3.
💎💎💎
Widok pomarszczonych pąków, wyblakłych, opadłych płatków oraz uschniętych liści rozdzierał jej serce na pół. Obiecała, że wprowadzi do tego ogromnego i strasznego domostwa odrobinę życia, a ono w niewyjaśnionych okolicznościach umarło, postanowiło odejść, opuścić dotychczasowe miejsce zamieszkania.
Ciemnowłosa kobieta marszczyła czoło i brwi, wciąż nie dowierzając zastanemu widokowi. Przecież przed wyjazdem wszystko znajdowało się w jak najlepszym porządku. Co takiego wydarzyło się tutaj, że wszystkie kwiatki i wszelkie żywe rośliny w tym domu zwiędły? Czy niewytłumaczalny stan i milczenie Sofii było przez to spowodowane? Przybrana siostra Michaela zachowywała się bardzo nienaturalnie. Rozglądała się, obserwowała, zaglądała w każdy kąt, jakby czegoś szukała. Snuła się jak cień, opuszczony, zmęczony wędrowiec, który nie zdołał i być może nigdy nie osiągnie celu, do którego właśnie zmierzał.
Wiktor obserwował jej poczynania w milczeniu. Wieczorami oboje zaszywali się w jego gabinecie, żeby rozmawiać na tematy, których Jane nie miała ochoty już wysłuchiwać. Czasem posiadała takie irracjonalne wrażenie, że jej życie przypomina chomiczy kołowrotek. Zatacza koła, a wysiłek, który podejmuje, by zmienić tę sytuację spełza na marne, gdyż z tej pułapki nie ma odpowiedniej ucieczki. Istnieje tylko jedna ścieżka; wciąż szaleńczo biec przed siebie, aż padnie się z wycieńczenia. Przerażała ją taka myśl i takie zakończenie życiowego scenariusza.
Podążyła w stronę małej rupieciarni, z której wzięła konewkę i nalała do niej wody. Podlała już wszystkie kwiaty, lecz żaden z nich nie pokrzepił się pięknym, jaśniejącym zielenią kolorem. Wiedziała, że była bez szans wobec choroby, która je zaatakowały.
– Smutny widok. Umarły.
Wyjąkała cicho do Sofii, która minęła ją w korytarzu udając się w stronę schodów. Nawet na moment nie zatrzymała kroku, żeby spojrzeć na kobietę i uraczyć ją jakimikolwiek słowami, ale Jane nie miała jej tego za złe. Gdyby przeżyła tyle, co Sofia, nigdy nie byłaby już tą samą kobietą.
Wzruszyła lekko ramionami i pokręciła głową. Poprawiła opadające liście i cieniuteńkie łodyżki. Ze smutkiem stwierdziła, iż nie posiadała takiej mocy, by pomóc zarażonym roślinkom.
Zabrała konewkę i ruszyła w obranym przez Sofię kierunku. Na szerokich schodach prowadzących na niższe piętro natknęła się na zamyśloną Selenę. Dziewczyna minęła ją bez słowa, nie zaszczycając jej ani jednym, nawet najkrótszym spojrzeniem.
– Podlewałam rośliny, ale wszystkie zwiędły. Ogromna tragedia.
– Czym ty się tak przejmujesz? To tylko głupie kwiatki. Marnujesz na nie wodę – Młoda wampirzyca rzekła oschle i wyniośle zerkając na Jane spod byka. Stała na wyższym stopniu, więc wydawała się wyższa, bardziej znacząca od uniżonej brunetki.
W oczach Jane zamigotało zakłopotanie i żal do Selene, za brak współczucia. Dziewczyna nie była taka, lecz obecność tajemniczego Arthura, którego nie mieli okazji poznać, działała na nią deprymująco. Jane zacisnęła palce na rączce konewki i spuściła zasmucony wzrok wlepiając go na rozłożony na schodach dywanik.
– Wybacz jeśli czymś cię uraziłam. Kochamy cię i nie chcielibyśmy, żebyś postępowała wbrew własnemu sumieniu. Jeśli masz jakiś problem... – zaczęła, ale nie dane było jej dokończyć, gdyż Selene wybuchnęła i to z mocą tysiąca bomb atomowych zrzuconych na Nagasaki i Hiroszimę.
Blady odcień jej skóry obrócił się w lekki róż zdobiący płatki kwiatu o tej samej nazwie.
– Chyba wy go macie! Ciągle mnie o coś obwiniacie! Nagabujecie! Przestańcie wreszcie! Mam gdzieś te wasze kwiatki i dobre rady!
Z wściekłością wymalowaną na twarzy odwróciła się z szybkością błyskawicy i wbiegła na górę po schodach. Jedyne co dało się usłyszeć później to dźwięk zatrzaskujących się za nią drzwi i pisk. Prawdopodobnie wykonany w poduszkę.
Jane głęboko westchnęła. Zmarszczka na jej czole pogłębiła się i wydłużyła. Gładką twarz wykrzywił grymas zgryzoty i obawy – obawy o dalszą przyszłość. Nie spodziewała się tego po niej. Dlaczego akurat ona? Co się takiego wydarzyło, że tak ich znienawidziła? Czy to ten mężczyzna tak ją zmienił? Czy rzeczywiście należał do ciemności? To jej powierzył swą duszę i ludzkie życie?
Odwróciła twarz w kierunku drzwi, a tam dostrzegła zatroskanego Michaela, który najwidoczniej przysłuchiwał się tej rozmowie – a raczej pretensjom wzburzonej siostry. Podrapał się po zarośniętej brodzie, lecz gdy uniósł wzrok, a jego oczy skrzyżowały się z zaszklonymi, lekko zwężonymi oczami Jane – poprosił ją do siebie, gestem wyciągniętej dłoni.
Kobieta zeszła powoli po schodach, cały czas patrząc pod nogi. Wypełniające jej oczy łzy, zamazywały jej ostrość widzenia. Bała się, że zaraz upadnie, lecz gdy tylko postawiła stopę na równym podłożu, obwieszczającym koniec wzniesień, Mike zabrał od niej konewkę i postawił na podłodze. Następnie czule ujął ją za talię i przyciągnął do siebie, oplatając silne ręce wokół jej pleców. Jane rozszlochała się na dobre, ukrywając twarz w niebieskiej koszuli męża, mocząc ją od słonych łez. Głaskał ją po główce jak małe dziecko, od czasu do czasu całując miękkie, pachnące wiśniami włosy. Kochał ten zapach. Kochał ją całą, dlatego nie mógł znieść jej krystalicznych łez. Tak czystych, tak nieskazitelnych, jak jej dusza i życie. Ona nie musiała zabijać. Nigdy tego nie robiła, nawet po przemianie. Walczyła z pokusami, przeciwnościami. Nieśmiało stawiała im czoła, lecz zawsze, zawsze z nimi zwyciężała. Podziwiał ten nietypowy rodzaj siły, który w sobie piastowała. Ta moc umacniała ją i pozwalała przebyć kolejny, czasem trudny dzień. Ratowała życia, bo wyrażały dla niej większą wartość, niż niejedne bogactwa tego świata. On nie potrafił być taki jak ona. Miał pewne grzechy na sumieniu, których nigdy, by sobie nie wybaczył.
– Kupimy nowe kwiatki. Obiecuję kochanie.
– Nie zniosę już tego – wychrypiała pomiędzy spazmatycznymi wdechami spowodowanymi przez płacz. – Najpierw Drake, teraz ona... czym sobie zasłużyłam? Co ja takiego zrobiłam, że tak mnie nienawidzą.
Szlochała jeszcze mocniej, przyciskając mokre policzki do jego piersi.
– Kochałaś ich – mruknął bardziej do siebie, niż do wtulonej w jego pierś kobiety.
Drobne ciało podrygiwało, targane przez fale okropnych myśli. Współczuł jej. Pragnął zabrać cały ten ból i umieścić na własnych barkach. Jej powłoka była zbyt krucha, by go udźwignąć. Nigdy nienawidziła, mimo to dobrze znała smak tego uczucia. Wiercące, jak szkodnik wpychający się w wąską szczelinę. Wyżerający kawałek po kawałku, to co jeszcze pozostało w niej czyste. Bała się, że gdy pewnego dnia otworzy oczy – po ciemnej, nieprzespanej nocy – poczuje tę pustkę i wstręt do istot żywych.
Odsunęła się od Michaela, zabrała konewkę i bez słowa wyjaśnienia poszła w inną stronę, zostawiając samego Michaela. Nie miał jej tego za złe, nie żywił wobec niej urazy. Wiedział, że musiała to przemyśleć. Za dużo rozmyślała. Być może za wiele od nich wymagała. Ale czy poczucie ciepła i miłości było czymś tak zakazanym, iż nie można było po nie sięgnąć? Szczerze wątpił w to. Najpierw Drake, teraz Selene. Teraz Selene, potem Drake i choć bardzo nie chciał w to wierzyć, rozum i serce przemawiały tym samym głosem. Paskudnym tenorem, obwieszczającym dni zgryzoty i cierpienia.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro