5.
💎💎💎
Zanim odważył się nacisnąć odpowiedni guzik, będący bezpośrednim sygnałem obwieszczającym przybycie zbłąkanego gościa, sterczał pod jej drzwiami, jak kołek wbity w ziemię, nie wiedząc, czy dobrze postąpił wybiegając z domu, ignorując słowa matki, uciekając od dręczącej go sytuacji. W ten sposób nie rozwiązywało się problemów – ucieczka, odwracanie się od nadarzających się trudności, nie prowadziły do niczego dobrego. Jeszcze bardziej je zaogniały, potęgowały ich skalę i siłę, aż wreszcie przygnieciony ich ciężarem, nie byłeś w stanie funkcjonować, więc jedyne co pozostawało to zakończenie tego wszystkiego – śmierć, która, jak niektórzy mawiali, stanowiła prolog do nowego, może nawet lepszego życia, niż to które wiodło się tutaj na ziemi.
Trząsł się z zimna i nerwów, obmyślając kolejny fałszywy scenariusz, który sprzeda rodzicom Coralin. Na pewno czegoś się domyślali, przecież nie byli idiotami. Nie lubił nikogo oszukiwać, ale nie mógł powiedzieć całej prawdy. Otarł jeszcze chusteczką zaschniętą na brodzie i ustach krew, po czym zadzwonił na dzwonek.
Nie upłynęło pięć sekund, a drzwi otworzyły się na oścież, ukazując postać jasnowłosej dziewczyny.
– Chris – szepnęła i natychmiast rzuciła mu się na szyję. Jednak szybko oderwała się od niego, przenosząc zatroskane spojrzenie na jego twarz, w szczególności na usta. – Wchodź. Szybciutko – ponagliła, zamykając za nim drzwi.
– Przepraszam, ale nie miałem się gdzie podziać. Nie chcę stwarzać problemów.
– To żaden problem. Chodź na górę. Zaraz się tym zajmiemy – Dziewczyna wskazała palcem na jego dolną wargę, która zdążyła spuchnąć i zaczęła pulsować bólem, w takt uderzeń serca.
– Twoi rodzice są w domu? – Rozejrzał się dookoła, kuknął też dyskretnie do salonu, gdzie panowała niezmącona przez żaden odbiornik telewizyjny, cisza.
– Nie. Jestem sama. Rodzicie pojechali w odwiedziny do mojej siostry. Wrócą jutro po południu. Ale spokojnie, nawet gdyby byli, myślę że zrozumieliby. Zresztą nie ma co tego ukrywać Chris. Oni chyba się domyślają, że no wiesz... twój ojciec...
– Nie mówmy już o tym. Mam dosyć wrażeń jak na jeden dzień – Na jego opuchniętych, zaczerwienionych ustach pojawił się błądzący uśmiech.
– Jesteś głodny?
– Jak ty mnie dobrze znasz. Bardzo. Nie zdążyłem nic zjeść przez tą całą akcję – Tym razem dał upust powstrzymywanym emocjom i zaśmiał się gorączkowo.
– Właściwie o co chodziło twojemu ojcu?
– Szkoda gadać.
Podążyli razem w stronę kuchni. Blondynka zapaliła światło, wchodząc w głąb pomieszczenia, a zaraz za nią Chris, który nie rozglądał się za wiele. Doskonale znał każdy, nawet ten najmniejszy centymetr tego domu, kąt, zakurzony zakamarek. Często tu przebywał, przychodził gdy było mu źle, gdy nie czuł się dobrze we własnym domu.
Rodzice Coralin cechowali się niezwykłą gościnnością i sympatycznością – ponoć większość rodowitych Londyńczyków było miłych. Z pewnością jego ojciec nie należał do tego grona.
Podszedł do okrągłego, kuchennego stołu, okrytego koronkowym, białym obrusem. Pachniał świeżością, liliowym płynem do płukania.
Coralin podgrzała obiad w mikrofalówce, który wcześniej przyrządziła – czyli ryż z kurczakiem i warzywami, a następnie położyła talerz z daniem przed chłopakiem, zasiadając do stołu naprzeciwko niego, dając mu swobodę w jedzeniu.
– Dzięki – Od razu zabrał się za konsumowanie posiłku, myśląc, iż smakował wyśmienicie – nie wiedział, czy było to spowodowane przez głód, czy może Coralin nauczyła się jakichś nowych trików kulinarnych? Chyba jednak bardziej skłaniał się ku tej pierwszej opcji.
Blondynka dała mu zjeść w spokoju, lecz gdy skończył poprosiła by udali się na górę do łazienki, gdzie zajęła się przemyciem jego wargi i nałożeniem na nią plasterka.
– Po szkole umówiłem się na trening z chłopakami. Co im powiem, jak to zobaczą? Yves zrozumie. Wie, jaką mam sytuację w domu, ale Drake?
Blondynka uważnie myła dłonie, szorując place, zmywając pozostałości po lepkiej maści, którą nałożyła Chrisowi na usta. Nie patrzyła na chłopaka, lecz gdy ten wymienił imię wysokiego bruneta – używając tonu pokrzywdzonego przez wszystkich ludzi szczeniaczka – odwróciła głowę, skupiając oczy na jego zblazowanej, zmęczonej i równocześnie autentycznie zatroskanej twarzy. Sięgnęła po ręcznik, marszcząc przy tym jasne, podkreślone brwi – a kilka zmarszczek naznaczyło jej równe i gładkie czoło.
– Powiesz prawdę. Nie możesz tego wiecznie ukrywać – rzekła z ogromnym przekonaniem, jakby sprawa o której dyskutowali należała do najprostszych na całym świecie.
Jasnowłosy pokręcił głową z wyrzutem – odczuwając kolejną falę pieczenia. Zapewne ta dziwna substancja, którą Coralin wysmarowała mu usta, ujawniła swoją prawdziwą moc. Szkoda, że on nie potrafił jej ujawnić wtedy kiedy było to konieczne, chociaż w jego przypadku była to raczej niemoc – dziwiąc się Coralin, że do każdej, nawet tak smutnej sprawy potrafiła podchodzić w sposób wielce chłodny i opanowany. Czasem cenił ją za to, że nie popadała w skrajności, nie panikowała za bardzo, gdy nie było to potrzebne, ale w takich chwilach mogłaby wykazać się chociaż odrobiną empatii.
Przygryzł dolną część ust, zahaczając o cielisty plaster, który od niedawna gościł na jego wardze, a już zdążył go znienawidzić kilkanaście razy.
– To nie jest takie proste Coralin. To mój ojciec i w dodatku jest policjantem.
– I co z tego? Pozycja, którą posiada twój ojciec wcale nie uprawnia go do znęcania się nad własnym synem. Poza tym powinieneś to gdzieś zgłosić. Najpierw Lucas i jego banda. Teraz to. Musisz coś z tym zrobić. Chyba nie chcesz przez całe życie pełnić roli worka treningowego? Tak nie da się żyć Chris. Drake nie zawsze będzie mógł cię obronić. Zdajesz sobie sprawę, że Lucas nie równa się twojemu ojcu. Nie powiesz o tym incydencie Drake'owi, bo boisz się, że ten pójdzie i nakrzyczy na twojego ojca, a w zamian otrzyma karę za napaść na funkcjonariusza w czasie służby. To niedorzeczne – Coralin złapała się za głowę, poprawiając kilka kosmyków, które upięła różową spinką. Wyglądała przeuroczo, bardzo dziewczęco i jakoś tak inaczej niż zazwyczaj.
Chris uważał ją za silną i zdecydowaną kobietę, podczas gdy jemu samemu czasem brakowało pewności siebie. Cieszył się, że chociaż jedno z nich miało jej pod dostatkiem. Odwrócił od niej oczy, spoglądając na białą, sedesową muszę umieszczoną w ścianie i mały srebrny kosz na higieniczne śmieci, z którego wystawał kawałek niebieskiego worka. Zacisnął dłonie na brzegu wanny, intensywnie się nad czymś zastanawiając.
Coralin stanęła przed nim, opierając dłonie na biodrach.
– Nie odpowiedziałeś na moje wcześniejsze pytanie. Dlaczego pokłóciłeś się z ojcem? Zdaje sobie sprawę, że wasze relacje nie należą do najlepszych na świecie, prędzej pies z kotem się dogadają, ale sądzę, że musiało się wydarzyć coś naprawdę poważnego, skoro doszło do takich skutków – Przechyliła głowę na bok, obserwując zachowanie chłopaka – każdy najmniejszy ruch, świadomie, bądź nie, wykonany przez jego ciało.
Pojedyncze skurcze, impulsy targające mięśniami. Wreszcie ułożenie zmarszczek, fakturę jego wymęczonej twarzy. Wystarczyło jedno słowo na temat pytania, które wcześniej skierowała pod jego adresem, a cienkie, jasne brwi prawie że stykały się końcówkami, przeistaczając się w jedną długą kreskę. Zacisnął usta, wstrzymując nawet powietrze. Zaobserwowała, że podczas wypowiadania ostatnich słów, chłopak przełknął ślinę, tak jakby czynił to z ogromnym wysiłkiem i niechceniem. Przygarbił plecy, wyprostował ręce, zaciskając palce na powłoce wanny, aż te pobielały jak sufit w tym pomieszczeniu. Wciąż nie patrzył na nią, dając do zrozumienia, iż potrzebował czasu, aby się przed kimkolwiek otworzyć i zwierzyć z uwierających wydarzeń życia codziennego.
– Nie chcesz, nie mów. Chodź do pokoju. Położymy się. Obejrzymy jakiś film, albo porobimy coś innego, jeśli masz na to ochotę – Na jej ustach zagościł figlarny uśmieszek piętnastoletniej dziewczynki, który umknął uwadze jasnowłosemu.
Jego wzrok usilnie kontemplował kształt i aparycję kosza na śmieci. Gdyby nie sytuacja, poczułaby się ignorowana i urażona. Jakiś tam byle jaki kosz nie mógł być lepszy od niej.
– Chris... – Zbliżyła się do niego, wystawiając do przodu dłoń, lecz on nie pozwolił się jej dotknąć.
Mechanicznie – jak pacynka – wstał, wręcz zeskoczył z miejsca, które dotychczas okupował, po czym powędrował jak najbliżej drzwi opierając się o nie. Westchnął przeciągle, patrząc w sufit. Powstrzymywał łzy beznadziei i słabości, które cisnęły mu się do oczu. Co z niego za mężczyzna... Płakać przed własną kobietą, dla której – w przyszłości – powinien stać się oparciem w trudnych chwilach, lecz stan, w którym obecnie się znalazł, to co działo się wewnątrz jego głowy było silniejsze od niego.
– Powiedział... nie... co ja plotę... – Podniósł prawą rękę, po czym rozprostował zaciśnięte palce, ukazując czerwone półksiężyce po wewnętrznej stronie dłoni, a następnie wymierzył sobie porządne uderzenie w głowie.
Coralin zamknęła odruchowo powieki. Rzadko smakowała prawdziwego uczucia strachu, czy paniki, ale dzisiejszy wieczór mogła zaliczyć do takich momentów, w których traciła swój wcześniejszy rezon i odwagę, nie wiedząc co powinna dokładnie uczynić. Czyżby jej chłopak postradał zmysły?
– Rozkazał. Tak, to dobre określenie. Rozkazał, jak pieprzony hrabia. Słuchaj mnie mały gnojku! Mieszkasz w moim domu i będziesz postępować według moich pierdolonych poleceń! – krzyczał, naśladując przy tym ton i barwę głosu ojczulka. Z charakterystycznymi nutkami powagi i wyniosłości – które wybrzmiewały zawsze wtedy, gdy żywił silne przekonanie o własnej wiedzy i posiadanej racji.
– Przestań kolegować się z Townshendem, bo to kryminalista. Zrezygnuj też ze znajomości z Yvesem, bo to ćpun i sprowadzi cię na tę samą drogę...
– Chris, może twój ojciec po prostu martwi się o ciebie. Dlatego tak powiedział – Coralin nieco sztywnym krokiem podeszła do stojącego przed drzwiami Chrisa, patrząc mu głęboko w oczy. Gdy znalazła się już bardzo blisko niego, położyła chłodną dłoń na jego rozgrzanym od emocji policzku.
Jednak szybko ją oderwała, gdyż blondyn zaczął energicznie wymachiwać głową, raz w prawo, raz w lewo.
– A co byś powiedziała, gdyby chodziło o ciebie? Co? Gdyby na przykład nie chciał, żebyśmy się umawiali i byli ze sobą? On jest do tego zdolny Coralin. Mam wrażenie, że ta sprawa, którą prowadził rzuciła mu się na mózg i odebrała resztki normalnego rozumowania. Jak w ogóle można powiedzieć coś takiego? Przecież on chce, żebym rzucił wszystko na czym mi zależy, nad czym ciągle pracuję. Wiesz, co kiedyś powiedział? Żebym przestał się oszukiwać i zrezygnował z piłki. Dużo go to kosztuje, a i tak nigdy nie będę w tym na tyle dobry, żeby mógł się pochwalić przed znajomymi. Zrozum, nigdy nie sprostam jego oczekiwaniom. Nie stanę się cudownym dzieckiem, wymarzonym potomkiem, którego zawsze chciał mieć. Kara mnie, ponieważ zamiast krewnego, własnego syna widzi wroga. Uważa, że chłopaki mają na mnie zły wpływ...
– I dlatego się pokłóciliście? Bo twój ojciec przyznał się do tego, że nie darzy najcieplejszym uczuciem Drake'a i Yvesa? – Blondynka uniosła jedną brew, zakładając ręce na piersi.
Chris skanował jej twarz wzrokiem, wydymając dolną wargę do przodu, jak mały dzieciaczek, zapominający o zasadach dobrego wychowania i otaczających osobach, którym widok jego zębów mógłby się nie spodobać. Westchnął głośno, opuszczając ręce, przygarniając ramiona, przylegając plecami do ciepłej powłoki drzwi, która zapewne nagrzała się od spoconego i rozedrganego ciała. Czuł, jak słona woda w postaci małych kropelek spływała mu po plecach, docierając do granicy, w której kończyła się naga skóra, a zaczynały jeansowe spodnie.
Wściekł się, gdyż w łazience Coralin zrobiło się okropnie duszno – może było to spowodowane przez jasno świecące żarówki, wydzielające masę porażającego ciepła, ulokowane nie tylko nad dużym lustrem, lecz także na suficie. Oczywiście nastolatka zapaliła wszystkie, aby dobrze przyjrzeć się ranie na dolnej wardze chłopaka i móc jak najlepiej ją opatrzyć. Dodatkowo domyślił się, iż zanim wszedł do jej domu, dziewczyna musiała wziąć prysznic, ponieważ odrobina umykającej pary pozostała jeszcze na lustrze, a małe kropelki wody odbijały i pochłaniały iskrzący blask żarówek.
Coralin miała na sobie swój różowy szlafroczek w panterkę – uwielbiała wszystko, co posiadało jakiś motyw związany z kotem, obojętnie jakiej rasy, dzikim, czy domowym. Jeśli widziała coś co przypadło jej do gustu, od razu to kupowała. Przyszła mu do głowy naprawdę głupia i spontaniczna myśl – zastanawiał się (zresztą jak każdy normalny, zdrowy nastolatek), czy miała coś pod spodem. Jakąś piżamkę, koszulkę nocną, może samą bieliznę? Miał wrażenie, że przez cienki materiał opadającego na jej ramionach peniuaru, który zresztą miejscami był przezroczysty, dostrzegał uwypuklenia sterczących sutków. Wpatrywał się w nie łapczywym wzrokiem, czując jak narasta w nim pożądanie.
Z jednej strony pragnął zniknąć, schować się pod kocykiem, nie wystawiając główki i poleżeć w łóżeczku, nie myśląc o nadchodzącym dniu. Lecz z drugiej strony, gdyż zawsze istniała jakaś druga opcja, myślał o tym, aby zaciągnąć Coralin do jej łóżka i tam...
Pokręcił w zamyśleniu głową. Cóż za bzdury pałętały się po jego niespokojnej głowie. Chwila tak dramatyczna, a myśli rozbiegane, jak dzikie konie po teksańskiej, dziewiczej równinie. Przestąpił z nogi na nogę, odtwarzając wcześniejsze słowa Coralin, ponownie się nad nimi zastanawiając, skupiając na nich całą swoją uwagę. Właśnie o to chodziło, nie zgadzał się z ojcem, poróżniła ich różnica poglądów. On uważał, że Drake i Yves to najlepsze osoby, jakie mógł spotkać w swoim krótkim, młodzieńczym życiu. Natomiast ojczulek – któremu wydawało się, że posiadł światową mądrość i mógł nią szafować na prawo i lewo według własnych upodobań – miał odmienne poglądy na ten temat, karmiąc umysł zepsutymi przekonaniami.
Uważał, że Drake nie był najlepszym kandydatem na porządnego przyjaciela – wizerunek podłego kryminalisty, co to cały swój żywot, a może nawet i wieczność (tyle że nie było to możliwe) powinien spędzić w celi, jak potępieniec, wśród innych skazanych.
Yves, nie dość, że pochodził z zawszonej rodziny, mulatych obcokrajowców, którzy kradli pracę uczciwym i solidnym, rdzennym obywatelom tego kraju, nie mógł pochwalić się najlepszym życiorysem. A według szanowanego policjanta o wartości człowieka wcale nie świadczyły jego teraźniejsze czyny, to że bardzo chciał się zmienić i nawet podejmował takie próby, ale przeszłe. Przeszłość, która nie we wszystkich przypadkach mogła być tak kolorowa.
– To cholerny hipokryta! Myśli, że tylko jego zdanie jest ważne, że tylko ono się liczy. A pozostali nie mają racji. Coralin, ja wiem, że on myli się co do Yvesa. Przecież znamy go tyle lat. Powiedz, czy kiedyś nas zawiódł? Czy brał narkotyki w naszej obecności? Jasne, że nie. Nie miał styczności z tym świństwem od momentu, w którym przyjechał do Londynu. Opowiadał o swoim kuzynie. Nie chciał skończyć tak jak on, dlatego zgodził się na terapię i przyjazd tutaj. Później poznał nas, zakochał się w Jen i zmienił się. Jest innym człowiekiem i ta cała paplania o drugiej szansie naprawdę ma swoje pokrycie w rzeczywistości – artykułował słowa z ognikami walki i przekonania w oczach. Gestykulował rękami, marszcząc przy tym brwi i nos.
– Co racja to racja. Yves rzeczywiście jest innym człowiekiem i dobrym przyjacielem. Ale skąd wiesz, że nie wróci do nałogu?
– Przestań gadać jak mój ojciec – Zbył jej słowa machnięciem dłoni.
Blondynka złapała za nią, gdyż poruszał nią bardzo blisko jej twarzy, wręcz w jednej chwili myślała, że dotknie jej palcami.
Chłopak spojrzał na ich splecione palce, lecz nic nie wyrzekł, nawet nie wyrwał dłoni, czekał na słowa Coralin.
– Nie popieram, ani nie powielam stanowiska twojego ojca, po prostu czasem się nad tym zastanawiam. Jakie byłoby nasze życie bez nich.
– Co ty pleciesz? Jak to jakie? Nie zamierzam rezygnować z ich przyjaźni. Poza tym nie ma takich osób, które się nie mylą i nie popełniają błędów – Chris widocznie obruszył się słowami jasnowłosej dziewczyny. Uważał ją za sojusznika, tymczasem okazało się, że wcale nie była lepsza od jego ojca. Spojrzał na nią podejrzliwie, chcąc jak najwięcej wyczytać z jej twarzy.
Spuściła wzrok, lokując go gdzieś poza jego zasięgiem.
– Nikt nie jest idealny Chris – rzekła stanowczo. – Ani ja, ani ty. Chociaż Townshend wydaje się taki być.
– Nie znasz go. Nie możesz mówić takich rzeczy.
– A ty go niby znasz? – zakpiła w żywe oczy, zakładając przedramiona na klatce piersiowej, zasłaniając sterczące sutki.
Chris pożegnał je tęsknym spojrzeniem, machając przy tym rzęsami, jednak szybko się otrząsnął, powracając na ziemię i rozpoczynając kolejny wątek tej trudnej rozmowy. Podrapał się po głowie, niszcząc nieułożoną fryzurę.
– Nie znam go tak dobrze, jakbym chciał, ale wiem jedno. Jest wobec nas szczery. Myślę, że mówi nam tyle, ile może powiedzieć. Nie zdradza wszystkich szczegółów ze swojej przeszłości, ponieważ wydaje mi się, że one wciąż są dla niego bolesne. Wiem, że nie miał łatwego życia. Jeszcze zanim się zaprzyjaźniliśmy, opowiedział co nieco osobie. Tego wieczoru, podczas imprezy, był taki... nie wiem jak to ująć Coralin... taki jakby zagubiony. Jakby miotał się między tym kim chciałby być, a tym kim musiał być ze względu na innych. Wszyscy myślą, że jest wspaniały, idealny, jak z jakiejś bajki, czy powieści fantastycznej. Niezwykła uroda, zwracająca uwagę sylwetka, wzrost, niebywała inteligencja, talent i coś, co sprawia, że przez cały czas, gdy jest w pobliżu masz wrażenie, że nic ci nie zagrozi. Dosłownie jakby roztaczał nad sobą jakąś woalkę ochronną czy coś. Wiem, że gadam bez sensu w tej chwili, ale naprawdę poczułem coś podobnego, od samego początku gdy się do mnie odezwał. Wiedziałem, że jest człowiekiem zdecydowanym, silnym, ale też wrażliwym i nieco zamkniętym w sobie. Nie powinniśmy go winić za to kim jest i jaki jest. Chciałbym uważać go za najlepszego przyjaciela i zwracać uwagę przede wszystkim na to, jaki jest teraz. Nie interesuje mnie to, co robił kiedyś. To przeszłość. Teraz jest zupełnie inny. Również się zmienił, tak samo jak Yves. I wiesz kto go odmienił? – zapytał patrząc jej głęboko w oczy. – Nie ja, ty, Yves, czy Jennifer. Ale Karina. To dla niej się tak stara. Może nie pokazuje tego po sobie, ale mam wrażenie, że bardzo mu zależy. Widziałaś ich razem w Winter Wonderland? Wyglądali na szczęśliwych. Pasują do siebie – Chłopak uśmiechnął się, wspominając przeszłe wydarzenia, które już nigdy się nie powtórzą – bo jak mawiano, nie ma dwóch takich samych zdarzeń, choćby posiadały wspólny mianownik, będzie tam jednak coś, co je poróżni.
Coralin uniosła dłonie, głaszcząc nimi włosy, odsłaniając przednią część luźno zawiązanego w pasie szlafroczka.
– Może masz rację. Karina za nim szaleje, ale mam jakieś złe przeczucia.
Chris zerknął na nią spod byka, więc pospiesznie kontynuowała.
– Nie zrozum mnie źle, ale nie sądzę, by Karina była z nim szczęśliwa. Drake to chłopak z innej ligi...
– A ty znowu to samo – Zdenerwował się. Odepchnął się od drzwi, przechodząc obok blondynki, wymachując nad głową rękoma. Zbliżył się do lustra, przelotnie obserwując własne odbicie, nie skupiając na nim dłuższej uwagi – bo cóż mógł tam ujrzeć? Wystarczyło mu, że czuł się żałośnie, nie musiał jeszcze na siebie patrzeć, na beznadziejność wymalowaną na jego twarzy.
– Nic o nim nie wiemy. Nie znamy wszystkich faktów z jego życia. Opowiedział nam coś o sobie, ale to wciąż mało, żeby mu zaufać. Zresztą, ta sprawa z tym Arthurem przyprawiła mnie o gęsią skórkę. Nie mówię, że twój ojciec ma rację, ale z drugiej strony uważam, że intuicja zawodowa przecież nie mogłaby go zawieść – Złapała za brodę, masując ją dwoma palcami.
Chris skupił na jej twarzy swój anemiczny wzrok.
– Uratował mi życie, wstawił się za tobą w obecności Sabine i jej koleżanek, nie zostawił siostry, chociaż ona się od niego odwróciła. Chyba nie sądzisz, że próbuje zamydlić nam oczy. Wierz w co chcesz, ja uważam, że Drake to naprawdę porządny koleś i chcę się z nim przyjaźnić. Ojciec może mnie nawet wydziedziczyć. Nie dbam o to – Wzruszył niedbale ramionami, lecz Coralin wiedziała, że tak naprawdę bardzo obawiał się, co jego ojciec uczyni, gdy dowie się, że Chris nadal przyjaźni się z brunetem.
– Nie chcę się z tobą kłócić. Po prostu Karina jest dla mnie jak siostra. Okropnie przeżyłam tę wiadomość o napaści. Wiesz co było w tym wszystkim najgorsze? Nie świadomość, że ofiarą mogłam być ja. Tylko ta myśl, że gdybym pojechała z nią, albo zaprowadziła ją na przykład na metro, to mogłoby się nigdy nie wydarzyć.
Ujrzał, jak szeroko rozwarte oczy złotowłosej wypełniają się łzami. To nie była już jego Coralin – zawsze silna, zdecydowana, niezłomna, nawet nieustraszona. Dotąd myślał, że żadna przeszkoda, czy wyzwanie nie były w stanie jej spowolnić, czy zaszkodzić, ale mylił się. Powstydził się swoich wcześniejszych myśli. Przecież blondynka była tylko dziewczyną, słabym człowiekiem i jak każdy zmagała się z wieloma, nie tylko zewnętrznymi, ale głównie wewnętrznymi słabościami.
Niezwykle się starała, utrzymując delikatne łzy w kącikach oczu. Pozostające za niewidzialną barierą, napierały coraz mocniej, aż wreszcie spłynęły równą linią, przecinając rozgrzany od pary i emocji policzek.
– Od tamtej pory nie ufam obcym mężczyznom i bardzo się ich boję. Stąd moja niechęć do Townshenda. Był nowy, jeszcze przez nikogo niepoznany. W dodatku Karina tak mocno się w nim zadurzyła, a ja skręcałam się od wewnątrz, bo nie wiedziałam, jak jej powiedzieć o moich obawach.
– Nadal uważasz, że nie powinniśmy w stu procentach mu zaufać? – rzekł z takim wyrazem twarzy, jakby ta sprawa już go nie obchodziła. Nigdy więcej.
Coralin przeczuwała, że odbyta przez nich rozmowa, zmieni wiele, nie tylko w ich życiach, lecz w głównej mierze namiesza w dotychczasowych relacjach, przyjaźniach, które zawarli, lub które mogli jeszcze zbudować. Nie zamierzała się poddać. Własne, odrębne zdanie nie powinno być przez nikogo odrzucane, czy rugane. Na tym polegała tolerancja, aby zrozumieć drugą osobę i wyrażane przez nią poglądy. Zaparła się na nogach, jak tamtego wieczoru, gdy ten obleśny facet z pooraną twarzą, skropiony perfumami Ala miejska kanalizacja, ewentualnie la bezdomnier, chwycił ją za odkryty nadgarstek, pociągnął najpierw w swoją stroną, aby trochę ja nastraszyć. Następnie pchnął tak mocno, iż boleśnie uderzyła pośladkami w oblodzony chodnik. Przez cały tydzień czuła ten tępy, na całe szczęście ustający ból i często zastanawiała się, co czuły i przechodziły kobiety, mordowane i gwałcone przez potwora w ludzkiej skórze. Wzdrygnęła się, a obserwujący ją chłopak pomyślał, że zrobiło się jej zimno.
Zaczął zbliżać się w jej kierunku, lecz ona zatrzymała go, wystawiając i kładąc jedną dłoń na jego okrytej bluzą, klatce piersiowej.
– Sama już nie wiem Chris. Myślałam, że kiedy zapytasz mnie o to, będę wiedziała co odpowiedzieć. Ale prawda jest taka, że już niczego nie jestem pewna. Nie lubiłam go i to nawet bardzo, ale z drugiej strony chyba masz rację. On naprawdę się zmienia i robi wszystko, żeby nam się przypodobać. Przynajmniej tak to wygląda z mojej perspektywy. Póki nie skrzywdzi Karinki, będę po jego stronie. Mam inne wyjście? – zapytała na koniec, delikatnie się uśmiechając.
Blondynek złapał za jej dłoń, a następnie mocną ją przytulił.
– Jesteś kochana Coralin.
– Chris. Chciałabym jeszcze coś powiedzieć – Wyrwała się z jego ramion, oddalając się nieznacznie, skupiając się na jego błękitnych, niewinnych oczach. – Zawsze będę po twojej stronie i nie słuchaj ojca. Żyj własnym życiem, spełniaj marzenia i co ważniejsze przyjaźnij się z kim chcesz. Twój ojciec nigdy nie będzie zadowolony, taka jego natura, ale przynajmniej ty będziesz. A właśnie o to chodzi. To twoje życie i nie pozwól, żeby ktoś inny przeżywał je za ciebie.
– Bardzo mądre słowa Coralin. Dziękuję, że przy mnie jesteś – Jeszcze raz objął dziewczynę, ale w tym momencie jego gen niezdarności, przypomniał o swoim istnieniu.
Kilka, jasnych włosów jego ukochanej, jakimś cudem przedostało się pod powłokę plasterka i gdy Chris próbował odsunąć twarz od jej głowy, one podążyły razem z nią, opuszczając z lekkim ukłuciem głowę blondynki.
Od razu jej palce powędrowały ku głowie, masując piekące miejsce. Chłopak zawstydził się zdejmując plaster, lecz gdy ujrzał karcący wzrok nastolatki z powrotem go założył. Nie była zła.
Resztę wieczoru i nocy spędzili w jej pokoju, sami, tak jak najbardziej uwielbiali. Gdy zgasili światło i Coralin pogrążyła swój umysł w głębokim śnie, jego wciąż pozostawał przytomny. Zastanawiał się i myślał nad tym, co będzie musiał poświęcić, aby jakoś wrócić do domu, nie spoglądając w oczy wyrodnemu ojcu.
W tym samym czasie, w innej części Londynu, sen także walczył ze świadomością o przejęcie dominacji i zabranie chłopaka w daleką, orientalną podróż, w której towarzyszyć mu będzie jego dzienne marzenie. Trzymał w dłoniach ładnie zdobioną ramkę – niegdyś stała samotnie na jednej z komódek. Była tutaj od samego początku. Wcześniej zamierzał się jej pozbyć, jednak teraz nie żałował, że tego nie uczynił. Idealnie spełniała swoją rolę.
Każdego wieczoru patrzył przed snem, cieszył oczy, karmił spragniony umysł, który pragnął coraz więcej i więcej. Trochę obawiał się tego uczucia, ponieważ powoli zdawał sobie sprawę, że samo patrzenie nie przynosiło takiej samej satysfakcji i błogiego uczucia, jak na przykład dotykanie. Odłożył ramkę na należne jej miejsce – czyli szafkę nocną obok łóżka – po czym odwrócił się na drugi bok. Zamknął powieki. Wciąż widział jej uśmiechniętą twarz i z tym samym obrazem w głowie, powitał następny dzień.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro