Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

2.

💎💎💎

W miejscu, do którego przybył nie było, aż tak dużo ludzi, jak mógł się tego spodziewać. Późnopopołudniowa pora, mimo to miało się takie wrażenie, że życie na tym obszarze zamierało, na te parę chwil, parę godzin.

Wsunął się do środka, prosto z ulicy, niepostrzeżony przez zajętych gości, niczym mgła. Powłóczył nogami w stronę barku, by stamtąd rozejrzeć się i zlokalizować znajome twarze. W połowie drogi zorientował się, że ktoś do niego machał. Zamyślił się na parę ulotnych sekund, a tu takiej ekscesy. Poruszająca się w powietrzu ręka, czyniła to coraz szybciej, dając wyraźny znak do podejścia. Zachęcała zagubionego chłopczyka do bliższego obcowania. Jason wreszcie zmobilizował mięśnie nóg i poczłapała do stoliczka, przy którym zasiedli jego przyjaciele. Nie uśmiechali się, mieli poważne miny, ale przy twarzy szatyna wyglądały raczej na pogodne i spokojne. Patrzyli w milczeniu, jak chłopak odsuwa zbite z kilku drewien krzesełko i siada na nim, w taki sposób, jakby w ogóle nie chciał tego czynić. Skwaszony uśmieszek zagościł na powściągliwej twarzy.

– Mógłbyś chociaż udawać. Ewelin powiedziała, że jest tak samo dobra, jak...

– Nie wymawiaj tego imienia – przerwał Aaronowi, unosząc dłoń.

– Dzień dobry. Mogę przyjąć zamówienie? – Kobiecy, delikatny głos dobywający się gdzieś nad potarganą, splątaną czupryną ostudził obrazoburcze słowa, mające ulecieć z jego ust, niczym pocisk wystrzelony z pistoletu.

Opuścił dłoń, jak uczeń, który zdał sobie sprawę, że jednak nie znał odpowiedzi na postawione pytanie, ale kobieta wcale nie dziwiła się jego zachowaniem. Póki nie przypominał natręta wkładającego rąk pod spódnicę, szemrzącego coś pod nosem, albo sepleniącego, mogła uznać to zachowanie za całkiem normalne.

– Tak. Prosimy pięć piw. Dwa z sokiem, trzy ciemne – ochrypły głos czarnowłosego chłopaka przebił się przez delikatny głosik kobiety, przytłaczając go siłą i zdecydowaniem.

– Dobrze. Zaraz podam – Kobieta odnotowała coś w małym notesiku, po czym odwróciła się na pięcie i odeszła w stronę baru.

– Jak to pięć? – rzucił beznamiętnie Jason, mnąc w palcach kawałek papierowej chusteczki do ocierania ust.

– Evelin przyjdzie z tą dziewczyną. Poczęstujemy je piwem. Bradley na to wpadł.

– Nie mieszaj mnie w to – zaśmiał się brązowowłosy, odgarniając opadającą grzywkę.

Szatyn patrzył na nich z przymrużeniem oczu. Po chwili, urocza kelnerka z upiętymi w koka jasnymi włosami, powróciła do nich, niosąc dużą tacę z napojami.

Mężczyźni odebrali je i podziękowali za zrealizowane zamówienie, a jeden z nich odprowadzał jej ciało zainteresowanym spojrzeniem, biorąc kilka głębszych łyków.

Jason westchnął. Było, jak za dawnych dobrych czasów. Wieczorne wypady na piwko, przy dźwiękach muzyki, zapachach niezdrowego jedzenia i nikotyny, sztucznego światła i tłumu ludzi. Niegdyś kochał nocne życie, teraz serdecznie go nienawidził, bo noc stawała się dla niego utrapieniem, prawdziwą męką za życia. Bezsenne chwile przysparzały realistycznych koszmarów, przez co czuł się jeszcze bardziej dotknięty i zdradzony, a przecież nie musiał. Nie była jego dziewczyną, on nie był jej chłopakiem. Proste i logiczne, a jednak – dla kogoś takiego jak on – nie.

Dzwonek nad drzwiami wejściowymi zabrzęczał, sygnalizując przybycie kolejnego gościa. Nawet nie uniósł głowy, by spojrzeć w tamtą stronę, bo i po co miałby to robić. Żadna z tych osób nie wyrażała zainteresowania nim, dlaczego w jego przypadku miałoby być inaczej. Miętoszona w palcach chusteczka przybrała nieregularnych kształtów, a podarte, przydługawe boki opadały i unosiły się wraz z zaciskającymi się i rozluźniającymi palcami. Przelewał na nią całą swoją wewnętrzną złość, frustrację, żywioną do sytuacji, której nie mógł przezwyciężyć. Karmił te negatywne odczucia, a one z dnia na dzień stawały się coraz silniejsze, niszcząc stabilną dotychczas nienarażoną na poważniejsze wstrząsy psychikę.

Dobrze im znana czarnowłosa dziewczyna o silnych i wyrazistych rysach twarzy i ciekawym typie urody podeszła spokojnie do stolika, po czym każdego z osobna obdarzyła miłym, przyjacielskim uśmiechem, wyrażającym radość z powodu spotkania i ujrzenia ich twarzy. W szczególności jedna z nich zdawała się być najmniej zadowolona z jej obecności, a nawet – odniosła takie wrażenie, że Jason bardzo się zmuszał, aby wysiedzieć w jednym miejscu.

Spotkanie z dawnymi kumplami z kapeli i z koleżanką nie wzbudziło w nim satysfakcji, czy poczucia przyjemności. Paradoksalnie reagował na tę sytuację, jak opętany na wodę święconą. Rozważał nawet taką opcję, żeby po prostu rzucić się do drzwi i zwiać tam, gdzie promienie słoneczne nie docierały, czyli pod ziemię.

Eveline zdjęła torebkę i przewiesiła jej pasek przez oparcie jednego z krzeseł, co świadczyło o tym, iż zamierzała zostać w tym lokalu nie tylko na pięć minut. O la Boga! Za jakie grzechy.

Szatyn postanowił, że będzie ignorować jej obecność, dopóki nie znudzi się nimi i nie odejdzie. Wiedział, że wcześniej koleżankowała się z byłą wokalistką ich zespołu. W głównej mierze to ona zmusiła ją, a może raczej namówiła na uczestnictwo w kastingu. Teraz nie miało to już najmniejszego znaczenia. Przeszłość winni pozostawić za sobą i już nigdy do niej nie wracać.

– Zamówiliśmy dla ciebie i twojej znajomej piwo. Gdzie ta dziewczyna? – Aarona podsunął szklany kufel pod dłonie dziewczyny, a ta szybko go ujęła, od razu zwilżając i oblizując usta, niczym kotka po misce mleka.

– O. Dziękuję. Takie miłe powitanie – zaniosła się radosnym, aczkolwiek lekko nerwowym śmiechem, w którym pobrzmiewała nuta niedowierzania.

– Zależy nam na kimś dobrym. Na kimś kto mógłby ją zastąpić. Wiesz o co chodzi – Ciemnowłosy mężczyzna zaczął wyjaśniać, ale niezbyt zgrabnie mu to wychodziło.

Koledzy milczeli, nie mieszając się w tę trudną wymianę zdań. Aaron był zawsze najodważniejszy z ich paczki, najbardziej wygadany. Do niego należała rola mentora i lidera zespołu. Tego, który zawsze starała się utrzymać zespół w ryzach i co najważniejsze blisko siebie. Nie pozwalał tracić im nadziei. Powtarzał, że należy podążać za głosem pasji i realizować ją bez względu na świat na zdanie innych ludzi.

– Jest tak samo dobra.

– Dlaczego z tobą nie przyszła? – zapytał Bradley.

– Przyszła, tylko czeka na zewnątrz. Jest trochę nieśmiała, ale to nie wszystko – rzekła tajemniczo, prowokując zaciekawione spojrzenia chłopaków, nawet Jasona, który zaszczycił jej osobę krótkim, ale jakże wymownym spojrzeniem, obrażonego na cały świat, zmaltretowanego człowieczka, któremu odebrano całą radość z tego podłego życia.

– Dajcie jej szansę. Nie oceniajcie z góry i przede wszystkim wysłuchajcie tego, co ma do powiedzenia, a myślę, że nie pożałujecie – Wstała pospiesznie od stolika, nie patrząc im w oczy, po czym skierowała się ku wyjściu pozostawiając oniemiałych jej reakcją chłopaków.

Aaron uniósł ciemne, wąskie brwi, Bradley podrapał się po głowie, przestawiając długie kosmyki. Jason tępo wpatrywał się w przezroczystą cukiernicę postawioną na środku stolika, obok której spoczywały białe chusteczki. Jedną z sióstr tarmosił w palcach, przez cały ten czas, aż zostało z niej już tylko kilka drobnych, podziurawionych strzępków.

Oparł łokieć o powierzchnię drewnianego stolika, zamierzając przez cały ten czas podtrzymywać policzek dłonią. Niezbyt elegancka poza na przyjęcie nowej wokalistki, ale przecież nikt nie powinien zarzucać mu brak manier. Nikt się tym nie przejmował. Ludzie potrafili być bezwzględni dla innych, samych siebie, ale on nie musiał. Dość się już wycierpiał.

Jasnowłosa, przemiła kelnerka goniła tam i z powrotem przyjmując zamówienia, roznosząc dania i napoje, wreszcie – najprzyjemniejsza część tej pracy – odbierała napiwki. Swego czasu młody szatyn też pracował jako kelner, bardzo dawno temu, w rodzinnym mieście Birmingham. Tam się urodził, tam się wychował. Spędził większość nastoletniego życia, a później zamarzył mu się Londyn, studia na prestiżowej uczelni, bardzo drogie, muzyczne studia. Bez dwóch zdań posiadał talent, który dostrzegały nie tylko najbliższe mu osoby – wielu obcych ludzi skłaniało go ku temu, by spróbował swych sił, w większym mieście. A nuż widelec, jak to mawiają, może się uda. Z głową pełną marzeń, nadziei i dobrych przeczuć wyruszył w podróż, z wcześniej zarobionymi pieniędzmi – właśnie jako kelner, w jednym z nocnych pubów – na podbój stolicy Anglii. Niemniej rzeczywistość z jaką przyszło mu obcować nie była już tak zachwycająca i obiecująca, taka, jaką sobie wyobrażał. Rodzice bardzo się starali. Przysyłali mu pieniądze, wspomagali, jak tylko potrafili – ojciec zaciągnął nawet pożyczkę, tylko po to, by syn realizował się w tym, w czym był nieporównywalny do innych, niezrównany. Mimo wszelkich wysiłków i starań, nie udało mu się pogodzić wszystkich wydatków. Opłacenie mieszkania, studiów, jedzenia, innych potrzeb pochłaniało ogromną masę środków. Praca stała się koniecznością i chlebem powszednim, tak codziennym, iż w konsekwencji porzucił studia, ale nie porzucił pasji. Poznał wspaniałych kompanów, zakochanych w muzyce i instrumentach. Jeden z nich pomógł mu odnaleźć się w nowej rzeczywistości, znalazł nawet pierwszą pracę. Był mu za to bardzo wdzięczny i obiecał sobie, że będzie zabiegał o jego przyjaźń do końca życia. Oboje marzyli o wielkiej karierze muzycznej i spełnieniu. Zaplanowali, że założą zespół. Aaron znał świetnego perkusistę – Bradley'a – którego zresztą wkrótce zaprosili do paczki. Później znaleźli wokalistkę, dziewczynę, która najpierw rozkochała w sobie wspomnianego wcześniej chłopaka, a później porzuciła, jak stary, przepocony kalosz, nie nadający się już do niczego. Znalazła innego, co gorsza konkurenta i powędrowała za nim do innego zespołu. Wówczas jej decyzja wydawała się być taka bolesna, teraz z perspektywy czasu, stała się błogosławieństwem, a może raczej przekleństwem.

Do ich małego świata, utkanego z dźwięków i słów wkroczył ktoś inny. Księżycowa bogini z głosem anielicy i diablicy w jednym, rozkochując, a następnie wbijając szpule w gorące serce, które szybko pogrążyło się w smutku i rozpaczy. Tak bardzo było mu żal, gdyby mogła przeniknąć jego myśli, dotrzeć do serca ujrzałaby tę ruinę, emocjonalną pustkę i brak chęci do życia. Muzyka przestała odgrywać jakąkolwiek rolę w jego codzienności, stając się smutną rutyną, aniżeli ukojeniem.

Bradley i Aaron o czymś rozmawiali, ale Jason nie brał żadnego udziału w tej rozmowie. Nawet nie starał się śledzić wypowiadanych przez nich słów. Nagle koledzy zamilkli. Zamknęli usta, a twarze – zarówno jednego jak i drugiego – stężały, dosłownie jak beton wylany na świeżo przygotowaną nawierzchnię. Szatyn mocno zdziwił się takim zachowaniem ze strony przyjaciół. Nawet przez jedną myśl mu nie przeszło co, a raczej kto mógł spowodować tego typu odmianę. Dopiero, gdy zmobilizował mięśnie szyi do wykonania wstecznego ruchu, dostrzegł obiekt zainteresowania błękitnych i kocich, lekko przymrużonych, nieprzychylnych oczu.

Niezdecydowanie, jakaś odmiana strachu i wątpliwości, wkradła się postrzeżona, zniekształcając ruchy i rysy twarzy dziewczyny. Starała się iść normalnie, nie rozglądać wokoło szukając najszybszej drogi ucieczki, jednak podejmowane przez nią próby, spełzały na niczym. Zwierze w potrzasku posiadało więcej rozumu i zdrowego rozsądku, a dzikość w spojrzeniu, wywołana przez przerażenie nie działała na jej korzyść i rachunek.

Eveline poklepała koleżankę po ramieniu i wysunęła się nieco na przód, przysłaniając brunetkę własnym ciałem, tak iż tamci nie mogli dostrzec jej sylwetki. Ale cóż z tego? Już ją zobaczyli i nie uwierzą, iż jej tam nie ma, nawet jeśli jakimś cudownym sposobem wyparuje i zniknie z zasięgu wzroku, a Jason był święcie przekonany, iż o tym właśnie marzyła w tej sytuacji.

Czarnowłosa młodzianka ponownie stanęła przed chłopakami, tym razem w charakterze pośrednika i pojednawcy skłóconych jednostek. Na własne barki wzięła ten ogromny ciężar i brzemię związane z wieloma niedopowiedzeniami i lękiem przed odrzuceniem. Zaczęła mówić i wygłaszać własne racje, a czyniła to w sposób wielce ostrożny, by przypadkowo nie narazić żadnego z nich na oburzenie, czy też urażenie.

– Obiecałam, że znajdę dobrą wokalistkę. Właśnie to zrobiłam. Jest najlepsza na świecie, ale o tym już wiecie. Co więcej chciała wam coś powiedzieć i wyjaśnić. Wysłuchajcie jej do końca bez żadnych chamskich wyzwisk – Ciemnooka odwróciła się od stolika i powędrowała wzrokiem na zatroskaną, nieśmiałą twarz znajomej.  – Selene. Podejdź bliżej – zwróciła się do niej bezpośrednio, przesyłając całą pozytywną energię, jaką w sobie kumulowała. Wiedziała, że niebieskooka będzie jej potrzebować.

Selene spuściła głowę, kilka kosmyków wymsknęło się spod upięcia i wylądowało na jej twarzy, przysłaniając zaszklone oczy. Splotła palce u obu dłoni i ślamazarnym kroczkiem podeszła do stoliczka, przystając ramię w ramię z nieco niższą od siebie dziewczyną. Wiedziała, że patrzą na nią, właśnie w tym momencie. Wszyscy. Najgorsze uczucie, jakiego doświadczyła kiedykolwiek w swym długim życiu. Tak nieznośne, ciężkie, przygniatające. Nic nie było w stanie zmienić jej beznadziejnego położenia i ta świadomość – pielęgnowana od chwili, w której dowiedziała się o planie Eveline – budziła największe rozgoryczenie i niewdzięczność wobec własnej osoby.

Wyobrażała sobie najgorsze. Małą, drobną kulącą się postać, z rękoma nad głową, próbującą osłonić się przed gradem ciężkich, nienawistnych spojrzeń. Oddychała płytko, rzadko przełykała ślinę, nabierając coraz więcej wody w usta, wzbraniając się przed wypowiedzeniem, chociażby jednego, najkrótszego słowa.

– To chyba jakiś żart, Eveline – Niski, zachrypnięty głos kruczowłosego Aarona przeszył bębenki Selene, aż drobny, iglasty prąd przeszedł po kruchym kręgosłupie.

– Mało zabawny. Jeśli chciałaś nas wkurzyć, albo wpędzić w jeszcze większą depresję to ci się udało. A teraz moi drodzy muszę was opuścić. Nic tu po mnie – Jason wstał z krzesła.

– Wysłuchaj chociaż tego, co ma do powiedzenia – Eveline zaprotestowała.

Zielone tęczówki szatyna zabłysły enigmatycznym blaskiem.

– Nie zamierzam. Mam mnóstwo innych problemów, ona i jej zakichane słowa nie są mi potrzebne do osiągnięcia szczęścia w moim zasranym życiu – Machnął dłonią w taki sposób, jakby próbował odegnać od siebie stado wygłodniałych, rządnych krwi komarów. Dosunął krzesło do krawędzi stolika, tak mocno, iż drewno pod naporem zewnętrznej – w dodatku rodzimej siły – zaskrzypiało żałośnie. Źle się z tym czuł. Obnażał przed nimi swoje uczucia – zwłaszcza przed brunetką – ale nie potrafił inaczej. Nie myślał racjonalnie. Gniew zaślepił zdrowy rozsądek.

– Jay nie wypiłeś piwa – upomniał brązowowłosy Bradley, od czasu do czasu łypiąc błękitnymi tęczówkami w stronę milczącej, zmieszanej wampirzycy. Jako jedyny z trójki przyjaciół – abstrahując od Eveline oczywiście – wydawał się być najbardziej współczujący, co więcej bardziej przychylny i skory do rozmów. Ale pozostała dwójka skwapliwie mu to uniemożliwiała. Szatyn spiorunował go wyniosłym spojrzeniem.

– Zaproście Arthura – skomentował krótko, nawet nie zastanawiając się nad tym, jak zabrzmiało to w uszach tam zgromadzonych. Zazdrość poganiała zazdrość, a nos przepełniał się od nagromadzonych tam uczuć, osób i sytuacji, które zapewniał, znajdowały tam swoje miejsce.

Ostatni raz spojrzał jeszcze na dziewczynę, niegdysiejszą koleżankę, obiekt westchnień, po czym zabrał się w drogę powrotną do domu, przemyśleć to dzisiejsze wydarzenie.

Selene nie mogła patrzeć, jak chłopak odchodził. To głównie dla niego tutaj przyszła, żeby go przeprosić i błagać o wybaczenie. Do diabła z nieśmiałością i poczuciem winy, kneblującym usta! Obróciła się o sto osiemdziesiąt stopni, stając tyłem do Aarona i Bradley'a, a przodem do Jasona, chociaż teraz mogła już tylko obserwować oddalające się plecy i nogi lawirujące między kilkoma stolikami usianymi w niedalekich odległościach od siebie.

– Jason proszę zostań jeszcze na chwilę. Chciałam tylko wyjaśnić tamtą sytuację i przeprosić was za nią, nic więcej. Obiecuję, że jeśli teraz mnie wysłuchasz to już nigdy więcej nie będę ci się naprzykrzać – rzekła na jednym wydechu.

Gdy skończyła odwróciła się, patrząc raz na Aarona, raz na Bradley'a, przerzucając zrozpaczone, pełne determinacji spojrzenie.

– Ani wam. Daję słowo. Wiem, że słowa już nic nie znaczą, nie mają mocy naprawczej, nie mogą cofnąć czasu, ale nawet nie wiecie, jak bardzo mi przykro.

– Jason nie rób scen, chodź tutaj – Eveline ponagliła go, machając w jego stronę.

Siedzący tam ludzie zaczęli zwracać na nich uwagę, patrząc z zaciekawieniem na naburmuszonego szatyna, stojącego prawie że na środku prostokątnego pomieszczenia o dwóch salach.

Nabrał powietrza przez nozdrza i tak też je wypuścił. Jeszcze bardziej spoważniał, usta ściągnął w wąską kreskę, zaciskając zęby. Jeszcze chwila a pocznie nimi zgrzytać bez opamiętania.

– Jay, Eveline ma rację. Chodź tutaj. Posłuchaj, co ma do powiedzenia, a potem sobie pójdziesz – powiedział Aaron.

Zaskoczenie Selene zapewne odmalowało się na jej twarzy. Nie sądziła, że ciemnowłosy mężczyzna bezpośrednio opowie się po jej stronie. Być może myliła się co do niego.

Zielonooki szatyn usłuchał, ale zarzekł się, iż robił to tylko dlatego, by wreszcie mieć święty spokój. W rzeczywistości już nie mógł się doczekać, aż Selene zacznie się tłumaczyć i żalić. Jej problemy już wcale go nie obchodziły, wręcz przeciwnie, potęgowały chorą satysfakcję. Napawał się, cieszył z powodu tak niekorzystnej, niekomfortowej sytuacji. Bradley był miękki, chyba czuł radość na widok dziewczyny – najmniej go zraniła. Aaron to człowiek z zasadami, nie lekceważący zniewagi. Z nim nie pójdzie jej tak łatwo, nawet jeśli zatrzepocze tymi motylimi rzęsami, nic tym nie wskóra.

Wiercił jej dziurę w głowie, a ona wylewała na zewnątrz, wszystko to co leżało w jej wnętrzu. Czarnulka wspierała ją w tym przedsięwzięciu, licząc po cichu, że dziewczynie ponownie uda się wkupić w łaski chłopaków.

– Popełniłam ogromny błąd. Zdaję sobie z tego sprawę. Ale pomimo tego, że bardzo się tego wstydzę, przyszłam tutaj ponieważ chcę dzisiaj wszystko naprawić. Wiem, że nie będzie to proste, być może nawet nie jest to możliwe, ale przez tego człowieka zniszczyłam relacje ze wszystkimi, bliskimi mi osobami, które kochałam i szanowałam. Nie ma dla mnie usprawiedliwienia. Chciałabym tylko bardzo was przeprosić za moje raniące słowa. Tak naprawdę nigdy nie myślałam w ten sposób, nawet nie wiem dlaczego takie okropności uleciały z moich ust – zacisnęła wargi, rozluźniając je po chwili. – Ale największe przeprosiny należą się tobie Jason. Od samego początku byłeś dla mnie miły, szkoda, że nie potrafiłam tego docenić – skrzywiła się, jakby właśnie skosztowała kwaśnej potrawy, może soku z cytryny? 

– Dziękuję, że mnie wysłuchaliście. Nie będę już wam przeszkadzać. Mam nadzieję, że reaktywujecie zespół i znajdziecie kogoś naprawdę wartego zaufania – uśmiechnęła się blado, nieco rozluźniając wcześniej spięte ciało. Wreszcie pozbyła się tego przytłaczającego ciężaru, choć wcale nie zrobiło się jej lżej, czy lepiej. W głębi duszy wiedziała – nie zamierzała oszukiwać samej siebie, żyć iluzją – że tak naprawdę ludzkie uczucia, takie jak zawziętość, cierpienie, zaciętość, obrażalstwo stanowiły twardą barierę, nie do przebicia i żadne – w tym przypadku nawet najpiękniejsze słowa, czy deklaracje – nie były w stanie jej przeforsować, przekształcić według jej własnych wyobrażeń, czy upodobań. W gruncie rzeczy posiadała dar, mogła sprawić, by ponownie jej zaufali, ale po co? Tworzyć mumie bez duszy i wewnętrznej harmonii? Podłość lizała wewnętrzne rany, potęgując ból i zgryzotę, poczucie oszołomienia i pustki.

Pomiędzy piątką znajomych zapanowała cisza, mącona przez gwary pozostałych gości lokalu, obsługę oraz cichą muzykę dobywającą się z małych głośniczków przytwierdzonych do dwóch ścian w tym budynku. Kelnerka biegała to tu, to tam roznosząc kolejne zamówienia, zwracając uwagę, na trzech chłopaków i dwie stojące nad nimi kobiety, nie wiedząc dlaczego nie chciały usiąść. Wyglądało na to, iż jedna z nich zaraz opuści to miejsce, druga chyba jeszcze nie podjęła konkretnej decyzji. Czasem ludzie sami stwarzali sobie problemy.

Wysłuchali jej słów z powagą, zdradzając bardzo wiele emocji, które wkrótce poczęły tańczyć walca na wypukłych twarzach.

Brunet uniósł brwi w zamyśleniu, a brązowowłosy mężczyzna siedzący zaraz obok niego podrapał się po głowie. Jason stał z założonymi rękoma, prychając pogardliwie pod nosem.

– Odeszłaś z zespołu z powodu tego mężczyzny prawda? – zapytał Aaron.

Selene pokiwała głową na znak zgodności.

– Ale już z nim nie jesteś?

– Nie. Naprawdę mi głupio. Wiem, że nie powinnam zrzucać na niego całej winy, ale poświęcałam mu bardzo dużo czasu przez co zaniedbałam wiele innych spraw. Marzenia, hobby, rodzinę, przyjaciół...

– Myśleliśmy, że znalazłaś już inną kapelę – Niebieskooki perkusista parsknął krótkim, aczkolwiek niezłośliwym śmiechem. Raczej uczynił to z ulgi, niż z chęci dokuczenia dziewczynie.

– Zgadza się. Sądziliśmy, że znalazłaś sobie kogoś bardziej, no wiesz... godnego swojej pozycji, talentu – dokończył Aaron.

Selene wykrzywiła usta. Coś czuła, że już zawsze będą jej to wypominać o ile zgodzą się na jej towarzystwo.

– Wiem, jak wcześniej to zabrzmiało, ale nie jestem taka.

– To prawda. Może trochę nasza koleżanka się pogubiła, ale przecież każdy popełnia błędy. Nie ma ludzi idealnych – poparła ją Eveline, która przez chwilę tylko przysłuchiwała się rozmowie, nie biorąc w niej czynnego udziału.

– O ironio – skwitował niezadowolony Jason.

Aaron posłał mu ponure spojrzenie, chmurnych tęczówek.

– To prawda. Nie ma – Chłopak odburknął cicho, po chwili ponownie zabierając głos. – Ale w tym co powiedziałaś było sporo racji. Ciężko to przyznać, ale bez dobrego lidera żaden z nas zespół. Nie potrafimy nawet uzgodnić wspólnego terminu, a co dopiero wymyślić jakiś porządny kawałek. Zdecydowanie lepiej nam się pracowało, gdy zasilałaś nasze szeregi. Po twoim odejściu wszystko się posypało, więc... chyba jednak powinnaś poszukać sobie lepiej zorganizowanych muzyków od nas.

– Co ty pieprzysz Aaron? Odbiło ci?! – wzburzony szatyn poderwał się z miejsca, zbliżając się groźnie do siedzącego bruneta.

– Uspokój się Jason. To prawda. Potrzebujemy jej. Jeśli zależy ci na zespole, na nas, jako twoich przyjaciołach, to pozwolisz jej nadal z nami grać – Bradley w ostatniej chwili złapał za rozedrgane mięśnie na ramionach przyjaciela, przeszywającego Aarona mściwym, morderczym spojrzeniem, mogącym giąć metal i wiercić dziury w kamieniach. Lekko nim potrząsnął, żeby sprowadzić go na ziemię, otrzeźwić, gdyż wściekłość zaburzała rzeczywisty odbiór sytuacji.

Ponadto przebywający w ciepłym lokalu Londyńczycy zaczęli zwracać – mniejszą, lub większą – uwagę na przeradzającą się w kłótnię, jeszcze do niedawna spokojną rozmowę.

– Nie oszukujmy się. Chcemy dać jej drugą szansę. Ty też chcesz, więc przestań zachowywać się jak dupek – rzekł bez ogródek, odpychając ciało kumpla i przechodząc zaraz obok jego osoby, stając naprzeciw Selene i Eveline.

Aaron również powstał i dołączył do Bradley'a, jakby właśnie czytał w jego nieprzewidywalnych myślach.

Selene poczuła się bardzo zaskoczona tym całym zdarzeniem. O mało co nie wybuchnęła płaczem i śmiechem w tym samym czasie, lecz ledwo się powstrzymała. Jeszcze nie wszystko było przesądzone.

– Dobrze zrobiłam – zadowolona Eveline odsunęła się nieco w bok, pozostawiając pustą przestrzeń między Selene, a nią samą.

Przestraszona wampirzyca uciekła wzrokiem, śledząc koleżankę, która przecież pełniła funkcję jej osobistego obrońcy, takiej jakby tarczy przed negatywnymi komentarzami i oskarżycielskimi spojrzeniami. Teraz zostawiła ją samą sobie, każąc zapracować na kolejną szansę i nowe zaufanie niegdyś bliskich jej chłopaków. Może nie znała ich tak dobrze, ale wiedziała, że osobowością znacznie różnili się od podłego i zepsutego Arthura. Znów on. Oby szybko wyniósł się z jej myśli i to na dobre. Zresztą nie miała z nim już żadnego kontaktu i nie zamierzała nigdy więcej o niego zabiegać. Tak bliska obecność dwóch mężczyzn sprawiła, iż serce w jej piersi mocniej zabiło, a w głowie pojawiło się to nieprzyjemne uczucie słownej pustki oraz paradoksalnej emocjonalnej pełności, jaką odczuwa się w sytuacjach kiedy nie wiesz, co dalej uczynić, jak postąpić. Na całe szczęście nie musiała otwierać ust, co było dla niej istnym błogosławieństwem. Pewnie nawet nie zdawali sobie sprawy, jak bardzo była im wdzięczna.

– Bardzo dobrze Eveline. Wreszcie mamy okazję, żeby wszystko wyjaśnić i uporządkować. Stało się to, co się stało. Czasu już nie cofniemy. Owszem czuliśmy się okropnie po tym, co nam zrobiłaś, ale widzę, że chyba zrozumiałaś swój błąd i chcesz go naprawić. Nie jestem żadnym bogiem, żeby cię osądzać, czy skazywać na potępienie. Dla mnie osobiście liczy się to, że zechciałaś nas przeprosić. Przyszłaś tutaj, stanęłaś przed nami, a to na pewno nie było łatwe – Aaron rozkładał dłonie, podkreślając wagę wypowiadanych słów, a stojący za nim Jason kręcił głową z niedowierzaniem.

– Muzyka jest dla nas wszystkim, nie chcielibyśmy z niej rezygnować. Ty chyba też nie. Jesteśmy skłonni dać ci drugą szansę. Jeśli chodzi o mnie to możemy puścić w niepamięć tamto wydarzenie i zacząć wszystko od nowa. Co ty na to? – zapytał delikatnie drugi chłopak, lecz po chwili dodał. – Chyba, że nie chcesz. Do niczego cię nie zmuszamy i zrozumiemy twoją odmowę.

Niewiarygodne. W najodważniejszych snach, nie ośmieliła się zamarzyć o takim rozwoju sytuacji. Należało zadać to jedyne, zasadnicze pytanie, dlaczego? Dlaczego tak łatwo i szybko, bez cienia zawahania – przebaczyli jej? Pozwolili wrócić do zespołu, tym samym uszczęśliwiając jej osobę. Przecież gdzieś tam w głębi własnej duszy pragnęła, żeby znów obdarzyli ją zaufaniem i akceptacją. Marzenia się spełniały, nawet te, których nie ośmieliliśmy się wypowiedzieć na głos.

Muzyka w radiu przybrała mocniejszego, drapieżniejszego charakteru, a Bon Scott – z charakterystyczną barwą głosu – śpiewał o łatwym, przyjemnym, ale przede wszystkim wolnym życiu. Zapachy i smaki, unoszące się w postaci mglistej pary nad apetycznie wyglądającymi daniami , łaskotały wnętrza nosów, delikatnie pieszcząc, przywodząc na myśl chwile spokojne, błogie i radosne. Ludzie cieszyli się, rozmawiali, uśmiechali od ucha do ucha, zarażając tym innych. Nie było tam miejsca na smutek, niezadowolenie, drętwotę. Może nie bez powodu wybrali to miejsce, być może właśnie ono tak na nich działało. Jeśli tak, to na nią również podziałało.

Z lekką rezerwą – wciąż nie mogąc oswoić się z myślą, że jednak nie gniewają się na nią tak, jak przypuszczała – uśmiechnęła się. Oni odwdzięczyli jej się tym samym. Co więcej Bradley wyciągnął w jej stronę dłoń.

– Wrócisz do zespołu? – zapytał ponownie.

Dziewczyna - szturchnięta przez Eveline, która patrzyła na nią, jak wół na malowane wrota (denerwowała się tą opieszałością koleżanki) – wyciągnęła rękę do przodu i ujęła delikatnie dłoń brązowowłosego chłopaka.

– Dziękuję za jeszcze jedną szansę. Obiecuję, że tym razem was nie zawiodę. I jeszcze raz bardzo was przepraszam. W tym momencie udowodniliście, jak dobrymi ludźmi jesteście. Mam nadzieję, że i ja zdołam naprawić błędy, które wcześniej popełniłam.

– Świętość nie jest naszą domeną, ale to nie znaczy, że nie powinniśmy postępować tak jak należy. Cieszymy się, że zgodziłaś się na ponową współpracę. Witaj znów w zespole Selene – Aaron również wystawił swą dużą, silną dłoń, oczekując na reakcję dziewczyny.

Eveline radowała się w duszy, natomiast Jason ciskał niewidzialnymi pociskami, a spojrzenie to wywoływało ciarki na plecach. Zimniejsze niż lód, a nawet sama Antarktyda.

– Tak! Witaj w zespole! – ucieszył się niebieskooki.

– Jesteście wspaniali. Nie wiem, jak wam się odwdzięczę.

– Mam pomysł na pewien projekt. Odwdzięczysz się pomocą – Czarnowłosy mężczyzna puścił do niej oczko.

– Wspaniale. Nie zapomnijcie znaleźć sobie nowego basisty, bo ja odchodzę. Żegnam – Zdenerwowany Jason, nawet nie zainteresował się kryształowym kufelkiem, wypełnionym praktycznie po brzegi, bursztynowym płynem. Zrobił zamach, założył kurtkę na plecy i później torbę, która dodatkowo obiła się o jego bok, wydając przy tym bardzo charakterystyczny dźwięk, po czym przemaszerował obok pogodzonej gromadki i wyszedł z lokalu.

Nikt nie zamierzał go powstrzymywać, choć w jednym momencie Selene ruszyła się z miejsca, żeby pobiec za chłopakiem, zatrzymać go i poprosić o zmianę zdania – chociaż zapewne jej słowa i tak niczego by już nie zmieniły. Nienawidził jej, była dla niego nikim. Lecz Aaron ją powstrzymał.

– Porozmawiam z nim, ale nie dzisiaj. Uparciuch z niego, ale trochę mu się nie dziwię. Zraniłaś go najbardziej. Podkochiwał się w tobie, a teraz udaje, że już nic do ciebie nie czuje. Ale my i tak wiemy swoje. Myślę, że tak naprawdę cieszy się, że do nas wróciłaś. Przemyśli to sobie i też zmieni zdanie – Słowa Aarona stały się dla niej prawdziwym pocieszeniem, remedium na zbolałe, skołatane serce.

– Dokładnie. A teraz, chodźmy się napić. W gardle mi zaschło od tych przeprosin – Bradley zasiadł za stolikiem, ponaglając pozostałych, by uczynili to samo.

Wkrótce cieszyli się swoją obecnością i towarzystwem, tak jak za starych, dobrych czasów. Żałowała, że wcześniej nie wykorzystała okazji, gdy wręcz błagali ją o to, by gdzieś z nimi wyszła. Zapewne jej losy potoczyłyby się trochę inaczej, stałaby w całkiem innym punkcie. Jason nie musiałby czuć rozgoryczenia i wściekłości na jej widok. Może nie dałaby mu tego, czego by od niej oczekiwał, ale miałby chociaż tę nadzieję, której nie ośmieliłaby się zgładzić. Bo każdy jej potrzebował, rzewnie jej się oddawał.

W rozgadanym towarzystwie spędziła miły wieczór – kolejny, podczas którego zapomniała o istnieniu Arthura, a spędzone z nim chwile, stawały się odległą przeszłością. Tak odległą, jak jej dawne życie, ojciec, mąż, wreszcie Ned – żaden z nich nie zasługiwał na miłość, tym bardziej na pamięć. Zepchnęła ich wszystkich na sam koniec, do odmętów mrocznej podświadomości, skazując na gnicie i agonię w zapomnieniu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro