Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

2.

💎💎💎

Chłopcy faktycznie nie stroili sobie głupich żarcików – prócz min. One ciągle pozostawały na ich twarzach, jak karnawałowe maski, nadając im zabawnego, czasem bardzo karykaturalnego kształtu. Wreszcie zaparkowali przy jednym z chodników – na całe szczęście udało im się zająć ostatnie wolne miejsce.

W jednym z bocznych lusterek, Drake zauważył, że podążający za nimi samochód, a raczej kierowca rozpaczliwie rozglądał się za miejscem, w którym mógłby swobodnie zostawić swój nie tak tani samochód, zapewne nabytek kilkunastu, może nawet kilkudziesięciu wypłat. Lecz Drake był szybszy. Wypatrzył miejsce już z daleka, ostrożnie, uruchamiając umiejętność mierzenia – Selene z uśmieszkiem na ustach powtarzała, że zachowuje się tak, jakby miał linijkę w oczach. On zawsze zbywał jej słowa machnięciem dłoni, mówiąc by nie przeszkadzała mu w wykonywaniu manewru, gdyż jej słowa wpływały na niego bardzo dekoncentrująco – idealnie wjeżdżając, a następnie dopasowując samochód do krawężnika i stojących samochodów.

Dumny uśmieszek na krótką chwilę zagościł na jego ustach, po czym został zastąpiony przez inny – wyrażający niemałe zaskoczenie, ale też swego rodzaju rozbawienie. Zgasił silnik, zabierając telefon i wyszedł na chodnik, zamykając jeszcze samochód.

Chris wskazywał palcem na lokal, a dokładniej na fikuśne, żarzące się na czerwono literki, układające się w sprośny napis Dirty Dicks.

Drake zaczął się zastanawiać, kto nadał mu taką nazwę i dlaczego? Przecież świat nie składał się z pieprzonych symulacji, w których pewne nazwy pozostawały zajęte. Istniało tyle ładniejszych i stosowniejszych nazw dla tego typu lokali, ale przecież co on tam mógł wiedzieć. Nigdy nie prowadził restauracji, nie pracował w takim miejsce i zapewne już do skończenia świata nie będzie.

Zanim weszli do środka, młody wampir obrzucił szybkim spojrzeniem okolicę i zewnętrzną część budynku. Przez chwilę odnosił takie wrażenie – zresztą nawet ludzie niejednokrotnie zaznawali go w swoim życiu – że ktoś go obserwował. Wiercił dziurę w głowie i plecach, śledził ruchy rąk i nóg, nawet gałek ocznych. Odwracał się za siebie, lecz prócz miejskiej zabudowy, rozstawionych samochodów, sklepowych witryn i pokaźnej liczby ludzi, nie zauważył nikogo, ani niczego co mogłoby wywoływać w nim tak sprzeczne uczucia. Zabrał ze sobą Dagona – założył naszyjnik na szyję i ukrył go pod materiałem podkoszulka.

Demon niespokojnie drżał, chyba też spodziewał się kogoś, coś nadciągało, ale co? Nie potrafił zidentyfikować.

Lokal ten – jak zresztą wiele takich lokali w Londynie – znajdował się w miejskiej przybudówce, kamienicy, której ściany wyłożono piaskowym kamieniem. Tylko okienne ramy pozostawiono w białym kolorze. Sam zaś pub utrzymany był w ciemnych, brązowych i czarnych tonacjach. Pod świecącym neonem – który zapewne był bardzo dobrze widoczny w nocy. Jak taki drogowskaz w piekle, pomyślał Drake – w jednym rzędzie rozlokowano sześć okien, nie wyglądających na czyste, czy zadbane, raczej sprawiały wrażenie odpychających. Pod oknami znajdował się jeszcze jeden napis, który w odróżnieniu od neonu, został już namalowany zwyczajną farbą. Nad wejściem wisiały trzy doniczki, z drobnymi, fioletowo-niebieskimi kwiatuszkami. Posiadały delikatny, taki nijaki zapach.

Mała grupka ludzi – dokładnie dwóch mężczyzn i trzy kobiety – opuściła pub, mijając stojących chłopców, kierując się wzdłuż chodnika.

– Londyńskie puby to naprawdę ciekawe miejsca, posiadają bardzo długą tradycję. Na pewno nigdy o tym nie słyszałeś, ale ten pub został założony przez człowieka, który nie mył się od śmierci swojej narzeczonej. Ponoć umarł w wieku dziewięćdziesięciu ośmiu lat. Jeśli to prawda, to właśnie ten człowiek udowodnił, że brak higieny nie jest śmiertelną chorobą – Chris zaśmiał się, zwracając uwagę przechodniów.

– W środku jest sala, która specjalnie jest utrzymywana w stanie nieporządku. Totalny odlot. Myślę, że niektóre jej elementy przypadną ci do gustu – Latynos wydobył z siebie gruby, rubaszny śmiech, klepiąc wysokiego bruneta po łopatkach.

Drake zmrużył oczy. Co mogło mu się podobać w pomieszczeniu pełnym śmieci i brudu? A no tak. Przyszedł tutaj dla Kariny. To znaczy chciał spędzić miłe chwile w gronie znajomych, ale myśl, iż ona również tam będzie, dodawała mu jeszcze większej odwagi i radości. Powoli zapominał już o tamtej dziewczynie, wszystko wracało do normalności, a on znów stał się tym samym Drake'iem, co wcześniej.

Gdy weszli do środka ich oczom ukazała się niewielka przestrzeń – w wymiarach i kształcie przypominającym nierówny prostokąt – wypełniona po brzegi ludźmi. Drake spojrzał na tarczę czarnego zegarka, który nosił na nadgarstku – uściślając, zaczął go nosić od niedawna. Otrzymał go od kogoś – teraz już dokładnie nie pamiętał, chyba od Jane – na jakąś specjalną okazję. Może któreś szmirowate urodziny? Co prawda te nie były takie najgorsze, ale poprzednich wolał nie wspominać – orientując się, iż była już czwarta po południu. Bardzo dobra pora na spotkania w takich miejscach, nie ma co.

Większość Londyńczyków zakończyło pracę, uczniowie szkolne zajęcia, doczekując się relaksu w tłocznym lokalu. Sama przyjemność.

Chris wysunął się na przód, swobodnie lawirując między stolikami i zasiadającymi za nimi ludźmi, jakby wiedział, w którym miejscu znajdują się dziewczyny. Pewnie Coralin napisała do niego wiadomość, albo przychodzili tutaj częściej i posiadali coś w rodzaju ulubionego, umówionego miejsca?

Yves kroczył dumnie za Chrisem, od czasu do czasu rozglądając się na boki i na samym końcu Drake, który skupiał wzrok na każdym napotkanym przedmiocie – dziwnych, czasem bardzo abstrakcyjnych obrazkach, figurkach, brązowych stoliczkach na wysokich, fikuśnych nóżkach, takich samych krzesłach, rozgadanych ludziach, którzy wypełniali przestrzeń miarowym, nieustającym dźwiękiem i wielu, wielu innych rzeczach. Musiał przyznać, lokal sam w sobie nie był najgorszy, może tak prezentował się z zewnątrz, za to wnętrze – tętniło własnym, nieprzerwanym życiem, całkiem innym od tego, które wiodło niezmordowany prym na ulicach Londynu.

Ładne kelnerki w kraciastych spódniczkach i białych bluzeczkach przemieszczały się między stolikami z gracją wybiegowych modelek, trzymając w dłoniach tace z niejednym a z kilkoma kuflami piwa, lub innych trunków.

W milczeniu pokiwał głową z uznaniem, wychylając się i obserwując przestrzeń przed nimi. Zauważył ich i miał szczęście, bo gdy skupił oczy na niebieskookiej ona odwróciła twarz od swojego rozmówcy – czyli Daniela – i zwróciła się całą twarzą w jego stronę, obdarzając go delikatnym, jeszcze nieco powściągniętym uśmiechem.

Chłopcy już osiągnęli cel podróży i pierwsze co uczynili to pognali przywitać się ze swoimi dziewczynami. Chris objął Coralin od tyłu, całując ją w czubek głowy, a Yves przytulił Jennifer, która wstała, aby ucałować go w usta. Drake przywitał się skinięciem głowy i podał dłoń Danielowi.

– Drake. No proszę, proszę. Pewnie nie mówię tego pierwsza, ale bardzo ładnie ci w takim uczesaniu. Pasuje do ciebie – Coralin posłała znaczący uśmieszek Karinie, która zaczerwieniał się na wzmiankę koleżanki.

W tym samym czasie, gdy Coralin zaczęła zachwalać wygląd i nową fryzurę ciemnowłosego przyjaciela, obdarzyła go ukradkowym spojrzeniem – może trochę bardziej śmiałym niż zazwyczaj, gdyż była w stanie zaobserwować więcej szczegółów niż wcześniej. Musiała przyznać przed samą sobą – i wieloma wcieleniami, które podświadomie żyły i harcowały w jej, czasem rozmarzonym, umyśle – że Coralin powiedziała dokładnie to, co ona chciała, tyle że nie odważyła się zabrać głosu. Nieśmiałość wciąż zwyciężała i niestety stawiała ją w niekorzystnym świetle – zdawała sobie z tego sprawę, ale ciężko jej było zmienić własną naturę, podejrzewała, że mogło to być nawet niemożliwe.

Patrzyła na niego i nie wierzyła, że był prawdziwą, żywą istotą, należącą do ich świata, dodatkowo będącą częścią jej własnego. Ciemne, widocznie gęste, czasem nawet bardzo niepoukładane włosy, wprawną ręką dobrego fryzjera zostały nieco przycięte i wyrównane, po bokach o wiele bardziej, natomiast chłopak zachował swoją charakterystyczną grzywkę, która teraz pozostawała rozwichrzona i podniesiona ku górze.

Drake chwycił za oparcie jednego z krzeseł, siadając nieopodal Daniel i opowiadając historię, jak stracił trochę kosmyków na rzecz całkowicie nowej i może nie tak kiepskiej fryzury.

– Słyszałem o London School of Barbering i postanowiłem się przejść. Na początku nie byłem zadowolony, ale klientki nieco mnie uspokoiły.

– Klientki. Jak zawsze skromny i niewywyższający się – Coralin parsknęła śmiechem, na co Drake odrobinę spuścił wzrok w dół.

– I jak? Podoba ci się lokal? Jak coś to zapewniam, nie jest to pub dla homoseksualistów. Pewnie Chris opowiedział ci legendę związaną z nazwą tego miejsca? – Daniel mrugnął do niego okiem, chwytając w szczupłe, takie kobiece palce, żółtą słomkę wystającą z wysokiej szklanki.

– Jest całkiem w porządku. Z zewnątrz nie wygląda zachęcająco, pewnie sam nigdy bym tutaj nie przyszedł, ale skoro moi przyjaciele lubią przesiadywać w takich miejscach, to czemu nie? – uśmiechnął się delikatnie, posyłając wesołe spojrzenie brązowowłosej koleżance, która w tym samym czasie zarumieniła się.

– Przychodzimy to ze względu na Coralin, bo ona lubi tutejsze specjały – Chris wybuchł niekontrolowanym śmiechem, kiwając się w przód i w tył na krześle, o mało co nie zaliczając zderzenia z podłogą, lub z powierzchnią stolika.

Blondynka obdarzyła go spojrzeniem godnym królowej lodu, poprawiając pęczek kolorowych bransoletek, które ozdabiały jej nadgarstek.

– No skoro mój facet nie daje rady, to czymś muszę się zadowolić – rzekła oschle, a Chris spoważniał, udając że się obraża.

Ponownie wszyscy ryknęli zdrowym śmiechem.

– Jak treningi? Forma już wyrobiona? – zagadnął Daniel, który jako pierwszy przestał się śmiać – wypowiedział te zdania ocierając nagromadzone w kącikach oczu łzy.

Brunet pokiwał głową powoli uspokajając rozedrgane ciało, sam trochę się popłakał przez co chciało mu się śmiać jeszcze bardziej.

– Trener Campbell ma bardzo ciekawe podejście do naszych treningów. Czasem jest ciężej, czasem lżej. Daje nam też czas na odpoczynek, ale wydaje mi się, że jest zadowolony z naszych postępów. Bardzo chwalił naszą drużynę. Ostatnio z nim rozmawiałem na temat dalszych rozgrywek i finału...

– Rodzi nam się gwiazda – skomentowała Coralin.

– Widać, że ma do ciebie pełne zaufanie. Chyba polubił cię od samego początku – dopowiedział Daniel.

– Drake jest najlepszym zawodnikiem. Myślę, że trener mianuje cię głównym kapitanem. Naprawdę na to zasługujesz przyjacielu – Chris powiedział z dumą, kładąc dłoń na oparciu krzesła bruneta.

– O tak. Drake pokazał nawet Connorowi kto rządzi na piłkarskich boiskach w Londynie. Ten zadufany w sobie dupek też trenował dziś ze swoimi koleżkami. Kretyni. Lepiej niech nauczą się kopać. Któryś z nich znokautował mnie piłką w głowę...

– Nic ci się nie stało? – Jen objęła troskliwie dużą dłoń Latynosa, obracając główką raz w prawo, raz w lewo, zapewne szukając jakichś stłuczeń, zadrapań, czy siniaków na jego twarzy.

– Nie. Drake skąd wiedziałeś, że to Connor kopnął tę piłkę? Widziałeś? – Yves skierował pytanie do bruneta, które wyrażało dozgonną ufność i wdzięczność za to, co dla niego zrobił.

Drake poczuł przypływ nieokiełznanej radości, którą chciał wyrzucić z siebie za pomocą śmiechu, ale powstrzymał się w ostatniej sekundzie.

– Widziałem, jak się śmiał i wskazywał na nas palcem. Domyśliłem się, że chciał pochwalić się tym nijakim osiągnięciem.

– Connor nie jest zbyt miły. Dla nikogo – Niebieskooka rzekła cicho, ale znacznie swobodniej niż przy pierwszym spotkaniu, gdy dopiero zaczęli się poznawać.

Coralin popatrzyła na nią i pokiwała głową.

– A ta pigwa Julie też tam pewnie była?

Kąśliwa uwaga jasnowłosej koleżanki wskrzesiła w nim nowe emocje, zapomniane na krótki moment jeszcze nieostygłe spojrzenia. Znów odpłynął myślami, ku dziewczynie, która wydała mu się tak samo fascynująca jak Karina w dniu, w którym ją zwęszył i próbował zabić. Nie ulegało wątpliwości, iż gdyby spotkał wtedy tamtą dziewczynę, w równym stopniu zadowoliłby się jej krwią, a później musiałby borykać się z brzemieniem połączenia, chyba że w ogóle by go nie nawiązał.

Nastolatka wyglądała na gibką, szybką i pewną siebie. Tak łatwo nie oddałaby własnej szyi pod widzimisię jakiegoś stukniętego gościa z odsłoniętymi zębiskami. Zamrugał intensywnie powiekami, gdyż spostrzegł, że od dłuższego czasu patrzył na bezkształtny bohomaz powieszony na przeciwległej ścianie, zwany przez wielu obrazem.

– Chyba odpowiedziałaś sobie na pytanie, no przecież nie mogło jej zabraknąć.

– Może pójdę coś dla nas zamówić. Daniel, dziewczyny wy też coś chcecie? – Drake przerwał niekomfortową – oczywiście tylko dla niego – wypowiedź kolegi. Nie zamierzał czynić tego z niegrzeczności, ale obawiał się, że Chris zacznie trajkotać o tym, jak się zdenerwował i wydarł się na całą okolicę, że zamierza pieprzyć seksowną Julie – laseczkę białego lwa.

Powstrzymał arogancki uśmieszek, który tylko w niewidocznym stopniu ukazał się na jego ustach, a następnie pospiesznie wstał od stolika, w akompaniamencie miłego, aczkolwiek trochę napastującego spojrzenia niebieskookiej – coraz częściej patrzyła na niego w ten sposób, a Drake dopatrywał się w tym geście drugiego dna – oraz mniej zainteresowanych zerknięć pozostałych znajomych.

– Nie dziękujemy. Już wcześniej coś dla siebie zamówiliśmy – Daniel posłał chłopakowi delikatny uśmiech, unosząc do góry wysoką szklankę z jakimś jasno żółtym napojem, na potwierdzenie wcześniejszych słów.

Koleżanki zgodziły się z jasnowłosym przyjacielem, dziękując Drake'owi za troskę.

– Jeśli nie masz nic przeciwko, pójdę z tobą. Zamówimy coś dobrego – Chris – zawsze chętny do pomocy – stanął obok bruneta, posyłając w jego stronę wyczekujące gesty.

Drake kiwnął głową, a następnie ruszyli w stronę długiej lady.

– Nie znam tutejszego menu. Pomożesz coś wybrać?

– No pewnie. Z przyjemnością – Blondyn szturchnął przyjaciela, sadowiąc się na jednym z barowych krzesełek, podsuwając pod oczy bruneta jedną z lokalowych kart.

Drake objął wzrokiem całe menu, szukając czegoś co nie zawierało alkoholu (zamierzał wrócić do domu w jednym kawałku) nie było herbatą (nie znosił mleka, a to cholerstwo dolewano do każdej herbaty), lub kawą. Dobrze, że zgodził się na doradztwo blondyna, widać że naprawdę wiedział o czym mówił. Szybko zdecydował się na słodki koktajl z mrożonych truskawek, natomiast Chris zamówił sok bananowy, a dla Yvesa wzięli jeszcze piwo smakowe.

Obsługująca ich barmanka wyglądała na bardzo młodą i atrakcyjną kobietę. Co rusz spoglądała na chłopców kokietując ich posiadanymi wdziękami, lecz Drake nie dał się nabrać na jej sztuczki. Chris chyba też nie, ponieważ zdawał się tylko żartować – jak to klasyczny Chris. Drake pomyślał, że taki wypad ze znajomymi do lokalu, pubu, czy innego miejsca, napawał go niezwykłym optymizmem i entuzjazmem do nadchodzących dni. Pani kelnerka zadeklarowała, iż przyniesie zamówione przez nich napoje prosto do ich stoliczka, ale Chris poprosił, czy będą mogli sami je odebrać. Kobieta bez żadnych oporów zgodziła się, uśmiechając się najpierw do blondyna, a później do Drake'a.

Ludzie naprawdę potrafili być mili i uprzejmi względem siebie. Jeśli bardzo tego chcieli – nie zadręczali się nieistotnymi problemami, skupiali na dniu dzisiejszym, na troskach innych, bo przecież wszyscy byli tacy sami, różnili się jedynie wyglądem, kolorem skóry, wyznaniem, czy religią, nawet talentem, jednak wnętrza i słabości nadal pozostawały takie same.

Drake swobodnie czekał z przyjacielem, nie zwracając uwagi na pozostałych gości, którzy głośno rozmawiali, śmiali się, dokazywali. Dwie osoby potajemnie odpaliły papierosa, lecz po chwili wyszły na zewnątrz, nie chcąc zaczadzać powietrza przesiąkniętego od różnych, owocowych i alkoholowych zapachów. Z przyjemnością doznawał tych nowych doświadczeń, zwłaszcza gdy czuł się dobrze i odpowiednio do danej sytuacji, czy miejsca.

Jednak, gdzieś głęboko, wewnątrz porządnie ukrytej świadomości, nieustannie nawiedzało go dziwne uczucie – coś w rodzaju presque vu – dodatkowej, pojawiającej się znikąd wiedzy, której za nic w świecie nie był w stanie w sobie stłumić. Czasem wiedza stawała się poważnym przekleństwem, przeszkodą na drodze do spokojnego życia. Nie bez powodu mówiono, że im mniej wiedziało się na jakiś temat, tym w spokojniejszym śnie pogrążał się umysł. Nie dociekał, siedział zadowolony, od czasu do czasu zerkając na siedzącego obok blondynka, który nawet na chwilę nie zamknął jeszcze ust, ale gadatliwość Chrisa w ogóle mu nie przeszkadzała – może czasem bywała nieco męcząca, ale na ogół słuchał jego słów z ogromną przyjemnością. Zapatrzył się na kolegę, którego zaczerwienione i popękane usta poruszały się w jednostajnym rytmie, zdradzając opowieść o jednym z meczów, na którym Connor dopuścił się bardzo mocnego uderzenia – oczywiście nogą – względem jednego z kolegów z ich drużyny, celując w jedną z nóg, przez co chłopak przez tydzień nie mógł chodzić, natomiast Connor na jakiś czas został zawieszony, jednak szybko przywrócono go do kolejnych rozgrywek, ponieważ jego ojciec był dosyć wpływowym i bogatym człowiekiem, przez co zrównywał sobie wielu ludzi. Kto bogatemu zabroni, pomyślał Drake, doświadczając ogarniającego uczucia chłodu.

Otworzył usta, smakując glonowatego smak powietrza, jakby wnętrze lokalu – wszystkie ściany, stoliki, krzesła – pokryły się tym obrzydliwym, zgniłym, zielonkawym nalotem, osadzającym się na warstwie kamieni, zanurzonych w wodzie. Przytknął język do podniebienia, przypominając sobie smak wody z kanałów – zdarzało mu się łyknąć jej od czasu do czasu. Nie chwalił się tym doświadczeniem za często. W tym momencie zdawało mu się, że ponownie jej kosztuje, tyle że ta woda musiałaby skroplić się w powietrzu, lub ktoś przeniósł ten zapach ze sobą. Rozwarł szerzej oczy, a jego źrenicy zwiększyły swój obwód o kilka milimetrów. Nie słuchając prelekcji, wiercącego się na krzesełku blondynka, automatycznie odwrócił głowę, czując jak napięte ścięgna w szyi wydają cichy trzask, przywodzący na myśl pękanie gałęzi w lesie, co gorsza spróchniałych kości.

Rozglądał się po barze, przeglądając i zachowując w pamięci każdą przechodzącą osobę. Gdy wreszcie napotkał oczami na czyjeś inne oczy – piwne, posiadające odrobinę martwej zieleni, zawsze głodne, pragnące krzywdy i ludzkiego cierpienia – zachłysnął się powietrzem. Nie kaszlnął od razu, chociaż czuł ten palący w gardle dyskomfort. Wydawało mu się, że jama ustna i płuca eksplodują, ale nie dopuszczał do siebie świadomości, iż mogło być coś gorszego niż ich obecność tutaj.

Mężczyzna stąpał z niewiarygodną ostrożnością, swego rodzaju dziwną gracją, płynnością, jak na jego posturę i gabaryty. Poruszał się bardzo nienaturalnie, lawirując między stolikami, posyłając Drake'owi bezczelne, odważne spojrzenia, śmiałe i kąsające do żywego gesty. Blizny na twarzy poczerwieniały – zapewne od słońca, które nie zamierzało już dłużej chować się za chmurami, tak jak szczur w ciemnych zakamarkach kanałów – sprawiając wrażenie niedokładnie pozszywanej maski na Halloween. Mężczyzna nie przejmował się tym za bardzo, bez żadnych oporów parł przed siebie, a Drake ze zgrozą zorientował się, że zmierzał w najgorszym (z perspektywy Drake'a) możliwym kierunku.

Zeskoczył z krzesła, mijając po drodze dwa stoliki, dopadając do równie wysokiego i postawnego wampira. Złapał go za ramię, odziane w kurtkę, wykonaną z porządnej, grubej, sztucznej skóry, mocno ściskając. Kilka metalowych, zaśniedziałych guziczków wbiło mu się w wewnętrzną część dłoni, powodując u niego nieznaczny dyskomfort i tępy ból. Stanął naprzeciwko wyszczerzonego mężczyzny, zagradzając mu drogę prowadzącą do stolika, przy którym odpoczywali jego ludzcy znajomi.

Jared odchylił głowę w bok, skupiając martwe spojrzenie na twarzy niczego nieświadomej Kariny.

– Obowiązuje nas umowa – warknął, ale na tyle cicho, by nie sprowadzać na siebie podejrzeń. Nadal zaciskał dłoń na materiale ciemnobrązowej kurtki wampira, nie poluźniając mocnego, mogącego kruszyć skały uścisku.

– Chyba nie wstydzisz się dawnych przyjaciół? – Odsłonił żółte, miejscami czarne zęby. Wystawił długi jęzor, pokryty bladymi i fioletowymi plamami, zbliżając go w stronę zdenerwowanego chłopaka.

Szybko odpuścił, unikając spotkania z obleśnym jęzorem rywala.

Jared wykorzystał okazję, wyskakując do przodu – jak zając wystrzelony z rakiety – uderzając Drake'a w ramię, odpychając go na kilka chwil. Chłopak zatoczył się, ale w porę odzyskał pion. Jared był już bardzo blisko osiągnięcia ostatecznego celu, dokonania, które przyszedł tutaj zdobyć.

– Drake? Co to za koleś? Znasz go? – Nagle, jakby znikąd znalazł się przy nim Chris, zadając serię – niewygodnych – pytań. Lepsza okazja nie mogła mu się trafić.

Brunet posłał koledze przepraszające spojrzenie, a następnie pognał za sługą Neda, który w dodatku stał już przy jednym ze stolików. Drake zaszedł go od tyłu, ale pierwsze co uczynił, to spojrzał na twarz Kariny – bladą jak płótno malarskie, z którego starto wszystkie farby nadające mu kolory.

Dziewczyna nie ruszała się. Siedziała wyprostowana jak nowa, jeszcze nie nadszarpnięta struna. Gałki oczne wybałuszyły się, nozdrza rozszerzyły, umożliwiając dostęp większej ilości powietrza do przepłynięcie przez niego. Blade usta zawarły się szczelnie, oczekując na nadejście zbawiennego klucza, który mógłby je otworzyć. On był kluczem. Nie bez powodu pomyślał o tym w tej chwili.

Pozostali prezentowali się całkiem podobnie, nawet Chris który nie do końca orientował się w sytuacji. Coralin otworzyła usta, lecz żadne słowo z nich nie wypłynęło.

Jared uśmiechnął się paskudnie, poprawiając rękawy kurtki.

– Ubolewam nad faktem, że musiałem przerwać wam to przeurocze spotkanie, ale mam bardzo ważną wiadomość dla Drake'a. Ned prosi o rozmowę. W najbliższym czasie. Zamierza omówić z tobą warunki umowy, którą zawarliście jeszcze w Los Angeles. Najwyższy czas, żeby spłacić swój dług. Nie zapominaj czym jesteś karaluchu – Ostatnie słowo wypowiedział używając obscenicznego szeptu, który i tak dotarł do uszu jego ludzkich przyjaciół. Na odchodne posłał mu zwycięski uśmieszek, zapewne czując się tak, jakby trafił niezły los na loterii, jak pieprzony Zeus, zasiadający na szczycie potężnej góry Olimp, zsyłający na niewierną ludność kary w postaci złoto-białych piorunów.

Drake odprowadzał go spojrzeniem, póki Chris nie ponowił pytania, które zadał wcześniej, lecz nie zdołał uzyskać na nie odpowiedzi. Przeczuwał, że nie powinien naciskać – natręctwo nie było pożądaną cechą w odniesieniu do ludzi, z którymi chciał się spotykać. Wiedział, że Drake czuł to samo – ale z drugiej strony bardzo chciał pomóc przyjacielowi, a bez wiedzy nie mógł poczynić żadnych kroków.

– Drake, znasz tego kolesia? Mówił, że Ned chce się z tobą spotkać. To jakiś twój stary znajomy?

– To ten człowiek, o którym ci mówiłam. Zaatakował nas bez żadnego powodu. Najpierw przyczepił się do Jennifer, później do mnie. Karina o mało co przez niego nie zemdlała. Ewidentnie chciał nas nastraszyć. Sądziłyśmy, że to przypadek, ale jak teraz na to patrzę... najpierw Arthur, teraz to... – Coralin dorzuciła, spontanicznie kręcąc głową na boki. Spoglądała na koleżanki, relacjonując przeszłe wydarzenia, następnie skupiając oczy raz na Chrisie, raz na Drake'u, który wepchnął dłonie do głębokich kieszeni dresowych spodni, zsuwając je nieco z bioder.

Przekręcił raz w milczeniu głową.

– Dotykał moich włosów – Jen zbladła, biorąc między palce kilka kosmyków ognistych kosmyków. Białe dłonie przesuwały się po nich delikatnie, przywodząc na myśl kłęby jasnego dymu, tańczącego nad rozżarzonym ogniskiem.

Yves przytulał ją do siebie, wpatrując się w postawioną przed nią szklankę.

– Państwa zamówienie. Panowie zniknęli, więc postanowiłam przynieść je do stolika.

Prawie wszyscy, prócz Kariny i Drake'a popatrzyli na kobietę w tym samym czasie. Kelnerka odstawiła napoje, zabierając ze sobą tackę, odchodząc w stronę lady i życząc im wszystkim smacznego.

Żadne z nich się nie odezwało, ale kobieta nie przejęła się ich zachowaniem. Małoż było takich, dla których mowa stanowiła nie lada wyzwanie i trudności? Drake czuł się trochę nie na miejscu, więc odsunął jedno z krzeseł, które wcześniej zajmował i usiadł na nim, a zaraz za nim uczynił to także blondyn, który nie spuszczał go z oczu. Zachowywał się jak dociekliwy detektyw, Sherlock Holmes dwudziestego pierwszego wieku, wkraczający do akcji.

– Nie chciałem was tym obarczać – powiedział nieśmiało, nie patrząc im w oczy. Wszystko się wydało. Jeśli Ned zamierzał obarczyć go winą w ich oczach, to właśnie mu się to udało. Nie będzie łatwo pozyskać ich zaufanie od nowa.

– Kim był ten człowiek i o jaką umowę mu chodziło?

Człowiek?

Zimna nitka obrzydzenia przebiegła po wytatuowanej skórze na kręgosłupie, wywołując falę wewnętrznego dyskomfortu.

Dagon zabłysnął rubinowymi ślepkami, zapisując na kartach wiecznej świadomości kształt twarzy znienawidzonego przez Pana wampira. W swoim czasie obiecał sobie, że pomoże Panu dokonać na nim zemsty – już ostrzył pazurki, kły, a także kolce na łuskowatych przednich oraz tylnych kończynach, lśniących jasnym blaskiem niczym księżyc podczas bezchmurnych nocy.

– Ten cały Ned musi wiedzieć, że się z nami zadajesz. Mówiłeś, że nie masz z nim już żadnej styczności. Okłamałeś nas? – Coralin nie zamierzała stroić dobrych min do fatalnej gry.

Nawet nie udawała – Drake dostrzegał to autentyczne oburzenie na jej w miarę gładkiej, ale czasem do przesady wykonturowanej twarzy. Pochwycili go, złapali na haczyk utkany z nieszczerych słów i fałszywych zapewnień, a on połknął go w całości, gdyż sam wcześniej go stworzył. Pociągali teraz za linę, ciągnąc go za niepewny język. Tyle chciał im powiedzieć, przekazać, ale tyleż samo informacji po prostu musiał zachować dla siebie, dla ich własnego bezpieczeństwa.

– Przepraszam was. Rozumiem, że czujecie się zdezorientowani, ale wszystko wyjaśnię – Rozłożył dłonie nad stolikiem, mocno nimi gestykulując. Na koniec popatrzył jeszcze na Karinę.

Wszystkie barwy jakie dotychczas odmalowywały się na jej twarzy, zostały zastąpione przez nikłe odcienie bladości z domieszką smutku, niepewności i rozczarowania.

– Tak. Znam tego człowieka – Wypowiadając to słowo o mało nie zakrztusił się. Wywrócił w myślach oczami, układając w głowie plan jak naostrzyć na niego kołek, a Dagon wiernie uczestniczył w jego rozmyślaniach.

– Ma na imię Jared i jest jednym z najniebezpieczniejszych ludzi Neda, zresztą pewnie zauważyliście, że nie wygląda na towarzyskiego typa.

– Nie potrafi obchodzić się z kobietami. Prostak jeden – Coralin burknęła oburzona, czerwieniąc się na twarzy. Przerzuciła blond włosy na plecy, odsłaniając twarz i przymrużone oczy.

Komentarz blondynki wywołał w jego umyśle nagłe poruszenie. Na raz zachciało mu się śmiać, chociaż nie powinno mu być do śmiechu. Pokiwał jedynie głową.

– Ned jest tutaj w Londynie. Kiedy dowiedział się o mojej przeprowadzce, również tutaj przyjechał, żeby mnie szantażować. W Los Angeles zmusił mnie, żebym złożył mu pewną obietnicę. Miałem coś dla niego znaleźć, ale nie mogę powiedzieć wam o co dokładnie chodziło, ponieważ nie powinienem was w to mieszać. Ned to świr i nie da mi spokoju, póki nie spłacę zaciągniętego długu.

– Musisz iść z tym na policję – Daniel z przejęcia złapał za wąskie usta, zahaczając jednym palcem o wystający z wargi kolczyk. Od razu popatrzył na Chrisa, jakby szukając w jego osobie potwierdzenia słów, ale chłopak tylko spuścił głowę, dodając:

– Nie. Policja to nie jest dobre rozwiązanie.

Drake przymknął z ulgą oczy.

– Sami pomożemy ci rozwiązać tę sytuację – Tyleż odwagi i determinacji tliło się w jego błękitnych tęczówkach, lecz brunet nie poczuł satysfakcji.

Chris najzwyczajniej w świecie nie miał pojęcia z czym chciał się mierzyć.

– Dziękuję, ale sam muszę to rozwiązać. W końcu będzie musiał dać mi spokój. Jeszcze raz was przepraszam, w szczególności dziewczyny. Szkoda, że nie mogłem być wtedy z wami. Mam ochotę porządnie sobie z nim porozmawiać, nie koniecznie przy użyciu słów.

Coralin uśmiechnęła się cwanie, Jennifer przyjaźnie, z taką nutką zaufania i wdzięczności, natomiast Karina wyglądała na nieco przygaszoną.

Drake miał wrażenie, że w ogóle ich nie słuchała, zastanawiała się. Słyszał od Chrisa, że miewała koszmary. Jego obecność, jego osoba dała im początek. Nie było chyba gorszego momentu w życiu, niż ten w którym uświadamialiśmy sobie, że to my właśnie byliśmy głównymi sprawcami wszelkiego nieszczęścia dla naszych bliskich, czy osób które kochaliśmy.

Przyjaciele – dobrzy, niesamowici powiernicy – wysłuchali go uważnie, starali się doradzić w tej trudnej sytuacji. Zaoferowali nawet własną pomoc. Drake był im wdzięczny, ale nie mógł jej przyjąć. Nawet nie chciał przyjąć jej od własnej siostry, która jeszcze w jakimś stopniu mogła równać się z Nedem, wiedziała kim był, znała jego tajemnicę i żyła w przepełnionym mrokiem świecie.

Z każdym upływającym dniem, coraz bardziej zdawał sobie sprawę, że sprowadzał na nich ogromne niebezpieczeństwo, które jak hydra było nie do pokonania. Ludzka siła nie pozwalała na ścięcie wszystkich głów. Co będzie jeśli uda im się skutecznie wyeliminować jedną, a wtedy zaatakują pozostałe? Czy zdoła uchronić ich wszystkich przed burzą, którą sam rozpętał?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro