Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

3.

💎💎💎

Druga połowa stycznia była tak samo mroźna, jak ta pierwsza i nie zachwycała wiecznie podenerwowanych, gderających mieszkańców Londynu. Dodatkowo dzisiejsze niebo osnute grubą – nieprzepuszczającą światła – warstwą chmur, potęgowało uczucie melancholii i bezsensu, mocno zakorzenionych w niewyspanych, udręczonych umysłach.

Dął mocny, zimny wiatr. Podłużny materiał kolorowej flagi łopotał, unoszony przez porywiste podmuchy, przeskakując, zmieniając swą pozycję. Właśnie kończyli wykonywać czwarte okrążenie. Na dźwięk trenerskiego gwizdka, wszyscy zawodnicy zatrzymali się w jednym długim rzędzie, po czym dobrali się parami, aby poćwiczyć precyzję w podaniach.

Drake wybrał Chrisa, a raczej to blondynek podbiegł do wysokiego bruneta i poprosił o jego towarzystwo. Drake chętnie się zgodził. Chris był nie tylko jego najlepszym przyjacielem – oprócz Yves'a – ale także niezastąpionym partnerem. Yves, jako bramkarz zespołu trenował zazwyczaj z innymi bramkarzami i zawodnikami.

Zimny wiatr nie przeszkadzał im w rozgrywaniu piłki. Non stop rozgrzewali mięśnie, biegając, podskakując, manewrując z piłką. Wreszcie rozgrywając symulacje meczy. W końcu przygotowywali się do niezwykłego widowiska – pucharu mistrza Anglii, oczywiście w lidze międzyszkolnej. Najlepsze juniorskie kluby stawały naprzeciwko siebie, tocząc zacięty bój o to wspaniałe, prestiżowe wyróżnienie.

Trener Campbell mocno wierzył, iż jego tegoroczna drużyna zdobędzie nagrodę i zatryumfuje w piłkarskim świecie, pokazując się od jak najlepszej strony, pokonując nieugiętych, przemądrzałych rywali. Chłopcy wylewali siódme poty, trenując pod czujnym okiem, czasem surowego trenera. Lecz dzisiejszy dzień mogli zaliczyć do jednego z najbardziej łagodnych i udanych. Niskie temperatury – co paradoksalne – potrafiły zmiękczyć nawet największych twardzieli. Niektórym przydawały zawziętości, tak jak chociażby młodemu brunetowi, który bawił się z piłką, nie wykorzystując przy tym zbyt wielu sił.

Blondynek zamiast patrzyć i skupiać się na okrągłym przedmiocie, dziwnym wzrokiem wodził za Drake'iem, zmuszając go do nagłej refleksji.

– Coś się stało? – zapytał, gdyż nie mógł już dłużej znieść ciężkości i nachalności jego spojrzenia.

Chłopak, jakby nagle się ożywił, ciesząc się, iż kumpel zadał to pytanie.

– Wspominam nasz wypad do Winter Wonderland – rozmarzył się, lekko posyłając piłkę zaraz pod nogi przyjaciela.

Drake przechwyciła ją bez większych trudności. Popatrywał na trenera, który zdawał się w ogóle nie zwracać na nich uwagi.

– I tak się zastanawiałem. Nie chcę być wścibski, ani nic z tych rzeczy. Na ogół taki nie jestem, nie plotkuję i tak dalej...

– Nie mam pojęcia, co takiego znów wymyśliłeś – Drake podrzucił piłkę w powietrze i odbiła ją głową, tym samym naruszając wcześniej nastroszone włosy.

Chris zwinnie ją przechwycił, z powrotem ją uziemiając. Zachowywał się tak, jakby wcale nie miał ochoty na kopanie piłki, czy wykonywanie skomplikowanych trików. Nie zwracał nawet uwagi na trenera, który krzyczał i rozprawiał donośnym głosem, na temat lenistwa jednego z zawodników. Drake wolał uniknąć takich komentarzy, w związku z tym dostosowywał się do każdego słowa, wypowiedzianego przez trenera. Być może dlatego mężczyzna zapałał do niego taką sympatią.

Chris już otwierał usta, chcąc coś powiedzieć, lecz głośny, przeszywający powietrze i bębenki, niczym strzała, dźwięk przeszkodził mu w tym. Trener dął w gwizdek z taką mocą, że wszystkie żyły wyskoczyły mu na szyję, pulsując w tym samym rytmie.

– Dokończymy później – Blondyn zaśmiał się, biegnąc w stronę niecierpliwego trenera.

Ponownie – wszyscy zawodnicy – ustawili się w jednym, długim rzędzie, patrząc wyczekująco na piłkarski autorytet. Brwi mężczyzny stroszyły się groźnie, a usta nie wykrzywiał ani cień najmniejszego uśmieszku. Przechodził się w tę i we w tę, spoglądając na każdego z chłopców z osobna. Gdy jego oczy spoczęły na sylwetce młodego bruneta, twarz jakby pojaśniała i rozpromieniła się, nie tracąc jednak wcześniejszej zaciętości. Po zakończeniu krótkiego obchodu przystanął w rozkroku, sprawiając wrażenie silnego i zdecydowanego.

– Ostatnie tygodnie mogły wydawać się wam ciężkie, a moja osoba nieznośna. Owszem nie zaprzeczam, tak właśnie było. Ale nie robię tego, dlatego, żeby zniechęcić was do tego sportu. Nie. Robię to dlatego, żeby uzyskać od was maksimum mocy i zaangażowania – Znów zaczął krążyć, patrząc swym uczniom prosto w oczy. – Czekają nas ciężkie mecze, zdolni przeciwnicy, którzy walczą do samego końca. My również będzie walczyć. Podejmiemy ten bój i go zwyciężymy, a wiecie dlaczego? Bo mamy tajną broń – Stanął naprzeciw Drake'a patrząc centralnie na jego twarz.

Brunet przyjął to nieme wyzwanie i nie ugiął się pod jarzmem ciężkiego spojrzenia. Parł w zaparte, zwyciężając tę małą batalię.

Mężczyzna odwrócił się, stając do niego plecami.

– Panie Townshend, dzisiaj to pan dowodzi. Proszę wybrać drużynę.

Drake spoważniał. Wyczytał aluzję trenera, inni też się domyślili.

– Levis. Przeciwna drużyna. Ruchy! – gwizdnął, oddalając się w stronę ławki rezerwowych.

– Masz u niego względy – Chris szturchnął Drake'a w rękę.

– Wolałbym nie mieć – Ten tylko posłał trenerowi przelotne spojrzenie i zabrał się za kompletowanie grupy.

Owszem, nie można było zaprzeć, posiadał to coś. Ten instynkt przywódczy, gen dominanta, lidera, dowódcy zespołu. Siła i zdecydowanie biły od jego osoby, przejawiając się w słowach oraz czynach. Szybko – co wprawiło go w niemałą konsternację – odnalazł język z własną drużyną, której został kapitanem i co najlepsze, nikt nie zachowywał się tak, jakby miał mu za złe, że trener bardziej afiszuje go od innych. Każdy z nich pracował na wspólny sukces, osiągnięcie szczytu i to było dla niego czymś wspaniałym, pięknym. Przekonał się, że ludzie nie zawsze byli podli i mściwi wobec siebie. Wspólny cel mógł zjednoczyć nawet najbardziej zwaśnione jednostki.

Trener Campbell obserwował sparing z bezpiecznej, wygodnej odległości, wodząc wzrokiem za rozbieganymi piłkarzami. Poznali już swoje pozycje, rozpoczęli rozgrywkę. Pierwsze co rzuciło mu się w oczy to bardzo dobre zorganizowanie w szeregach drużyny pod egidą pana Townshenda – zdolnego sportowca, który był czymś więcej niż tylko kupą mięśni i talentu do kopania piłeczki. Był także niezwykle bystry, charyzmatyczny i analityczny, w tym co robił. Rzucał polecenia w eter, rozmawiał indywidualnie z każdym z zawodników z własnej drużyny. Doradzał, a oni go słuchali, gdyż wiedzieli, że miał rację. Nie przeciwstawiali się. Może kilku z nich czuło zazdrość, ale nie pokazywali tego po sobie. Grali, jak najlepiej potrafili, a szło im całkiem dobrze, wręcz profesjonalnie – pomyślał trener Campbell. Nadzieje i przekonania, które żywił wobec ciemnowłosego młodzieńca, sprawdziły się. Dzięki świetnej grze, ale przede wszystkim zgraniu i precyzji rozgrywających oraz napastników, drużyna Drake zwyciężyła nad przeciwnikami z miażdżącą przewagą. Dobrze, że była to tylko niewinna zabawa, gdyż pozostali mogli poczuć się urażeni tym zjawiskiem.

Zziajani, czekający na koniec dzisiejszych mąk podpełzli do trenera, wsłuchując się w surowe prelekcje.

– Wspaniale, ale pamiętajcie mogło być lepiej. Nie chcę żebyście osiadali na laurach – rzekł. – Drake doskonała taktyka. Świetnie rozegrany mecz, cóż więcej mógłby dodać. Levis pogubiliście się trochę na tym boisku – zaśmiał się krótko.

Levis skrzywił się zaczesując długie włosy do tyłu, przygładzając je do mokrej od potu skóry głowy.

– Czasem tak bywa panie trenerze. Ktoś musi być lepszy, ktoś gorszy. Gratulacje chłopaki. Byliście świetni. Drake jest naprawdę świetnym kapitanem – Levis uniósł kciuk do góry, odsłaniając zęby.

Brunet kiwnął jedynie nieśmiało głową.

– Zgadzam się, w związku z tym w obecności was wszystkich, chciałbym mianować naszego przyjaciela wice kapitanem drużyny. Czy ktoś ma jakieś wątpliwości? – Mężczyzna powiódł spojrzeniem, po wszystkich zgromadzonych tam twarzach.

Drake również to uczynił. Poczuł ogromny wstyd, wyobrażając sobie, że stoi nagi na środku boiska, a rozwrzeszczany tłum skanduje jego imię oraz wulgarne słowa.

Wypnij się! Wypnij się! Pokaż kształty!

Otarł z czoła kilka spływających kropel. Wcześniejszy drobny śnieżek, przerodził się w mżawkę.

– Nie panie trenerze – Po krótkiej chwili wszyscy krzyknęli zgodnie, rozpoczynając rytuał gratulacji i klepania go po plecach, ramionach, bądź nawet tyłku.

Nowy Drake zaczął się do tego przyzwyczajać, a nawet to lubił. Stary Drake zapewne oddałby takiemu delikwentowi i to ze zdwojoną siłą, aż poleciałby za ogrodzenie boiska. Szczerzył się jak głupi, czując niewysłowione szczęście i radość.

– Dobrze. Zatem panie Townshend gratuluję. Awansował pan – podszedł do chłopaka z przygotowaną dłonią do uścisku.

Drake czym prędzej ujął ją, bojąc się, ze mężczyzna jeszcze się rozmyśli, albo że to jakiś głupi żarcik.

– Dziękuję panie trenerze.

– Mam nadzieję, że nie zawiedziesz moich oczekiwań na mistrzostwach. Zamierzam umieścić cię w pierwszym składzie.

– Porażka absolutnie nie wchodzi w grę, panie trenerze. Skopiemy im nie tylko tyłki – rzekł tonem pełnym pasji i oddania.

Trener uśmiechnął się i pokiwał głową.

– Postawa godna pochwały – zwrócił się do chłopaka bezpośrednio. – No dobrze. Na dzisiaj to tyle. Biegnijcie do szatni i nie zapomnijcie wziąć ze sobą waszych przepoconych skarpet. Nie zamierzam ich później zbierać i prać – potrząsnął groźnie palcem, choć chłopcy wiedzieli, że stroił sobie żarty.

Ostatnimi czasy trener miał bardzo dobry humor, a jak przystało na potulnych zawodników, nie dociekali powodu przemiany zachowania surowego trenera. Wszyscy jak jeden mąż potruchtali grzecznie w stronę ciepłej, ogrzanej szatni.

– Należało ci się.

– Dzięki – Drake uśmiechnął się do jasnowłosego chłopaka, idącego zaraz obok niego.

– Wreszcie mamy super okazję, żeby się napić. To co? Idziemy? – Ciemnowłosy Latynos wgramolił się pomiędzy sylwetki dwóch przyjaciół, wieszając się im na szyjach.

Jednego z nich obejmował z łatwością, drugiego zaś – z lekkim trudem, rozciągając chyba wszystkie najmniejsze mięśnie oraz żyły w rękach.

– Bardzo chętnie, ale ja stawiam – zarzekł się brunet.

– Nie będziemy się sprzeciwiać! – Chłopcy krzyknęli w tym samym czasie, a Drake po raz kolejny pomyślał sobie, że ta zwariowana dwójka nie ma sobie równych.

💎💎💎

Wybrali – to znaczy Chris i Yves zdecydowali, gdzie mogliby spędzić te kilka chwil w ich małym, męskim gronie – jeden z przyjemniejszych, przytulniejszych lokali, mieszczących się nieopodal szkoły, do której uczęszczali.

Na zewnątrz robiło się coraz zimniej. Temperatura zaliczyła ogromny spadek z kilku stopni poniżej zera do kilkudziesięciu. Mrozy przybierały na sile, a zmęczeni tym stanem rzeczy Londyńczycy znów poczęli narzekać. Zresztą nie było takiej pory roku, czy zjawiska atmosferycznego, czy nawet rzeczy – w odniesieniu do innych aspektów – nad którymi drodzy mieszkańcy tej przecudownej stolicy Anglii, nie narzekali by. Za dużo słońca – źle, za dużo śniegu – źle. Zimno – mogłoby być cieplej. Ciepło – mogłoby być chłodniej. Wiecznie niezadowoleni, ale jak mawiało porzekadło, jeszcze nie narodził się ten, który by wszystkim dogodził i z tymi słowami należało się zgodzić.

Tak, jak wcześniej postanowili zamówili po jednym kufelku niskoprocentowego piwa, żeby móc później w stanie trzeźwym o własnych siłach wrócić do domów, po czym wygodnie rozsiedli się przy jednym ze stolików.

Rozbiegany Latynos, który wcale nie wyglądał na zmęczonego po morderczym treningu, zafundowanym przez trenera Campbella, podbiegł do jednego ze stolików, ulokowanego blisko okiennic. Stwierdził, iż to najlepsza miejscówka, gdyż będą mieć bardzo dobry widok na ulicę.

I cóż chcesz tam zobaczyć mój przyjacielu? Przejeżdżające samochody? Przemieszczających się ludzi? Witryny sklepowe? Okna kawiarni? W paru słowach nic nadzwyczajnego, wszystko co zapewne widziałeś już z milion razy w swoim życiu.

Mimo to żaden z przyjaciół nie protestował i zajął miejsca obok Yvesa.

Drake skosztował odrobinę słomkowego płynu, wyglądem przypominającego trochę rozcieńczony mocz, po czym stwierdził, iż nie smakował tak tragicznie, jak wyglądał. Kolejny punkt dla chłopaków.

Przechodzący ulicą starszy mężczyzna spojrzał centralnie na ich trójkę, siedzącą za oszkloną szybą, a następnie spuścił wzrok i szeptał coś pod nosem. Na ogół inni ludzie nie zwracali uwagi na siedzących w lokalu gości, lecz gdy to już czynili, odwracali wzrok po kilku sekundach, nieświadomie przenosząc go na coś innego, być może bardziej interesującego. Tak właśnie działał ludzki mózg, zapewne nawet nie zapamiętywali twarzy napotkanych przez siebie osób, co czasem mogło okazać się błędem.

Jasnowłosy niziołek i ciemnoskóry brunet rozpływali się nad talentem kumpla, nie znajdując odpowiednich słów na wychwalenie jego umiejętności, co przysparzało młodemu wampirowi wielu miłych, ale zarazem niekomfortowych emocji. Jeszcze nie przywykł do nadmiernego zachwycania się jego osobą. Dotąd nie chwalono go za talenty, czy poczynania, podejmowany trud. Obecnie znaleźli się tacy, którzy zapragnęli go doceniać, a nawet wspierać jego dążenia, w drodze ku doskonaleniu własnego siebie.

Przytakiwał jedynie głową i słuchał, co wiecznie rozgadany, roześmiany Yves miał do powiedzenia. Ten czas – który spędzał z chłopakami – mijał bardzo szybko. Nim się obejrzał kurtyna mroku zaczęła opadać na zmęczony dziennym życiem Londyn, utulając miasto do snu, jednocześnie wskrzeszając energiczną atmosferę miejskich, nocnych klubów.

Jasnowłosy nastolatek mieszał słomką, bursztynowy płyn, znów przyglądając się koledze tym tajemniczym spojrzeniem.

– Z takim zawodnikiem jak ty, na bank wygramy z tymi fajtłapami. Mogę nawet się założyć. Kto chce się ze mną założyć? Chris? Chcesz się ze mną założyć? – Zielonooki chłopak nie kontrolując wcześniej powziętego odruchu, skierował się w stronę Chrisa, mocno trącając go w ramię, tak iż chłopak upuścił niebieską słomkę na podłogę. Gdy zobaczył, że niezadowolony kolega zaczął się po nią schylać, bąknął.

– Przepraszam.

– Spoko. Nic się nie stało – rzekł blondyn.

– Chris. Nie dokończyliśmy naszej wcześniejszej rozmowy – siedzący naprzeciwko nich brunet przerwał chwilę uprzejmości, dwójki oddanych sobie przyjaciół.

Oboje spojrzeli na niego w tym samym czasie, jakby czytali sobie nawzajem w myślach. W tym samym czasie za ich stolikiem, usiadła jakaś grupka nastolatków, w podobny wieku, co trójka naszych bohaterów. Zachowywali się bardzo głośno i nieodpowiednio, ale cóż... nikt nie był w stanie wyprosić ich z tego lokalu. Uiścili odpowiednią należność za piwo i przekąski, to wystarczyło, by kupić sobie trochę wolnego czasu, w takim właśnie miejscu, zapominając o wszelkich zasadach dobrego zachowania, wyrażając chęć zaimponowania znajomym. Może którejś z koleżanek?

Chris zerknął przez ramię Drake'a, lekko wychylając się w lewo, po czym znów powrócił na wcześniejszą pozycję, a wzrok utkwił na twarzy bruneta, co nieco zaniepokoiło tego drugiego. Niebieskooki przyjaciel bywał czasem nieprzewidywalny, zupełnie jak jego ojciec, będący przecież gliną – zawód zobowiązywał.

Chłopak poprawił się na krześle, rozpierając się na nim, przyjmując wygodniejszą postawę, a grupka za nim kwiczała, jak świnki w oborniku. Rechotali z nieprzyzwoitego żartu opowiedzianego przez jedno z nich.

– Cieszę się, że przypomniałeś – mrugnął do Drake'a. – Drake, powiedz, ale tak szczerze, szczerze. Obiecuję, że to co zostanie tutaj powiedziane nie wyjdzie poza mury tego lokalu.

– Ale my przecież stąd wyjdziemy, nie? Chyba nie zamierzamy tu nocować? – odezwał się nieproszony Yves.

Drake zaśmiał się głośno, co sprowokowało wścibskie, nachalne spojrzenia grupki nastolatków.

– Może powinieneś zostawić tutaj te błyskotliwe pomysły – Chris również zaniósł się śmiechem.

– Cóż ja poradzę, że tylko takie przychodzą mi do głowy. Powinniście się cieszyć. Nigdy się wam nie znudzę, a jeszcze ile rozrywki ze mną macie.

– Same korzyści – zaaprobował brunet.

– Czujesz coś do Kariny? – Blondyn zapytał odważnie, łamiąc aurę śmiechu i wesołości pomiędzy dwójką chłopaków.

Yves zamknął usta, które teraz uformował w łuk, natomiast Drake spoważniał, przez chwilę myśląc, że chyba się przesłyszał. Zamierzał udać Greka, lecz zapobiegawczy Chris uprzedził go i pospieszył z wyjaśnieniami.

– Widziałem, jak zachowywałeś się wobec niej podczas naszego wypadu. Ciągnęło was ku sobie. Nie zaprzeczaj – Chłopak poruszył brwiami, co wyglądało nieco zabawnie, zważywszy na sytuację i okoliczności, w jakich rozpoczął ten temat.

Mięśnie na twarzy, szyi, rękach oraz całym ciele stężały, powodując sztywne uczucie dyskomfortu i ciężkości. Każda najmniejsza synapsa podpowiadała mu, radziła, by wstać, rozprostować troszeczkę nogi, utorować krwi drogę, którą mogłaby przepłynąć. Wreszcie nabrawszy odpowiedniej ilości sił – uciec, unikając odpowiedzi na to jakże trafne, ale zarazem nieoczekiwane pytanie.

Siedzący za brunetem nastolatkowie nagle wybuchnęli końskim śmiechem, jeden po drugim, zarażając się nawzajem. Ciekawe co ich tak bawiło? Nie odpowiadał.

Chris i Yves – chociaż w głównej mierze Chris – niecierpliwili się. W końcu dostrzegli tę zmianę w zachowaniu chłopaka, a jego milczenie zdawało się krzyczeć i wzywać o pomoc. Najwidoczniej to jeszcze nie ten moment, w którym mógłby spokojnie zwierzyć się ze wszystkiego, co grało w jego duszy. Ale czy to znaczyło, że wciąż im nie ufał? Złapał za kufel, obracając go wokół osi, na ładnie wypolerowanym stoliczku.

– To nasza koleżanka. Mam ją źle traktować? – zapytał, przerywając krępującą ciszę, która zalęgła się w powietrzu, niczym szczury w ciemnym, ciasnym miejscu.

Chris zmarszczył brwi, a Yves wlepił wzrok w przeszkloną szybę, nadstawiając lewego ucha. Zazwyczaj bardzo gadatliwy, teraz ucichnął przekazując pałeczkę najlepszemu przyjacielowi. Chris bardziej znał się na tych detektywistycznych, dochodzeniowych sprawach.

– Zapytam inaczej. Czy prawdą jest, że bardzo lubisz naszą koleżankę? – postawił znak zapytania, który zawisł w powietrzu, niczym ostrzegawczy sygnał. Zniżony ton głosu blondyna, zainteresował nawet Yvesa, który przestał wgapiać się w szybę i brudne smugi, i przeniósł oczy na profil jasnowłosego kumpla, analizując ułożenie krostek pojawiających się na jego skroniach.

Gromadka z tyłu uspokoiła się, przez co Drake mógł bardziej skupić i uporządkować swoje myśli. Pytanie Chrisa należało do tych z pokroju bardzo niesprawiedliwych, niefortunnych można by było rzec. Jeśli odpowie tak, to będzie oznaczało, że przyznaje się do tego, że lubił Karinę. Nawet więcej, że darzył ją głębszym uczuciem, niż przyjaźń. Jeśli odpowie nie, wówczas chłopcy pomyślą sobie, że nie akceptuje ich starej i serdecznej przyjaciółki.

Przeklął spryt i umiejętności wywiadowcze młodszego kolegi, który dodatkowo bardzo przypominał własnego ojca. Zwłaszcza, gdy w mózgu włączał mu się tryb kombinowania. Drake lekko się uśmiechnął, krzyżując ręce na piersi, by dodać sobie nieco odwagi. Chociaż zdjął kurtkę i miał na sobie tylko cienką bluzę czuł niewiarygodne gorąco, rozlewające się na całe ciało, od wewnątrz, jakby ktoś wylał na niego kanister z benzyną i podpalił go. Poruszył brwiami i zacisnął zęby.

– Nie wiem do czego zmierzasz?

Chris czekał na taką odpowiedź. Zdawało się, że całkowicie dominuje w tej wymianie poglądów i chyba dobrze się z tym czuł.

– Proste pytanie. Tak, albo nie.

– Dla ciebie może tak, ale dla mnie nie. Nie mogę udzielić jednoznacznej odpowiedzi.

– Dlaczego? – żachnął się blondynek.

Drake poczuł, jak fala wściekłości i tłumionej agresji w nim narasta. Uczył się z nimi żyć, kontrolować je, ale w takich chwilach jak ta, uczucia te zrywały się z grubych łańcuchów, kąsając boleśnie, raniąc go od wewnątrz. Oderwał palce od szklanego kufla i przeniósł dłonie pod stół, zaciskając pięści. Już nie potrafił ukryć niezadowolenia i złości. Widzieli to i domyślali się, ale miał to gdzieś. Chris pozwolił sobie wejść na niebezpieczny grunt, postawił stopę tam, gdzie nigdy nie powinien jej stawiać, w miejscu, którego winien się wystrzegać i nie przekraczać za żadne skarby tego świata. Poczuł się nagi, jak w dniu narodzenia. Bez żadnej ochrony, słaby, pusty i zbezczeszczony. Okradziony. Emocje, uczucia, wspomnienia to jedyne, co mu pozostało, co posiadał na wyłączność. Nie pragnął, by inni wpychali się do tego małego świata, który należał tylko i wyłącznie do niego, którego był panem i miał prawo czuć się o niego zazdrosny.

– Drake, przepraszam. Ja... – Chris zaczął, ale brunet wszedł mu w słowo.

– W porządku. Po prostu nie chcę rozmawiać o uczuciach. To moja sprawa.

– Jasne, jak chcesz – rzekł nie spuszczając stroskanego wzroku z oblicza bruneta.

Po tych kilku, krótkich zdaniach zapanowała niezwykle ciężka, niewygodna atmosfera. Chris zamilkł. Yves próbował podtrzymywać konwersację, lecz Drake również nie miał ochoty na dalsze dysputy. Spojrzał na wyświetlacz telefonu i spostrzegł, iż nadeszła właśnie godzina koszmaru.

– Muszę jeszcze coś załatwić. Widzimy się w szkole i na treningu – Wstał od stolika, biorąc w dłoń kufel z resztką piwa, po czym wziął sążnisty łyk. Czuł, że kilka procentów we krwi pomoże mu w podjęciu odpowiednich kroków i decyzji, a raczej wspomogą go w tym bestialskim, nieracjonalnym akcie, który planował.

Posłał chłopcom, szczególnie blondynkowi przepraszający uśmiech. Nieco uspokoił nerwy, przybierając na twarz maskę opanowania i normalności, w rzeczywistości obmyślał niewdzięczny plan, którego pokłosie, zrodzone w niezwykłych mękach i bólach, przypieczętuje pochód aniołów zemsty. Założył kurtkę i wziął do ręki torbę, ale nim odwrócił się do drzwi wyjściowych, zatrzymał go zmartwiony głos jasnowłosego młodzieńca.

– Do zobaczenia Drake – kiwnął głową na pożegnanie. Yves uczynił to samo.

Wkrótce opuścił ciepłe, jasne lokum udając się do miejsca, w którym dzisiaj, za jego sprawą, zapanuje ból i męka.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro