8
Minął tydzień od tamtej burzy a ja ani słowa nie zamieniłam z Dylanem. Każdy kto chciał z nami rozmawiać był opierniczony już na wstępie.
Sypialnia Alfy jest już wyremontowana ale ja wole być w sypialni Luny, tak właśnie. Dylan oddał mi klucz a właściwie rzucił nim we mnie na śniadaniu.
Mam cholerne uczucie że powinnam go przeprosić. Ale to nie tylko moja wina.
Teraz dopiero zauważyłam jak bardzo mi go brakuje. Gdy nie mam nawet z kim się kłócić. Kogo obrażać i od kogo dostawać tak samo mocny opierdziel.
Teraz dopiero wiem co to tak naprawdę samotność...
Zbiegłam po schodach do kuchni gdzie nie zastałam nikogo oprócz siostry Dylana i jej mate
- Gdzie Dylan?- spytałam pośpiesznie
- Nie moge ci opowiedzieć- spojrzała na mnie z troską
- A to niby dlaczego?
- On tego nie chce- powiedziała a mnie zamurowało
- Gdzie on jest- syknęłam dobitnie, ale oni tylko kiwnęli głowami jakby coś im kazało i odeszli
Walnęłam ręką w stół po czym ruszyłam do jego biura.
Nie ma go, w sypialni też nie ma
Poddałam się i usiadłam na schodach przed domem. W końcu doszłam do wniosku że spacer dobrze mi zrobi.
Szłam wydeptaną ścieżką aż doszłam do wielkiego drzewa.
Chciałam na nie wejść ale z ręką w gipsie nie był to najlepszy pomysł.
Nagle nadeszła mnie nie odparta ochota by w coś walnąć.
Z całej siły uderzyłam gipsem o drzewo a ten pękł. Rozwinęłam bandaż i rzuciłam gdzieś gips. Pomimo bólu który już wcale nie był tak mocny i właściwie to mogłam już mieć zdjęty gips to Andrew się upierał że jeszcze tydzień.
Bandażem owinęłam sobie przed ramie i wdrapałam sie na drzewo.
Odetchnęłam z ulgą gdy leżałam dosłownie leżałam na szerokiej gałęzi drzewa.
Zanim sie zorientowałam zasnęłam na tej gałęzi.
******
Obudziły mnie krzyki dochodzące niedaleko drzewa. Oglądnęłam się i dostrzegłam kilka wilków które krążyły po lesie a także kilku wilkołaków
- To twoja wina!!- rozpoznałam głos siostry Dylana- To przez ciebie uciekła- oskarżyła go
- Moja?!!- wrzasnął Dylan że prawie spadłam z drzewa - Moja wina że jest taka niedorobiona żeby uciekać z watahy!!!- otworzyłam szeroko oczy i zeskoczyłam z drzewa kilkadziesiąt metrów od nich.
Z niedowierzaniem spojrzałam na Dylana po czym zaczęłam iść w strone domu watahy. Cały czas miałam wzrok utkwiony w ziemie.
Stawiałam kroki bardzo szybko i już prawie minęłan Dylana kiedy to on złapał mnie za łokieć i przyciągnął do siebie.
Wpatrywał się we mnie ze wściekłością ale i z troską a ja obojętnie i delikatnie oderwałan swoją ręke z jego uścisku
- Niedorobiona- powiedziałam spokojnie a on od razu załapał o co mu chodzi i spuścił wzrok
- Nie chciałem tego właśnie powiedzieć. Poprostu bardzo...- przerwał bo tak naprawdę nie miał nic co by go uratowało z tej sytuacji
- Poprostu bardzo mnie nienawidzisz i bardzo nie chcesz mnie znać- dokończyłam i ruszyłam dalej
- Tylko że ja cie kocham- krzyknął za mną ale ja dalej szłam obojętnie
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro