekoniecznie chodziło mu o rozmowę, tylko o coś innego? O coś znacznie bardziej lubieżnego, wywołującego ucisk w podbrzuszu, fale przyjemnego gorąca, przyspieszony oddech i suchość w gardle.

Przełknęła powoli ślinę, chłonąc otaczający ją krajobraz. Nad wodą rozciągało się długie pasmo, ustawionych w jednym rzędzie wysokich, strzelistych budynków, pomalowanych na biało. Przed nimi rosły piękne, rozłożyste drzewa, które zdążyły się już zazielenić i choć słońce chyliło się ku zachodowi, a cień zagościł między ich konarami i liśćmi, to i tak nadal były cudowne – a przynajmniej w oczach dziewczyny zdawały się takie być. Z jednej strony cieszyła się, że Drake zabrał ją w to miejsce – zwłaszcza o tej porze roku – ale z drugiej, bała się, że przez lęk przed wodą nie zdoła wejść do gondoli i gdy wreszcie zatrzymali się przy brzegu, Karina zaczęła się modlić w myślach, by weszli do którejś z barek. Ale w takim razie, co oni będą tam robić!? Nie mogła się uspokoić. Jej myśli – robiąc jej na złość – w kółko powracały do tego samego tematu.

Nie ukrywała tego przed sobą. Myślała o nim. Myślała o nich i co najważniejsze myślała o tym, a to napawało ją lękiem i ekscytacją. Nie wiedziała, czego od niej chciał, ale miała wrażenie, że nawet gdyby poprosił ją o coś więcej, oddałaby mu to bez wahania. Był taki przystojny. Jeden z promieni słonecznych zatrzymał się na jego policzku i utonął w krzywiźnie nosa. Podkreślał wszystkie atuty jego twarzy – kości policzkowe, oczy i usta, które choć wąskie, kusiły by bliżej się im przyjrzeć, lub posmakować.

– Słyszałem, że boisz się wody.

Stwierdził fakt i Karina nie zamierzała zaprzeczać. Pokiwała smutnie głową.

– Chris i Yves opowiedzieli mi tę historię. Nie bądź na nich zła.

– Nie będę – uśmiechnęła się, by dać mu do zrozumienie, że mógł zaufać jej słowom.

Jego twarz i oczy pojaśniały. Przybrały barwę oświetlanego przez słońce bursztynu.

– Chciałem dowiedzieć się, co lubisz, żebyśmy mogli spędzić fajnie czas. Wiem, że to miejsce jest najgorszym wyborem, ale zabierając cię tutaj, chciałbym ci udowodnić, że ze mną możesz czuć się bezpiecznie. Nawet jeśli trafisz do miejsca, które z pozoru wydaje się być straszne. Zamówiłem łódkę. Przepłyniemy wzdłuż kanału, a później obiecują, że będzie spokojniej i mam nadzieję, równie pięknie – zakończył ostatnią myśl. Uniósł wzrok, zapraszając ją do siebie. Patrzył jak się zbliża. Widział ją w całej okazałości i nadal nie mógł uwierzyć, że zdobył się na ten ruch i wreszcie zaprosił ją na randkę.

Dziewczyna stanęła bardzo blisko jego osoby – wręcz ocierała się nosem o jego tors. Zadarła głowę do góry, a kosmyki jej włosów musnęły jej skronie. Długie rzęsy rzucały podłużny cień na jej skórę. Wyglądała jak księżniczka i właśnie w tej chwili zapragnął ją pocałować – bez pamięci i bez wyrzutów sumienia.

– Ufam ci Drake'u i wierzę, że jeśli wpadnę do tej zimnej wody, to z powrotem wciągniesz mnie na łódkę – zaśmiała się, a ten dźwięk rozniósł się po spokojnej okolicy.

– Bez obaw. Obiecuję, że będziemy bardzo ostrożni. Woda nie zdoła cię dotknąć, a już na pewno nie na mojej warcie – Również się zaśmiał. Wziął głęboki wdech, podprowadzając dziewczynę do brzegu.

Łódka w kształcie weneckiej gondoli – znacznie mniejsza niż oryginał, mogąca zmieścić tylko dwie osoby (Drake specjalnie taką wybrał, aby mogli siedzieć jak najbliżej siebie) – czekała na nich spokojnie, przymocowana do brzegu, twardą liną.

Chłopak rozplątał jej węzeł, a następnie zwrócił się do Kariny. Wystawił w jej kierunku dłoń i spojrzał jej głęboko w oczy. Brązowowłosa nie zastanawiała się długo. Najwidoczniej jego wcześniejsze zapewnienie wystarczyły jej – a przynajmniej brunet miał nadzieję, że tak właśnie było. Chwyciła jego dłoń i razem z nim opuściła bezpieczny brzeg. Pomógł jej usiąść, a łódka delikatnie się zakołysała. Złapała dłońmi za drewniane siedzisko, zaciskając zęby.

– Spokojnie. Będzie lepiej, tylko musimy trochę odpłynąć od brzegu – Zapewnił ją.

Dziewczyna pokiwała marazmatycznie głową, ale nie wydawało się, by była przekonana. Dopiero teraz poczuła prawdziwe uczucie strachu.

Drake odepchnął ich od brzegu, a Karina obserwowała, jak oddalają się od jedynej bezpiecznej przystani. Obawiał się, że ta romantyczna podróż zamieni się w koszmar – jeśli nie umrze na zawał, to prędzej wydali całą zawartość żołądka na nogi i buty przystojnego bruneta. Osobiście nie wyobrażała sobie, jak mogłaby później spojrzeć mu w oczy. Mogła tylko żywić nadzieję, że żaden z obmyślonych scenariuszy, nie ziści się w rzeczywistości.

Pomarańczowe palce słońca muskały przezroczystą taflę wody, tonąc w jej niezmierzonych i tajemniczych, ciemnych i ponurych (na samą myśl Karina odczuwała mdłości i obserwowała wirujące mroczki przed oczami) odmętach. Gałęzie drzew, poruszane przez delikatny wietrzyk, szumiały spokojnie, dając wytchnienie, zmęczonym miejskim gwarem uszom. Białe, zbudowane w weneckim stylu budynki, patrzyły na nich kilkudziesięcioma oczami, w których odbijały się słoneczne refleksy, a wilgotne powietrze ocierało się o ich powierzchnię.

Drake poruszał wiosłami – robił to z taką wprawą, iż Karina nieco powściągnęła swoje nerwy i uspokoiła się. Fale obijały się o drewniane ścianki łódki, lecz nie kołysały nią. Woda zdawała się być niezwykle spokojna i powściągliwa. Chwilowy przypływ odwagi sprawił, iż nieznacznie wychyliła się, spoglądając na swoje wodne odbicie.

– Nigdy nie przypuszczałbym, że w Londynie znajduje się takie ciekawe miejsce. Kiedy się o nim dowiedziałem, chciałem je zobaczyć.

– Byłeś już tutaj wcześniej? – Karina oderwała wzrok od wody i przeniosła go na chłopaka, który złożył wiosła i ulokował je po obu stronach łódki.

Pozwolił, by delikatny prąd wody, popychał ją samoistnie wzdłuż spływu. On również na nią spojrzał, splatając palce u obu dłoni. Łokcie ułożył na kolanach, przez co jego dłonie były dla niej bardzo widoczne – przede wszystkim tatuaże, które się na nich znajdowały, czarny zegarek na nadgarstku i srebrna obrączka na dużym palcu prawej dłoni. Karina zastanawiała się, co oznaczała. Czy nosił ją tylko jako ozdobę? A może kryło się za nią jakieś głębsze znaczenie?

Drake odwrócił oczy, lokując je na pobliskich konarach. Wiatr zabawnie mierzwił jego ciemne włosy.

– Nie. To mój pierwszy raz i muszę przyznać, że to miejsce jest naprawdę cudowne. Ma coś w sobie magicznego – westchnął, nie mówiąc już nic więcej. Bardzo się pilnował, żeby nie palnąć jakiejś głupoty.

– To prawda. Myślę, że ten magiczny urok kryje się w spokoju tego miejsca. Czasem można odnieść takie wrażenie, że jest się w całkowicie innej przestrzeni, w innym miejscu i innym wymiarze – Dodała. Zaczesała kilka kosmyków, które wydobyły się z upięcia.

Oboje na chwilę zamilkli, szukając odpowiednich słów, by rozpocząć kolejną rozmowę. Drake szukał inspiracji w splecionych palcach, a Karina w ciemniejącym niebie. Wkrótce nastanie noc. Księżyc i gwiazdy wysuną się zza kurtyny dnia i rozpoczną nocną wędrówkę. Próbowała wyobrazić sobie, jak pięknie byłoby tutaj w nocy i zastanawiała się nad słowami chłopaka. Co miał na myśli mówiąc, iż miał nadzieję, że w pozostałych miejscach również będzie tak pięknie? Czyżby nie zamierzał kończyć randki tylko na tym miejscu? Odchrząknęła delikatnie, czerwieniąc się na twarzy, prowokując jego pytające spojrzenie. Zareagowała bardzo szybko, nawet nie zastanawiając się nad słowami.

– Zastanawiałam się, jak to miejsce wygląda nocą. Zapewne jeszcze piękniej niż teraz – powiedziała, przygryzając dolną wargę.

– Będziemy mieli okazję popatrzeć na gwiazdy, ale już nie tutaj.

– To znaczy, że zabierzesz mnie gdzieś jeszcze? – zapytała, zupełnie nieświadoma tego, że jej aksamitny głos pieścił jego uszy.

– Tak, ale to tajemnica. Chciałem, żebyśmy poświęcili kilka chwil nocnemu niebu. Jest naprawdę piękne, a rzadko kiedy mamy okazję, żeby dłużej mu się przyjrzeć – Wzruszył ramionami, a w jego głosie dało się usłyszeć coś w rodzaju napięcia.

Karina nie wiedziała jeszcze, czym to napięcie było spowodowane, lecz powoli się domyślała. Spokojna aura tego miejsca udzieliła się również jej. Przymknęła delikatnie powieki, chłonąc otaczające ich dźwięki – szum wody, ryk odległych silników i krakanie osiadłych na gałęziach, czarnych ptaków. Kiedyś budziły w niej mieszane uczucia, teraz mogła zaakceptować ich obecność, gdyż zdawało jej się, że były częścią tego wszystkiego i wcale za bardzo się nie myliła.

Drake patrzył na nią w milczeniu, pragnąc przerwać ciszę, która między nimi zagościła. Rozsiadła się wygodnie, nie chcąc ustąpić miejsca, lecz chłopak nie zamierzał długo jej gościć.

– Twoje nazwisko nie brzmi zbyt brytyjsko. Twój tata nie jest z Anglii? – zapytał. Od jakiegoś czasu – dokładnie od momentu, w którym poznał nazwisko dziewczyny – ta kwestia go nurtowała. Poprawił się na wąskim siedzisku, patrząc w błękitne tęczówki dziewczyny, które jakby pojaśniały. Skóra w kącikach jej oczu zmarszczyła się pod wpływem szczerego uśmiechu.

– Jest. Moi rodzice urodzili się tutaj. Dziadkowie również, chociaż jeden z moich pradziadków wywodził się z Niemiec. Stąd to nazwisko. Rodzina nie zmieniała go dla zachowania tożsamości i takie tam – Uśmiechnęła się, a Drake pokiwał głową.

No tak. Przecież domyślał się, że to było niemieckie nazwisko. Dlaczego zatem czuł się zaskoczony i oszukany? Może dlatego, iż nie żywił do tego narodu pozytywnych uczuć.

– A jak jest z tobą? Urodziłeś się w Stanach? To naprawdę niezwykłe, bo jeszcze kilka miesięcy temu nikt nie wiedział, że pan Wiktor, to znaczy twój dziadek, ma jakąś rodzinę za granicą. Wszyscy uważali, że pani Sofia jest jego jedyną, bliską rodziną.

Drake spuścił wzrok. Wiedział, że kiedyś takie pytanie padnie z jej ust. Oczywiście mógłby zgrabnie ją okłamać, minąć się z prawdą. Pokiwać grzecznie głową, przytaknąć, czy mruknąć coś pod nosem – ale czy naprawdę chciał ją oszukiwać? Zdawał sobie sprawę, że jeśli ten związek miał się w ogóle zacząć, czy przetrwać, powinien zostać oparty na prawdzie, a nie na kłamstwie. Prawdę zamierzał stopniowo wyznawać – zaczynając od drobnych szczegółów, aż po te najbardziej niewyobrażalne jak fakt bycia wampirem – istotą teoretycznie nieistniejącą. Wielokrotnie wyobrażał sobie taką sytuacje. Stoi naprzeciwko jej osoby i opowiada jej całą historię – tę związaną z jego człowieczeństwem i tę drugą, mniej przyjemną, odnoszącą się do jego współczesnego życia. Widział jak wyjawia jej prawdę na temat tego, kto ją zaatakował i w tym momencie wizja się urywa, a zaczyna się prawdziwy koszmar – gehenna, w której królują wyrzuty sumienia.

Dziewczyna chrząknęła, gdyż długo nie odpowiadał na jej pytanie. Chwycił za wiosła i z powrotem umiejscowił je w wodzie. Skupił umysł na tej czynności, uspokajając oddech i mocno bijące serce.

– W zasadzie to tylko przez jakiś czas mieszkałem w Stanach. Urodziłem się w zupełnie innym kraju i tam też spędziłem całe dzieciństwo, a potem trochę podróżowałem. Przenosiliśmy się tu i tam, aż wreszcie przyjechaliśmy tutaj – Odetchnął w myślach. Powiedział to, co naprawdę chciał powiedzieć i w pewnym stopniu mu ulżyło.

Karina wyglądała na naprawdę zainteresowaną. Przestała nawet przejmować się tym, że znajdowała się w pobliżu dwóch zagrożeń – jednego jawnego, czyli wody i drugiego ukrytego, czyli bruneta. Spojrzała na niego z jeszcze większym zainteresowaniem.

– To niesamowite. A gdzie dokładnie się urodziłeś?

Drake z powrotem odłożył wiosła. Ich łódka wpłynęła pod kamienny most, gdzie panowały gęste ciemności, mimo to widział jej błyszczące oczy, które wydały mu się najpiękniejsze na świecie – jak dwie błyszczące gwiazdy, na bezkresie czarnego, bezchmurnego nieba. Czuł, że nigdy nie zdoła nasycić się jej pięknem, a gdy nie mógł bezpośrednio patrzeć na jej twarz, odczuwał smutek. Czy tak właśnie wyglądała prawdziwa miłość? Czy jego uczucia mogły potwierdzać ten stan. Wydał z siebie cichy dźwięk – delikatny śmiech, lecz w ciemnej próżni rozniósł się echem, odbijając się od kamienistych ścian. Podrapał się po policzku, ubierając w odpowiednie słowa, to co pragnął jej przekazać.

– Nie wiem, czy uwierzysz jeśli ci powiem.

Między nimi zapanowała chwila ciszy. Dziewczyna również zbierała myśli. Była zakłopotana, lecz po chwili znowu się odezwała.

– Uwierzę. Śmiało – Zapewniła, a Drake potrzebował właśnie takich słów.

W momencie, w którym wypływali na otwartą przestrzeń, Drake spojrzał Karinie w oczy.

– Urodziłem się w Polsce. Dokładnie w Warszawie. Tam spędziłem większość dzieciństwa. Myślałem nad tym, żeby kiedyś tam wrócić. Nie wiem, czy na stałe, ale kiedyś na pewno odwiedzę ten kraj.

Nie wspomniał o otrzymanych biletach. Dla dwóch osób. Najpierw myślał, że zabierze tam Selene, ale później wpadł na inny pomysł – bardziej szalony i wymagający niebagatelnej odwagi.

Dziewczyna uśmiechnęła się, poprawiając brzeg kwiecistej sukienki, który zatrzymywał się na jej kolanach.

– Trochę mnie zaskoczyłeś, ale muszę przyznać, że domyślałam się, iż nie jesteś z Ameryki. Masz bardzo ciekawy akcent. Mógłbyś powiedzieć coś po polsku?

Zaśmiała się, a Drake wzruszył ramionami.

– Czemu nie? – odchrząknął i rozejrzał się dookoła. Szukał inspiracji, a przecież cały czas miał ją przed sobą.

– Dobra niczym anioł – Wypowiadając te słowa poczuł się obco i nieswojo. Smakował je, czując jak ich nieistniejący smak paraliżował język.

Brązowowłosa spojrzała na niego spod rzęs, przekrzywiając delikatnie głowę.

– Co to znaczy? – zapytała, a on pospieszył jej z odpowiedzią, wspominając sytuację, która miała miejsce w bibliotece.

Dziewczyna widocznie poczerwieniała na twarzy, lecz szkarłat zdecydowanie był jej kolorem.

Trochę powspominali – głównie te dobre chwile, bo zdawać się mogło (a przynajmniej tak wydawało się Karinie), że tylko takie przeżyli. Dobrze czuli się we własnym towarzystwie.

Srebrzyste łuny księżyca kładły się długą poświatą na tafli spokojnej rzeki. Delikatny wietrzyk pieścił twarze. Liście szumiały, niesione echem odgłosy ludzkich rozmów, śmiechów i pisków dzieci, docierały do nieskrępowanych żadnym kłamstwem uszu. Śmiali się, zachowując umiar w słowach, lecz te które wypowiadali w zupełności wystarczyły, by mogli opisać własne myśli i odczucia.

Drake wyraził skruchę, wobec wcześniejszego zachowania. Z żalem i zarazem radością w sercu wspominał tamte chwile – ich pierwsze spotkanie. Karina zapewniła go, iż wszystko co złe, poszło już w niepamięć. Każde z nich doceniało jego obecność i ponad wszystko wielbiło jego przyjaźń. Drake wiedział, że tak było i uważał, iż jeszcze nigdy w życiu nie spotkał tak wspaniałych osób na swojej drodze. Podzielili się swoimi obawami i spostrzeżeniami. Rozmawiało im się nad wyraz dobrze i płynnie. Zupełnie jakby znali się od bardzo dawna – od samego początku własnego istnienia.

Więź umacniała się. Oplatała ich serca i umysły nierozerwalnym, złotym pnączem. Patrzyli sobie w oczy i wiedzieli, że właśnie dotarli do mety – ostatecznego przystanku, na którym czekało na nich szczęście i prawdziwa miłość. Drake nie mógł doczekać się, gdy wreszcie będzie z nią sam na sam, w postronnym miejscu. Układał w głowie każde zdanie, każde najmniejsze słowo, którym ją zaszczyci. Czuł, że była warta wszystkiego i wiedział, że nawet ktoś taki jak on nie był w stanie zaoferować jej tego, czego naprawdę chciał. Podróż gondolą minęła im w niezwykłej atmosferze. Gdy wreszcie znaleźli się na brzegu, Drake wystawił dłoń w kierunku dziewczyny, a ona bez namysłu ją pochwyciła i oplotła ją palcami.

– Dokąd teraz? – zapytała, prawie szepcząc. Chłopak uśmiechnął się tajemniczo.

– Do miejsca, w którym gwiazdy świecą najmocniej. Chciałabyś na nie popatrzyć? – zapytał łagodnie, a niebieskooka pokiwała głową.

Jej oczy były tak samo piękne – może nawet bardziej – jak pulsujące gwiazdy na niebie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro