Nie płacz, Philipie
– Czekaj.
Anderson wstał i podszedł do swojej ściany dedukcji.
– Czekaj. To nie ma sensu.
Sherlock teatralnie przewrócił oczami i westchnął zirytowany. Oczywiście, że nie ma, idioto.
– Jak mogłeś być pewien, że John stanie akurat w tamtym miejscu? No wiesz, co jeżeli by się przesunął? Stanął gdzie indziej? I właściwie – detektyw obrócił się na pięcie, nie zainteresowany ględzeniem fana i cicho wyszedł, nie zamykając za sobą drzwi. Philip Anderson, nie zwróciwszy uwagi na nagłe wyjście, kontynuował. – I właściwie, jak to zrobiłeś tak szybko? Co gdyby nie uderzył go rower? I czemu, do cholery, mi to mówisz? –zachichotał, a kiedy wypowiadał kolejne słowa, słychać było w nich podejrzliwość. – Jestem bodajże ostatnią osobą, której powiedziałbyś prawdę...!
Anderson obrócił się i nagle zauważył, że jest zupełnie sam. Gapił się przez chwilę w miejsce, gdzie jeszcze przed momentem stał jego idol i zachichotał nerwowo. Raz po raz zerkał na pełną papierów, notatek, wycinków z gazet, sznurków, szpilek i fragmentów map ścianę, nadal skupiając swoją uwagę na konkretnym fragmencie wykładziny, jakby samą siłą myśli był w stanie wywołać materializację Sherlocka Holmesa do swojego salonu.
– Sherlock Holmes! –powiedział cicho, głosem przepełnionym jednocześnie goryczą i rozbawieniem. Znów zachichotał wskazując palcem tam, gdzie ciągle się gapił. – Sherlock! – wykrzyknął.
Jego chichot przerodził się w śmiech, najpierw zwykły, później histeryczny i maniakalny. Rzucił się na ścianę i zaczął zrywać z niej papiery. Robił to coraz szybciej i coraz bardziej chaotycznie, na przemian rycząc i się śmiejąc, rzucając się, targając, płacząc i szarpiąc. W końcu, załamany i totalnie wyczerpany usiadł pod ścianą i gorzko zapłakał...
***
Z niespokojnego snu wybudził go dźwięk wiadomości. W pierwszej chwili zdenerwował się, gdyż ostatnimi czasy pisali do niego tylko członkowie fanklubu i Lestrade, a on w tym momencie chciał zapomnieć o pewnym poniżającym go detektywie, jego dedukcjach, śmierci i kościach policzkowych. Chciał go wyrzucić ze swojego nieudolnie zbudowanego pałacu pamięci, nie wspominać go już nigdy więcej, spalić wszystkie notatki, usunąć...
Kiedy udało mu się już dotrzeć do stolika, na którym leżał telefon, westchnął z ulgą. Na ekranie wyświetlił się tylko nieznany numer, a on przecież wszystkich fanów miał zapisanych na karcie.
Rzucił się na fotel z telefonem w ręku i odczytał wiadomość.
Nie płacz, Philip. On zawsze tak robi z człowiekiem. Chcesz o tym porozmawiać?
Anderson przez chwilę wpatrywał się zdumiony zanim w końcu udało mu się wystukać odpowiedź,
O kim mówisz, kim jesteś i skąd masz mój numer?
Nie musiał długo czekać na wiadomość od tajemniczego kogoś. Głośny dźwięk i wibracja sprawiły, że wzdrygnął się i całkowicie przebudził.
O Sherlocku, mój drogi. No i mam swoje sposoby na zdobywanie informacji ;) To jak, chcesz porozmawiać o tym, co Ci zrobił?
Jesteś psycholem czy psychologiem?
Ani tym, ani tym, ale blisko. Jestem aktorem, a na emocjach i uczuciach znam się lepiej niż niejeden psycholog ;)
No dobrze. A więc zniszczył wszystko. Całe moje życie.
Chciałbym o nim zapomnieć. Zapomnieć o wszystkim, co mi powiedział.
A co takiego Ci powiedział?
Jak sfałszował swoją śmierć, ale oczywiście skłamał, nigdy nie powiedziałby mi prawdy. Poniża mnie, naśmiewa się ze mnie, traktuje jak śmiecia... Był moim idolem, wzorem do naśladowania, imponował mi swoimi zdolnościami... Teraz nie jestem w stanie nawet myśleć, nie umiem zasnąć, nie...
Czujesz się wyprany z uczuć? Pusty? Zrozpaczony? Martwy w środku?
Jak Ty byś się czuł , gdyby osoba, którą podziwiasz tak Cię zawiodła? Tak bardzo zniszczyła? Tak, jestem martwy w środku, pusty, zrozpaczony i wyprany z uczuć.
Chciałem się zabić.
Proszę?
Zadałeś pytanie. Jak bym się czuł. Chciałem się zabić. I zrobiłbym to, gdyby nie to, co zrobił później.
Co zrobił?
Przekonał mnie, że nie jest zwykły. Spojrzał mi w oczy i zrozumiałem. Nie zabiłem się, bo w jego oczach zobaczyłem prawdę, zobaczyłem, że on też jest taki, jak ja.
Więc co się stało? Dlaczego Cię zawiódł?
To, co zrobił, było złe... Chciałem być z nim szczery, powiedzieć mu prawdę, kim jestem, co robię. Dawałem mu wskazówki, podpowiedzi. On mnie w zamian doprowadził do rozpaczy, prawie do śmierci...
Musiał być okrutny.
Och, tak. Był okrutny. Bawił się moimi uczuciami jak kot zdechłą myszą. Był egocentrycznym, zapatrzonym w siebie dupkiem.
Och, brzmi trochę jak Holmes.
Minęło trzy lata od wtedy, a ja wciąż nie mogę o nim zapomnieć, Philip.
A ja wciąż nie znam Twojego imienia, psychologu. Wiem tylko, że jesteś gejem.
Przeszkadza Ci to?
Że nie znam Twojego imienia? Tak. Że jesteś gejem? Absolutnie nie.
Richard James Brook.
Które wolisz? Richard czy James?
Wszyscy, oprócz niego mówią mi Rich. On mnie nazywał Jim. Znał mnie tylko pod tym imieniem i nie słuchał, jak mu mówiłem prawdę.
Więc... Rich? Chcesz się kiedyś spotkać na piwo?
***
Mężczyźni pisali ze sobą przez długie tygodnie, zanim Richard dał się namówić na spotkanie. Philip mu zaufał, zaprzyjaźnił się z nim i prawie zakochał, chociaż nie chciał dopuścić do siebie tej myśli.
Ze zniecierpliwieniem oczekiwał na sobotę wieczór, na upragnione spotkanie z przyjacielem. Kiedy w końcu nadszedł ten dzień, zerwał się wcześnie z łóżka i zaczął sprzątać, bo a nuż przyjdą później do mieszkania... Ogolił się, wystroił w najlepsze ubrania, spryskał wodą kolońską i kilka minut przed dwudziestą drugą wyszedł.
Nie mogę się doczekać, aż Cię zobaczę. xxx
Ja też, Philip. Jestem już na miejscu. xxx
Anderson wszedł do baru i od razu stanęło mu serce. Na jednym z krzeseł barowych siedział Jim Moriarty, od trzech lat martwy wróg Sherlocka, siedział zupełnie żywy i popijał spokojnie piwo.
Możemy zmienić bar?
Moriarty powoli wyciągnął telefon z kieszeni...
A Anderson powoli zaczął łączyć fakty. Aktor, śmierć, prawdziwa tożsamość, zagadki, niechęć do spotkania, tajemniczość, zaufanie... I naprawdę nie wiedział, co myśleć. Jego serce kłóciło się z rozumem, łzy napływały do oczu, a ręce same zaciskały się w pięści. Wybiegł z baru jak burza. Uciekał przez kilka ulic, w stronę swojego mieszkania, z impetem otworzył drzwi i skulił się pod ścianą na klatce schodowej.
– Przepraszam– usłyszał.
– Nie podchodź do mnie! – krzyknął Philip i zakrył twarz rękoma. James Moriarty posłusznie zatrzymał się.
– Naprawdę przepraszam – wyszeptał.
– Okłamałeś mnie! Okłamałeś mnie! W ogóle cię nie znam, to wszystko były kłamstwa, cholerne kłamstwa! – wybuchnął. Łzy ciekły mu z oczu jak oszalałe, drżał z zimna i z płaczu.
– Philip, nie okłamałem cię ani razu. Ani razu! James Moriarty to imię przestępcy, którego zabiłem na dachu Bart's trzy lata temu. Owszem, Philip. Kiedyś byłem Moriartym, psychopatą, przestępcą. Ale zmieniłem się, naprawdę...
– Nie mów już nic. Odejdź – wyszeptał.
Tym razem były przestępca nie posłuchał, tylko podszedł bliżej Andersona i usiadł obok niego. Siedzieli tak przez dłuższą chwilę w ciszy, przerywanej jedynie cichym szlochem. Nagle Philip podniósł głowę.
– Nadal tu jesteś?
– Philip...
– Nadal tu jesteś?!
– Nie płacz, Philip... Nie płacz...
Miał zamiar powiedzieć jeszcze kilka rzeczy, ale jego dalsze słowa zostały stłumione przez pogryzione i suche wargi Andersona. Richard z największym zapałem oddał pocałunek, który stawał się coraz intensywniejszy i brutalniejszy. Usta i zapach Brooka pobudzały Andersona, sprawiały, że jego oddech był chaotyczny, serce przyspieszało, a krew zaczęła dopływać do jego krocza...
Obaj panowie zasnęli tego wieczora szczęśliwi, w łóżku Andersona, nadzy, zmęczeni i wśród pomiętej, zabrudzonej spermą pościeli.
***
Życie Philipa Andersona znów nabrało kolorów. Był zakochany, patrzył na świat przez tęczowe okulary. Całą swoją uwagę poświęcał ukochanemu, który albo wspaniale udawał, albo rzeczywiście pozbył się swoich skłonności psychopatycznych. Mężczyzna przestał w nim widzieć wroga swojego byłego idola. Już nie zauważał tego, że jego partner był przestępcą. Teraz to był jego Richard. Jego chłopak, aktor, mężczyzna, który wyciągnął go z depresji...
Jednak już zawód Richarda powinien był mu podpowiedzieć, że ten udaje. Oczywiście, że udawał. Udawał tak wspaniale, że prawdopodobnie nawet Sherlock Holmes miałby trudności z rozpoznaniem fałszu w jego miłości.
James Moriarty związał się z Philipem z jednego, konkretnego powodu. Żeby dotrzeć do Sherlocka Holmesa.
***
James zaczął wprowadzać swój plan w życie, jak tylko zauważył, że Anderson był już całkowicie zaślepiony miłością do niego. Pożyczał wtedy od niego laptopa i pisał długie e-maile do słynnego, samotnego detektywa.
Jak można się łatwo domyśleć, maile te były ostentacyjnie ignorowane, więc przestępca postanowił użyć swojego kochanka w akcjach bezpośrednich. Sam nie mógł pojawić się na ulicy, więc Philip był jego oczyma. Był idealną marionetką, głupi, zakochany i zupełnie posłuszny. Dowiadywał się wielu przydatnych rzeczy, szpiegował Sherlocka... I był zadziwiająco przydatny, jak na jego mierny umysł.
Na przykład dowiedział się, że Sherlock został zabójcą.
Całe to zainteresowanie Sherlockiem zaczęło powoli wzbudzać podejrzliwość Andersona, a działania, które Moriarty podjął natychmiast po usłyszeniu wiadomości o wygnaniu, sprawiły, że Philipowi coraz szerzej otwierały się oczy.
– Kłamiesz! Cały czas mnie okłamujesz! Cały nasz związek był jednym wielkim kłamstwem! – wykrzykiwał przez łzy. Siedział skulony na kanapie, patrzył tępo w przestrzeń, a łzy leciały mu z oczu coraz to nowszymi falami.
– Philip...
– Zamknij się! – wybuchnął. – Zamknij się i przestań kłamać! "Nie zależy mi już na Sherlocku. Nie kocham go." Tak mówiłeś! A teraz co?! Każesz mi go śledzić, ratujesz go przed jakimś durnym wygnaniem, na które zasłużył... Po co?! Jest cholernym mordercą!
– Philip, nie płacz...
– Wynoś się! Wynoś się z mojego życia!
W duchu, Jim Moriarty westchnął z ulgą. Prawdę mówiąc, gdyby nie użyteczność tego człowieka, wyniósłby się stamtąd jak tylko by miał okazję, co więcej, nawet by nie napisał tego pierwszego SMS-a. W pięć minut spakował wszystkie swoje rzeczy, a kiedy wychodził, Anderson wciąż ryczał na kanapie.
– Nie płacz, Philip. Nie warto – powiedział cicho i wyszedł. Więcej już się nie odwrócił.
***
Ostatni raz, kiedy widziano Andersona żywego, to kiedy szedł do baru. Wyszedł zlany w trupa, jednak prawdziwym trupem dopiero się stał, kiedy wbiegł z impetem na ulicę, prosto pod przejeżdżający autobus.
I nikt za nim nie zapłakał.
THE END
____________
Dzień dobry, witam Was wszystkich w drugim tomie "Niedorzecznych Shipów". Anderiarty zostało mi podane jako następny ship pod Marylockiem przez bezPomyslu. Zachęcam Was do wymyślania kolejnych niedorzecznych shipów i podawania ich w komentarzach!
Chciałabym Was poinformować także o aktualnej kolejce: za niedługo przeczytamy Antheriarty, czyli Anthea i... nasz kochany Jim. Później nastąpi Myciarty (owszem, dobrze myślicie, chodzi o Mycrofta). Możliwe, że potem opublikuję Hudlocka, chociaż ten ship jest już zbyt niedorzeczny, żebym nawet na pomysł wpadła...
Pozdrawiam Was cieplutko i pozdrawiam moją kochaną bezPomyslu!
JM
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro