Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

2.

Trener pokierował ich do stanowiska, które zostało im przypisane przed meczem. Zaraz po drugiej stronie od wyjścia na murawę, a pod granatowymi krzesełkami, na których zasiadali kibice, mieściło się stanowisko drużyny przeciwnej.

Chłopcy odziani w białe stroje ze złotymi numerami i wąskimi paskami na spodenkach, rozgrzewali mięśnie, biegając wzdłuż boiska, podskakując, czy wykonując niespodziewane przysiady. Bardzo głośny i krzykliwy mężczyzna – zapewne ich trener, który był mężczyzną po pięćdziesiątce i w przeciwieństwie do pana Campbella posiadał niezwykle gęste, związane w kucyk, ciemne włosy. Bez przerwy wymachiwał rękoma, wykrzykując niezrozumiałe słowa w kierunku swoich podopiecznych. Zachowywał się i wyglądał tak, jakby wyciągnięto go z gorącej wody.

Drake wyminął go spojrzeniem, skupiając je na trybunach. Wodził wzrokiem od osoby do osoby, aż wreszcie natrafił na roześmianą i nieco zaczerwienioną – miał nadzieję, że od emocji i zadowolenia – twarz starszej siostry. Siedziała obok jasnowłosego chłopaka, który jedną rękę trzymał za jej plecami. Drugą ściskał jej dłoń, nie spuszczając z niej oczu. Obok Jasona zasiadali Aaron i Bradley (dokładnie w takiej kolejności). Czarnowłosy stukał palcami w kolano, wygrywając jakiś nieznany nikomu rytm – być może szkolna orkiestra zainspirowała go do skomponowania nowego utworu? Drake leniwie uśmiechnął się pod nosem, przeskakując spojrzeniem na brązowowłosego, który z zawzięciem skanował sylwetki tańczących na środku boiska cheerleaderek. Brunet również ukradkowo zerknął w ich stronę. Dziewczyny świetnie sobie radziły. Wykonywały niezwykle trudny i skomplikowany układ, lecz zachowywały się jak profesjonalistki. Patrzenie na nie, było samą przyjemnością. Drake jednak szybko odwrócił od nich wzrok, puszczając mimo uszu komentarze chłopaków z drużyny odnośnie ich czarnych majtek, znajdujących się pod dosyć krótkimi spódniczkami.

Po lewej stronie – od krzesełka Selene – siedziała jasnowłosa Olivka. Jej splecione, drobne dłonie spoczywały na podołku różowej, rozkloszowanej spódnicy. Uśmiechała się delikatnie, lecz w momencie, w którym jej oczy spoczęły na ciemnych tęczówkach bruneta, jej usta drgnęły i uniosły się jeszcze bardziej, przez co odsłoniła białe i równe zęby. Drake również się uśmiechnął i mrugną do niej, równocześnie machając. Dziewczyna zauważyła jego gest i odmachała mu, a Selene zaaferowana jej zachowaniem, zerknęła na koleżankę, później na chłopaka i również zaczęła machać. Obok blondynki, w tym samym rzędzie siedziała Jane. Zaraz obok niej spoczywał Michael. Na głowie miał czarną czapeczką z podobizną białego łabędzie w złotej koronie. Kręcił głową, wysłuchując uwag ze strony zarówno swojej żony, jak i wiecznie oziębłej Sofii – chociaż w tej chwili wydawała się być mocno zaangażowana w pochłanianie bodźców, które z każdej strony atakowały jej zmysły.

Spodziewał się ich zobaczyć, ale gdzieś w głębi siebie rozmyślał nad ich słowami i zapewnieniami – zdawało mu się, że czasem mówili to, co chciał usłyszeć. Zachowywali się wobec niego bardzo dobrze, nie chcąc sprawiać mu przykrości, pragnąc pozyskać jego pełne zaufanie i moc, która się z nim wiązała. Gdy napotkał wzrokiem na starczą twarz dziadka Wiktora, która w nikłym świetle, przedzierającego się przez chmury słońca, wyglądała jak poszarzały i odstawiony na półkę, zapomniany pergamin. Jego skóra marszczyła się i napinała, ukazując zewnętrznemu światu labirynt niebieskich żyłek i czerwonych pajączków. Pomarszczona dłoń wampira spoczywała na srebrnej główce kruka – wszędzie zabierał ze sobą tę laskę. Drake wierzył, że w oczach tych osobistości, które znały Wiktora od wielu lat, przedmiot ten urósł do rangi pewnego symbolu, z którym starszy pan nigdy się nie rozstawał. Jego pierś – okryta przez czarną koszulę i marynarkę, unosiła się powoli i opadała w takim samym rytmie. Czujne i bystre oczy patrzyły przed siebie, lecz w chwili, gdy brunet spojrzał na niego, jego tęczówki również skierowały się w jego stronę.

Reprezentował sobą tak wiele emocji – Drake pokiwał głową, składając niewidzialne śluby i przyrzeczenia. Wiktor zawsze powtarzał: Pracujcie dla chwały swojej i waszej rodziny. Wcześniej nie pracował, aby móc później zbierać obfite plony własnej zaradności. Nie osiągał w ten sposób chwały. Wybierał drogi na skrót, zdając sobie sprawę, iż nie mogły prowadzić do upragnionego celu. Lecz wreszcie nadszedł dzień, w którym zmądrzał.

Na trybunach prócz całej jego rodziny i znajomych, znajdowały się także rodziny innych uczniów. Młody wampir wypatrzył w tłumie pana Browna, zapewne jego żonę – która budziła w chłopaku całkiem pozytywne odczucia oraz młodszą siostrę Chrisa, Holly. Obok matki blondyna siedziała mama Kariny, pani Lorrein i jej tata – no pięknie. Będzie musiał wykazać się niezawodną grą i umiejętnościami przed przyszłą rodziną. Uśmiechnął się leniwie, przeskakując spojrzeniem dalej – obdarzając nim inne małżeństwo w średnim wieku. Kobieta o bardzo jasnych włosach zawzięcie dyskutowała z mamą Kariny, wymachując przy tym rękami. Kogoś mu przypominała. Obok niej siedział jasnowłosy mężczyzna w okularach. Drake domyślił się, że patrzył na rodziców Coraline. Miejsca w środkowym rzędzie, poniżej tego, który chłopak wcześniej obserwował, zasiadali państwo Rodriguez wraz ze swoimi dziećmi – Yves rzeczywiście miał dużą, szczęśliwą i przede wszystkim kochając się rodzinę.

Brunet nie wiedział, czy faktycznie byli takimi osobami, ale odnosił wrażenie, że tak właśnie było w rzeczywistości. Drake zauważył także dziewczyny. Śmiały się i rozmawiały, co jakiś czas zerkając w ich stronę. Jennifer kręciła głową, to w jedną, to w drugą stronę, od czasu do czasu podnosząc się z krzesełka, żeby chociaż na chwilę móc popatrzeć na swojego chłopaka – wysokiego Latynosa, któremu zdecydowanie pasował niebieski kolor. Yves był bramkarzem i z racji pełnionej przez niego funkcji, jego strój nieco się różnił od strojów pozostałych kolegów z drużyny. Coraline również skupiała swoje spojrzenie na tłoczących się nieopodal trenera, chłopakach. Brązowowłosa spoglądała w kierunku bruneta, posyłając mu pełen ciepła i optymizmu, zalotny uśmieszek. Drake odwrócił spojrzenie, a szeroki uśmiech ozdobił jego usta, uwydatniając dołeczki.

Na środku boiska rozległy się głośne okrzyki. Spomiędzy trybun wybiegła maskotka białego, trochę niekształtnego lwa z napuszoną, białą grzywą. Jego cielsko pokrywał obszerny piłkarski strój – cały w złocie, co spotęgowało wrażenie o jego niezwykłości i władczości króla dzikiej dżungli. Ogromne łapy uderzały o miękką murawę i młóciły powietrze, głowa kiwała się w przód i w tył – Drake obawiał się, że zaraz odczepi się od reszty stroju i upadnie na ziemię, strasząc małe dzieci, zasiadające obok rodziców. Jednak żaden z wymyślonych scenariuszy nie ziścił się.

Lew – lub raczej człowiek w stroju lwa – wbiegł na środek boiska, wyrzucając puchate łapy do góry, a następnie zaczął nimi machać i pozdrawiać zgromadzoną publiczność. Rozochocone piski i śmiechy, a także dźwięki dobywające się z trąbek niosły się potężną falą, a młody wampir nie wątpił, iż było je słychać nawet kilkanaście, a może nawet kilkadziesiąt kilometrów dalej. Widzowie świetnie się bawili. Zawodnicy również. Każdy z zapartym tchem patrzył, jak maskotka Białych Lwów wyginała się, wyznaczając sobie własny rytm. Radośnie podskakiwała, szurała łapkami, klaskała, obijała się zabawnie o zgrabne ciała kilkunastu dziewcząt, które przed chwilą wkroczyły na murawę. Wszystkie ubrane były w taki sam sposób – to znaczy miały na sobie bardzo skąpe kostiumy składające się na króciutkie spódniczki z rozcięciami po obu stronach ud oraz bardzo krótkie bluzeczki odsłaniające większą część brzucha, ramion, a także dekolt. Drake odnosił wrażenie, że dziewczyny dopingujące drużynę, w której grał, posiadały znacznie mniej wyuzdane stroje, ale chociaż w tym przypadku miał na czym oko zawiesić. Zresztą nie tylko on. Zauważył, że chłopaki z drużyny, podeszli bliżej wymalowanej białej linii boiska, aby przyjrzeć się dziewczętom.

Właśnie w tej chwili prezentowały wyszukany i dosyć skomplikowany układ, wymagający w dużym stopniu zaangażowania wszystkich mięśni, w ich młodych i do tego jędrnych ciałach. Drake powiódł po nich wzrokiem. Wszystkie były bardzo ładne, lecz gdy skupił wzrok na dziewczynie, która tworzyła wierzchołek piramidy, język stanął mu w gardle. To była ona.

Julie.

Od razu przypomniał sobie jej imię. Złoty kolczyk w pępku błyszczał w promieniach słońca. Ciepły wietrzyk gładził jej lekko spocone skronie. Ciemne włosy upięte w wysokim kucyku, delikatnie powiewały. Wreszcie zeskoczyła, wykonując w powietrzu salto, a Drake zauważył, jak napinała przy tym mięśnie. Miała niezwykłe ciało – nieprzesadnie umięśnione, zgrabne i opalone, a jej twarz – podkreślona lekkim makijażem, promienna i uwodząca.

Ona również rozglądała się po trybunach, a gdy wreszcie zjechała wzrokiem niżej i napotkała na sylwetkę wysokiego bruneta, cień kobiecego uśmieszku przemknął przez jej usta. Zatrzepotała rzęsami, zaczesując kilka kosmyków, które wydostały się spod upięcia, a następnie mrugnęła do niego zalotnie, czekając na jego reakcję. Drake stał osłupiały. Nawet nie zauważył, że Chris stanął obok, obserwując rozwój wydarzeń. Przeczuwał co się święciło, węszył jakiś spisek w powietrzu, ale jeszcze nie potrafił go nazwać, czy chociażby ubrać w okrężne słówka.

Popatrzył na przyjaciela, w szczególności na jego zaaferowaną twarz i posmutniał. Brunet był zainteresowany tą dziewczyną – może nawet ona najzwyczajniej w świecie podobała mu się, ale czy to oznaczało, że mogła zastąpić miejsce jego przyjaciółki? Przecież zdawało mu się, że Drake darzył Karinę szczególnym uczuciem. Zmarszczył brwi, patrząc obsesyjnie na wysokiego bruneta, który rozszerzył usta w zawadiackim uśmieszku, uniósł wyżej podbródek – na którym widniały śladowe ilości zarostu – po czym również mrugnął do brązowowłosej. Chris myślał, że zaraz się przewróci i zapewne tak właśnie by się stało, gdyby nie usłyszał za sobą głośnego gwizdka pana Campbella.

– Popatrzyli sobie to teraz do mnie! – krzyknął, miażdżąc wzrokiem przeciwników, którzy tłoczyli się przy własnym trenerze.

Cheerleaderki opuściły już boisko, przenosząc się do strefy przeznaczonej dla ich drużyny. Brunet oderwał wzrok od kokietującej go Julie – ta dziewczyna chyba naprawdę miała ochotę na to, żeby spełnił swoją wcześniejszą obietnicę i przeleciał ją – po czym przeniósł go na poczerwieniałą od złości i stresu, twarz trenera.

– Tak jak się umawialiśmy! Levis opaska! – Podał chłopakowi kawałek materiału, a ten przyjął ją z wdzięcznością i założył na przedramię.

– Yves na bramkę! A reszta zna swoje pozycje! Gramy ostro! Mocno w ataku, nie cofamy się, bo możemy łatwo stracić piłkę! Trochę ich przyblokujcie! Nie pozwólcie tej mendzie Connorowi dotrzeć do naszej bramki, bo bez urazy Yves...

Latynos jedynie wzruszył ramionami, nie przejmując się uwagą trenera.

– Wydyma cię, aż nie miło nam się zrobi. Pełne skupienie na piłce i do przodu. Kto zwycięży dzisiejszy mecz i sięgnie po trofeum!?

– Królewskie Łabędzie trenerze Campbell! – Chłopcy zakrzyknęli chóralnie.

– Ja myślę! Nie dajcie się chłopcy! Nie dajcie się! – krzyczał, patrząc na oddalające się od niego sylwetki.

Brunet skrzyżował ręce na piersi, odprowadzając kolegów tęsknym spojrzeniem – chętnie zamieniłby się z którymkolwiek z nich, aby właśnie w tej chwili wybiec na świeżą trawę i poczuć ten zapach adrenaliny i rywalizacji w powietrzu.

Silna dłoń trenera opadła niespodziewanie na jego ramię, lecz wyćwiczone w trakcie długich lat doświadczeń mięśnie, nie drgnęły pod wpływem jego dotyku. Spojrzał na ciemnookiego mężczyznę, a wyraźne kontury jego szczęki rysowały się pod równo ostrzyżonym zarostem.

– Ten laluś z zaczesanymi, czarnymi włoskami to Connor, ale jego już chyba znasz.

– Tak panie trenerze.

Mężczyzna zerknął na niego podejrzliwie.

– Jest najlepszy w tej drużynie i być może najlepszy w całym Londynie. Profesjonalne kluby ustawiają się po niego w kolejce, ale osobiście uważam, że ty jesteś lepszy.

Drake zamyślił się.

– Lubię piłkę, ale nie wiążę z nią przyszłości. To tylko hobby – powiedział, ale gdy popatrzył na twarz trenera, szybko dorzucił coś jeszcze. – Oczywiście pasje rozwijam z dużym zaangażowaniem i zaciętością. Connor nie jest dla mnie żadną przeszkodą. Jeśli stanie na mojej drodze, po prostu go przesunę i tyle – Wzruszył ramionami, patrząc jak obiekt ich rozmowy przemieszcza się na środek boiska w kierunku głównego arbitra i Levisa.

– Jak już wejdziesz na boisko, staraj się grać czysto. Wiem, że ten fiut Taylor kazał cię atakować i blokować. Nie daj się sprowokować. Nie możesz wylecieć z boiska. Jesteś naszą ostatnią nadzieję na wygranie tego meczu. Dodajesz im wiary i odwagi, a to są dwa najważniejsze fundamenty budujące pałac zwycięstwa – Trener Campbell nastroszył ciemne brwi, obracając w palcach błyszczący gwizdek.

Wyglądał na nowy, chociaż Drake zauważył go już na pierwszym treningu – stąd miał pewność, że trener dobrze o niego dbał, pewnie nawet lepiej niż o własną rodzinę (o ile w ogóle ją miał, ponieważ nigdy o niej nie wspominał).

W chwili, gdy pomyślał o bliskich, spojrzał w kierunku trybun. Karina cały czas mu się przypatrywała, a Drake czuł, że ani na chwilę nie spuszczała z niego wzroku. Na pewno zauważyła, jak wdzięczył się do seksownej Julie. Było mu głupio, ale zarazem poczuł się tak jakoś inaczej – atrakcyjniej?

Dwie, piękne i do tego aromatyczne kobiety walczyły o niego, o jego uwagę i czas. Oderwał oczy od brązowowłosej na powrót skupiając je na kolegach, rozpoczynających grę. Trener pozwolił mu usiąść, ale on postanowił, że chwilę jeszcze postoi i poprzygląda się z bliższej odległości, zaciętym rozgrywkom.

Koledzy radzili sobie całkiem dobrze, jednak przeciwnicy byli nieco lepsi – posiadali doskonalszą taktykę i fizyczne warunki. Drake uśmiechnął się kpiąco, czując, że nadchodził ten moment, w którym zgromi swojego największego wroga i przeciwnika – ludzką słabość.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro