Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

3.

💎💎💎

Poprzedniego dnia wrócił do domu dosyć wcześnie. Chociaż koledzy proponowali mu wyjście (drobny wypad na miasto, albo pójście do domu Chrisa), Drake się nie zgodził. Miał już dosyć wrażeń, jak na ten jeden dzień.

Od razu po zakończeniu zajęć pospieszył w stronę szkolnego parkingu, wsiadł do samochodu, a następnie udał się w jedynym rozsądnym na ten moment kierunku. Na całe szczęście udało mu się wkraść do domostwa niepostrzeżonym, unikając stresującej rozmowy z pozostałymi domownikami. Zawsze pytali co u niego, jak spędził ten dzień w szkole, a on wolał przemilczeć pewne kwestie. W domu panowała grobowa cisza, chociaż od czasu do czasu słyszał dochodzące szmery, gdzieś z wyższych pięter. To dziadunio Wiktor tak się krzątał – szukał swojego ulubionego wiecznego pióra. Gdzieś się zawieruszyło, a właśnie otrzymał kolejny list od rodziny z Rumunii i koniecznie chciał na niego odpisać.

Drake dziwił się, dlaczego dziadek nie posiadał telefonu? Przecież miał mnóstwo pieniędzy! Chyba nie cechował się, aż taką sknerowatością. Chłopak nie wiedział tego. Nie znał, aż tak dobrze starszego wampira, ale skoro wydał tyle pieniędzy na prezent urodzinowy dla niego... To musiało o czymś znaczyć. Powędrował szybciutko do pokoju, zamykając za sobą drzwi.

Od razu podszedł do masywnej komody, wykonanej z ciemnego drewna i odsunął jedną z szuflad. Już dawno do niej nie zaglądał, a na pewno nie w tym celu, dla którego czynił to wtedy. Sięgnął dłonią do złożonych koszulek, unosząc je ku górze, po czym wyciągnął spod nich gruby łańcuszek z czarnym wisiorkiem. Zanim poczynił wobec niego jakiekolwiek kroki, długo mu się przypatrywał – czując, jak jego ciało wypełnia się już dawno nieodczuwanymi emocjami. Powrót do przeszłości, zaśmiał się gorzko na tę aluzję. Odtrącił go od siebie. Bał się, że demon ponownie nim zawładnie, sprawi, iż nie zapragnie już niczego innego, prócz bólu i wiecznych mąk. Utopi jego umysł w koszmarach, pojmie duszę w sidła, zabierze radość z życia. Znów na poły stanie się potworem, kreaturą bez uczuć. Tak się nie stało.

Oczywiście w pierwszej chwili, gdy chłopiec założył naszyjnik, Dagon zbudził się z wiecznego snu, stając w gotowości, ostrzegając tego, kto narusza jego cenny spokój. Okazało się, że to Pan. Powrócił i ofiarował Dagonowi swoje ciało. Udostępniał myśli, przeżycia ostatnich dni, obawy. Demon wiedział, że Pan z jakiegoś powodu stał się jeszcze silniejszy niż wcześniej, lecz jego myśli przepełniał smutek. Niezliczona ilość obaw, niezrealizowanych szans. Dagon ofiarował swe wsparcie, w każdym momencie, każdej chwili jego życia i wtedy Drake zrozumiał, iż źle postąpił odpychając go wcześniej od siebie. Jak to mawiają, co dwie głowy to nie jedna. Ukryty przyjaciel na pewno nie pozwoliłby mu zapomnieć o notesie, ale czy powstrzymałby wybuch niekontrolowanych emocji? Wiedział, że nie. Zapewne uczyniłby wszystko, a może nawet i więcej, aby pogrążyć go w otchłani nienawiści i zemsty. Musiał liczyć się z tym, że nosił przy swym sercu demona – dziecko mroku, będące na jego usługach, lecz posiadające własną charyzmę i poglądy.

Nie żałował, że powrócił do tej relacji. Szczerze, czuł się z nią bardzo dobrze. Czarny kamień ogrzewał bladą, chłodną skórę, dawał oparcie, dziwny rodzaj ukojenie. Miał już wszystko, czego wcześniej potrzebował.

– Na szczęście nie było tak źle jak myślałem. Pani Bedford i trener cały czas stali po mojej stronie. Odniosłem wrażenie, że nawet pani dyrektor pod koniec naszej rozmowy się wyłamała i też zaczęła popierać moje słowa. Skończyło się na tym, że Lucas i jego banda zostali objęci nadzorem psychologa i całkowicie zawieszeni w prawach ucznia. Oczywiście mają zakaz zbliżania się do któregokolwiek ze studnetów. Jeśli się nie dostosują to będą mieć nieprzyjemną rozmowę z policją. Po tym wszystkim spotkałem się jeszcze z trenerem. Obawiałem się, że będzie na mnie wściekły i wywali mnie z drużyny. Owszem, nie zaprzeczę, nie ucieszył się z mojego wybryku, ale chyba zrozumiał mój punkt widzenia i nadal pozwolił mi przychodzić na treningi.

– Nie mógłby ci zabronić. Wie, że bez ciebie nie wygramy tego turnieju. Jesteś niesamowitym zawodnikiem. Najlepszym w naszym zespole – rzekł spokojnie Christopher.

– Zgadzam się. Poza tym trener Campbell bardzo cię polubił. Jesteś jego ulubieńcem – podsumował Yves.

Drake leniwie się uśmiechnął.

– Nie chciałbym opuszczać treningów. Lubię z wami grać. Myślę, że Lucas nie będzie cię już więcej dręczył – Brunet zakończył z poważną miną i z przekonaniem w głosie. Podczas wypowiadania tego zdania, cały czas patrzył na jasnowłosego przyjaciela, którego ułożenie zmarszczek mimicznych na twarzy wyrażało coś pomiędzy zadowoleniem, a niepewnością.

Drake uznał, że był mało przekonujący, dlatego jeszcze raz otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale Chris go uprzedził.

– Dziękuję. Wiem, że robiłeś to też dla mnie. Dla nas wszystkich. Jeden kłopot z głowy, ale to chyba nie koniec naszych zmartwień – zawiesił się na chwilę, nie patrząc na przyjaciół. Swój wzrok utkwił w schodach, po których przemieszczało się mnóstwo studentów.

Właśnie nadszedł czas ich dłuższej przerwy pomiędzy zajęciami z chemii, a angielskim, które swoją drogą bardzo podobały się Drake'owi. Nauczycielka prowadząca ten przedmiot – profesor Adkinson była bardzo miła i uczynna – dokładnie tak samo, jak pani Bedford – gdy ktoś miał jakiś problem mógł się do niej zgłosić, a ona zawsze starała się go rozwiązać.

– Co masz na myśli? – Drake odezwał się, nie mogąc znieść ciszy (chociaż tak naprawdę na korytarzu panowało ogromne natężenie dźwięków), która między nimi zapanowała.

Yves nie odzywał się, czekał, aż Chris kontynuuje. Drake zaczął domyślać się, że chłopcy o czymś wiedzieli, niekoniecznie chcąc się tym z nim podzielić. Chris nie wytrzymał tego napięcia i zaczął mówić dalej.

– Mówili o tym w wiadomościach. Słyszałem też, jak ojciec rozmawiał o tym z matką. Usłyszałem twoje nazwisko i jakoś tak...

Słowa chłopaka wymusiły na Drake'u intensywniejsze skupienie.

– Trochę się wystraszyłem. Ten mężczyzna, którego śledziliśmy. Arthur. On... jeśli wierzyć temu, co podają media, rzucił się pod samochód. Tak sam z siebie. Nie był pod wpływem żadnych środków. Śledziliśmy go, sprawiliśmy, że jego kłamstwo wyszło na wierzch, a on odebrał sobie życie... Czy to nasza wina? – Chris zająknął się, głośno przełykając nadmiar śliny, która nagle – jak wielka fala opływająca ocena – napłynęła do jego gardła, powodując ciężkie uczucie duszności. Nie znał tego człowieka, lecz Drake twierdził, że nie był dobroduszną istotą. Próbował omamić jego siostrę, wywieźć z dala od rodziny. W tę chorą sytuację mógł być zamieszany ktoś bardzo niebezpieczny, ktoś kto nigdy nie odpuszczał i wciąż był częścią popapranej rzeczywistości młodego bruneta.

Drake skrzywił się, zaciskając palce na trzymanej przez siebie książce.

Odebrał sobie życie. Nieprawdopodobne. Sam z siebie. Zadecydował o końcu własnego istnienia, a może jednak nie...

Młody wampir powrócił myślami do momentu, w którym wkradł się niepostrzeżony do mrocznego mieszkania czarnowłosego mężczyzny. Pamiętał tę ciemność, jej oplatające, zimne macki. Rozkoszny, podjudzający głosik, jego drżenie, przywodzące na myśl ogromnego pazura poruszającego się po szklanej powłoce. To w dół, to w górę. Nie mógł się doczekać tej chwili. Czuł ją całym sobą, dziką rządzę zemsty, może nawet cynicznego mordu, którego do siebie nie dopuszczał. Chciał dać mu tylko nauczkę, by już nigdy więcej w życiu nie wchodził mu w drogę. By nauczył się, że mrok nie był tym, czego pragnął. By porzucił tę zabawę, w której zawsze ginęli niewinni. Tym razem padło na niego i choć Drake domyślał się, kto maczał w tym swoje chude, blade paluszki, nie mógł od tak powiedzieć o tym przyjaciołom.

Westchnął ciężko patrząc najpierw na zasmuconego Yvesa, by ponownie skupić swój wzrok na Chris'ie, który wręcz błagał o jakąkolwiek odpowiedź. Czasem Drake odnosił takie wrażenie, że blondyn na poważnie traktował wszystkie jego słowa, dlatego musiał być wobec nich bardzo ostrożny, aby przypadkiem nie wyjawić, lub nie powiedzieć czegoś niestosownego, co mogłoby mu zaszkodzić.

– Nie Chris. To nie nasza wina...

Chociaż może trochę moja. Nieźle go nastraszyłem. Poza tym, przez to stał się dla nich bezużyteczny, dlatego się go pozbyli...

– Mówiłem wam, że to niebezpieczne. Tak właśnie kończą ci, którzy nie potrafią dobrać sobie towarzystwa. Nie mówmy już o tym. Może pójdziemy teraz coś zjeść przed zajęciami? – zaproponował z większą dozą optymizmu, widząc nietęgą minę Chrisa i bardziej rozpogodzoną twarz Yvesa.

– Pewnie. Zaczekajmy na dziewczyny. Zaraz powinny przyjść – odpowiedział Latynos zabierając swój plecak z podłogi.

Chris nadal nic nie mówił pogrążony we własnych rozmyślaniach.

Ciekawe co takiego usłyszał od ojca.

– Chris posłuchaj – zwrócił się ponownie do chłopaka, obdarzając go surowym, aczkolwiek braterskim w swym wyrazie spojrzeniem. – Udowodniłeś, że naprawdę jesteś moim przyjacielem. Bez najmniejszego zawahania, zrobiłeś dla mnie to, o co nie odważyłbym się poprosić, a ty z jakiegoś powodu wiedziałeś, że tego właśnie potrzebowałem. Pomogłeś mi zdemaskować jego fałsz. Uchroniłeś moją siostrę przed wielkim rozczarowaniem, przed wyjazdem na drugi koniec świata. Przecież nie wiemy, jakim był człowiekiem, prawda?

– Tak, ale obawiam się, że mój ojciec nie odpuści. Te wszystkie morderstwa i w ogóle. Boję się, że będzie chciał przesłuchiwać twoją siostrę – Chris nie wątpił, iż taki scenariusz mógł mieć miejsce, dlatego jeszcze bardziej się zasępił.

– Moja siostra nie zrobiła niczego złego. Niestety po raz kolejny skupiła się na osobie, którą powinna omijać szerokim łukiem.

– Masz rację. Niepotrzebnie was tym zadręczam. Tak tylko o tym wspomniałem – Chris wzruszył delikatnie ramionami, łapiąc się za przedramię.

Drake nie odpowiedział. Wciąż dostrzegał w chłopaku tę pogrążającą w beznadziei niepewność. Ale on wiedział. Domyślał się wszystkiego. Parszywy Ned. Rozpoczął eliminację zbędnych elementów. Kto następny? Ten ludzki sługus, którego wystawił na pożarcie przez napastliwe, osądliwe człowiecze spojrzenia, paszcze pełne szyderczych słów? Jego siostra? Brat? Najbliższa rodzina? Co gorsza przyjaciele? Karina...? Nie. Nie mógł do tego dopuścić. Przecieą wciąż obowiązywał ich pewien układ. On znajdzie szkatułkę, a Ned nie zbliży się ani do rodziny, ani do ludzkich znajomych. W innym wypadku zapomni o przysiędze, którą złożył i nie wręczy mu tego, czego od niego oczekiwano.

Drake już dawno domyślił się, że ta historia, którą usłyszał z ust Neda na samym początku, niedługo po przeprowadzce do tego miasta, była jedną wielką nieprawdą. Zlepkiem fałszywości, podszytej rozsadzającym uczuciem zemsty. Wtedy żywił takie same przekonania. Obecnie – choć wmawiał sobie, że powinien pozostać bezstronniczym – odchodził od zgubnych przekonań i manipulacji mrocznego wampira. Stawał się na pozór człowiekiem i był nim już nie tylko na zewnątrz, ale także i wewnątrz.

Chłopcy porzucili już ten temat przerzucając rozmowę na inne tory. Dyskutowali o zajęciach, o treningach, ogólnie o tym, o czym mogą rozmawiać nastolatki w danej sytuacji. Drake trochę niepokoił się nieobecnością koleżanek. Dyskretnie zasugerował dwóm przyjaciołom, że dziewczyny powinny już tutaj być i czekać z nimi na następne zajęcia. Nie chciał wyjść na nachalnego typa, czy coś, ale ich zniknięcie sprawiło, że poczuł dziwny rodzaj pustki, który nie towarzyszył mu już od dawna.

– Nie martw się. Na pewno zaraz przyjdą. Poszły tylko do biblioteki, bo Karina chciała wypożyczyć jakąś książkę. Oooo spójrz! Już wracają! – Chris zakrzyknął radośnie, klepiąc Drake'a po ramieniu.

Ten szybko odwrócił głowę w kierunku, z którego dochodziły znane mu głosy, chociaż jeden z nich, taki cichy i bardzo nieśmiały, prawie że niesłyszalny dla uszu, od czasu do czasu przebijał się pomiędzy nimi i co najważniejsze nie należał do dziewczyny, lecz Drake bardzo dobrze go rozpoznawał.

Spojrzał spod byka na towarzyszącego dziewczynom chłopaka, po czym założył ręce na piersi, przyjmując bardziej wyprostowaną postawę. Kątem oka zauważył, że Yves i Chris najpierw obdarzają go krótkim spojrzeniem, a następnie patrzą po sobie, by na końcu zgodnie pokiwać głowami. Drake nie wiedział, nawet nie domyślał się cóż takiego mogło w tej chwili chodzić po tych czasem nierozsądnych, przyjacielskich główkach, mimo iż był ciekaw nie zapytał o to wprost. Po prostu wpatrywał się w postać przygarbionego nastolatka, który oplótł swe ciało obiema rękami (wyglądało to tak, jakby próbował się rozgrzać, albo przed kimś ochronić. Zważywszy na okoliczności – raczej chodziło o to drugie) i rozmawiał z niebieskooką brunetką, nie patrząc na jej twarz. Wzrok wlepił w podłogę, gdzieś daleko w tyle za dziewczyną.

Karina położyła dłoń na jego ramieniu, uśmiechnęła się, a następnie odeszła od koleżanek i zblazowanego chłopaka, podchodząc do Drake'a i jego dwóch kompanów. Brunet spostrzegł, że coś zmieniło się w jej zachowaniu, lecz jeszcze nie wiedział, co to takiego mogło być. Wreszcie zatrzymała się obok Chrisa, który podpierał ścianę, stając twarzą w twarz z wyższym od siebie brunetem. Gdy spojrzała w jego ciemne oczy poczuła, jak twarz zalewa jej fala gorąca, dosłownie tak jakby znalazła się w jakiejś saunie, przepełnionej od ciepłego, gęstego powietrza. Odchrząknęła delikatnie, żeby zwiększyć nośność własnego głosu, po czym rzekła już bardziej zdecydowana.

– Daniel chciałby z tobą porozmawiać, ale nie wie, jak zareagujesz na jego prośbę, więc...

– Wysłał ciebie, żebyś zrobiła to za niego? – Drake pokręcił głową z niedowierzaniem. Co za cholerny tchórz! Posługiwać się Kariną jako kartą przetargową do osiągnięcia zbawiennego wybaczenia!

Dziewczyna patrzyła na niego rozszerzonymi oczami. Najwidoczniej zaprezentowana przez bruneta reakcja nieco zbiła ją z tropu, ale nie straciła poprzedniej werwy, szybko mobilizując się do dalszych wyjaśnień. Obiecała, że pomoże w rozwiązaniu tej sprawy.

Daniel wydawał się roztrzęsiony. Karina podejrzewała, że gdyby sam miał wykonać pierwszy krok, nigdy by tego nie uczynił, pławiąc się w odmętach wiecznego poczucia winy i strachu przed szkolnym kolegą.

Tymczasem brązowowłosa wiedziała, że Drake był inny niż się wydawał i potajemnie wierzyła, że wspólnie uda im się wypracować zadowalający kompromis. Poruszyła niespokojnie głową, dając wysokiemu brunetowi znak, iż nie miał racji.

– Nie. Sama zaproponowałam takie rozwiązanie. Rozumiem, że jesteś na niego zły, że nie chcesz z nim rozmawiać. Ale Daniel to naprawdę dobry chłopak. Ukradł twój notes, ponieważ Lucas i jego znajomi zmusili go do tego. Obiecali, że przestaną go prześladować. Chyba nie powinnam mówić o tym wszystkim. Lepiej gdy Daniel to wyjaśni. Proszę porozmawiaj z nim. Dla dobra nas wszystkich – rzekła miękko patrząc głęboko w czarne źrenice, w których odbijał się jej obraz.

Za każdym razem, gdy na nią spoglądał jej obwód się powiększał. Dziewczyna mogła się tylko zastanawiać, czy to dobra oznaka? A może wręcz przeciwnie?

Tymczasem Drake podjął już decyzję. Powierzchownie sprawiał pozory zimnego, nieprzekonanego – duma i zranione wcześniej uczucia oraz towarzyszący im wstyd nie dawały o sobie zapomnieć, podjudzane przez demona zaklętego w czarnym kamieniu, który jako wytrwały wędrowiec przemierzał ścieżkę myśli – od tej najodleglejszej, blednącej, aż po tę, która niedawno zagościła, odnajdując miejsce w jego podświadomości. Chłopak musiał przyznać, że jak na demona, Dagon sprawiał wrażenie naprawdę posłusznego i biernego. Nie próbował nim zawładnąć, zająć miejsce duszy, która być może (albo nie) zajmowała jego ciało. Nie zsyłał uporczywych myśli, realistycznych, dziennych koszmarów. Stał się, jak jego drugi mózg, część niego samego. Czuł, że coraz bardziej rozumiał tę bezkształtną bestyjkę, a ona zapewne znała każdy najmniejszy skrawek jego ciała, lecz co najważniejsze słabej i płochej duszy, bo gdy mroczny demon dotykał jej materii, rozgrzanymi od gniewu i ognia palcami, ta ulatywała gdzieś w bok, w inne miejsce, speszona, urażona jego obecnością.

Zanim zdecydował się oznajmić swoją ostateczną decyzję, spojrzał jeszcze w głąb siebie (co zajęło mu nie więcej niż kilkadziesiąt ziemskich sekund), a następnie zwrócił się z zapytaniem do swej mrocznej połówki. Jak postąpić? Dać mu szansę, a może nie dać? Postąpić jak dobry przyjaciel? Według upodobań kobiety, która znaczyła dla niego więcej niż jego własne zdanie? No właśnie. Wystarczyłoby, że wyrzekła tylko parę słów: zrób to dla mnie, a on błagałby ją na kolanach, by jeszcze raz popieściła uszy tym pragnieniem i potrzebą.

Mroczny demon nie zabierał głosu, niedawno zbudzony ze stanu odrętwienia, w który wprawił go jego Pan. Lecz po chwili, wiedząc, że nadszedł jego moment, że Pan wyrażał wobec niego zainteresowanie, a także prosił o radę, odrzekł:

Czymże byłoby męstwo, gdybyśmy nie odczuwali strachu mój Panie. Najodważniejsi tego i tamtego świata oblewali swe twarze i ciała tym toksycznym płynem. Ten dziki, przejmujący kontrolę, nieokrzesany w swej istocie strach. Jego ludzka powłoka skosztowała go już nie raz w swoim życiu. Karmił się nim, nie błagając o dokładkę, lecz za każdym razem otrzymywał ją na nowo. Stając po środku niekończącego się okręgu. Jakież to znajome uczucie mój Panie...

Piekielny demon zacharczał przeciągle. Ostatnie zdanie, które zdążyło wybrzmieć w jego głowie było znacznie cichsze od pozostałych, stąd Drake śmiał twierdzić, iż demon powoli ustępował, dając mu przestrzeń do rozlania własnych myśli i przekonań. Podziękował Dagonowi – wiedząc, że piekielny czort nie przywiązywał wagi do tego typu uprzejmości – po czym dał upust nagromadzonemu w ustach powietrzu.

– Wysłucham go. Do końca – rzekł przekonany w prawdziwość własnych słów.

Karina ucieszyła się z takiego obrotu sprawy. Wiedziała, że Drake był niepowtarzalnym człowiekiem i przyjacielem. Nie zawiódł jej oczekiwań, co podwyższyło jego rangę w jej oczach. Szkoda, że chłopak nie zdążył wyczytać tego z uśmiechu.

Brunetka odwróciła się do niego plecami, gestykulując energicznie rękę i zapraszając speszonego kolegę oraz dwie koleżanki, którzy stali w połowie dosyć długiego, szkolnego korytarza, na końcu którego znajdowały się drzwi prowadzące do jednej z lekcyjnych sal, a po ich prawej stronie mieściły się schody, dzięki którym uczniowie przedostawali się na wyższe piętro. Zaobserwował jak Coralin łapie Daniela za jedną rękę, a Jennifer za drugą.

Ciało nastolatka najpierw stężało, a następnie zmiękło poddając się niewielkiej sile, napierającej z zewnątrz. Wiedział co czuł, gdyż do niedawna on odczuwał coś podobnego. Mimo wszystko – ze spuszczoną głową – podążył w kierunku wytyczonym przez dwie młode Brytyjki, w myślach wzywając wszystkich świętych i samego Najwyższego Pana, aby dopomogli go w potrzebie.

Brunetka ustąpiła miejsca nadchodzącemu nastolatkowi, przystając obok zaciekawionego Chrisa i jeszcze bardziej zaintrygowanego Yvesa. Oboje obserwowali tę scenę z nieukrywaną żarliwością. Zastanawiali się, jak też zachowa się ich drogi przyjaciel. Skarci Daniela, a może jednak pojedna się z nim po bratersku? Wszystko mogło się zdarzyć, a ta niewiadoma podsycała wewnętrzny płomień ciekawości.

Wreszcie Daniel stanął przed osobą chłopaka, wlepiając półprzytomny wzrok w jego czarne, ciężkie buty. Chyba gustował w tego rodzaju obuwiu, ponieważ Daniel nie zaobserwował innego na jego stopach. Wiedział, że zachowuje się jak idiota, po prostu jak tchórz, ale nie potrafił inaczej.

Kiedy Coralin i Jennifer puściły jego dłonie, aby odejść na bok i dołączyć do Kariny i chłopaków, poczuł jak serce wyrywa się do przodu, chcąc dogonić odchodzące dziewczyny. Przez krótką chwilę nie widział nic, prócz czarnych mroczków, odbierających zmysł wzroku, lecz nagły impuls w postaci czyjegoś zniecierpliwionego tonu sprowadził go na ziemię.

– Słyszałem, że masz mi coś do powiedzenia. Śmiało. Chyba chcesz mieć to już za sobą?

Daniel nie wierzył w to, że Drake przejął inicjatywę, która tak naprawdę miała stać się jego udziałem. Nadal nie potrafił wyrzucić z siebie słowa. Było mu tak głupio. Tak wstyd.

Brunetka widząc zafrapowanie kolegi podeszła i delikatnie szturchnęła go w ramię.

– Daniel, Drake obiecał, że z tobą porozmawia i wysłucha cię – powiedziała.

– Nie wiem jak to powiedzieć – zaskomlał cicho. Bał się, że chłopak go nie zrozumie. Wyśmieje, obrazi, pobije.... Ale czy to wszystko, czego się obawiał, miało teraz jakikolwiek sens? Przecież tak naprawdę jedyna sprawa, jaka mu doskwierała to poczucie winy i właśnie niewiedza odnosząca się do zachowania bruneta. Lecz jeśli nie zawalczy o tę wiedzę, to przecież nigdy się nie dowie, co tak naprawdę siedziało w głowie strasznego kolegi.

Wydawało się, że nic dobrego, dlatego też takie podejście do sytuacji odstręczało Daniela, a chłopak nie wiedział, że brunet doskonale go rozumiał. Może w tej chwili jawił się jako emanacja chłodności i wyrafinowania, lecz w rzeczywistości pragnął by chłopak wyrzucił to wszystko co ciążyło mu na sercu i aby wreszcie mogli zakończyć tę bezsensowną tyradę.

– Ale ze mnie frajer. Czegoś chcę, ale nawet nie potrafię normalnie się wysłowić – prychnął z pogardą. – Drake... chciałem... chciałem cię bardzo przeprosić. Wiem, że jesteś na mnie zły. Zresztą wcale ci się nie dziwię. Sam bym był, gdybym był na twoim miejscu. Przyznaję się do tego, że ukradłem twój pamiętnik i przyznaję się też, że dałem go później Lucasowi. Ten dupek codziennie mnie dręczył. Chodził za mną i wyzywał od łajz, męskich dziwek i wolę nie przytaczać innych epitetów, którymi mnie określał... – Chłopak skrzywił się, lecz po chwili znowu kontynuował.

– Powiedział, że jeśli uda mi się zdobyć twój notes, to da mi wreszcie spokój. Nie wiedziałem, czy mówił to na poważnie, ale uwierzyłem mu, bo bardzo chciałem w to wierzyć – spojrzał na Drake'a w sposób, w jaki patrzą małe, skrzywdzone przez los dzieci. – Naprawdę żałuję tego co zrobiłem. Jeśli chcesz mnie uderzyć, albo zemścić się na mnie w inny sposób, proszę bardzo. Wiem, że zasłużyłem. Jeszcze raz przepraszam – zakończył przemowę, gdyż z każdym kolejnym słowem, czuł jak język zaczynał mu się plątać. Zerkną jeszcze na Karinę, której twarz ozdabiał drobny, rozgrzewający serce uśmiech.

– Dziękuję Karino. Dobra z ciebie przyjaciółka – Ponownie – jak na rozkaz – spuścił głowę, oczekując na sąd, a następnie na ostateczny werdykt.

Wszyscy – to znaczy czający się pod ścianą Yves, Chris i Karina, którzy w tej ciężkiej do przezwyciężenia chwili pełnili rolę ściennych podpórek. Coralin oraz Jennifer stały nieopodal Daniela, dosłownie zaraz za jego plecami patrząc na posturę korzącego się chłopaka. Jedna z nich zerkała na niego ze zrozumieniem, druga zaś z ukrywaną – pod pewnymi względami, chociaż Drake potrafił odczytać tę emocję z wyrazu jej oczu – pobłażliwością, ale także czymś w rodzaju cynizmu. Chyba nie mogła się nadziwić, dlaczego Daniel zachowywał się w ten sposób przez całe życie. Przecież w końcu musiał się nauczyć, iż nie będzie mógł do woli chować głowy w piasek, jak jakiś struś. Należało walczyć o siebie, o swoje marzenia, o swoje dobre imię i godność, i miała nadzieję, że górujący nad nim brunet wreszcie mu to uświadomi. No bo któż inny, jak nie on?

Drake westchnął ciężko, wydobywając powietrze, które zaścielało najniższe osadzone ścianki jego płuc, po czym uniósł ręce, aby skrzyżować je na piersi.

Daniel widząc ten gest – zapewne pomyślał, iż Drake szykuje się do ataku. Teraz dopiero poczuje, co to znaczy ból... mógł dać się nawet pokroić, że takie myśli krążyły teraz w jego głowie – zacisnął mocno powieki jeszcze bardziej pochylając głowę, przytykając koniuszek brody do okrytej miękką bluzą, klatki piersiowej.

Przechodzący obok nich uczniowie – podobnie jak Daniel – obierali taktykę zachowawczą. Coś podpowiadało im, iż nie należało mieszać się w tego typu sprawy, a tym czymś był strach i pewnego rodzaju odpychające uczucie, roztaczające się niewidzialną woalką wokół ciała młodego bruneta. Tak działała niezawodna moc mrocznego demona z medalionu.

Panujące poczucie dyskomfortu i napięcia chwili trwałoby w nieskończoność, gdyby nie słowa bruneta, który w trakcie zażaleń składanych przez blondyna, zdążył zaplanować, co powinien odpowiedzieć i co najważniejsze, jak zachować się w tej sytuacji. Musiał pamiętać, że wszyscy na niego patrzyli – nie tylko przyjaciele, ale większość szkoły, głównie ci, którzy przemierzali tamten korytarz w celu przedostania się na schody.

– Spójrz na mnie – rzekł neutralnie i w miarę spokojnie. Zależało mu na tym by przeprowadzić tę rozmowę – jak to mawiano – twarzą w twarz. A nie twarzą w... ciężko to było określić.

Daniel dygnął, ale jak na komendę uniósł głowę i spojrzał mu w oczy.

Słaby umysł, słabe oczy...

Pozostali uczynili to samo, co chłopak. Może nie patrzyli prosto na jego oczy, ale na pewno obserwowali ułożenie zmarszczek na twarzy, które potrafiły powiedzieć naprawdę wiele o danej osobie.

– Wiem, jak to jest być poniżanym. Mnie też kiedyś prześladowano, ale jak widzisz nie załamałem się z tego powodu. Jestem kim jestem, ponieważ sam tego chciałem. Nie poddałem się i bez względu na wszystko pokazałem, że jeśli czegoś chcę, to osiągnę to. I ty możesz zrobić dla siebie to samo. Masz przy sobie wspaniałych ludzi, którzy ci pomogą – Powiódł wzorkiem po swoich przyjaciołach, zaczynając od Yvesa, kończąc na Jennifer i powracając na twarz Daniela. – Lecz najważniejsze w tym wszystkim jest to, żebyś ty nigdy w siebie nie zwątpił i dobrze czuł się z samym sobą. Jeśli chodzi o mnie to nie masz mnie za co przepraszać. Sam jestem sobie trochę winny. Mogłem go bardziej pilnować – zaśmiał się nerwowo.

– A co do Lucasa i jego bezmózgiej bandy, raczej już nie wejdą ci w drogę. No chyba, że pobłądzą, wtedy osobiście się nimi zajmę. Masz moje słowo.

– Jej! Witaj z powrotem Daniel! Tak się cieszymy! – Chris nie mógł się doczekać, aż Drake skończy – nie to, że przemowa bruneta go znudziła. Bardzo mu się spodobała. Słuchał jej z przyjemnością i z jeszcze większą satysfakcją, gdyż wiedział, iż dobrze kiedyś zrobił, ofiarując brunetowi swoją przyjaźń i zaufanie. Nie zważając na początki ich znajomości, Drake koniec końców okazał się być naprawdę wspaniałym człowiekiem i tej myśli trzymało się każde z nich.

Nawet Daniel, który rozluźnił mięśnie na ramionach, a jego serce nie wykonywało już mocnych uderzeń, niczym tętent spadających głazów – dlatego, gdy tylko przyjaciel zamknął usta, chłopak podbiegł do ucieszonego Daniela i wyściskał go za wszystkie czasy.

– Dziękuję za tę radę. Czasem ciężko być sobą...

– Nie musisz nic mówić. Doskonale wiem, jak to jest być innym.

Daniel wiedział, był przekonany, że Drake nie oszukiwał go. Był z nim szczery, na tyle na ile mógł być i naprawdę po raz pierwszy od dłuższego czasu poczuł wobec niego zupełnie coś innego niż strach, czy niechęć.

– Cieszę się, że nadal będę mógł się z wami kumplować. Trochę mi tego brakowało. Drake, oni naprawdę nie mylili się co do ciebie. Jesteś naprawdę dobrym kolegą. Może uściśnięcie dłoni na przypieczętowanie naszej zgody? – Sam sobie nie mógł się nadziwić, iż odczuł w swym wnętrzu taki przypływ śmiałości względem wysokiego bruneta, który zaledwie kilka minut temu wydawał się być mroczny i nieprzychylny, jak potężna góra, której czubek okrywa gęsta, nieprzepuszczająca światła mgła.

Drake pokiwał głową i uścisnął dłoń blondyna. Słuchając przy okazji wesołego trajkotania Chrisa oraz Yvesa, którzy nieustannie o czymś komunikowali.

Ich młode umysły nawet na chwilę nie przejęły się pewnym, drobnym, istniejącym faktem. Był tam ktoś jeszcze. Może nie znajdował się bardzo blisko, lecz z furią w niebieskich tęczówkach i wściekłością wymalowaną na twarzy obserwował ten szczęśliwy obrazek, złoty teatrzyk, na myśl którego dostawał drgawek i uczucia nudności. Pora opuścić kolejny celownik. Utracił następną ofiarę, popychadło, na którym mógł odreagować swoje domowe problemy.

– Tow... Bawi się w superbohatera – Wysoki, tłusty łysol nie dokończył. Wypowiadając, a raczej zaczynając wypowiadać nazwisko bruneta, zawiesił się, jakby obawiał się, że Drake je usłyszy i skieruje w jego stronę ten smagający niewidzialnymi biczami wzrok.

Pamiętał tę potyczkę w parku, jakże mógł zapomnieć. Szalejące kruki w klasie. Nie do pojęcia. Uniósł wyżej ramiona, by zakryć puchate policzki.

Drugi z kompanów – wężowy łebek – nie odzywał się. Tak samo przygaszony jak pierwszy, nie szukał już zwady. Osiągnięcie zemsty było rzeczą nierealną. Jedynie Lucas wciąż wierzył w jej powodzenie.

– Baw się Townshend. Ale ja zapamiętam i kiedyś obiecuję, że cię zniszczę. Jeszcze nie wiem jak, ale to zrobię.

W tym samym czasie, gdy chłopak wypowiadał te słowa, usta czarnowłosego mężczyzny, ukrytego w cieniu szkolnego muru, drgnęły. Nie wypełzł na nie uśmiech, ani żaden grymas – po prostu pomyślał, że mroczny pan będzie zadowolony, bo oto zasiano kolejne złe ziarno. Nadchodzące żniwa miały okazać się być dla nich urozmaicone.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro