Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

-3- Tom -3-

- Ktoś idzie. - powiedziałem spokojnie, wchodząc do kuchni.

Dokładnie dwadzieścia spojrzeń wlepiło się we mnie. Uniosłem brwi.

- Ktoś idzie. - powtórzyłem.

Kilka osób natychmiast się podniosło, w tym Lotos, w którego oczach zabłysło... coś. Spojrzałem badawczo w jego stronę, ale on tylko uśmiechnął się lekko, pod nosem i spojrzał mi głęboko w oczy, tak, jak nie robił tego od dłuższego czasu. Przekrzywiłem głowę lekko zdziwiony. Nadal nie opuszczał wzroku, kącików ust. Nie widziałem go tak pogodnego od kiedy rozdzieliliśmy się z Tordem. Ciekawe, czy on zdaje sobie z tego sprawę.

Wzruszyłem ramionami i odwróciłem na pięcie, wychodząc z powrotem na zewnątrz, na chłodne, świeże powietrze, gdzie tylko z tyłu czuć było rozkładające się ciało. Inaczej było wspaniale.

Ruszyłem śpiesznym ale jednocześnie spokojnym krokiem w stronę wejścia do tego całego ogrodzonego terenu. Za mną wyłapałem może ósemkę ludzi? Dodatkowo, dwójka na pewno podbiegła do mnie. Jakoś nie miałem wątpliwości, że to Lotos i Igor. Ten pierwszy zdecydowanie miał z tym coś wspólnego (choć nie mam pojęcia co) a ten drugi zawsze chciał być w miejscu w którym coś się działo. Pewnie po części dlatego, że temu wszystkiemu tutaj dowodził, ale z drugiej strony jest cholernym atencjuszem. Nie wiem jak Tiffany nadal okazuje mu miłość. Potrafi być naprawdę denerwujący.

Już z daleka widać było jak pod bramą stoją dwie osoby. Jedna wyższa, druga niższa, ale obie ubrane w całości na czarno. Nie wiem, obrabowali jakiś sklep z markowymi ciuchami?

Oczywiście nie zostawiłem ich tam samych. Od naszej strony pilnowała ich Sophia. W ręce trzymała pistolet. W mojej kieszeni również ciążył mi jeden. Gdy zobaczyła, jak idziemy w jej stronę, widocznie się rozluźniła i pomachała mi. Odmachałem. Uśmiechnęła się szeroko, ukazując białe zęby błyskające w słońcu, które czasem wychodziło zza chmur.

Ona się we mnie durzy, nie mam żadnych wątpliwości. I nie wie, że jestem gejem. I wie, że ja wiem.

Ale ten świat fajny. Od kiedy jestem tak atrakcyjny?

Podszedłem do niej i obejrzałem za siebie. I tak, to był dokładnie Lotos i Igor. Podeszli bliżej i w bardzo podobnym geście założyli ręce na piersi. Różnicą pomiędzy nimi było to, że Igor patrzył mi w oczy, a Lotos w na bramę i może ewentualnie na Sophię.

- Dzień dobry. - powiedziała dziewczyna zza bramy. Odwróciłem się, unosząc brew.

Gdy rozmawialiśmy sam na sam dawała wrażenię... odrobinę innej. Jej wzrok latał dookoła, a teraz skupiony był za moimi plecami. Pewnie na Igorze, chociaż któż to wie.

- Bry. - burknął Igor, robiąc kilka kroków do przodu. Wymieniłem spojrzenie z Sophią. - Kim jesteście?

- Jestem Maxine. - odezwała się uprzejmie dziewczyna, kiwając głową. Miała na sobie czarną bluzę, czarne spodnie, czarne zimowe buty i czarny kaptur. Sama nie była czarna. - A to Kapi. - wskazała kciukiem na drugą osobę, dotychczas cichą.

Też był ubrany całkowicie na czarno. Co prawda wysoki, może nawet spojrzałby w oczy Mattowi bez łamania sobie karku, no i ramiona miał szerokie, a biodra wąskie. Trochę taki Lotos, ale wyższy. I spod kaptura wystawały mu blond kosmyki.

Odrzuciłem sprzed oczu obraz Torda i podszedłem o kilka kroków, za mną podążył Lotos. Patrzył w oczy tej dziewczynie, Maxine.

- Kolejne dzieciaki. - mruknął nieprzyjemnie Igor, kręcąc głową. - Czego niby chcecie?

- I tutaj w naszym planie brakuje błyskotliwej odpowiedzi. - odezwał się po raz pierwszy ten Kapi. Dziwne imię. No, ale ja przyjaźnię się z człowiekiem do którego mówię per Lotos. Miał strasznie głęboki głos, jestem pewny, że gdyby coś ryknął, to by wszyscy się zatrzymali i pomyśleli jaki potwór wyszedł z piekieł. - Jesteśmy tu po to, żeby się zapoznać.

- Dzieci. - powtórzył Igor.

- W tym świecie wiek chyba nie ma za bardzo znaczenia. - czarno ubrany chłopak wzruszył ramionami. Zsunął kaptur z głowy, chyba niekontrolowanym gestem, i przeczesał blond włosy długimi, szczupłymi palcami  będącymi trochę jak tego idioty Thomasa. Nawiasem mówiąc, niesamowicie zgadzam się z jego słowami. Inaczej nie byłoby Masakry, prawda? - A tym bardziej wygląd. Ani nic innego, oprócz kwestii ucieczki od trupów.

Uśmiechnąłem się pod nosem, widząc, jak Igor trochę się naburmuszył.

- Nie chcemy was tu. - mruknął.

- A my nie chcemy być u was. - odparł Kapi, wzruszając obojętnie ramionami. Wzrokiem jeździł po wszystkich osobach dookoła, aż jego wzrok nagle zatrzymał się na moim. Albo inaczej: na moich oczach. Zamilkł na dłuższą chwilę niż powinien, a jego jasne i poważne oczy na moment zmieniły się. Ale na krótki moment. Znowu przybrał uważny wyraz twarzy. - Ale warto by było, nie wiem, wiedzieć o swoim wzajemnym istnieniu.

- To akurat prawda. - odezwał się Lotos, uśmiechając szeroko. Nie umknęło mi, że nieustannie patrzył z zawadiackim uśmiechem na Maxine, która odwzajemniała z ciekawością spojrzenie. Podszedł o kilka kroków i oparł się o bramę. - A ilu was jest? - spytał z powierzchownym zainteresowaniem.

- Szóstka się zbierze. - powiedział Kapi, odwracając wreszcie ode mnie spojrzenie. Strasznie niekomfortowe. Podrapałem się w kark, czując na nim nieprzyjemne mrowienie. - A was?

- Ponad dwadzieścia pięć. - odparł Lotos, chichocząc pod nosem. Maxine uśmiechnęła się lekko.

- Tak dużo? I starcza wam wszystkiego? - spytała pogodnie. Lotos kiwnął głową. Czy mi się wydaje, czy jego zazwyczaj blada twarz nabrała kolorów?

- Jest spoko. - powiedziałem, a wzrok Kapiego znowu na mnie spoczął. Przynajmniej większość ludzi nie potrafi ocenić w którą stronę patrzę, w końcu nie można tego zrobić patrząc na źrenice. Ale można to poznać w ruchach mięśni dookoła oczu. - Wejdziecie?

Igor rzucił mi złe spojrzenie. Wzruszyłem ramionami.

- Dobra, jak sobie chcesz. Chciałem być miły. - powiedziałem drwiąco. Zmarszczył brwi.

- Wyrzucę cię stąd.

- Daj spokój. - wtrąciła się Sophia, trącając Igora łokciem. - Ma rację. Warto ich zaprosić, prawda?

- Zgadzam się.

- Ale my chyba nie możemy skorzystać. - wtrąciła się łagodnie Maxine. - Prawdę mówiąc, nie czujemy takiej potrzeby. Ale myśleliśmy nad tym, żeby kilku z was zaprosić do nas, żebyście zobaczyli, gdzie aktualnie jesteśmy. Wiecie, takiego dużego terenu... trudno nie zauważyć. - w oczach Lotosa pojawił się śmiech, ale utrzymał ciszę. Muszę go o to spytać. - Za to my staramy się ukrywać.

- Co się tu dzieje? - zapytał głos Tiffany zza małego tłumku. Odwróciłem się na pięcie i zobaczyłem, jak właśnie zeskakuje z karku Matta na którym siedziała. Rudzielec uśmiechnął się do mnie szeroko, jego oczy błysnęły. W klatce piersiowej poczułem ukłucie zazdrości, które natychmiast spróbowałem stłumić. Co mnie obchodzi kogo kocha? - Tato?

- Przyszły kolejne dzieciaki i chcą nam pokazać gdzie oni się... osiedlili. - odparł nieprzychylnie Igor, kręcąc głową. - Nie podoba mi się to.

Kapi wzruszył ramionami, a Maxine posmutniała odrobinę.

- Ja bardzo chętnie pójdę. - powiedział nagle Lotos, patrząc po wszystkich. - Nie mam nic przeciwko.

Szybko połączyłem w głowie wątek jego spojrzenia w stronę Maxine, jej spojrzenia na niego i jego szybkiej propozycji podanej bez wahania.

- Ja też nie mam. - powiedziałem, patrząc na Igora. Westchnął głęboko.

- Dobra, dobra. Kilka osób pójdzie. Awia, ty też, proszę.

- Jasne. - mruknęła kobieta, kiwając głową. Zrobiła kilka kroków, małe bliźniaczki popatrzyły po sobie.

- Ja... - zaczęła Eva, ale przerwała jej Tiffany.

- Ja też się wybiorę. Dawno stąd nie wychodziłam. - powiedziała, patrząc błagalnie na ojca. Po plecach przebiegł mi dreszcz. Ja bym do takiego człowieka nie miał szacunku.

- Cztery osoby wystarczą. - mruknął Igor, gdy kolejne osoby chciały się zgłaszać. Na twarzy Matta pojawił się zawód. Zacisnąłem wargi. Lepiej sobie poradzę ochraniając Lotosa niż on. Byłby za bardzo skupiony na Tiffany.

Cholerna...

Nie, nie, nope, nie jestem zazdrosny o przyjaciela.

Nie ma mowy.

****

Po Kapim spodziewałem się czegoś... Innego. Może że byłby bardziej wygadany, wyrażał swoje zdanie, dogadywał i był trochę nieprzyjemny? Ale nie, zachowywał się cicho, szedł ze spuszczoną głową i spojrzeniem wbitym pod nogi. Mimo to, gdy raz Awia nastąpiła na gałązkę która pękła głośno, odwrócił gwałtownie głowę. Czyli nasłuchiwał.

Lotos i Maxine przez całą drogę gadali. Gadali, gadali i gadali. O wszystkim i o niczym. Na początku próbowałem nadążać, ale wkrótce poddałem się i szedłem na samym tyle, co jakiś czas zerkając na gawędzącą Tiffany i Awię.

Szliśmy krótko, zaledwie dwadzieścia minut, ale mi powoli zaczynało się nudzić. Chciałem kilka razy strofować ich za to, że są tak cholernie głośno, ale zrezygnowałem. I tak nie widać było dużo trupów, tylko kilka, w oddali, które nas ignorowały. Gdzieś głęboko w piersi błagałem aby nie była to kolejna horda idąca w naszą stronę.

Po kolejnych kilku minutach postanowiłem, że zrobię eksperyment i sprawdzę jak dwójka introwertyków zacznie ze sobą rozmawiać, i po jakim czasie wzajemnie rzucą się sobie do gardeł. Przyspieszyłem kroku, minąłem wszystkich, i zwolniłem dopiero przy Kapim. Dopiero wtedy uświadomiłem sobie, że muszę jakoś zagadać, i wtedy mój umysł wystartował gwałtownie, zastanawiając się nad tym co zrobić.

- Jak długo tam byliście? - całe szczęście wybawił mnie od pierwszego pytania, bo już miałem rzucić coś w stylu 'A więc nazywasz się Kacper?'. Wzruszyłem ramionami.

- Ze dwa miesiące. - odparłem. Dawaj, spytaj się o coś, nie wiem, cokolwiek... - A wy jak długo jesteście... tutaj?

- Dwadzieścia dni. Trzymamy się zasady, żeby nie zostawać w jednym miejscu dłużej niż miesiąc. Czasem trudno zostawić obóz, ale nie chcemy się przywiązywać.

- Hm. - mruknąłem, kiwając głową. - Nie pomyślałem o tym.

- My też na początku nie. - odpowiedział, wreszcie unosząc wzrok z ziemi. - Ale po dwóch razach jak kilka osób nas zdradziło, a także społeczności, zdecydowaliśmy się na coś kompletnie innego.

W piersi poczułem drżenie. Oni podróżują, tak? Czyli poznają coraz to nowszych ludzi, którzy znają innych ludzi... Po raz pierwszy od tak długiego czasu uświadomiłem sobie, że przecież my wcale nie musimy być z Tordem rozdzieleni na zawsze. Mogę zacząć go szukać.

- Kiedy idziecie w dalszą drogę...? I dokąd? - spytałem niepewnie.

Milczał przez kilka dłuższych sekund.

- Pewnie za jakiś tydzień ruszymy. Maxine marudzi, ale namówimy ją. W stronę Rosji. Mamy zamiar dotrzeć do Ukrainy, może ostatecznie Moskwy. Zanim internet padł wyczytałem, że moskiewskie metro żyje. Jak w tych książkach Glukhovsky'iego, znasz?

Tord by znał. Edd pewnie też. Edd czytał książki, a Tord interesował się apokaliptycznymi tematami. Ale ja nie za bardzo.

- Znam. - odparłem mimo to, wiedząc, że i tak nie ma jak tego zweryfikować, albo przynajmniej że nie ma powodu, żeby chciał to zweryfikować. - I tylko po to tam?

- Zauważyliśmy, że w zimnie zombie poruszają się zdecydowanie wolniej niż w cieple. Niektóre zamarzają i już nigdy nie wstają. A słyszałeś chyba o rosyjskich zimach, prawda?

Pokiwałem głową. To akurat wiem. Z notatek Matta z historii w gimnazjum.

- Czyli nie zostajecie tu na długo. A gdyby... - zawahałem się na moment. - A gdybyście mieli wziąć ze sobą dwie osoby?

Co prawda Tord chciał jechać do Norwegii, ale... tam też jest zimno. Może udałoby się przekonać Kapiego, że Norwegia to lepszy plan? Ale w sumie i tak nie mam pojęcia, gdzie w Norwegii jest Tord. Wiem, że nie ma go tutaj.

Ah, no i Edd. Nie zapominajmy o Eddzie.

Popatrzył na mnie z zaskoczeniem na tej ostro wyrysowanej, zazwyczaj poważnej twarzy. Patrzył w oczy.

- Nie wiem, mamy demokrację. - odparł z lekkim rozbawieniem. Ale lekkim, całe szczęście. Ha, ha. - Ale myślę, że nie byłoby problemu. A o kim myślisz?

Zacisnąłem na moment usta w wąską kreskę. To było pochopne pytanie. Bo przecież Matt by nie zostawił Tiffany... Nie, przestań. Jesteśmy przyjaciółmi. Matt pójdzie za mną gdziekolwiek, nawet na koniec świata.

- O mnie i moim przyjacielu, Matcie. Ten rudy, wysoki. - powiedziałem cicho, żeby nikt mnie nie usłyszał.

Miałbym tak zostawić Lotosa, Ambera, wszystkie te dzieciaki...?

Kosztem odnalezienia Torda i Edda, oczywiście. I Taylor.

- Hm. - mruknął Kapi, mrużąc oczy. - a dlaczego?

- Bo... - zawahałem się na moment. On wydawał się ogarniać świat. Na pewno wie, kim jest Red Leader. - Bo te dwa miesiące temu rozdzieliliśmy się z moimi dwoma przyjaciółmi. - wyznałem z bólem serca. - I kilkoma innymi osobami. Ale ja nie mogę tak żyć, bez nich. Rozumiesz?

Pokręcił głową ze smutnym uśmiechem.

- Nie, nie rozumiem. Ale jeżeli to jest twoja motywacja, nie mnie ją oceniać. - powiedział ciężko. Kiwnąłem głową z ulgą. - Ale skąd wiesz, że idą w stronę Rosji?

- Ja... Dobra, przyznam się. T... Oni chcieli iść w stronę Norwegii. Ale wiesz, tam też jest zimno, też zamarzają trupy...

Kapi westchnął.

- Naszym celem jest Moskwa, nie Oslo.

- Wiem, wiem. - mruknąłem. - To nie wypali, prawda?

Spojrzał na mnie. I wzruszył ramionami.

- Zawsze możecie wyruszyć sami, we dwójkę.

Zamilkłem. Ma rację.

Ale z każdym kolejnym pomysłem mam coraz większe wrażenie, że Matt nie będzie chciał tego zrobić.

- Wahasz się. - stwierdził nagle, nie patrząc na mnie, a przed siebie.

Wzruszyłem ramionami próbując się uśmiechnąć uspokajająco.

- Masz rację. - odparłem zamiast tego. - Bo mi na nich zależy. Ale wiem, że świat jest tak duży, że nie dam rady ich znaleźć na własną rękę...

- Zawsze możesz pytać ludzi. - powiedział nagle. - Są tacy, którzy się zatrzymują, ale też tacy, którzy podróżują. Ja pamiętam... Dobrą setkę ludzi. Albo przynajmniej setkę spotkałem. A oni znali kogoś, o kim mi wspomnieli... Z tego wychodzi naprawdę dużo. Możesz się spytać. Może sobie przypomnę. A jeżeli nie ja, to ktoś z naszej grupki. I wtedy powinieneś ich chociażby namierzyć. W której części świata są. I liczyć na to, że nie umarli gdzieś w śniegu, w samotności.

Pokiwałem głową ponuro.

- Z tym, że ja nie wiem czy chcę o nich pytać.

- A czego się boisz? Kim oni są?

Parsknąłem cicho.

- Jeden nikim. Ale nazwisko drugiego może wywołać... cóż, negatywne emocje.

Patrzył na mnie jeszcze przez dłuższą chwilę.

- Jeżeli tak mówisz, pewnie tak jest. Ale przywykłem do tego, że nie oceniam ludzi po ich nazwisku. Albo po tym z kim się przyjaźnią. Łatwiej ci będzie ich znaleźć, pytając, nie robiąc wszystko na własną rękę.

Zapadła między nami cisza. Krok za krokiem, krok za krokiem po lesie. W oddali rozległ się gwizd ptaka. 

Z jednej strony jeżeli się dowie... Może się zdenerwować i coś zrobić, coś złego. Ale z drugiej, nie musi tak być. Z drugiej strony może mi pomóc.

Matt by się nie wahał.

- Jeden to Edd Gold. - spojrzałem na niego niepewnie. Odwzajemnił spojrzenie, ale nie było w nich błysku rozpoznania lub zrozumienia. Zmarszczył lekko brwi, jakby próbując sobie coś przypomnieć.

- Publikował kiedyś rysunki na... deviant artcie, tak to się nazywało?

Zamrugałem w szoku i pokiwałem głową.

- Pamiętasz takie rzeczy?

- Mieszkałem w Wielkiej Brytanii, a on był tam chyba trochę znany. - mruknął, uśmiechając się pod nosem. Miał naprawdę zaznaczony łuk kupidyna na ustach. - Ale na rok przed apokalipsą wyjechałem. Ale nie słyszałem jego nazwiska od czasów wybuchu. Ale moment... - zmarszczył brwi. - Jeżeli znasz Edda Golda, to musisz być jego przyjacielem, prawda? - jego oczy rozszerzyły się nagle z zaskoczeniem. - Thomas Thompson?

Skrzywiłem się, słysząc moje pełne imię.

- Tom, po prostu Tom. - mruknąłem. - I tak.

Zaśmiał się pod nosem z niedowierzaniem.

- Pamiętam, że zawsze podobała mi się twoja postać... Ale nie myślałem, że twoje oczy w rzeczywistości są takie same. A ten Matt... To Matt Hairgrave, tak?

Kiwnąłem głową.

- Super. - uśmiechnął się lekko pod nosem - To kogo jeszcze szukasz?

- Um... - zawahałem się po raz kolejny. Jakoś dziwnie mi teraz gdy mnie zna. Przynajmniej Edd bardzo rzadko zamieszczał Torda na swoich rysunkach, i to dawno. - Nadal nie wiem, czy nie zareagujesz jakoś dziwnie.

- Nie martw się. - odparł. - Nie ma pośpiechu.

Westchnąłem ciężko i głęboko. Zawsze mogę poczekać przy radiu, na tej częstotliwości, na której powinien pojawić się od dawna wymarzony przeze mnie głos, bez którego nie mogę żyć... Który kiedyś tak nienawidziłem.

Albo mogę próbować go znaleźć, a nie tkwić w miejscu z nadzieją, że to on znajdzie mnie.

- Tord Larssin. - wyrzuciłem z siebie.

Jego brwi powędrowały do góry tak mocno, że zniknęły pod zgarniętą grzywką. Na twarzy poczułem czerwień. Zaśmiał się z niedowierzaniem.

- Red Leader? O nim mówimy, prawda? - zapytał opanowanym głosem, zadziwiająco opanowanym. Tylko jego oczy błyszczały.

- Słyszałeś coś?

Zastanowił się.

- Było głośno o nim w takim jednym miejscu, ale to właśnie około dwóch miesięcy temu. W radiu była wiadomość od wojska...

- Słyszałem, pamiętam. - odparłem, czując ukłucie w sercu. Pamiętam, cholera, pamiętam, i chcę znowu go usłyszeć. Nieważne, że był taki nieczuły i pusty. Chcę go usłyszeć, dotknąć, powiedzieć coś do niego. Powiedzieć te dwa słowa, które nieustannie kręcą mi się w gardle, ale których nie mogę powiedzieć, bo nie ma okazji... - coś więcej?

Zamyślił się. Zaskoczenie zniknęło zastąpione powagą i próbą wysilenia pamięci. Nagle zamrugał.

- Właściwie, to... Chyba... chyba tak. Jakieś dwa dni temu przeszedł obok naszego oboziku jeden człowiek. Miał plecak pełny zapasów. Mężczyzna w płaszczu i zielonej koszuli. Zatrzymał się z nami na kilka godzin, żeby usiąść obok ludzi i coś przegryźć. Trochę go docisnęliśmy, żeby wreszcie coś powiedział, i okazało się, że jechał z jakimiś dwiema osobami z wojska. Mówił, że ważnymi, i dlatego nie chce mówić nic więcej. Wtedy odpuściliśmy.

Przełknąłem ślinę, nogi nagle stały mi się miękksze. Popatrzyłem Kapiemu w oczy, prosto w oczy, głęboko, żeby sprawdzić, czy nie kłamie. Nie kłamie.

- Ja... - przeklnąłem pod nosem kilka razy, czując nagłe podekscytowanie. - Cholera. O, cholera. Nie został z wami, prawda?

Kapi pokręcił głową.

- Odszedł dzisiaj. Kilkadziesiąt minut zanim ja i Maxine poszliśmy do was. Nawiasem mówiąc, jesteśmy prawie na miejscu. - uniósł lekko głos, żeby każdy mógł go usłyszeć. Przełknąłem ślinę po raz ponowny.

Jestem bliżej o tak cholernie wielki krok. O ile to nie jest zmyłka, kłamstwo ani inny ważny człowiek z wojska.

Więcej się nie odezwałem. Szliśmy jeszcze przez kilka minut, aż doszliśmy do małego obozowiska.

Naprawdę było małe, ale bardzo sprytnie rozstawione.

Na potężnym ogromnym dębie.

Zatrzymałem się jak wryty. To było... takie oryginalne i niesamowite.

Żeby objąć pień drzewa potrzeba by było conajmniej trzech mężczyzn. Z jednej strony była w nim głęboka dziura, ale z drugiej powbijane były drewniane kołki po obu stronach, układające się w coś, co w sumie można by było uznać za ściankę wspinaczkową. Na wysokości może trzech i pół metrów pień rozkładał się w pięć grubych, wielkich gałęzi, samemu pnąc się wyżej, aż rozkładał się w kolejne cztery, i na samej górze w kolejne trzy. Te gałęzie rozchodziły się w jeszcze kolejne, odrobinę cieńsze, ale nadal solidne.

Na kilku gałęziach wisiały plecaki, koce, we wgłębieniach kilku znajdowały się nawet małe poduszki. Zwisały też, niczym brązowe liany, sznury. Na sporej części leżała płachta brezentu, która, jak teraz dopiero zaczęło do mnie docierać, szeleszczała pomiędzy liśćmi. I na samym końcu zobaczyłem ludzi.

Była ich piątka. Dwójka dziewczyn i trójka chłopaków, ale nie dzieci. Bardziej powyżej dwudziestki, może nawet starsi. Siedzieli w bezruchu, ale z nawet przyjaznymi wyrazami twarzy. I patrzyli na mnie z zainteresowaniem.

- O jezu... - wymamrotał Lotos, gdy wreszcie podniósł wzrok. Maxine zaśmiała się przyjaźnie.

- Fajnie, nie?

- No, zdecydowanie! - przytaknął z entuzjazmem, odzyskując rezon. Uśmiechnąłem się pod nosem. Tiffany i Awia miały prawie taki sam wyraz twarzy, jednocześnie zaskoczony i zachwycony. Na twarzy Kacpra pojawiła się duma.

- No, tak, tutaj sobie żyjemy. Gorzej jak spadnie deszcz. I jak ktoś się boi pająków i innych robali, bo tam jest ich sporo. - wskazał głową na koronę drzewa. Uśmiechnąłem się pod nosem.

- Hm... Nie chcę być nieprzyjemna, ale mówiłeś, że jest was ósemka? - zaczęła Awia, kierując wzrok na Kacpra. Spojrzał na nią ze zdziwieniem.

- Tak, ale widocznie jedna osoba gdzieś poszła. Mają wolną wolę.

Parsknąłem pod nosem śmiechem. Awia zgromiła mnie wzrokiem, ale nie z agresją czy jakoś nieprzyjaźnie. Uśmiechnąłem się lekko.

- Jasne, spoko. Nie no, fajnie tu macie. Mogę wejść? - zapytał Lotos, przechodząc obok mnie i wskazując na drewniane kołki. Kacper wzruszył ramionami.

- Jeżeli nie spadniesz i nie złamiesz karku, nie widzę problemu. - odparł po prostu, a zielone oczy Lotosa zabłysły. - Ale nie wiem, czy dasz radę bez jednej dłoni. - zieleń znowu błysnęła, ale bardziej determinacją.

Gdy on zaczął się wdrapywać, przy jednej dłoni używając palcy, a drugą owijając nadgarstek wokół kołków, odwróciłem się do dziewczyn. Patrzyły po sobie wymownie. Uniosłem brwi.

- Co?

- Nic, nic. - odparły ze śmiechem. Nawet Maxine się śmiała. Miała nawet dźwięczny ten śmiech. - Chcecie coś przekąsić?

Wzruszyłem ramionami.

- Jedzenie? Zawsze. - powiedziała Tiffany, uprzedzając mnie. Posłała mi promienny uśmiech, aż nie mogłem go nie odwzajemnić, chociaż szczerze nie miałem na to ochoty, żeby się do niej uśmiechać. Ale z drugiej strony miałem nie być zazdrosny.

Maxine pokiwała głową i podszedła skocznie do drewnianych kołków, patrząc w górę, na Lotosa, który właśnie siadał na gałęzi, zaciskając na niej kurczowo palce. Odrobinę zbladł.

- Ile to jest metrów?

- Nie wiem, nie mamy miarki. - odezwał się jeden z chłopaków siedzących na gałęzi. Był całkiem łysy i miał lekkiego zeza, ale śmiał się pod nosem. - Ponad dwa metry. To na pewno. Lotos jeknął cicho. Rozległy się śmiechy.

- Nie spadacie stąd? - zapytał odrobinę drżącym głosem. Kacper uśmiechnął się z rozbawieniem.

- Nie, mamy liny. - odparł łysy, siadając całkowicie luźno. - Cała technika w siedzeniu na drzewach polega na tym, żebyś nie myślał, że masz pod sobą kilka metrów do ziemi. To jak siedzenie na krześle. Z krzesła chyba nie spadasz tak po prostu, prawda?

- Ehm... - mruknął niepewnie. Zaśmiałem się.

- Genialne. - powiedziałem wreszcie, kiwając z uznaniem głową. Kacper uśmiechnął się do mnie półgębkiem i pokiwał głową.

- Prawda? Na drzewach trupy nas nie złapią. Problemem może być człowiek, ale my wolimy się dogadywać.

- Prawda! - rzuciła jedna z dziewczyn mająca zaskakująco szorstki głos. Spojrzałem na nią. Miała prawie białe włosy i jasne oczy. No i czarne ubranie, chyba nawet markowe. No skąd do cholery?

- Jesteśmy pokojową sektą. - powiedziała druga dziewczyna, z oliwkową cerą. Na twarzy miała dziwną, ale trochę śmieszną maskę z takim prostym nadrukiem pyszczka kotka, uśmiechniętego. Dookoła oczu pojawiały się jej pierwsze zmarszczki. Chyba musiała naprawdę dużo się uśmiechać. Z jej ciemnych włosów spływało kilka dredów.

- Sektą? - spytałem z rozbawieniem, ale lekką rezerwą.

- To żarty przecież. - odezwał się ktoś zza moich pleców, jakiś żeński głos. Nie Tiffany ani nie Awia. Parsknąłem pod nosem i odwróciłem się na pięcie.

I serce na moment mi się zatrzymało.

Tej dziewczynie - kobiecie - chyba również, bo stanęła nagle kompletnie bez ruchu.

Nogi ugięły mi się bez mojego wkładu. Poczułem jak ktoś mnie podtrzymuje, ale nie byłem w stanie oderwać wzroku od tej osoby którą zobaczyłem.

Od tej granatowej bluzy,
Czarnych spodni,
Czerwonym snapbacku,
Czarnych jak noc oczu.

- T... Ta... - wykrztusiłem drżącym głosem. - Tamara? - wyszeptałem.

Patrzyła na mnie w takim samym szoku jaki czułem ja. Z szeroko otwartymi oczami, gdzie u normalnego człowieka już dawno byłoby widać białka, ale tutaj była tylko ciemność; granatowa bluza, tak podobna do tej, którą właśnie miałem na sobie; ciemnoblond włosy związane w niesforny kucyk na czubku głowy.

Upuściła to co miała w ręce i rzuciła się biegiem w moją stronę. Odepchnąłem tego ktokolwiek mnie trzymał i wpadłem jej w ramiona. A może to ona wpadła w moje? Nie wiem, bo chwilę potem upadliśmy na ziemię przez cały impet jaki we mnie włożyła i wylądowaliśmy w młodej trawie.

Jej zapach, którego nie czułem od tak dawna, ten zapach kota i herbaty, kiedyś jeszcze z nutą mięty z jej szamponu, uderzył we mnie z całą potęgą na jaką było go stać. Czułem też brud, pot i zmęczenie wręcz emanujące z jej ciała. I to coś, coś, co pamiętam od zawsze, od kiedy żyliśmy razem w domu, coś tak charakterystycznego, ale coś, czego nie da się nazwać...

- Znacie się? - rozległ się zza pleców na powrót bezbarwny głos Kapiego.

Oderwaliśmy się od siebie, chociaż nie wiedziałem jak zdołałem to zrobić. Chciałem tutaj być, być przy tej osobie, jednej z niewielu przy których czułem się kiedyś bezpiecznie...

- Jezu, tak. - wymamrotała, uśmiechając się szeroko. Jej czarne oczy błysnęły. Również nie mogłęm powstrzymać się od uśmiechu. - Cholera.

- Co ty tu robisz? - spytałem, kręcąc z niedowierzaniem głową. Zaśmiała się.

- Ja się ciebie pytam! - powiedziała, kładąc mi dłonie na ramionach. - Tom, naprawdę, nie wiesz przez co przeszłam...

- Miałaś być w Niemczech... - głos mi się trochę załamał, gdy wziąłem w palce jej jedną dłoń i przesunąłem po jej zadziwiająco gładkiej skórze. - Skąd ty jesteś tutaj? - zaśmiałem się z niedowierzaniem, czując ogarniające ciepło, które zasłoniło nigdy wcześniej nie opadający smutek z braku Torda i Edda.

- Ja... Cóż. - zaśmiała się nagle gorzko. - Byłam w Niemczech, ale tam, nie wiem czy wiesz, pojawiła się Czerwona Armia. Nie miałam zamiaru im podpaść, a wiesz, że ja nie potrafię się uginać pod reżimem. - uśmiechnęła się pod nosem, a ja doskonale zrozumiałem. W końcu też nie potrafię skłonić przed kimś głowy od tak. - Wyjechałam, wybuchła Apokalipsa, spotkałam tych ludzi... I postanowiłam z nimi podróżować, wiesz. - parsknęła śmiechem pełnym ulgi, szczęścia i luzu. - Zaakceptowali mnie, wreszcie.

- Hah, no, trochę czasami nas denerwuje, alee... - powiedziała Maxine, śmiejąc się. Tamara zgromiła ją przyjaznym spojrzeniem. Nie patrzyła na Kapiego, który odwrócił się i oparł o drzewo.

- Czemu znowu go tu przyprowadziłaś? - wskazał ruchem głowy za nas.

Spojrzałem na niego nie rozumiejąc i wyciągnąłem głowę nad wąskie, ostro zarysowane ramiona Tamary.

I przeżyłem drugi w przeciągu dwóch minut prawie-zawał-serca.

A Eduardo patrzył na mnie z wysoko uniesionymi brwiami.

- No kurwa. - powiedział, wypuszczając głośno powietrze. Założył ręce na piersi. - Czy wasza czwórka jest wszędzie? Może jeszcze zza drzewa wyskoczy Matt? No ja pierdolę, co to za zjebany świat! - kopnął ziemię wojskowym butem. Butem, który był tak bardzo podobny do tych, które nosił Tord. Czyżby kolejny zawał nadchodził?

- Jezusmaria... - wymamrotałem, przecierając oczy. W piersi wezbrał mi śmiech. Chciałem zacząć się śmiać.

Jak wielki jest to zbieg okoliczności? A może jednak spotkam jeszcze kiedyś Torda? I Edda? I Taylor? Może jednak nie będę musiał przeszukać całego świata...?

- Dobra, dawaj ten rysunek i spadam. - mruknął Eduardo. - nie spędzę tu dłużej czasu, nie martwcie się. Nie z nim.s

- Nie, czekaj, czekaj...! - zacząłem, nie wiedząc, co mam zrobić najpierw. Czy cieszyć się siostrą, czy skupić się na Tordzie?

Rozwiązałem ten problem obejmując ją i patrząc na Eduarda, który marszczył nieprzychylnie brwi.

- Czego chcesz znowu? - spytał, ale jego oczy błysnęły. Oczywiście, oczywiście, że nie ułatwi mi życia...

- Wy się znacie? - zapytała nagle Tiffany. - Kto to?

- Długo by tłumaczyć. - parsknąłem z niedowierzaniem. Tamara pokiwała głową, jej oczy też zamigotały.

- Pytaj, bo nie zostanę tu długo. - warknął Eduardo, patrząc do góry. - Mogę dostać z powrotem ten rysunek?

- Wróciłeś tu tylko po rysunek? - zapytał ze zdziwieniem Kapi, unosząc brew. - Serio?

- Nie twoja sprawa. - odmruknął.

- Jaki rysunek? A zresztą, nieważne. - potrząsnąłem głową, próbując ułożyć pogmatwane myśli. - Cholera, cholera... Eduardo, wiem, że to pytanie jest strasznie dziwne i idiotyczne, ale...

- Czy widziałem Torda i Edda? Tak, widziałem. - odpowiedział chłodno. - Jechałem z nimi samochodem z bazy wojskowej do Oslo. Wysadzili mnie może trzy dni temu, od tego czasu idę na piechotę...

Kolana się pode mną ugięły.

- Trzy dni temu? - wymamrotałem łamiącym się głosem. Spojrzał na mnie.

- Dokładnie tak powiedziałem.

- Oslo?

- Głuchy jesteś? - warknął i wziął z dłoni Kapiego rysunek. Wyciągnąłem głowę i spojrzałem na niego. Zgromił mnie wzrokiem. - Czy to twoje, że tak się patrzysz?

Mimowolnie moja dłoń powędrowała do tylniej kieszeni spodni. Poczułem lodowaty pot spływający mi po karku, na plecy. Uśmiechnąłem się z podekscytowaniem.

Spotkam ich.

- Oni wszyscy żyją, prawda? - głos mi się odrobinę załamał, gdy patrzyłem w te prawie identyczne oczy jak Edda. A może to jest Edd? - Tord, Edd, Taylor, Guru... Marie, tak jej było? Żyją, prawda?

Oni muszą żyć.

A jednak Eduardo zawahał się na sekundę.

- Tord i Edd żyją... - mruknął, składając rysunek na kilka części. Tamara spojrzała na mnie kątem oka, ale ja nie byłem w stanie spojrzeć w jakikolwiek inny kierunek niż oczy Eduarda. - Guru... też... Marie...

- Taylor? - spytałem, przerywając mu, i już po jego minie wiedziałem. Nogi znowu, z n o w u, mi się ugięły.

- Nie żyje. - pokręcił powoli głową. - Ktoś ją zastrzelił. Nie, nie mów nic. - warknął nagle, widząc, że już otwieram usta w szoku. Zamknąłem je z cichym kłapnięciem. Czułem ekscytację i adrenalinę pędzącą mi przez żyły. - Podobno o coś poszło Taylor z Tordem, i Marie go obroniła. Nie wiem, nie było mnie tam, tak mówił. I Edd i Tord o coś się pokłócili...

- A ty, tak właściwie... Jak ty przeżyłeś...?

Zmarszczył nos w krzywym uśmiechu.

- Po tym jak wasz cholerny statek wybuchł, a wy uciekliście, resztę pojmano i przetransportowano do Wielkiej Brytanii i zamknięto. Pomogłem im zwiać. I tak nie miałem dla kogo zostać.

Zabrakło mi słów. Oparłem się o Tamarę z zaskakującą ufnością, a ona podtrzymała mnie.

Jak cholernie mi tego brakowało... Pomimo, że nie jesteśmy już dziećmi.

- Wyglądasz jakbyś zaraz miał zemdleć. - powiedział zatroskany Lotos, i nagle cały świat dookoła powrócił. Znowu widziałem zieloną trawę, drzewa, pień, resztę ludzi, którzy patrzyli na mnie z niepokojem. Zrobiło mi się trochę niedobrze od tego całego nawału emocji, które uderzyły we mnie gwałtownie i bez ostrzeżenia.

Tamara żyje. Tord i Edd żyją. Eduardo żyje.

Jezusmaria...

Złapałem butelkę wody którą mi podał i przytknąłem do ust. Odetchnąłem głośno i zaśmiałem się pod nosem, nie mogąc się powstrzymać. Cholera. C h o l e r a.

A Taylor jest martwa.

Przesunąłem dłonią po czole, naciskając mocno, aby poczuć coś innego niż wszechogarniąjące uczucie jednocześnie ulgi i zdenerwowania. I szczęścia.

Wziąłem kilka zbyt dużych łyków, aż strużka wody spłynęła mi z kącika ust. Rozejrzałem się. Wszyscy patrzyli dokładnie na mnie. Uśmiechnąłem się szeroko, nie mogąc się powstrzymać. Eduardo skrzywił się.

- Nie zostaję tu ani chwili dłużej. - powiedział nagle i odwrócił się na pięcie. - Jedyne co wiem, to to, że jechali do Oslo. O nic więcej mnie nie pytaj, bo nie odpowiem. Nara. Może się więcej nie zobaczymy. Mam przynajmniej taką nadzieję, ale jak znam ten pieprzony świat, cała wasza czwórka przeżyje i jeszcze spróbuje uratować świat. Ja się na to nie piszę.

Machnął ręką i ruszył. Odetchnąłem. Tamara złapała mnie mocniej, zacisnąłem palce na jej ramieniu i spojrzałem na nią.

- Powinienem rzucić wszystko i tam jechać. - powiedziałem, już samemu nie wiedząc, czy pytam, czy stwierdzam fakt. Zmarszczyła lekko brwi.

- No nie wiem. - mruknęła. Ale ona wspaniale pachnie, nawet po tych wszystkich latach rozłąki.

- Ej, dobra, bo to się wymyka spod kontroli. - powiedziała nagle Maxine, rozkładając ręce. - Znasz go? - wskazała kciukiem w odchodzącego mężczyznę, za którym powiewał płaszcz. Pokiwałem powoli głową.

- Em... tak. To był... znajomy. Sąsiad, jeżeli mogę to tak ująć...

Robot, wybuch, obłąkany śmiech Torda. Śmierć, jedna śmierć osoby, która nie powinna umrzeć. Cierpienie dla drugiej, która nie powinna cierpieć.

Potrząsnąłem głową. Te myśli nie nękały mnie od tak długiego czasu... Nie chcę do nich wracać.

- Ej, moment. - wychyliła się dziewczyna z dredami, przekrzywiając głowę. - Moment, moment. Tord? Skądś kojarzę to imię. - uniosła pytająco brwi.

Zerknąłem pośpiesznie na Lotosa, potem na Kapiego i na końcu na Tamarę. Wszyscy wydawali się nagle niespokojni.

- Toma też pewnie skądś kojarzysz. - odparła Tamara. - Daj spokój, imię to imię.

- Tak, ale. - odezwał się po raz pierwszy jeden z mężczyzn z drzewa. Spojrzałem na niego. - Eduardo, ten ziomek, który właśnie sobie poszedł... Mówił, że jechał samochodem z dwiema ważnymi osobami z wojska. A potem powiedział, że jechał z Tordem i jakimś Eddem. I nawiasem mówiąc, Tom kojarzy mi się z Tomasem. Wiecie, tym człowiekiem stojącym na szczycie Czerwonej Armii...

- Red Leader stoi na szczycie Czerwonej Armii. - zaprotestował nagle Lotos, a ja zorientowałem się, że jesteśmy na kruchym lodzie.

- Chwila... - zaczął Kapi, marszcząc brwi. Poczułem na sobie wzrok Awii i zdezorientowany wzrok Tiffany. - może zamiast grać w psychologiczne gierki, powiemy sobie kilka rzeczy wprost, co wy na to?

I spojrzał dokładnie na mnie. Westchnąłem i przymknąłem oczy, próbując zebrać myśli.

- Dobra... Może nie pożałuję. - uśmiechnąłem się gorzko. - Szukam Red Leadera, Torda, i mojego przyjaciela, Edda, którzy, jak powiedział nam Eduardo - wskazałem głową za siebie. - jadą właśnie do Oslo. Ale z drugiej strony, spotkałem właśnie siostrę, z którą nie widziałem się od dobrych kilku lat... I nie mogę zostawić tych ludzi, z którymi spędziłem te pół roku. - delikatnie odsunąłem się od Tamary i podszedłem do drzewa. Oparłem się o nie ramieniem i powiodłem po wszystkich wzrokiem. - Muszę jechać do Oslo.

Awia zmarszczyła brwi.

- Czym?

- Samochodem. - odparłem od razu. - Wezmę Matta i...

- Chcesz tak po prostu wziąć Matta? - wtrąciła się Tiffany odrobinę gniewnym głosem. Spojrzałem na nią, dopiero teraz przypominając sobie, że oni ze sobą chodzą. Zawahałem się na moment.

- To chyba raczej Matt powinien zdecydować. - powiedział Lotos ostrożnie, badając teren, aby przypadkiem nie wzbudzać żadnej bójki czy za bardzo agresywnej wymiany zdań.

- Nie wiem czy my powinniśmy też uczestniczyć w tej wymianie zdań. - powiedział głos z góry, spojrzałem w tamtą stronę, na oliwkowoskórą dziewczynę. Wyglądała na zakłopotaną. - Tami, powiedz im może, żeby udali się w jakieś ustronne miejsce...

W piersi wezbrał mi nagły sprzeciw. Zignorowałem jej słowa i spojrzałem na Tiffany, a potem na Awię. Też marszczyły brwi. A Lotos wbił wzrok w ziemię, zastanawiając się nad czymś usilnie.

- Masz rację. - mruknęła Tamara. - Serio nie chcemy kłopotów, a mam wrażenie, że to może się tak trochę skończyć. Pójdźcie na bok, omówcie wszystko, a potem odprowadzimy was z powrotem. Ok?

Spojrzała dokładnie na mnie, a ja wreszcie poczułem się spokojnie, zatapiając w jej całkowicie czarnych, głębokich, poważnych oczach. Pokiwałem głową i odepchnąłem się od drzewa. Lotos zerknął na mnie i ruszył za mną bez słowa, tak samo Awia i Tiffany. Gdy tylko odeszliśmy o kilka kroków, popatrzyliśmy po sobie.

- Ja jadę i nie zatrzymacie mnie. - wyrwało mi się jako pierwszemu. Tiffany spojrzała na mnie.

- Matt nigdzie nie jedzie.

- Nie ty decydujesz gdzie jadą ludzie. - mruknął Lotos, marszcząc czarne brwi i przesuwając dłonią po brodzie na której widniał ciemny zarost. - Trzeba to im powiedzieć na spokojnie, szczególnie Igorowi...

- Masz coś do mojego taty? - zapytała gniewnie.

- Nie. - odparł głosem ucinającym kłótnię Lotos. - Ale nie możemy iść tam ścigając się, kto pierwszy przedstawi wersję wydarzeń. Nie potrzeba nam nowych wojen wewnątrz. - spojrzał na swoją dłoń, i kikut, trochę obszarpany od wchodzenia i schodzenia z drzewa. - Nie możemy też zatrzymać Toma w osiągnięciu tego, co chce. I...

Zawahał się na zbyt długo. Awia przejęła pałeczkę.

- Chcesz tak po prostu wziąć jeden z samochodów i nigdy nie wrócić? - zapytała nieprzychylnie. Skrzywiłem się.

- To brzmi tak źle gdy ty to mówisz. - przerwałem jej. - Ale jeden samochód nie jest wasz...

- I twój też nie jest. - powiedziała Tiffany, patrząc Lotosa. - Ale jego. 

Ten spojrzał pod drzewo, na Maxine, która wlepiała w niego wzrok. Westchnął cicho.

- Też chcę pojechać. - spojrzał prosto na mnie. Mimo to, w jego oczach widniała niepewność. - Też chcę znaleźć Torda.

Trochę mnie to uderzyło, ale w głębi serca poczułem ciepło. Nawet jeżeli Matt zdecyduje, że chce zostać, nie będę sam. Uśmiechnąłem się z ulgą. Awia potrząsnęła głową, ale na jej twarzy pojawiło się... coś.

- Czyli w pewnym momencie podróżowaliście z Red Leaderem, tak? - zapytała cicho. Kiwnąłem głową, czując, że się rumienię.

Chcę zobaczyć jego twarz jeszcze raz. Żywą, z błyszczącymi włosami ustawionymi w dwa rogi, to błyszczące oko i umięśnione ciało. I ten ledwo ponad metr sześćdziesiąt pięć.

- Dobra. Czyli wracamy i mówimy czego się dowiedzieliśmy. - powiedział Lotos, kiwając głową w zamyśleniu. - Nie pędzimy, nie zaklepujemy sobie nikogo z kim chcemy porozmawiać pierwsi...

- Ale ja chcę porozmawiać o tym z Mattem zanim przedstawicie mu swoją wersję i zaczniecie go przekonywać. - zmarszczyła brwi Tiffany, a ja znowu poczułem złość. - Nie chcę żeby...

- To sobie nie chcij. - powiedziałem gardłowo, czując, jakbym zaraz zaczął warczeć. Zamilkła z niepokojem. - Zapytamy go wspólnie, i on sam zadecyduje. Narazie wiem, że ja jadę na pewno. Lotos?

- Ja też. - pokiwał głową. - ewentualnie Matt... Słuchaj Tom, a ta... Tamara, tak? To twoja siostra?

Kiwnąłem głową.

- Mogę się jej spytać... - odwróciłem głowę i spojrzałem na nią. Wygląda jak wtedy gdy wyjechała. Może tylko trochę starsza. Poprawka, bardzo starsza. - I może się zgodzi...

- To nie w porządku, żeby rozwalać im drużynę. - Awia skinęła głową w stronę ludzi na dębie. W głębi duszy przyznałem jej rację. - Są zgrani i nie potrzebują wewnętrznych sporów od obcych ludzi. Nie możemy rozmawiać z nimi na osobności, jeżeli tak chciałeś to zrobić. - spojrzała na mnie. - Powiem im o co chodzi, wprost, tak samo, jak mamy zamiar zrobić u nas. I oni sami zdecydują co robić. Dobra?

Westchnąłem ciężko i kiwnąłem głową.

Kocham Tamarę jak siostrę którą jest, ale nie jest dla mnie ważniejsza od Torda i Edda. Przyznaję to z bólem serca, ale taka jest prawda.

Dla nich zrobię wszystko. Wszystko, wszystko, wszystko.

Awia i Tiffany odwróciły się i podeszły w stronę Kapiego, Maxine, Tamary i przedstawiły im jak się sprawy mają. Chciałem do nich podejść, ale Lotos chwycił mnie za rękaw. Spojrzałem na niego pytająco.

- Chyba się zauroczyłem w Maxine. - powiedział wprost, ledwo poruszając ustami. Otworzyłem szerzej oczy w szoku. No, tego się nie spodziewałem.

- Nie żartujesz sobie? - spytałem, patrząc na niego ostrożnie. Pokręcił głową z bólem wypisanym na twarzy.

- Ona jest wspaniała. I... - zawahał się. - Rozmawiałem z nią w nocy. Podobno nas śledzili. Albo przynajmniej obserwowali. I ona do mnie zagadała. I... cholera, totalnie mnie zachwyca. - jęknął.

Trochę nie wierzyłem w to, co usłyszałem. TEN Lotos, który podbija serca innych dziewczyn swoim luzackim, spokojnym i chłodnym podejściem do spraw i nawet sobie nie zdaje z tego sprawy? TEN Lotos, którego śmiech nawet u mnie powoduje satysfakcję? TEN Lotos jest zauroczony w dziewczynie, którą zobaczył po raz pierwszy w życiu?

Ale faktycznie, dopiero teraz zorientowałem się, że wygląda lepiej niż przez ostatnie tygodnie. Przez cały czas wyglądał trochę jak na granicy życia, blady, ponury, tylko czasami wykrztuszał z siebie jakiś uśmiech i ciepłe słowa. A teraz miał rumieńce, uśmiechał się, a jego uważny i psotny wzrok powrócił.

W głębi coś mi zaczęło świtać, ale odrzuciłem to. Są ważniejsze sprawy w tym momencie.

- I co dalej? - spytałem, unosząc brew. Zaśmiał się pod nosem z rezygnacją.

- Nie widzisz, że tracę autorytet? A Amber go przejmuje? Tom, cholera, ja naprawdę nie zostanę dłużej przywódcą, o ile coś takiego jeszcze istnieje. - uśmiechnął się zadziwiająco szczęśliwie. - Gdy był tutaj Tord, czułem się zdecydowanie lepiej. Chcę go znaleźć, znowu z nim porozmawiać. Mieć nadzieję, że da mi jakieś rady. Nie chcę tu zostać, i teraz to widzę. To miejsce mnie zabija.

Patrzyłem na niego przez kilka sekund, nie mogąc wykrztusić z siebie czegoś więcej niż:

- Wow.

- Co, wow?

Machnąłem ręką, uśmiechając się niezręcznie.

- Widocznie czujemy się prawie tak samo. - mruknąłem, a potem, nie czekając na odpowiedź, dodałem głośniej. - Dobra, damy radę. Znajdziemy Torda. Wierzysz że znajdziemy?

Popatrzył na mnie.

- Wierzę. - wyszeptał. - jak tylko usłyszałem, że żyją, już wiedziałem, że go znajdę.

- Ale... Maxine, Lotos. Co jeżeli ona zostanie?

- Ona prawie na pewno zostanie. Nie wierzę, że może być inaczej. - odparł trochę smutno. - Ale tak widocznie musi być. Nie zmienię tego. Za Tordem... pójdę wszędzie.

Uśmiechnąłem się do niego, próbując włożyć w to jak najwięcej pewności siebie.

On nie zdaje sobie sprawy, że mam dokładnie tak samo. 

****

- Co?! - Matt zerwał się z miejsca gdy tylko usłyszał co mamy do powiedzenia. Tiffany wyciągnęła do niego rękę, ale on zignorował ją, zamknął oczy i odetchnął głęboko, drżąco.

Wszyscy spojrzeli na niego z niepokojem, ale on tylko oddychał, próbując się widocznie uspokoić. Przypomniało mi się, że kiedyś, w gimnazjum, miał czasem ataki paniki. Potem spojrzałem na siebie z politowaniem. To było dobre piętnaście lat temu. Na pewno mu przeszło.

- Matt, nie rób nic głupiego... - powiedziała z troską. Jej złote włosy spięte w kucyk falowały z dziwnymi błyskami.

- Rób co chcesz. - rzuciłem jej mordercze spojrzenie, które zresztą odwzajemniła.

Mniej więcej od tamtej chwili wiedziałem już, że nie ma siły, która zmusiłaby mnie, abym tutaj został.

- Jezu... - wymamrotał, i znowu opadł na kanapę, wciskając nasady dłoni w oczy. Westchnął głęboko. - Oni żyją...

- Nie mów że spisałeś ich już na straty! - powiedział nagle Lotos, kręcąc głową. Jego zielone oczy napotkały wzrok tych fioletowych. A potem powędrowały na drżące usta.

- Spisałem. - powiedział głucho, oddychając z rezygnacją. - Ale oni żyją...

Po sekundzie ogarnąłem się z nagłego szoku gdy powiedział, że spisał ich na straty. Zmarszczyłem brwi, ukrywając tym samym satysfakcję.

On pójdzie ze mną.

Wstał znowu, już nie tak gwałtownie, i podszedł do Tiffany. Złapał ją delikatnie za dłonie i uniósł je. Popatrzył jej prosto w oczy. Jego rude włosy spadały mu na czoło, odgarnięte elegancko na bok.

- Matt, nie idź... - jęknęła błagalnie. Zacisnął usta. - Nie...

- Nie mogę zostawić Edda i Torda. - powiedział, uśmiechając się słabo.

- Nie możesz zostawić mnie...! - jej głos załamał się, a po policzkach spłynęły pierwsze łzy. Zdawało mi się, czy oczy Matta również błysnęły? - Matt...

- Przepraszam, Tiffany, ale muszę jechać. - powiedział cicho, gładząc palcami dłoni jej dłonie. - I tak wiedziałaś, że to się skończy.

Kolejne łzy.

- Nie...

Po raz ostatni pochylił się nad nią i pocałował lekko w czoło. Powstrzymałem chęć zwymiotowania i po prostu odwróciłem wzrok.

Jak on może to robić z dziewczyną? Bleh.

Przynajmniej takie ignoranckie podejście z mojej strony odrobinę mi pomogło w zachowaniu nienaruszonej psychiki.

****

Potem, jak tak sobie o tym myślę, zastanawiam się, czy nie podjąłem zbyt pochopnej decyzji na podstawie emocji. Czy to co zrobiłem to nie był błąd. Bardzo duży błąd. W końcu Tord to Red Leader. Nie pojechał do Oslo po to, żeby się bawić, tylko po to, żeby wreszcie wziąć pozycję, która mu się należy, a którą prawie stracił. A przynajmniej tak to brzmiało.

Niezliczoną ilość razy przez głowę przemykały mi różne scenariusze. Przyjeżdżamy, ale nikt o nim nie pamięta. Nie ma go tam. Albo był, ale spóźniliśmy się, i odleciał gdzieś daleko, kto wie, dokąd on musi podróżować na swojej pozycji. Mogę przyjechać i okazałoby się, że on jest w Stanach, i nie ma planów żeby wrócić do Oslo w najbliższym czasie.

Tyle mogło pójść nie tak. Tak wiele rzeczy mogło runąć przez drobny błąd.

Zazwyczaj też nie wierzę w los, ale teraz...? Nie mogę zrobić nic więcej niż jechać, najszybciej jak mogę, do Oslo. Nie mogę zrobić nic więcej niż go szukać.

I teraz co innego ma nad wszystkim kontrolę jak nie los?

Bo w końcu nie z własnej woli znalazłem Tamarę, Eduarda... Nie planowałem tego.

A jednak ich spotkałem.

Znajdę Edda i Torda. Znajdę ich bez względu na koszt.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro