Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

2.

💎💎💎

Zawsze go to dziwiło, stanowiło nie lada zagadkę. Podsuwało pytanie, na które zapewne tylko brunet oraz stojąca w niedalekiej odległości dziewczyna, nie znali odpowiedzi. Dlaczego? Dlaczego przez cały dzień i noc w tym pomieszczeniu paliło się światło? Nawet jeśli nikt w nim nie przebywał? Czy to miało sens? Ukryte znaczenie? Czy obawa przed mrokiem i ciemnością była tak silna? Mocno zakorzeniona w umysłach domowników? A może po prostu obawiano się tego, co czaiło się w najciemniejszych szczelinach, a światło trzymało ''to" na dystans? Czuli to.

Drake nie lubił tego miejsca. Nieczęsto, prawie w ogóle tu nie zaglądał. Nie interesował się starymi bibliotekami i zakurzonymi książkami, a ta wyglądała jak każda inna.

Mnóstwo wysokich, prawdopodobnie drewnianych regałów, stojących na baczność niczym żołnierze salutujący przed najwyższym rangą generałem. Na nich poukładano stare księgi, zwoje, papirusy, ogólnie rzecz ujmując bezwartościowe kawałki papieru, które mogłyby przysłużyć się do czegoś pożyteczniejszego (na przykład, jako podpałka). Zamiast tego kurzyły się, potęgując zbierający się tam brud.

Maleńkie cząsteczki wirowały w powietrzu doprowadzając wampira do napadów kichania. Chyba miał alergię, na czytanie dosłownie. Ale nie mógł zaprzeczyć było tam coś, co przyciągało wzrok, tak jak neon krzyczący, nokautujący oczy przechodniów niespotykaną, wyrazistą barwą.

Witraże, przedstawiające martwą naturę oraz postać złotowłosej anielicy o dobrotliwej twarzy i błękitnych niczym woda w sadzawce oczach. Z pozoru majestatyczny, przypominający zwyczajne witraże umieszczane w okiennicach chociażby kościołów. Lecz skrywał pewien defekt, coś co niestety nie było widoczne na pierwszy rzut słabego oka.

Drake zmrużył powieki. Selene odeszła na chwilę mówiąc, iż sprawdzi jedną rzecz i zaraz wróci. Nie było jej pięć minut, a brunet stał w milczeniu i kontemplował kolory oraz samą sylwetkę jasnowłosej miss nieba.

Drobne kropelki deszczu spływały po jej obliczu, powodując wrażenie, iż kobieta płacze. Nie wiedział dlaczego, ale nie był w stanie jej współczuć. Widok fałszywych łez (w rzeczywistości kropel deszczu) nie budził w nim żadnych uczuć, emocji. Miał wrażenie, że to tylko takie pozory, inscenizacja. Najważniejsze było to, co kryło się po drugiej stronie, gdzieś wewnątrz. Nie potrafił tego określić, opisać.

– Wiktor mówił, że wykonał go jego stary, ludzki przyjaciel. Teraz pewnie już nie żyje. Ale nie wygląda na pospolity witraż. Mam wrażenie, że on żyje. To dziwne, ale tak jest.

Drake spojrzał na siostrę, myśląc iż właśnie tego słowa mu brakowało. Życie. Tak. Selene miała rację. Postać z witraż, żyła. Zdawała się oddychać, promienieć żywą energią, ciepłem, które wydzielają ludzkie ciała.

Twarz, idealna, a zarazem okalana człowieczymi rysami. Niespokojne oczy wpatrzone w wypełnione pustką dłonie. Jakby czegoś jej brakowało, za czymś tęskniła.

– Jej dłonie... wygląda tak jakby coś trzymała...

Nie odrywał od niej oczu. Im dłużej patrzył, tym więcej elementów, szczegółów udawało mu się wychwycić, odszukać.

Selene kwinęła głową, choć Drake nie zauważył tego.

– Wiktor w ten sposób ją ukrywał. Przez te wszystkie lata. Ona tutaj była. W jej dłoniach.

– Mówisz o szkatule? – uniósł jedną brew, szepcząc.

Zaschło mu w gardle. Ktoś ich obserwował. Ten ktoś stał na balkoniku, po lewej stronie od jego osoby. Patrzył prosto na niego, na jego głowę, a raczej lewy profil. Uniósł oczy i ujrzał kobietę, odzianą w czerń.

Cofnęła się do tyłu, zanurzając w cieniu.

– Tak. To znaczy. Nie wiem tego na pewno, ale podejrzewam. Przynajmniej wiem, że ona kiedyś tutaj była. Jeszcze za nim Wiktor objął dzierżawę nad tym domem. On nie należał do niego...

– Spodziewałem się – Wciąż czuł na sobie ten palacy wzrok. Zacisnął pięści. Żałował, że nie zabrał ze sobą Dagona. On przepędziłby tę wścibską marę. Pewnie ich podsłuchiwała, a jak tylko Wiktor przekorczy próg tego domu opowie mu o wszystkim, przy szklaneczce krwi i pieprzonego, zatęchłego powietrza, bo przecież duchy nie mogły pić, nie?

Selene nie zdziwiła się jego reakcją, ale poczuła się oszukana. Najwidoczniej tylko ona była tą, która najdłużej posiadała klapki na oczach.

– W tych murach czai się mnóstwo zagubionych dusz. Nawet w tym momencie jedna z nich nas obserwuje. Chyba jest tu od bardzo dawna.

– Kobieta w czarnej sukni? – Selene zadała to pytanie w taki sposób, jakby wcale nie chciała uzyskać odpowiedzi, gdyż już ją znała.

– Tak. Stoi na balkoniku, nad regałami. Po lewej stronie i patrzy na nas.

Młoda wampirzyca od razu skierowała głowę w tamtym kierunku, lecz niczego nie dostrzegła. Jedynie ściany, obrazy, drzwi i rośliny, wszystko spowite ciemnością. Przypomniała sobie rozmowę z Wiktorem. Gdy pokazał jej ducha Marii i powiedział, że nie zawsze ukazuje swą obecność. Tylko wtedy kiedy chce być widzianą, lecz teraz pozostawała w ukryciu. Mimo to Drake bez trudu ją dostrzegał.

– Widzisz ją? – Nie musiała pytać, ale z jakiegoś powodu to zrobiła. Może chciała się upewnić. Ugruntować to, co i tak już wiedziała. Czego przynajmniej się domyślała.

– Tak. A ty nie?

– Nie – Selene spuściła głowę. – To znaczy. Nie mogę jej widzieć przez cały czas. Wiktor mówił, że ma, przepraszam miała na imię Maria. Zamieszkiwała ten dom. Umarała w nim i jej dusza tu pozostała. Wiktor może z nią rozmawiać. Widzi ją nawet wtedy, gdy nie chce by ktoś ją ujrzał. To tak samo jak ty. Chyba masz dar. Ja ją widzę, tylko wtedy gdy ona materializuje się i tego chce – Selene wyjśniła.

Drake zastanowił się. Faktycznie, czasem zdawało mu się, że był w stanie widzieć więcej niż inni. Te wszystkie przemykające cienie po ścianach, gęste obłoczki przypominające mgłę w kątach, wreszcie przybierające kształt istot, w tym przypadku ludzkich lub nawet na poły zwierzęcych. Bez wątpienia, nie każdy mógł poszczycić się posiadaniem takich umiejętności, ale do cholery! Przecież on nie prosił się o takie zdolności. Wystarczyło mu to, że mógł wywołać błyskawicę. Nie czuł potrzeby patrzenia w puste źrenice niematerialnych bytów. Powstrzymał tę aluzję i zachował zimną krew. Kobieta wciąż tam była.

– Nie wiem jak umarła, ale Wiktor powiedział mi, że w tym domu czycha zło. Zakneblowane, zamknięte za drzwiami, których pod żadnym pozorem nie należy otwierać, ale coś pokazało mi drogę. Myślę, że skoro chciało żebym to ujrzała, może to coś znaczy... może jest tam coś ważnego.

– Drzwi?

– Tak. Pod barkiem. W piwniczce z winami. Już nawet zapomniałam o tym miejscu. Dawno tam nie byłam.

– Pokażesz mi je? – rzekł łagodnie.

Selene wyglądała na zdenerwowaną, jak osoba, która stresuje się jakimś ważnym wydarzeniem, na przykład publicznym wystąpieniem. Pokiwała głową i ruszyła w stronę baru, rozglądając się na boki.

Drake podążył zaraz za nią. Czuł i słyszał, jak podłoga pod jego stopami jęczy, wydając gamę przeróżnych, czasem straszliwych dźwięków. Brunet miał czasem wrażenie, że dom przemawiał do niego. Snuł opowieści o dawnych, zapomnianych już wydarzeniach. Ostatni świadkowie wciąż przemierzali ukryte korytarze, z dala od słabych, nędznych oczu współczesnych mieszkańców.

Wyobraził sobie lochy. Przepełnione zatęchłym powietrzem, robactwem, brudem. Popękane, pokruszone kości, które niegdyś otoczone tkankami były niczym innym jak żywymi istotami. Zbłąkane duszy szukające sprawiedliwości, rozpaczające nad smutnym losem. Żelazne, pordzewiałe kajdany przytwierdzone do ścian, wijące się na zimnych, kamienistych podłożach niczym dzikie węże na pustyni. Czekające aż spętają ofiarę.

Maria odprowadzała ich wzrokiem, a wyraz jej oczu tak pusty, bijący chłodem przeszywał myśli chłopaka na wskroś, zatruwając ponurymi obrazami, chcąc odepchnąć go od powziętego przez niego planu. Lecz jego wola okazała się być nieokiełznana.

Szedł za siostrą. Minęli barek, czyli długą ladę, przed którą rozłożono kilka barowych krzeseł, wykonanych z czarnej skóry. Na ladzie ułożono tuzin małych szklaneczek oraz kieliszków obok, których spoczywała srebrna tacka i wysokie, szklane naczynie wypełnione burgundowym płynem. Najprawdopodobniej winem.

Drake zauważył, iż Wiktor podczas nawet zwykłych kolacji nie odmawiał sobie lampki dobrego wina. Oczywiście z domieszką ludzkiej, bądź zwierzęcej krwi.

Za tak zwanym barem znajdowało się dosyć szerokie przejście prowadzące do składowni wina. Rodzeństwo przekroczyło jego próg, stając pośród regałów i stojaków na wspomiane wcześniej trunki.

– Kiedy weszłam tu po raz pierwszy na podłodze leżała roztrzaskana butelka. Na początku sądziłam, że może zalęgły się tutaj myszy, albo szczury, no wiesz to dosyć stary dom, ale później usłyszałam podobny dźwięk za tamtymi drzwiami, gdzieś na dole. Prowadzą do kolejnej winiarni.

Dziewczyna podeszła do drzwi, chwyciła za klamkę i płynnym ruchem pociągnęła ją w swoją stronę. Drzwi ustąpiły ukazując nieprzeniknioną ciemność. Młoda brunetka włączyła światło i zaczęła schodzić po schodach, a zaraz za nią podążał jej brat.

Rozglądał się na boki, lecz prócz drewnianych schodów i przyniszczonych ścian nie zaobserwował tam niczego, na czym mógłby skupić dłuższą uwagę. Dotarli już do niższego poziomu, gdzie było znacznie chłodniej. Zarówno Drake, jak i Selene odczuli to na swojej skórze. Panowała tam też większa wilgoć, gdyż na ścianach pojawiły się ciemne, mokre plamy. Drake wątpił, by było to dobre miejsce do dłuższego przesiadywania, za to idealne miejsce do ukrycia tajemnic.

– Tutaj znalazłam drugą roztrzaskaną butelkę, z której wylało się wino – Dziewczyna stanęła na środku niewielkiego, prostokątnego pomieszczenia, wskazując palcem na miejsce, gdzie znalazła wspomniany przedmiot.

– Ta posiadłość należała kiedyś do ojca Jane. Później Jane, kiedy stała się żoną Michaela, przekazała ją Wiktorowi. Od tamtej pory dom jest jego i może panować nad tym, co zamieszkuje go. Jest kimś w rodzaju czarodzieja? Nie znam się na tym.

Selene pokręciła głową.

– W każdym bądź razie chciałam ci coś pokazać. Chodzi o tamte drzwi – Wskazała smukłym palcem na drewniany prostokąt odznaczający się na tle szarej ściany. Nie był zbyt dobrze widoczny, ponieważ zakrywał go jeden długi rząd regałów. Dosłownie wyglądało to tak, jakby ktoś nie chciał żeby zostały zdemaskowane przez wścibskich lokatorów.

– Ostatnio udało mi się jakoś przesunąć ten regał nie narażając butelek na roztrzaskanie, aczkolwiek nie byłam w stanie otworzyć drzwi.

– No tak. Skoro są ukryte to nie możemy liczyć na to, że będą otwarte. To oczywiste – Młody wampir rzekł posępnie.

– Wiem, ale pomyślałam, że może moglibyśmy spróbować je jakoś otworzyć. Wtedy nie mogłam tego zrobić. Rodzinka wróciła. Musiałam ulotnić się stąd jak najszybciej. Inaczej już dawno zorientowaliby się, że coś podejrzewam. Wiktor kazał mi obiecać, że będę się trzymać z dala od takich miejsc, ale ciekawość jest silniejsza.

– Zgadzam się.

Drake podszedł do siostry i pokiwał głową. W tym momencie musiał zapomnieć o tym, co ich dzieliło. Należało współpracować, by rozwiązać tę zagadkę.

Wykorzystując idelaną okazję, bez cienia zawahania przystąpili do zdejmowania butelek z regału i układania ich na podłodze w bezpiecznej odległości. Nie byli do końca pewni ile czasu zajęła im ta czynność. W tym pokoju, który zdawał się pełnić rolę pokoju bez klamek (w przysłowiowym tego słowa znaczeniu), a nie składowni wina, czas stawał się pojęciem względnym.

Co jakiś czas nad ich głowami dało słyszeć się tajemniczy szelest, skrzypienie podłogi, całkiem jak gdyby ktoś skradał się delikatnie do drzwi, które otworzyli, a także ciche pomrukiwania. Na zewnątrz padał rzęsisty deszcz wymieszany ze śniegiem. To pewnie tylko przez deszcz. W to chciał wierzyć. A może to tylko ich wyobraźnia, która płatała najdziwniejsze figle?

Po zdjęciu wszystkich przeszkadzających butelek, z nie tylko czerwonym płynem, przyszła kolej na regał. Ale przesunięcie go w odpowiednią stronę (czyli w prawo) nie sprawiło im żadnej trudności, czy kłopotu.

Selene musiała przyznać, ostatnim razem musiała się bardziej nagimnastykować. Teraz to jej brat odgrywał główne skrzypce. Złapał za jeden z boków drewnianego kolosa, po czym pchnął go (z widoczną łatwością) przed siebie. Drzwi stanęły przed nimi otworem. Puste, nagie, proste. Aczkolwiek było w nich coś dziwnego. Podobnie jak majestatyczny witraż przyciągały wzrok, mieszały w głowie, opanowywały umysł. Rozkazywały, żeby myśleć tylko i wyłącznie o nich.

– Nie mają konkretnego zamka. Nigdzie nie znalazłam żadnego klucza, którym można by było je otworzyć. Parodia.

Selene nieco się wkurzyła. Podparła ręką jeden bok. Sądziła, że wykonany przez nich trud pójdzie na marne, lecz coś niezwykłego, co nie dało się wyjaśnić w żaden logiczny sposób, ukazało się oczom młodej brunetki. Nie dopuszczała do siebie podobnej myśli, a tu proszę. Wystarczyło, że jej brat znalazł się w pobliżu drzwi, lekko pochylił się nad nimi. Popatrzył i chwycił za klamkę, a one otworzyły się jakby nigdy nic.

– Są otwarte – powiedział łagodnie.

– Niemożliwe – Selene złapała się za usta, patrząc na drzwi cielęcym spojrzeniem. Mogłaby przysiąc i dać sobie rękę, a nawet nogę uciąć, że ostatnim razem, gdy tutaj była te wrota pozostawały dla niej zamknięte. A może nie była godna, żeby je otworzyć?

– A spróbowałaś wtedy je chociaż otworzyć? – uniósł sceptycznie jedną brew. Jego siostra miała tendencję do przesadzania, wyolbrzymiania i koloryzowania pewnych faktów.

Spojrzała na niego spod byka. Ta aluzja najwidoczniej nie przypadła do jej wybrednego gustu. A ostatnimi czasy stał się naprawdę nieznośny.

– No pewnie, ale mówię ci, że były zamknięte. Musiałeś coś zrobić.

– Nic nie zrobiłem – wymawiał się. Chociaż, chyba jednak coś zrobił. Po tym jak złapał za klamkę, poczuł ciepło w prawej dłoni i ujrzał pod skórą ledwo widoczne wyładowania, czystej niespętanej energii. Ale przecież jak jego dar miałby wpłynąć na otworzenie drzwi? To było bez sensu.

– Dobra. Nie kłóćmy się. Masz rację, może akurat teraz ktoś zostawił je otwarte, ale po co? Czy ktoś tam w ogóle zaglądał?

– Nie ma włącznika światła. W środku jest ciemno jak w dupie u murzyna, ale wyczuwam schody – Brunet włożył rękę w rozpościerającą się nicość. Pomacał raz jedną, potem drugą ścianę. Nie wyczuł zapalnika. Później przełożył przez próg nogę i ostrożnie poklepał podłoże.

Selene obserwowała jego poczynania z niewyjaśnionym uczuciem trwogi. Nagle odechciało jej się dalszej eksploracji i odkrywania tajemnic tego domu.

– Mamy latarki w telefonach. Oświetlimy drogę. To pewnie jakieś kanały, albo lochy. Cały Londyn zbudowany jest na takich podziemnych tunelach. Większość ludzi nie ma nawet zielonego pojęcia, że mieszka nad czymś podobnym. Lecz skoro są tutaj te drzwi, musiały zostać zbudowane umyślnie. Te tunele pewnie łączą się z tym domem. Jestem ciekaw, co znajdziemy tam, w tych ciemnościach. Obstawiam obskurne, śmierdzące cele z trupimi lokatorami, albo sale tortur. A może jedno i drugie jeśli się nam poszczęści – parsknął ironicznym śmiechem, za co oberwał w ramię.

– Bawi cię to?

Brunetka zmrużyła oczy. Ani trochę nie spodobały się jej słowa wypowiedziane przez młodszego brata. Realistyczne obrazy poczęły malować się w jej zbyt wybujałej wyobraźni, a ona po raz setny już w swoim życiu przeklęła zdolność abstrakcyjnego myślenia. Nie chciała sobie tego wyobrażać. Najchętniej to uciekłaby, jak najdalej od tego miejsca, więc dlaczego wcześniej tak ochoczo o nim mówiła, nawet przyszła tutaj by pokazać je dociekliwemu, odważnemu bratu. Wiedziała, że on był jej jedyną nadzieją, pośrednikiem w odkryciu całej, niezbadanej jeszcze prawdy.

Chcesz tego. Pragniesz dowiedzieć się, co kryje się w ciemnościach.

Cichy, niepewny głosik pobrzmiewał z najdalszych zakamarków jej jaźni.

– Wyluzuj. Jeśli się boisz sam tam zejdę i zobaczę co tam jest. Później opowiem ci wszystko, nawet te najdrobniejsze szczegóły dotyczące wielkości odchodów pozostawionych przez szczury. Obiecuję.

Żartował, lecz ton oraz barwa jego głosu nie przywodziły na myśl niczego zabawnego.

Selene miała wrażenie, że jej brat próbował coś ukryć. Śmiertelną powagę, może obawę, albo.... Coś zupełnie innego, o co nie mogłaby go posądzać.

– Nie puszczę cię tam samego. Idę z tobą – wyrzekła całkiem normlanym tonem, lecz wewnątrz trzęsła się niczym cieniutkie liście na gałęziach wierzby. Ten kto doświadczył tego uczucia, bycia w potrzasku, nigdy nie zapominał jego smaku, nigdy nie był w stanie do niego przywyknąć.

– Dobra. Tylko nie zostawaj za bardzo w tyle. Włącz latarkę, żebyśmy mogli coś zobaczyć. Schody pewnie są stare i pełne dziur, ale damy radę.

Drake nie patrzył na siostrę. Wpatrywał się w ciemność, w kurtynę utkaną z mroku i cienia. Im bardziej przyglądał się w tej pustej, przerażającej przestrzeni miał wrażenie, że jego ciało płonie. Lecz nie odczuwał bólu, takiego którego nie dało się znieść, zwalczyć. Był znośny, dawał ciepło, ogrzewał. Drake nie wiedział, dlaczego tak reaguje na to miejsce. Pewnie gdyby ukryty we wnętrzu medalionu demon był tutaj razem z nim, udzieliłby mu odpowiedzi na to pytanie.

Tymczasem Dagon spoczywał w zamknięciu jednej z drewnianych komód, pogrążony w półśnie, między jawą a snem, niespokojny. Czuwał na posterunku. Domyślał się, wiedział, co zaraz się wydarzy. Niejednokrotnie widział to podczas długich wieków, eonów nieskończonej egzystencji przepełnionej goryczą, bólem, złem oraz walką, między tym co słuszne i prawe, a tym co pragnęło wypełnić świat nienawiścią i obrzydzeniem do drugiego istnienia. Ogniste dreszcze, targające płynnymi mięśniami, ciche pomruki. To nadchodzi, coś bardzo złego i nieprzyjemnego, a ich Pan zawitał wreszcie do mrocznego królestwa odnajdując drogę potępionych dusz.

Drake nie zastanawiał się nad tym. Szedł na przedzie, z lekko pochyloną głową, ale nie dlatego, że czegoś się obawiał, czy nie był dumny. Powód wyglądał całkiem inaczej. Okazało się, że sufit (jeśli w ogóle można było to tak nazwać) stanowił zagrożenie dla głów oraz fryzur ciekawskich przybysz, stąd też ich pozy.

Poza tym, zarówno brunet jak i jego siostra czuli, jak małe odłamki (oby to nie były wstrętne robale) spadały im na głowy, bądź przedostawał się za kołnierze koszulek. To było okropne.

Selene skuliła się w sobie, stawiając uważnie kroczki, schodek po schodku. Przełykała głośno ślinę i sapała. Pomimo całkiem niskiej temperatury, czuła ogromną duchotę. Bezwątpienia miała wrażenie, że ktoś zamknął ją w szczelnie opakowanym słoju, albo co gorsza w labiryncie, z którego nie było żadnej perspektywy na ucieczkę. Przeraziła ją ta wizja, lecz nie mogła się już wycofać.

Odwróciła się za siebie i ze zgrozą stwierdziła, iż widzi tylko ciemność. Przed wejściem tutaj prawie że zamknęli drzwi. Zostawili tylko małą szparkę, co teraz wydało się dziewczynie śmieszne. Wystarczył tylko lekki podmuch wiatru, jakiś upierdliwy duszek, który pchnie drewnianą powłokę i zarygluje ich tutaj na wieczność. Dlaczego zawsze w takich sytuacjach musiała myśleć o nienormalnych rzeczach? No tak. Ponieważ to była nienormalna sytuacja i myślenie o czymś zwyczajnym po prostu byłoby nie na miejscu.

Selene przygryzła wargę, kierując światło latarki raz pod stopy, raz na ścianę, która w dodatku nie była przyjemna w dotyku. Zakurzona, brudna, zapajęczona, sypiąca się. Ale nie miała konkretnego wyjścia. Od czasu do czasu musiała za nią złapać, by nie wywrócić się.

Schody nie prezentowały się lepiej zwłaszcza, że wydawały przeróżną gamę skrzypiących i trzeszczących dźwięków, przywodzących na myśl szalejące podmuchy wiatru, w starych, naweidzonych domostwach. Dlaczego wszystko musiało być nawiedzone?!

Nagle ujrzała jak ledwo widoczna głowa jej brata znika gdzieś w ciemnościach. Później nastąpił huk i jedne z okropniejszych przekleństw, jakie Selene miała okazję wysłuchiwać w swym życiu.

Przerażona skierowała światło latarki, na kucającego brata.

– Drake! Co się stało?! Wszystko gra?!

Sparaliżowało ją. Miała wrażenie, że serce zdenerwowało się na nią, wyskoczyło z piersi i pozostawiło jej ciało bez dopompowanej krwi i tlenu. Co się z nią działo? Dłoń, w której trzymała telefon, z maleńkim światełkiem drżała.

– Uważaj. Te cholerne schody. Nie zauważyłem dziury – Rozmasował obolałą kostkę i wyprostował się. Odwrócił się w stronę brunetki, przysłaniając ręką twarz.

– Nie świeć mi w oczy – mruknął.

– Sorki – Skierowała promień światła na własne nogi.

– Są tak podziurawione jak dupa ulicznej suki. Dobrze, że szedłem pierwszy.

Młoda wampirzyca nie widziała jego twarzy, lecz wiedziała, że odmalowała się na niej troska o jej dobro. Zależało mu, martwił się o nią. Było jej smutno i żal, gdyż wkrótce musiała go opuścić. Wcześniej nie odczuwała czegoś podobnego, lecz jej humor i usposobienie zmieniały się jak kolory na skórze kameleona. Taka stała się jej natura.

– Dalsza część schodów jest chyba z kamienia. To by oznaczało, że jesteśmy już prawie u celu.

Wyrwał ją z zamyślenia tymi słowami. Znów ruszyli przed siebie. On dokładnie świecąc latarką, oglądając schody, ona za nim modląc się w duchu, żeby wreszcie gdzieś doszli. Gdziekolwiek. Byle tylko wyjść na prostą.

Ale czy aby na pewno mogło to być lepsze rozwiązanie? W tej chwili każde inne wydawało się być bardziej atrakcyjniejsze.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro