Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

『nie-przypadkowi』

Świeży dziewiętnastoletni student – no może jeszcze nie do końca student – wpadł w ostatnim momencie do pociągu, nim automatyczne drzwi się za nim zatrzasnęły i ogromny wąż prędko zaczął sunąć po wyznaczonym torze.

Deidara musiał postawić parę kroków po gardle mechanicznego monstrum i przypomniało mu się, jak dawno temu w tramwajach intrygowała go przesuwającą się podłoga na zakrętach. Teraz to jego nogi zmieniały położenie – był w pociągu – a gdy popatrzył się w dół ujrzał jeszcze dodatkowo dwa końce krawatu, zwisające mu z szyi i dyndające przy każdym najmniejszym ruchu wte i we wte, aż na myśl przychodziły mu stare zegary z europejskich obrazów, wiszące na przeważnie stonowanych ścianach, a to urządzenie, które w nich biło i stukało, jednak teraz młody chłopak nie mógł znaleźć nigdzie w umyśle odpowiedniej nazwy, latało również wte i we wte, wte i we wte...

Deidara opadł na jedno z siedzeń, a przez rozwijającą się na bieżąco prędkość pociągu, przy okazji ubił sobie plecy. Zrzucił sobie zgrabnym ruchem roztrzepaną grzywkę na bok, cmoknął cicho i wydostał kieszeni w spodniach swój telefon. Czarnymi, długimi paznokciami stukał o kolorowy ekran, którego do końca dojrzeć nie mógł przez blask słońca płynący z okna.

Pomarańczowe i żółte promienie słoneczne malowały na ścianach własną, jedyną w swoim rodzaju, twórczość artystyczną i właściwie Deidara jako artysta i przyszły student Tokijskiego Uniwersytetu Sztuki mógł myśleć o tym zjawisku właśnie tylko w ten sposób, jak o sztuce; definicja jego prawdziwej, najdoskonalszej sztuki oczywiście się różniła od plam świetlnych na rozkładzie przystanków, ale czy nie była podobna? Oba zjawiska były ulotne i chwytały za serce, wzruszały, po czym znikały, a jeśli nie dbało się o nie wystarczająco, rozpływały się w ogromie wspomnień, snów i marzeń.

- Och, czym żem ci zawinił, skoro w zeszłym roku potrafiłem z zamkniętymi oczami odwalić się cacy hm? - młodzieniec chwycił w smukłe dłonie końce krawatu, spojrzenia jednak nie spuszczał z otyłego Japończyka, który na nagraniu w telefonie próbował wytłumaczyć swoim widzom cierpliwie i po kolei jak wiązać najprościej krawat. Artyście zdawało się, że rozumie, dopóki nie przyszło do czynności, w której rzeczywiście miał zacząć wiązać ze sobą dwa kawałki śliskiego materiału. W tle słyszał stukot butów i poruszające się automatyczne drzwi, zapraszające coraz to nowych gości do gardła węża.

Gdy się zlepiły w jedność, a budynki poczęły płynąć za szybą, Deidara pozostał z niepoprawnie związanym, kulfoniastym tworem, co w żadnym wypadku nie wyglądało podobnie do wyniku końcowego pasiastego krawatu z wideo. Z nieszczęściem obserwował coraz bardziej pognieciony stan przedmiotu po każdej następnej nieudolnej próbie, co w normalnym przypadku wywołało by u młodzieńca wyłącznie śmiech, ale teraz sytuacja była zgoła inna.

To nie było przeciętne rozpoczęcie roku szkolnego, a rozpoczęcie nauki w Tokijskim Uniwersytecie Sztuki, który w umyśle młodego, niespełnionego artysty figurował jako instytucja wszechwspaniała i zasługująca na cześć oraz kulturalny wygląd pierwszego dnia, jednakże... przyłożył dłoń do buzi w wyrazie dogłębnego załamania, kiedy po raz czwarty zmuszony był rozprostować zmaltretowany materiał.

To było już jasne w zupełności jak słońce za pociągowym oknem, którego blask ogrzewał delikatnie policzek młodzieńca niczym za muśnięciem różanych płatków, iż rzeczą absolutnie niemożliwą stało się tego dnia zawiązanie krawata na szyi artysty, który znużony niepowodzeniami, schował wreszcie telefon w kieszeń i uniósł wzrok ku sufitowi.

Myśląc, że podczas zamknięcia w bezlitosnym świecie krawacich spraw, zdążył przejechać już dawno temu odpowiednią stację, przeniósł spojrzenie prędko na rozkład jazdy, tonący w porannym pokazie słonecznej sztuki, która nieregularnie znikała, okalając coś jasnością bądź jej brakiem - monotonnym cieniem.

Teraz nagle do uszu Deidary zaczęła docierać cicha muzyka, której źródłem, jak się okazało chwilę później, były słuchawki młodzieńca, siedzącego naprzeciwko. Ze swoimi szeroko rozstawionymi nogami, biżuterią na szyi i zadbanymi włosami, zalizanymi w tył, wydawał się wulgarną wersją dawnych książąt i po pojawieniu się tej wizji, Deidara dostrzegał go już do końca podróży w ten jeden sposób.

W wagonie jednak nie było wyłącznie dwóch pasażerów, w dodatku tak zbiegiem okoliczności, jeden przy drugim, aż błękitne oczy mogły zajrzeć w fioletowe perełki.

Deidara poczuł się niecodzienne obserwując poszczególne osoby, spędzające dzisiejszy poranek na podróżowaniu japońskimi środkami transportu. Może to słoneczna sztuka wprawiła go w taki przedziwny nastrój, a może zmagania z krawatem przełączyły trybiki w jego umyśle, których nie był świadom; jednakże odnosił nieodparte wrażenie, że pasażerowie, połknięci przez węża, nie byli w jakimś sensie przypadkowi. Ale dlaczego? Żadnej z tych osób nigdy przenigdy wcześniej nie widział i to właściwie była kolejna irracjonalna myśl w głowie młodzieńca... która z drugiej strony wydawała mu się najprawdziwsza na świecie, i choćby go w tym momencie absolut zaczął dusić, nie zmusiłby go do stwierdzenia inaczej.

Więc przed sobą miał wulgarnego księcia.

Niedaleko za nim widział kogoś, kto jego myśli mimowolnie ściągał do określenia "Arab", czy jednakże była to jakaś arabska osobistość na polach japońskich, nie wiedział, bowiem twarzy wysokiego mężczyzny, nie dane mu było ujrzeć, ponieważ miał ją zakrytą.

W kąciku obok na podwójnych siedzeniach dostrzegał kobietę z przepiękną kwiecistą ozdobą, wplątaną w krótkie włosy, która policzkiem przytulała się do ramienia swojego rudego towarzysza. Zdawał się on błyszczeć naturalnym chłodem i powagą, a może to po prostu jego piercing odbijał poranne, słoneczne promienie, i pojedyncze, lśniące punkty kusiły obserwatora w stronę takich określeń. Deidara zatrzymał wzrok dłużej przy tej urokliwej dwójce, bowiem cały obraz zdał mu się niezwykle poruszający sercem.

A potem słuch artysty, zbryzgany nieprzebraną ilością eksplozji w ciągu jego krótkiego żywota, zrozumiał, że monotonny dźwięk, na tyle cichy, aby nie przebijać znacznie odgłosu samego pojazdu, nie był tak właściwie czymś na kształt jakiejś anomalii, związanej z techniczną stroną węża, ale dwoma odrębnymi głosami, jakoś bliźniaczo związanymi ze sobą. Deidara musiał obrócić się za siebie, aby w odległości kilkunastu siedzeń mógł dojrzeć... dwukolorowego Afroamerykanina? W dodatku z zielonymi włosami. Dziwaczność takiego zjawiska i fakt, że mężczyzna zdawał się dobrze bawić sam ze sobą podczas cichej rozmowy, sprawiała, że Deidarze zawirowało w głowie.

Jednak to nie był koniec nie–przypadkowo zebranych osób, idąc wcześniejszą irracjonalną myślą artysty i jego dziwnym przeczuciem, które z widokiem każdej kolejnej abstrakcyjnej twarzy, ciążyło mu coraz to bardziej na żołądku, czy może na tym nieszczęsnym, pogniecionym krawacie u szyi.

Tuż przy mężczyźnie z zaburzeniami psychicznymi, których Deidara nazwać by nie nazwał, ponieważ jedynymi nazwami, którymi zawracał sobie głowę, były rodzaje gliny i nazwiska najlepszych artystów (nawet jeśli ich sztuka doskonała do końca nie była, w Deidary słowa tego znaczeniu), stała laleczka. A w każdym razie o tej niskiej, wyprostowanej jak kij, postaci nie był w stanie myśleć w żaden inny sposób. Kędziory w niecodziennym odcieniu czerwieni, spływające na twarz młodzieńca, której Deidara nie mógł dobrze dostrzec z odległości, wywołały u niego przedziwne uczucie, którego do końca nie potrafił określić. Również wyobrażenie jego twarzy; przyszło mu na myśl, że laleczka mogłaby być dzieckiem i poczuł zarówno coś w kościach, co świadczyło o adekwatności tego stwierdzenia, jednocześnie przeczucie, iż dziecko nie do końca w tym przypadku było dzieckiem.

Ale zostawił odwróconą bokiem postać, przenosząc wzrok na dwie sylwetki znacznie bliższe, aż zbyt bliskie. Mężczyzna i kobieta siedzieli na siedzeniach niemalże tuż za nim, i wbrew jakiejś potężniejszej sile, która nakazywała potraktować myśl o nie–przypadkowych pasażerach jako idiotyczną i wprost niemożliwą, nie zwracać uwagi, nie robić z siebie obłąkanego przybłędy, co obserwuje wszystkich, aż za bardzo, w publicznym środku transportu... patrzyli się z powrotem na Deidarę i nawet się z tym nie kryli. Więc i Deidara nie krył się, a świdrował ich wzorkiem.

Więcej porannego pejzażu zajmował mężczyzna z szeroką klatką piersiową w białym, cienkim golfie, który rysował jego sylwetkę i mięśnie idealnie, jakby za pociągnięciami ołówka doświadczonego artysty. Właściwie całokształt postaci był niesamowicie intrygujący; Deidara, obserwując ostro zarysowaną szczękę i niebieski włos, nienaturalnie ściągnięty w górę, słyszał szum wody oraz popiskiwania mew i objęła go przez moment tęsknota, ponieważ uwielbiał babrać się w piasku, a ostatnim razem postawił nogę nad morzem za dzieciaka.

Przenosząc wzrok na kobietę, nie myślał już o potężnych falach morskich, uderzających bezlitośnie o wybrzeże, ale o czymś zgoła innym, czymś kruchym na pozór i może w praktyce, jednocześnie nie łamiącym się wbrew swojej woli, powabnym, delikatnym... Deidara szukał w głowie jakiegoś pięknego kwiatu, który spełniałby jego oczekiwania względem niewielkiej osóbki, dopóki nie zorientował się, że patrzył zbyt powierzchownie, dokładnie tak, jak czasem ludzie na niego spoglądali i spłonił się, bowiem to nie była kobieta ale mężczyzna. Mimo wszystko dalej szukał kwiatu, lecz wtem nieznajomy młodzieniec podniósł dłoń, poprawił sobie wpierw teczkę w rękach, a następnie samotny kosmyk włosów, który zdołał uciec ze swojego miejsca i przeszkadzał, wyglądając jak czarna szrama na porcelanowej twarzy.

Deidara, zauroczony tym na pozór prostym i najzwyczajniejszym w świecie ruchem, nie był w stanie już dłużej wpatrywać się tak bezpośrednio w istotkę, więc obrócił głowę i usiadł prosto na swoim krześle. Poczuł się wnet, niczym wybudzony z jakiegoś zamroczenia, w którym jego umysł został zaszyty czymś na kształt sennych marzeń. Ta myśl rozśmieszyła go z nieokreślonych powodów, aż parsknął cicho śmiechem, przesuwając dłonią po swojej grzywce, a drugą ciągnąc lekko za jedną końcówkę krawata.

Pomysł, że mógł zachwycić się nagle przypadkowymi ludźmi z tramwaju, była... słuszna? Mina mu wnet zrzedła, kiedy poczuł przedziwne ukłucie w piersi... i spojrzał jak otumaniony po milczących, wręcz nieruchomych posągach nie–przypadkowych towarzyszy o poranku. I zrobił to jeszcze raz, nagle przeświadczony, że puzzle nie składały się tak, jak były ukazane na pudełku. Czy może raczej brakowało jednego puzzla, więc obrazek był niekompletny, i może już nawet dziewięćset dziewięćdziesiąt dziewięć elementów zapierało dech w piersiach, ale brak jednego nie pozwalał w pełni nacieszyć się zjawiskiem.

I wtedy wydarzyło się coś niezwykłego, jeśli już wcześniejsze niespotykane wrażenia, o których Deidara nigdy wcześniej by nie pomyślał, że może doznać ich o poranku w drodze na rozpoczęcie roku na uniwersytecie, nie zaliczyliśmy do niezwyczajnych zjawisk.

Wraz z kolejnym przystankiem wąż zaczął zwalniać, artystyczne promienie słońca coraz wolniej gnały po ścianach, aż w końcu cała potężna machina się zatrzymała, a jej liczne usta rozchyliły się, by móc pożreć kolejne nie–przypadkowe czy przypadkowe osóbki. I pomimo dobijającej zwyczajności tego rytuału, Deidara czuł nieopisane napięcie, jakby wokół niego naciągnięto nieprzebraną ilość nitek, a głównym gwoździem programu było gwałtowne przerwanie wszystkich naraz. Nie był w stanie odciągnąć wzroku od automatycznych drzwi, jednocześnie będąc szarpanym przez uczucie, nawołujące go do natychmiastowego opanowania zachowania, ponieważ coraz bardziej walczył z czymś nieopisanym, na pozór nietykalnym, a z pewnością czymś, czego nie należało lekceważyć.

I do pociągu wkroczył wysoki mężczyzna. W tym momencie Deidara nagle przestał zwracać uwagę na czerwone nitki w powietrzu wokół niego, które zdawały się napinać teraz wręcz rozpaczliwie. Ba! Wręcz zapomniał o tym, skupiwszy się wyłącznie na przybyłym, który niby nie był typowym okazem modela, aby się tak na niego gapić wołowym wzrokiem... ale Deidarę ogarnęły na jego widok dreszcze, palce mu drgały, serce podchodziło do gardła i gorąc uderzał do głowy, i jak wcześniej młodzieniec nie mógł oderwać wzroku od przybysza, tak teraz tym bardziej.

Ten jednak zdawał się nie zauważać natarczywego spojrzenia, bowiem jego oczy nie padły na jasnowłosego młodzieńca ani razu. Mężczyzna podszedłszy do uchwytów, chwycił kurczowo jeden z nich i w tym swoim galowym ubraniu, adekwatnym dla poważnych pracowników jeszcze bardziej poważnych firm, zwiesił głowę, po czym zastygł w tej pozie, a jego błyszczące, ciemne ślepia zaszły powiekami. Deidara wstrzymał oddech, a pociąg ruszył energicznie.

To było to. Ostatni element układanki, ostatni puzzel włożony na miejsce, umożliwiający podziwianie całości w pełnej okazałości. Artysta poczuł to chwilę po pierwszym, magicznym wręcz uniesieniu, jednak drugie uczucie zdawali się poczuć wszyscy nie–przypadkowi pasażerowie. Oczywiście nie zaczęli krzyczeć, czy dostawać drgawek z tego powodu, jednakże Deidara widział, że niektórzy się poruszyli, inni przebudzili z otumanienia w zupełności potężną, wiążącą ich wszystkich siłą i podnieśli spojrzenia na towarzyszy przedstawienia.

Jednakże wciąż coś niewidzialnego, trzymało ich w błogiej nieświadomości prawdy, dotyczącej wszystkich zebranych i w żaden sposób nie pozwalało powiedzieć ani słowa. Trzymało mocno głos w gardle. Deidara przez chwilę otwierał buzię jak ryba, wciąż patrząc na ostatniego przybysza. Po czym przestał gapić się uparcie na twarz brunetowi, natomiast spojrzał na jego ubranie, a konkretniej na krawat, wystający spod marynarki. Własny, niezwiązany, deidarowy krawat zdawał się nagle gwałtownie rozgrzać i zaciążyć mu na szyi, na pozór starając się udusić młodzieńca, ale to było właśnie to, co wyrwało z jego gardła, blokujące go kamienie.

- Hej - wybełkotał niewyraźne, jeszcze otumaniony. Kątem oka wychwycił niespokojny ruch pozostałych pasażerów, gdy całym swoim ciałem naciągał nitki bardzo mocno, a te powstrzymywały go od wydostania się z umysłowego zamknięcia jeszcze bardziej skutecznie, bowiem wysoki pracownik firmy go w żaden sposób nie usłyszał. Deidara poczuł ciężkość w głowie, ciepło w końcówkach palców i gardło znów zachodzące niewidzialną gąbką, aż przez ułamek sekundy poczuł odruch wymiotny. To skręciło jego kiszki w jakiś przedziwny sposób oraz jak szpile wbiło się w jego mózg, pociągając za sobą odpowiednie trybiki, które sprawiły, że niewiele myśląc, chwycił nieznajomego za skrawek marynarki i... nic nie było go w stanie powstrzymać.

Wszystko zaczęło robić się wtedy przejrzyste, czyste i widoczne, a ograniczenia zaczęły znikać. Mur, który dzielił artystę od poznania pełni rzeczywiści, związanej z nie–przypadkowymi towarzyszami, runął, padał, walił się i światło zaczęło w końcu oświetlać rumianą od wrażeń deidarową twarz.

- Hej! Człowieku hm! - tym razem nie zabrzmiał jak spod wody, ale dźwięcznie, niemalże melodyjnie i doskonale usłyszał swój głos, aż mogło mu się wydawać, że pomimo stukotu jadącego pociągu, bardziej dokładnie niż zwykle. Bosko, powiedziałby wręcz. A co najważniejsze w tym wszystkim; nieznajomy go usłyszał.

Kiedy obrócił głowę w stronę blondyna, dostatecznie oczyścił przestrzeń wokół nich z wszelkich barier, jakie jeszcze mogły gdzieś się kryć. Dzięki temu jego ciemne ślepia gwałtownie przestały być zamglone jakąś niezbadaną siłą, ale rozbudziły się całkowicie i Deidara przez krótki moment poczuł, że zupełnie wiruje w ich nieprzebranej głębi.

- Tak? - nieznajomy miał minę, jakby próbował się uśmiechnąć, co nieszczególnie mu wychodziło. - Możesz powtórzyć, bo nie załapałem wcześniej, że do mnie mówiłeś?

- Bo nie mówiłem właściwie - wymamrotał niemalże niesłyszalnie pod nosem, po czym chrząknął, chcąc upewnić się, że jego głos wciąż był perlisty. Chcąc teraz jednak powiedzieć cokolwiek, czuł coś zgoła innego niż wcześniej, nieopisane zawstydzenie, przez które jego policzki zaszły czerwienią.

- Bo wie pan, mam pewne małe problemy z wiązaniem mojego krawatu - wybełkotał, przesuwając dłońmi po zmaltretowanym materiale. - A gdybym tylko miał więcej czasu i mój krawat nie był taką cholerą...! I przyszło mi do głowy, że może zechciałbyś mi pomóc. Wysiadam na najbliższym przystanku hm.

- Ech? - mężczyzna gwałtownie zamrugał oczami początkowo, jednak po chwili pokiwał głową. Obrócił się w stronę blondyna, schylił i chwycił krawat w smukłe dłonie zręcznie, po czym zaczął wiązać go widocznie wyćwiczonym ruchem. Jednakże Deidara nie spoglądał szczególnie na materiał czy akurat na dłonie nieznajomego, ale sama bliskość człowieka... która w normalnym przypadku by mu niesamowicie przeszkadzała, tu sprawiała, że zrobiło mu się momentalnie gorąco i najchętniej albo otworzyłby okno, albo zakrył teraz rękami. Bo był czerwony! Był cholernie pewny, że zdążył się spalić i wyglądał jak jakiś głupek!

- Rozmowa o pracę? - brunet skończył z krawatem i jeszcze podciągnął go pod szyję Deidary, aby dobrze leżał. Artyście zdawało się, że się za moment zakrztusi, ale mimo wszystko powiedział, równie przejrzyście jak wcześniej:

- Mój pierwszy dzień na studiach - uśmiechnął się na samą myśl. Nieznajomy odsunął się, a artysta przeczesał swoją grzywkę palcami. - Tokijski Uniwersytet Sztuki hm! Wreszcie znalazłem coś odpowiedniego dla takiego artysty jak ja. Bo wie pan, artystą jestem! Konkretnie zajmuję się tworzeniem glinianych figurek z tendencją do wybuchania, ale właściwie w tym krótkim momencie destrukcji są one znacznie piękniejsze niż ich stała forma. Ich wcześniejszy kunszt przeistacza się w pojedynczą, ulotną chwilę, kiedy...

I mówił, i mówił, a jego złote słowa wypowiadane z taką dawką radości w głosie, płynęły płynnie niczym woda w rzece. Bo Deidara uwielbiał rozmawiać o swojej sztuce, zachwycać się nią, po raz kolejny powtarzać każdemu coś, co już doskonale wiedział od zarania dziejów, ale jednocześnie za każdym razem wywoływało w nim taką nieograniczoną ekscytację i wzruszenie, iż to wszystko po prostu tryskało z niego niekontrolowanie.

A nieznajomy słuchał uważnie. Głębokie, ciemne oczy wpatrywały się w te błękitne z domieszką szarości, jednakże przestało być to krępujące, więc nikt nie znosił spojrzenia na bok. Było po prostu dwóch ludzi, skąpanych w porannym, złotym świetle promieni słonecznych, a jeden z nich wręcz bił jakąś nieopisaną radością i gdyby uczucia oraz słowa potrafiłby zostać naturalnie ukształtowanie na widzialną postać, mężczyźni najprawdopodobniej zaczęliby świecić, błyszczeć jak dwie, zbliżone do siebie, gwiazdy.

Właśnie głównie przez to Deidara niemalże przeoczył swój przystanek. W ostatnim momencie świadomość uderzyła mu do głowy i musiał przerwać wykład na temat sztuki, wstać i popędzić pomiędzy zamykające się, automatyczne drzwi. Przy czym czuł jakąś rozdzierającą chęć pozostania w pociągu i dalszego bycia częścią całych puzzli, które teraz stracą inny kawałek. Ale zdołał wybiec, wciąż przejrzysty, a wydostawszy się spomiędzy nie–przypadkowych towarzyszy, poczuł, że to otumanienie było rzeczą niezwykłą, a nie czystość umysłu, której teraz doznawał na zewnątrz bez najmniejszego wysiłku.

I swobodne myśli pozwoliły mu obrócić się z powrotem w stronę pociągu, gigantycznego, współczesnego węża, pożerającego przechodniów w określonych miejscach, spojrzeć jeszcze do jego wnętrzności na skulone osóbki, które go tak mocno ujęły i zachwyciły oraz tego jednego specjalnego mężczyznę, któremu zdawał się zawdzięczać wiele z tych wrażeń, jakich doświadczył dzisiejszego malowniczego poranka w pociągu... w pociągu! Nigdy by mu nie przyszło do głowy, że jego serce będzie w stanie tak drżeć, a ciało płonąć podczas zmierzania na rozpoczęcie roku komunikacją miejską. Teraz nie był nawet w stanie obrać w słowa swojego podniosłego nastroju... ale, kiedy tak spoglądał na zamykające się z powrotem automatyczne drzwi, które miały już na najprawdopodobniej na zawsze odseparować go od tego wszystkiego... po prostu zaczął głośno krzyczeć.

A nieznajomy zdążył odkrzyknąć:

- Co to?!

- Mój numer telefonu hm! - po wypowiedzeniu tych słów przez artystę drzwi się zamknęły i młodzieniec mimowolnie poczuł, że cała sytuacja podobna jest na swój sposób do jego sztuki; ulotna i chwytająca za serce, aż chce się płakać. Blondyn przyłożył dłonie do przezroczystej powierzchni, nim jeszcze pociąg zdążył się zebrać i w pełni ruszyć.

- Zadzwoń! Jestem Deidara hm! - krzyknął, a po chwili namysłu dodał: - Niech wszyscy się zadzwonią!

Zdążył jeszcze wyłapać, jak brunet kiwa głową, nim musiał odsunąć się gwałtownie od machiny, ponieważ ta ruszyła z niesamowitą prędkością. I poczuł wtedy jak wzburzone powietrze uderza w niego, i rozwiewa jego włosy oraz ciągnie również krawatem. Na ten krawat właśnie spojrzał i oczyma wyobraźni ujrzał smukłe dłonie, wiążące go w sposób bezdyskusyjnie doskonały. Naszła go przez moment wątpliwość, czy aby mężczyzna zadzwoni; ale po chwili poczuł, że byłby bardzo zdziwiony, gdyby to się nie stało. Zresztą tak samo w przypadku reszty nie–przypadkowych pasażerów.

⋆﹥━━━━━━━━━━━━━━━﹤⋆

Witajcie!

Bardzo dziękuję Wam wszystkim za przeczytanie mojego one-shota ( ◜‿◝ )♡

Zdaję sobie sprawę, że jest taki specyficzny i dziwny, i właściwie nic się w nim nie dzieje, ale generalnie takie miałam założenie. Bo, szczerze mówiąc, uwielbiam pisać o niczym i tylko opisywać ich uczucia, więc pisanie tego one-shota było swego rodzaju odpoczynkiem i frajdą. Zresztą chciałam sobie odświeżyć ten ship i Akatsuki, ponieważ zaczynam planować o nich książkę i muszę przybliżyć sobie postacie.

Ale bez obaw, w tamtej książce nie będą gapić się na kogoś przez połowę rozdziału, spokojnie.

Hmm właściwie ten one-shot miał nazywać się "krawat" i nawet zrobiłam okładkę do tego, ale później stwierdziłam, że ten tytuł lepszy, bo odnosi się do większości one-shota, a nie tylko pojedynczej sprawy.

A sam pomysł naszedł mnie, kiedy jechałam na ślubowanie licealnych klas pierwszych właśnie z rozwiązanym krawatem, ponieważ umiałam, ale potem zapomniałam, jak się go wiązało, a przez cały ranek (i w tramwaju też jak DeiDei, czy raczej DeiDei jak ja) też mi nic nie wychodziło (ಥ‿ಥ tylko, że mi zawiązała koleżanka, a nie nieznajomy facet XD)

I to właściwie tyle chciałam powiedzieć? Tak, chyba tak.

Do zobaczenia w innych książkach, kochani!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro