Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ 4

– Ależ mamy farta dziewczyny! Łączymy przyjemne z pożytecznym. Zgodzicie się ze mną, prawda?

Błękitnooka blondynka przygarnęła do siebie dwie stojące obok niej dziewczyny, ściskając je z całych sił. Czuła ogromną radość i zadowolenie, nie bez powodu oczywiście. No bo przecież wszystko w życiu musiało mieć jakiś powód. Wybierając się na miasto, w ten chłodny, grudniowy, przedsylwestrowy dzień nie spodziewały się, że natrafią na człowieka, którego w rzeczywistości miały śledzić. Choć ten osobnik płci męskiej miał o tym nie wiedzieć. Jak dotychczas chyba nawet się nie domyślał, że ktoś ciągle za nim podążał i co jakiś czas wykonywał mu ukradkowe zdjęcia. Najprawdopodobniej nie mógł pochwalić się zbyt dużą inteligencją.

Karina była święcie przekonana, że niektóre z podchodów jej przyjaciółek (którym najwidoczniej spodobała się zabawa w fotografa) były bardzo dobrze widoczne. A może ten facet miał jakieś problemy ze wzrokiem? W każdym bądź razie poruszał się całkiem swobodnie, wykonując kilka telefonów w trakcie spaceru oraz rozglądając się po witrynach sklepowych.

W tym czasie londyńskie ulice przeradzały się w prawdziwy anturaż świateł i kolorów. Migoczące, małe lampeczki, świąteczne błyskotki przenosiły mieszkańców oraz turystów odwiedzających tamtejsze miejsca do innego, piękniejszego świata. Właśnie to był jeden z aspektów, dzięki któremu Karina uważała, iż jej rodzinne miasto było jednym z najpiękniejszych miejsc na całej ziemi. W szczególności właśnie o tej porze roku.

Minęły posturę ogromnego anioła wykonanego z mnóstwa jarzących się maleńkich żaróweczek. Czubki jego skrzydeł dotykały budynków mieszczących się po przeciwległych stronach jednej z ulic. Ktoś mógłby rzec, że wszystkie te ozdóbki wywoływały piorunujący efekt w obserwujących je ludziach.

Dziewczyny podążały w ślad za niczego nieświadomym mężczyzną. Radowały się w duchu, ponieważ ciemnowłosy nieznajomy nie poruszał się samochodem, a jedynie lawirował wśród sklepów i stoisk. Nie mogły wymarzyć lepszej sposobności.

Nagle mężczyzna zatrzymał się w miejscu odwracając się za siebie, to znaczy w stronę dziewczyn. Coralin, która parła na samym przedzie, przed koleżankami, stanęła jak wryta. Zaraz za nią Jen, która lekko walnęła ją w plecy, a następnie Karina nieśmiało wychylająca się zza płaszcza rudowłosej przyjaciółki. Łypała oczami w stronę dosyć wysokiego mężczyzny gotując się do ucieczki, w razie zdemaskowania. Kto wiedział, mógł być bardzo niebezpieczny. Miarka mogła w końcu się przebrać. Pewnie przyłapał je na gorącym uczynku.

Licealistki wstrzymały powietrze, lecz po chwili wypuściły je z płuc z głośnym świstem. Facet zatrzymał się, ponieważ zainteresowała go wystawa jednego ze sklepów z damską bielizną. Nie zastanawiając się dłużej, uśmiechając się delikatnie pod nosem wszedł do wnętrza budynku.

– Ufff... mało brakowało – Coralin westchnęła ciężko, zakładając włosy za uszy i poprawiając na głowie wełnianą czapkę.

– Taaaa...  – Jen wysyczała strudzonym głosem. Wyglądała tak, jakby zaraz miała się przewrócić i już nigdy więcej nie powstać.

Karina patrzyła na nie z uczuciem strachu i niezdecydowania.

– Musimy być bardziej ostrożne. Wreszcie w końcu się skapnie, że za nim łazimy.

– Spokojnie Kari nie skapnie się. Robimy to od dobrej godziny i jeszcze się nie zorientował. Chyba ten cały świąteczny klimat i szał zakupów tak go poniósł, że zapomniał o tym, co dzieje się wokół niego. Przynajmniej taką mam nadzieję – Dziewczyna machnęła ręką i spojrzała głęboko w oczy nieprzekonanej koleżance.

Karina marszczyła nos zawsze, gdy czuła się niekomfortowo.

– Poinformowałam Chrisa.

– Ciii... Detektywa... – Rudowłosa Brytyjka, z irlandzkimi korzeniami pisnęła tak głośno, iż przestraszyła nawet odważną Coralin.

– Tak, tak detektywa – żachnęła się, łapiąc Jen za ramię, by trochę ją uspokoić. – O tym, że go śledzimy. Mamy zdawać mu całą relację. Gdzie chodzi, co robi i takie tam.

– Da się zrobić. Jak na razie chyba robi zakupy dla jakiejś kobiety.

Karina utkwiła wzrok na tym, co znajdowało się za grubą, przezroczystą szybą. Damskie, skąpe, koronkowe, seksowne – jak kto woli – bielizny, które zazwyczaj zakłada się przed upojną nocą z pożądliwym ukochanym. Brunetka spłonęła szkarłatnym rumieńcem na samą myśl, iż mogłaby założyć na siebie coś podobnego. Co więcej stanąć przed jakimś chłopakiem w takim mało co zakrywającym stroju, bez żadnego wstydu, wystawiając swoje ciało na pastwę wygłodniały oczu obcego człowieka. Czuła, że nie mogłaby się przemóc, zwalczyć wewnętrznego uczucia trzymającego ją z dala od takich miejsc, czy rzeczy, a jednak....

Chyba w jej życiu pojawiła się osoba, dla której być może odważyłaby się na taki krok. Mimowolnie kąciki jej ust uniosły się w geście subtelnego uśmiechu, który rozpromienił jej twarz w ten pochmurny i zimny dzień. Gdy myślała o nim czuła swego rodzaju ciepło i odwagę, wspomagającą ją w podejmowaniu trudnych decyzji.

Zauważyła, że koleżanki, z którymi tutaj przyszła stoją już pod drzwiami. Jedna z nich pchnęła je do przodu i weszła do środka. Karina podbiegła do drugiej koleżanki i razem z nią wepchnęła się do środka.

Wnętrze sklepu było ogromne. Jasno oświetlone. Zwisające z sufitu żyrandole – ozdobione połyskującymi kryształami – odbijały dobywające się z małych żarówek przejrzyste, kolorowe światło, jak przepuszczone przez pryzmat. Ściany pomalowano na przyjemny dla oka kolor przypominający stroje baletnic. Miejscami naklejono wzorzystą tapetę z dużymi, złotymi kwiatami. Po prawej stronie od wejścia rozpościerała się długa, na połowę szerokości, lada, przy której krzątały się cztery osoby. Najprawdopodobniej pracownice tego ekskluzywnego sklepu, bo oczywiście nie ukrywając sklep ten jawił się jako bardzo wytworny. Co więcej, dziewczęta nie posiadały złudzeń, jakoby mogły odwiedzać ten butik codziennie i robić w nim zakupy. Co to, to nie. Mimo tego znajdowało się tam kilka osób, dzięki czemu było im łatwiej wmieszać się w tłum. Sprawę ułatwiały rozłożone po całym sklepie, wytwornie odziane manekiny oraz przymierzalnie, w których przybyłe zakupowiczki zatapiały się na dobre kilkadziesiąt minut, a może nawet i więcej.

Karina pomyślała, że dostałaby chyba kręćka, gdyby miała czekać i stać przed głupią przymierzalnią tyle czasu. Przecież mogła spożytkować go w rozsądniejszy sposób. Szybko jednak odrzuciła od siebie te myśli. Chodzenie za jakimś obcym facetem, obserwowanie go i robienie mu zdjęć nie było najmądrzejszym pomysłem i rozrywką.

Coralin uważnie obserwowała otoczenie wokół siebie. Jeniffer również, chociaż dziewczynę bardziej zainteresowała koronkowa, czarna bielizna powieszona na jednym z wieszaczków.

– Cudeńko – rzekła, a blondynka spiorunowała ją spojrzeniem.

– No co? Chyba powinnyśmy odegrać rolę potencjalnych klientek? Żeby czasem nasz kochaneczek się nie zorientował – Dziewczyna cedziła przez zęby każde, pojedyncze słowo nie patrząc na Coralin, ani na Karinę uśmiechając się i podziwiając trzymaną w rękach bieliznę.

Niby to wyciągnęła telefon, żeby sfotografować kawałek materiału, lecz tak naprawdę obiektyw powędrował w stronę zamyślonego mężczyzny, który krążył wśród stoisk z wyraźną determinacją na twarzy. Chyba poszukiwał czegoś wyjątkowego.

Karina pomyślała, że to bardzo ładnie z jego strony. No chyba, że zamierzał kupić tę seksowną bieliznę dla jakiejś innej kobiety, prócz siostry Drake'a. Wtedy uważałaby go za świntucha i zdrajcę. Miała mieszane uczucia co do jego osoby. Z pozoru wydawał się całkiem przystępny, miły. Pogodną, zadbaną twarz zdobił delikatny uśmiech, lekki, ciemny zarost. Czarne włosy ładnie przystrzyżone, aż błyszczały w sztucznym świetle żarówek. Schludny, biurowy ubiór krzyczał: jestem człowiekiem sukcesu, moje życie to jedno wielkie, szczęśliwe koło fortuny. Nie patrzył na nikogo z nienawiścią. Jego błękitne oczy wyrażały spokój.

Podszedł do jednej z pracownic sklepu, która zajmowała się rozkładaniem nowego towaru i poprosił ją o coś, ładnie się przy tym uśmiechając.

– Patrzcie jak bajeruje tamtą kobietę. Co za kretyn.

Coralin zwęziła oczka wodząc nimi po stercie majtek w różnych odcieniach.

Rudowłosa Jen chyba zapomniała już po, co tam przyszły, gdyż oddaliła się trochę od przyjaciółek oglądając inne komplety i zestawy bielizny.

Karina pokiwała głową, też gapiąc się na majtki. No bo cóż innego mogła uczynić? Czuła się głupio. Może ten koleś nie był zły? Ewidentnie planował jakąś niespodziankę. Pewnie na sylwestra. Szykował prezent, a one szpiegowały go i brały pod lupę, jak jakiegoś paskudnego robaka. Ale czy Drake mylił się? Nie wiedziała, co mogłaby o tym wszystkim sądzić. Nie lubiła nikogo osądzać z góry, dlatego chodziły po sklepie, nie dając się zauważyć ciemnowłosemu mężczyźnie, skupionemu na wyborze drogiej, bezwstydnej bielizny.

– Kupuje strój na nocne harce dla swojej kochanki... musi nie być tania skoro wymaga tak drogich prezentów.

Coralin uniosła metkę jednego z kompletów, na której widniała centa trzystu funtów.

Brunetka miała wrażenie, że jej gałki oczne zaraz wypadną z oczodołów. Wybałuszyła oczy, kręcąc głową z niedowierzaniem.

– To chyba najdroższy kawałek materiału, jaki widziałam w całym swoim życiu. – mruknęła.

–Nie przesadzaj. W Chelsea widziałyśmy droższe ciuchy.

Jen przyniosła jakiś stanik i przykładała go do wypukłości ulokowanych na klatce piersiowej. Przeglądała się w dużym, prostokątnym lustrze, ozdobionym złotymi ramami mizdrząc się do własnego odbicia, szczerząc zęby, jakby chciała je trochę podsuszyć. Wykonując dziubki. Ktoś mógłby pomyśleć, iż zaraz zacznie głaskać i wychwalać samą siebie, a dziewczyny wiedziały, że ich przyjaciółka była do tego zdolna. Od czasu, gdy zapadła na tę paskudną chorobę związaną z utratą wagi i wywołanymi wymiotami, próbowała podbudowywać własny wizerunek właśnie poprzez wychwalanie samej siebie. Taki miała sposób i styl życia. Tak doradzali jej psychologowie, a nawet jej właśni rodzice. Nastolatki rozumiały i wiedziały o jej problemach, dlatego przymykały oko na wydziwiania rudowłosej znajomej.

– Odłóż to i tak cię nie stać.

Coralin przeszła obok dziewczyny, machając kpiąco ręką. Wodziła wzrokiem za ciemnowłosym przystojniakiem, który zdecydował już o kupnie jednego z kompletów, po czym poprosił kasjerkę o ładne zapakowanie prezentu. Wciąż niczego nieświadomy oglądał seksowne podwiązki i rajstopy.

–Może kiedyś.

Nastolatka skrzywiła się i odłożyła stanik na miejsce, z którego wcześniej go zabrała. Razem z Kariną podeszły do blondynki, która stała zwrócona plecami do lady, kasjerek oraz rozmawiającego z nimi mężczyzną.

– Kari. Znalazłam coś dla ciebie. Jest idealny! Musisz go sobie kiedyś zafundować, albo Drake ci kupi. Słyszałam, że ma mnóstwo kasy. Przecież jego dziadkiem jest sam Wiktor Townshend.

Rudzielec zachichotał głośno, szturchając brunetkę w bok.

Karina poczuła, jak jej twarz pali się w niewidzialnym ogniu. Samo imię ciemnookiego chłopaka wywoływało w niej dziwne, niepohamowane spazma rozkoszy.

Jen pomachała bielizną przed jej nosem, uśmiechając się głupkowato. Uderzyła w najczulszy punkt swojej przyjaciółki. Wiedziała, że Karina ciągle o nim rozmyślała. Nie ukrywała, że jej największym marzeniem było, by tajemniczy brunet zwrócił na nią uwagę, oczywiście w ten konkretny sposób. Pragnęła go, tak jak spragniony człowiek potrzebuje wody na pustyni. Był dla niej wodą. Chociaż palił, jak ogień. Niezwykle gorący, a jego dotyka paraliżujący. Magnetyczne oczy, dłonie wywołujące dreszcze. Na pewno słodkie usta. Ciekawe czy spodobałaby mu się w takim wydaniu. Dziewczyny twierdziły, że każdy chłopak lubił takie rzeczy. Ale czy ona je lubiła? Owszem kiedyś mogło jej się to wydawać nie na miejscu, lecz teraz miała wrażenie, że trochę dojrzała. Pokonała w sobie nieśmiałość i wewnętrzne dziecko. Zrobiłaby wszystko, by on jej zaufał, by ona mogła zaufać jemu i by mogli kiedyś w przyszłości połączyć się i zostać parą. Nie tylko na płaszczyźnie duchowej, ale także fizycznej, co nie ukrywając spędzało sen z jej powiek.

Jeszcze bardziej się zaczerwieniła, nie mogąc uwierzyć, że tak łatwo traciła głowę i poczucie gruntu pod nogami.

– Hej! Ziemia do Kariny – Blondynka pomachała otwartą dłonią przed twarzą brunetki. – Nie zapominajcie dla kogo tutaj przyszłyśmy – Dyskretnie wskazała na niebieskookiego mężczyznę, który w tym samym czasie, jak na komendę odwrócił się w ich stronę, obdarzając zaniepokojone dziewczyny krótkim, mało świadomym spojrzeniem.

Pewnie nawet nie zdążył zapamiętać ich twarzy. Wyszedł ze sklepu, uprzednio żegnając się słowami, bądź skinięciem głowy z kobietami, które wcześniej go obsługiwały. Coralin i Karina odetchnęły z ulgą.

– Znowu mało brakowało. Musimy bardziej uważać.

Jen parsknęła histerycznym śmiechem, lecz wkrótce przerwała tę czynność, gdyż pracujące w tym miejscu kobiety obrzucały je niemiłymi spojrzeniami.

– Dobra. Zwijamy się stąd. Te rzeczy nie są na moją kieszeń.

Coralin pożegnała wzrokiem wieszaki, półki oraz manekiny, po czym skierowała się w stronę wyjścia.

Karina uczyniła to samo, co jej przyjaciółka. Rudowłosa odczuwała lekkie opory, ale w końcu ustąpiła. Przecież nie przyszła tutaj na zakupy. W życiu trzeba było mieć jakieś priorytety, posiadać zdolność określenia samego siebie. Nie zwlekając dłużej wybiegła za koleżankami, doganiając je.

– Lisica na posterunku. Co dalej robimy! – wyszeptała pomiędzy oddechami. Szczupła sylwetka wcale nie zapewniała niesamowitej kondycji. Najpierw trzeba było sobie na nią zapracować. -

– No nie wiem. Teraz wszedł do sklepu jubilerskiego.

– Może kupuje pierścionek zaręczynowy – Jen pochyliła się do przodu, zbliżając do obydwu przyjaciółek.

– Nie będzie jej się oświadczał po raz drugi – Coralin rozłożyła ręce poirytowana.

Dziewczyny musiały oddalić się trochę od sklepu i przystanąć na uboczu, gdyż tłum ludzi uniemożliwaił im swobodne okupowanie drzwi wyjściowych.

Mrowie ludzkich jednostek roiło się wszędzie. A sklep, tak jak ten poprzedni, wyglądał na równie elegancki i pewnie diabelnie drogi.

Młode Brytyjki mogły tylko pomarzyć o tego typu biżuterii. Nie ulegało wątpliwości, iż ów mężczyzna posiadał gruby portfel, co mogło łączyć się z faktem, iż nie wystarczało mu, by obdarowywać tylko jedną kobietę. Jakież to było złe, niegodziwe i perfidne – pomyślała Karina.

Ona nigdy w życiu nie zachowałaby się w podobny sposób, lecz świat był pełen fałszywych ludzkich istot, dla których liczyło się tylko własne dobro i przyjemność.

– W takim razie, może siostra Drake'a ma urodziny? – Jen wzruszyła ramionami.

Przechodnie za bardzo nie zwracali na nie uwagi. Pogrążeni we własnych myślach, otoczeni przez niekończące się pasmo problemów. Być może planujący, jak najlepiej spędzić ostatnie dni wolności.

– Na pewno wspomniałby o tym. Jestem przekonana, że ma na boku kochankę. To dla niej kupuje takie prezenty. O patrzcie. Idzie. Zachowujmy się całkiem normalnie.

Coralin podskoczyła w miejscu i podbiegła do Jen, wyciągając z kieszeni kurtki telefon i robiąc dziubek do zdjęcia. Jeniffer skonsternowana wygięła wargi w łuk, ukazując zęby w komicznym uśmiechu. Karina patrzyła na nie i zastanawiała się, czy nie odejść parę kroków dalej i udać, iż nie znała dziewcząt. To rozwiązanie było kuszące.

Jasnowłosa dziewczyna zrobiła mężczyźnie parę fajnych ujęć i wysłała je do Chrisa, który pogratulował im przebiegłości. Lisica, Cruella de Mon oraz Anielica były z siebie tak dumne, iż potruchtały za mężczyzną na stację metra, a nawet odważyły się wsiąść do tego samego przedziału, co on, cały czas mając go na celowniku.

Brunet zachowywał się całkiem swobodnie i normalnie. Nie zdawał się niczego podejrzewać. Wysiadł na jednej ze stacji i podążył na górę, by znaleźć dogodny sklep, w którym zakupił jeszcze jakieś świece i kwiaty. Wyglądało na to, że szykował romantyczną kolację, przy blasku płomieni, zapachu kwiatów i w erotycznych tonach.

W końcu utknął w jednym z warsztatów samochodowych, z którego wyjechał czarnym mercedesem. Trzy nastolatki, czające się za rogiem jednej z ulic odprowadzały jego samochód spojrzeniem. Odetchnęły. Tak minął im cały dzień, na chodzeniu za człowiekiem, którego w ogóle nie znały i nie chciały poznawać. Nie zachowywał się podejrzanie. Nie uczynił też niczego niedozwolonego, mimo to dziewczyny czuły, że nie mogły mu ufać.

– I to by było na tyle – Coralin fuknęła zdenerwowana. Najwidoczniej miała ochotę na dłuższe włóczenie się za całkiem przystojnym brunetem, nawet pomimo późnej pory.

Słońce dawno już zaszło za horyzontem, a lampy uliczne oświetlały rozmoczony śnieg, osadzony na chodnikach.

– Właśnie coś mi nie pasowało. Jest bogaczem, a podróżuje metrem... hmmmm... jego wypasiony samochodzik stał sobie u mechanika. Pewnie na jakiś przegląd, czy coś. Rzeczywiście, miałyśmy dzisiaj wybitne szczęście – Jeniffer westchnęła, zaczesując rude kosmyki za ucho.

– Mówisz o mnie maleńka?

Obrzydliwy, lekko zachrypnięty ton męskiego głosu rozniósł się nad głowami zajętych rozmową dziewcząt.

Rudowłosa Brytyjka pisnęła cicho, po czym szybko wciągnęła powietrze w płuca. Zupełnie tak, jakby jej go brakowało. Stała, jak sparaliżowana nie obracając się, nie zaszczycając spojrzeniem tajemniczego gościa, który czuła, że czaił się zaraz za jej szczupłymi i wąskimi plecami. Jeden ruch, jedno pociągnięcie i mógłby zgnieść jej ciało w uścisku swych potężnych dłoni. Zapewne wyglądał bardzo pokaźnie. Wskazywał na to przenikliwy, nieprzyjemny, charczący głos.

Blondyna, która wydawała się być najbardziej przytomna powędrowała załzawionymi od zimna oczami na twarz przybyłego jegomościa. Szybko jednak pożałowała tej decyzji.

Facet, a raczej oprych z rynsztoka był dosyć wysoki. Mógł mieć z metr osiemdziesiąt wzrostu, całkiem szerokie bary, wąskie biodra i tandetny ubiór. W dodatku śmierdział tak, jakby dopiero przed chwilą opuścił cuchnące kanały. Jego twarz nie przypominała ludzkiej. Poorana, oznaczona mnóstwem wąskich, lecz głębokich blizn, całkiem jakby wpadł na jakąś szybkę, albo ktoś specjalnie urządził go tak ostrym narzędziem. Jedna z blizn biegła od łuku brwiowego, aż do kącika ust, powodując, iż wykrzywiały się one w rekinim uśmiechu, godnym bezdusznej istoty z samego dna piekieł. Szczerzył brudne, poczerniałe zębiska. Tak zębiska, gdyż Coralin miała wrażenie, że były większe i dłuższe, niż u normalnego człowieka. A może to było tylko takie głupie wrażenie. W każdym bądź razie, na jego krótkim zaroście widoczne były dziwne plamy. Coś jakby wywar z buraków, zaschnięty na białej koszulce. Tak samo krótko przystrzyżone włosy odsłaniały bladą skórę. Lecz pomimo tej całej brzydoty, jaką sobą reprezentował, najgorsze były jego oczy. Głodne, spragnione, takie pożądliwe i napastujące. Miejscami czerwone. Koleś musiał być na niezłym haju.

Coralin nie myśląc dłużej złapała Karinę za rękę, lecz w tym samym momencie mężczyzna uczynił to samo, tyle że ujął, a raczej szarpnął za drobną dłoń Jen.

Dziewczyna poczęła płakać, panikując, rozsypując się wewnętrznie.

– Ładnie pachniesz. A twoje włosy, takie miękkie.

Facet z bliznami złapał za jeden odstający lok i zakręcił go sobie na palcu. Jen była zbyt wstrząśnięta, żeby w tej sytuacji martwić się o włosy, o które tak bardzo dbała. Modliła się, żeby dziewczyny coś zrobiły.

– Może ją pan zostawić? Chcemy wracać do domu.

Coralin, która odnalazła w sobie ostatnie pokłady odwagi uniosła się lekko, nie pokazując po sobie pychy, czy wyższości. Chciała tylko, żeby ten żebrak, czy tam pijak posłuchał i odwalił się (delikatnie mówiąc) od jej przyjaciółki. Lecz jemu spodobała się ta zabawa.

– Po co tutaj przyszłyście co? Mama was nie nauczyła, że nie można wtryniać nosa w nie swoje sprawy, bo ktoś może wam go odgryźć – Kłapnął zębiskami, zaciskając je w powietrzu.

Jeniffer drgnęła, lecz nie wyrywała się z uścisku. Miała wrażenie, że takim zachowaniem mogłaby tylko pogorszyć sytuację. Wolała poddać się woli, zapewne silniejszego napastnika.

Karina poczuła, że robi jej się słabo. Wszystkie barwy, kolory tego świata, mijanych przez nią krajobrazów zbladły w jednej sekundzie, ustępując wszechogarniającej zmysły szarości. Zaczęła drżeć na całym ciele, jak małe dziecko zagubione podczas szalejącej burzy. Rozszerzonymi oczami obserwowała napastnika, nie zdając sobie sprawy z faktu, iż wbijała paznokcie w odkrytą część skóry na nadgarstku. Najgorsze w tym wszystkim było to, iż w pobliżu nie kręcił się ani jeden człowiek, ani jednej żywej duszy. Wybawiciela, który mógłby ocalić je od tej niedogodnej sytuacji. Dziewczyny marzyły o kimś takim.

Coralin wyciągnęła z kieszeni małą, podłużną i zaokrągloną butelkę, po czym skierowała jej koniuszek w stronę twarzy napastnika.

– Puść ją, albo zrobi się nieprzyjemnie! – wrzasnęła bardziej odważnym głosem.

Brunetka i rudowłosa dziwiły się skąd u niej tyle brawury i pewności siebie. Przecież ten mężczyzna mógł zmiażdżyć jej dłoń w każdej chwili, połamać kosteczki jak patyczki. Lecz młoda nastolatka nie wiedziała z jakim potworem – gdyż nie można było określić go mianem człowieka – miała do czynienia.

Niechlujny dręczyciel zmrużył oczka i wykrzywił usta wypuszczając z nich mdlący odór. Nim dziewczyny zdążyły się obejrzeć, jedną wolną dłonią złapał za dłoń Coralin. Dziewczyna nie miała czasu na odpowiednią reakcję, zresztą nawet Karina stojąca obok nie wiedziała do końca co się działo. Co ów mężczyzna zamierzał uczynić z jej koleżanką?

Może wydawać się to absurdalne, ale nawet gdyby chciała jej pomóc, jakoś zainterweniować w tej sprawie, czuła, że jej próby spełzłyby na niczym. Nie była silna, odważna, zdecydowana, czy zdeterminowana. Czuła jedynie narastający strach, stres, którego smak znała aż za dobrze. Niestrudzony kompan, którego obecności nie mogła znieść.

Przypomniał jej się tamten wieczór, tamta chwila, gdy została zaatakowana. Nie miała możliwości, nie mogła się bronić. Pozostawała bezradna wobec losu, zabawiającego się jej ciałem, jak pacynką. Pociągającego za sznurki, duszącego, pozostawiającego blizny. Blizna na szyi, nagle jakby się otworzyła pulsując żywym, palącym bólem. Uniosła palce i przytknęła je do miejsca, w którym widniała podłużna rysa. Nie wyczuła krwi, ciepła. Jej ciało pozostawało zimne, jak kawałek lodu.

W tym czasie, gdy dziewczyna rozmyślała o tym, co w życiu niedobrego ją spotkało, gdy łzy z jej oczu zaczęły wypływać grubymi strumieniami, niebezpieczny mężczyzna pociągnął blondynkę za dłoń, przyciągając ją do siebie.

Coralin zaparła się na nogach, próbując oprzeć się mocy napastnika. Bez skutecznie. Wydała z siebie krótki, zduszony krzyk. Mężczyzna, którego twarz wyglądała jak u Edwarda Nożycorękiego, zazgrzytał zębami i ścisnął dłoń jasnowłosej dziewczyny. Nastolatka ugięła się na nogach, a następnie machnęła prawą kończyną, by kopnąć oprawcę w krocze. Nie udało jej się to, a jej noga natrafiła jedynie na ścianę zimnego powietrza. Krew w ściśniętej dłoni zaczęła pulsować i mrowić. Poczuła stalowy chłód. Następnie brzęk opadającego przedmiotu na zaśnieżony chodnik. Gaz w pojemniczku poturlikał się, zatrzymując się obok śnieżnej bryłki.

Karina wciąż patrzyła, jak Coralin szarpie się z mężczyzną. Bez problemu radził sobie z dwoma dziewczynami u swego boku. Wiedziała, że po nią również przyjdzie, ale nie mogła się ruszyć. Zupełnie tak, jakby nogi wrosły jej w podłoże.

Silny koleś odepchnął od siebie blondynkę. Wyglądało to tak, jakby używał mnóstwa siły, ale w rzeczywistości, nie wymagało to od niego żadnego wysiłku. Ciało dziewczyny uderzyło w podłoże, rozsuwając opadnięty w tamtym miejscu śnieg. Brunetka usłyszał, jak z jej ust wydobywa się wiązanka przekleństw, słów, których nigdy wcześniej nie zasłyszała od niej.

Przerażenie, dziki strach wziął górę, sięgnął zenitu. Całe jej ciało drżało, jak w największej gorączce, targane przez drgawki, których za żadne skarby świata nie mogła zatrzymać. Przypominała sobie. Odległy, sykliwy, zimny głos nad jej głową. Palce zaciśnięte na jej ustach. Mały nożyk ze srebrnym smokiem zastygłym w szkarłacie. Martwy, tonący we własnej krwi. Ona tonęła, gdyby nie sąsiad, gdyby nie pomoc z nieba – utonęłaby. Szarpnięcie, chłód metalu. Rozlewający się – najpierw po szyi, później po ciele – ból. Przenikający kruche, słabe ciało na wskroś. Miał ją, prawie zniewolił jej ducha, lecz w ostatniej chwili zdobyła się na odrobinę odwagi i wykonała gest, o który ten człowiek na pewno by jej nie posądził. Ugryzła go w palec, odepchnął ją od siebie, a ona z zawrotami i okropnym bólem głowy upadła na ziemię, tracąc przytomność. Później przed jej oczami pojawiła się ciemność. Teraz również ją widziała. W całej swej okazałości. Tym razem nikt jej nie pomoże. Nie zjawi się pan Smith, który krzyknie i powstrzyma bieg niszczących ją wydarzeń.

Żałośnie załkała rozsypując się wewnętrznie, nie zwracając uwagi na Coralin, która ledwo podnosiła się z ziemi i Jeniffer, której makijaż stał się nagannym bohomazem.

– Zostaw je!

Wszystko wydawało się być przesądzone, gdy nagle zza pobliskiego rogu, ukrytego w cieniu wyłoniła się postać jeszcze jednego mężczyzny.

Coralin zdążyła już wstać na równe nogi. Obrzuciła przybyłego faceta nieufnym spojrzeniem i zbliżyła się do Kariny, łapiąc ją za rozdygotaną dłoń. Twarz dziewczyny była blada, jak płótno, a jej wargi nie zdradzały oznak życia.

– Nie słyszysz co do ciebie mówię kretynie! Puść tę dziewczynę!

Nieznajomy syknął podchodząc do oprycha i szarpiąc go za okryte kurtką ramię.

Tamten niechętnie odpuścił, a zabierający głos mężczyzna popchnął rozkojarzoną nastolatkę w stronę jeszcze bardziej zdezorientowanych koleżanek.

– Wynoście się stąd! Już! – warknął, powstrzymując się przed obnażeniem wydłużających się zębisk.

Jad wypalał mu dziąsła, podgrzewał jęzor. Niewysłowiona wściekłość – na lekkomyślność flejtuchowatego kompana – rozsadzała mu trzewia.

Coralin zrozumiała aluzję szybciej, niż którekolwiek z nich zdążyłoby mrugnąć okiem. Zapominając o upuszczonym gazie pociągnęła za sobą Karinę i Jen. W ciągu kilku minut zniknęły już całkowicie z pola widzenia dwójki wampirów.

– Jesteś jebanym psycholem! Jeśli on się dowie... – Przerwał, gdyż jego uszy zarejestrowały głośny, dudniący dźwięk roznoszący się po okolicy. Co gorsza zbliżał się do nich w zastraszająco szybkim tempie.

Odwrócił zbrzydzony wzrok od twarzy kretyna, którego niestety musiał znosić (nienawidził go najbardziej z całej bandy Neda), po czym przeniósł go na coś, co w kilka sekund pojawiło się w zasięgu ich wzroku.

Czerwone ferrari, a za kierownicą nie kto inny, jak chłopak od którego zależała ich dalsza przyszłość.

– Już wie. Zjeżdżaj stąd póki możesz!

Walnął kolesia w ramię, a tamten obrzucił go jedynie gburowatym spojrzeniem i wyrafinowanym uśmieszkiem. Odszedł, zniknął.

Upadły anioł postanowił sam zmierzyć się z nadchodzącym huraganem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro