Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

❣ XXVI ❣

Wrócił z łazienki z lekko wilgotnymi włosami. Kombinował jak zrobić, żeby móc dalej nosić koszulkę od Jamesa i żeby jednocześnie nie było mu zimno. Chciał, żeby było ją widać, a nie miał żadnej rozpinanej bluzy, opcja z bluzką z długim rękawem pod spodem też nie brzmiała w tamtej chwili zachęcająco, cała idea luźnej koszulki poszłaby na marne. Ostatecznie musiał zrezygnować i założył to, co sobie przygotował, tęsknie patrząc na koszulkę Jamesa wiszącą na wieszaku. W końcu jednak uznał, że w brązowych spodniach i białym golfie nie wyglądał wcale najgorzej. Zgarnął ubranie i złożył je w kostkę, zaraz po tym wyszedł z zaparowanej łazienki do chłodniejszego dormitorium, gdzie James siedział na jego łóżku, patrząc co chwilę na coś innego i wyraźnie walcząc z nudą. Regulus podszedł do niego i wyciągnął dłoń, w której trzymał koszulkę. James uniósł wzrok, tupiąc nogą w tylko sobie znanym rytmie. 

— Oddaję. — Oznajmił Regulus, patrząc to na niego, to na koszulkę i trzymając rękę w powietrzu, ale James nie odebrał swojej własności. 

— Nie zakładasz tego jednak? — Spytał, jego stopa przyległa do ziemi, zaprzestając wystukiwanie rytmu, a to sprawiło, że nagle dla Regulusa zrobiło się zbyt cicho. Pokręcił głową. 

— Nie, będzie mi za zimno. — Wyjaśnił i jakby chciał pokazać, że zdecydował się na założenie czegoś cieplejszego, poprawił sobie golf, chociaż ten leżał dobrze, nawet tego nie wymagał. James wzruszył ramionami.

— To w tym śpij. — Oznajmił takim tonem, jakby mówił o czymś bardzo oczywistym. 

— Ale...

— Poważnie, oddasz mi kiedy indziej. — Machnął ręką.

Regulus już nie zaprotestował, uśmiechnął się tylko. Opuścił dłoń i podszedł do szafki, żeby schować ubranie. Nie chodziło mu tylko o fakt, że koszulka była wygodna. Chcąc nie chcąc już nie kojarzyła mu się z niczym innym niż tylko z Jamesem obok, więc wiedział, ze noszenie jej przywiedzie mu mimowolnie te wspomnienia. Teraz już chyba w końcu rozumiał o co Evanowi chodziło z wysyłanymi mu, prawdopodobnie przez Rudolfa, chociaż Evan nigdy tego nie potwierdził, bluzami i noszeniem ich. Nie chodziło o sam fakt ubrania, bardziej o skojarzenia z drugą osobą. 
Schował bluzkę i zamknął szafkę. Usiadł na łóżku nieco za Jamesem i przytulił się do niego, obserwując wyraz jego twarzy. Chłopak uśmiechnął się lekko i spojrzał na niego przez ramię. 

— Idziemy już? — Spytał.

Regulus pokiwał głową. Tak właściwie nie był bardzo głodny, ale z przyzwyczajenia uznał, że warto by coś zjeść, więc nie odwołał planu pójścia do Wielkiej Sali. Pocałował go w ramię i podniósł się. Usłyszeli, jak ktoś zaczął się wiercić, spojrzeli w stronę jedynego zajętego łóżka i zobaczyli, że Evan przez chwilę się przewracał, jakby chciał znaleźć sobie wygodną pozycję, W końcu otworzył oczy i popatrzył na nich w ciszy, jakby próbował przystosować się do zwyczajnego funkcjonowania. W końcu podparł się na jednej dłoni w połowie siedząc. 

— Gdzie byłeś w nocy? — Spytał, nie tak, jakby rzeczywiście chciał uzyskać odpowiedź, bardziej tak jakby chciał potwierdzić własną wersję wydarzeń. 

— U Jamesa. — Odparł Regulus. Nie był pewny, czy chciał mówić prawdę, ale wiedział, że nie warto było zaprzeczać. James i tak naprostowałby to do prawdziwego ciągu wydarzeń. Evan uśmiechnął się i w jednej chwili się ożywił. 

— No to opowiadaj jak było. — Powiedział, po czym zerknął na Jamesa. — Albo później opowiesz, nieważne. — I zanim Regulus zdążył cokolwiek powiedzieć, Evan usiadł bliżej Katy i zaczął potrząsać ją za ramię. 

— Katy — zaczął, kiedy już się przebudziła — Katy, słuchaj. Nasze dziecko dorasta! — Oznajmił wesoło. Dziewczyna zmarszczyła brwi i popatrzyła na niego spod przymrużonych powiek. 

— Przecież my nie mamy dziecka. — Wymamrotała i obróciła głowę tyłem do niego. — Daj mi spać. — Ale Evan dalej nie odpuszczał. 

— Nie, nie rozumiesz. Chodzi o Regulusa. Tyle mu rad miłosnych daliśmy, że jest już dla nas jak dziecko. Powoli patrzymy na jego rozwój emocjonalny i na to jak jego emocje przestają być upośledzone.

To nieco wzbudziło jej zainteresowanie, spojrzała najpierw na Regulusa, a potem znowu na Evana.

— A co się stało? — Spytała, przecierając oczy.

— Nic, nic się nie stało. — Wtrącił Regulus, zanim Evan zdążyłby palnąć coś  dalekiego od prawdy. — Spałem po prostu u Jamesa. W jednym łóżku. OBOK niego. — Na słowo obok dał wyraźny nacisk, jakby tylko ono liczyło się w całej jego wypowiedzi.

James zgodnie pokiwał głową. Evan położył się na plecach, jego głowa wylądowała gdzieś na ramieniu Katy, popatrzył na nich mrużąc oczy, a dziewczyna odepchnęła go lekko, tak, że przesunął się i był bardziej między nią a Rabastanem. Aż dziwne, że chłopak jeszcze spokojnie spał, zupełnie tak jakby wokół niego panowały cisza i spokój.

— Fuj, Evan, śmierdzisz. — Chociaż reakcja Katy nie zabrzmiała zbyt uprzejmie, to Regulus nie dziwił się jej. Skoro chłopak miał jeszcze na sobie strój od quidditcha, którego nawet nie zmienił po czterogodzinnym meczu, a prysznica też raczej nie wziął, to przebywanie obok niego nie było czymś, o czym ktoś by marzył. — Idź się umyć. 

Evan mruknął coś pod nosem i po kilku minutach leniwie podniósł się do siadu, znowu na nich popatrzył.

— To skoro nie spaliście ze sobą w tym drugim sensie, to po co ty tam polazłeś? — Jego ton był dziwny, jakby niewyraźny. Ponownie nie pytał po to, żeby uzyskać konkretną odpowiedź, Regulus domyślał się, że chciał po prostu dowiedzieć się więcej i wywrócił oczami. 

— Bo było głośno i nie mogłem spać. Więc poszedłem. — Wyjaśnił powoli, wzdychając przy tym, a w tym westchnieniu aż kipiało od tłumionego braku cierpliwości. Evan pokiwał głową. 

— Fakt, mogło być odrobinkę głośno. — Przyznał. — Ale bez przesady. 

Regulus pozostawił to bez komentarza. Katy z głośnym ziewnięciem przewaliła się na drugi bok i wyciągnęła ręce do przodu, przeciągając się. Przez twarz Evana coś przemknęło, wyglądał jakby sobie o czymś przypomniał. Poderwał się na równe nogi i wyprostował. Spuścił wzrok na swój strój do quidditcha, końcówki nogawek spodni były ubrudzone. 

— Taak, chyba jednak wezmę prysznic. — Oznajmił nagle i podszedł do swojej półki nocnej. Wyciągnął z niej coś, Regulus zdążył tylko zobaczyć kawałek brązowego papieru, zanim paczuszka zniknęła w jego kieszeni, a on sam pogodnym krokiem poszedł do łazienki. Po chwili drzwi się za nim zamknęły. Katy przez jakiś czas patrzyła w miejsce, w którym zniknął, aż w końcu obróciła głowę. 

Regulus wziął swoją torbę i bez słowa zaczął pakować do niej rzeczy. Początkowo planował dopiero później się po nie wrócić, miał ich tak niewiele, że nie musiałby nawet brać torby, ostatecznie uznał, że wracanie się nie będzie miało sensu. Zamknął torbę, kiedy książka od zaklęć wylądowała zaraz obok pióra, atramentu i zwoju pergaminu. Zarzucił sobie torbę na ramię i złapał Jamesa za rękę, zrywając go z łóżka i idąc powoli w stronę drzwi. James poszedł za nim bez słowa, rzucając tylko katy pożegnalne spojrzenie, ale ta nawet na niego nie patrzyła.

— Niezłą imprezę mieli. — Powiedział James, kiedy przeszli już przez korytarz i szli przekraczali przejście do pokoju wspólnego.

— Ta, niezłą. — Mruknął Regulus, w jednej chwili zmarkotniał, chociaż zupełnie nie wiedział dlaczego. Odgarnął sobie włosy i spojrzał przez ramię na Jamesa. 

— Coś się stało? — Spytał chłopak, zrównując z nim kroki i idąc już obok, przyglądał mu się, a przez chwilę jego słowa zawisły w powietrzu. 

—Nic. — Powiedział w końcu Regulus, kiedy byli już przed otwartym przejściem na korytarz. Zatrzymał się przez chwilę i pocałował go w brodę, jakby to mogło wzmocnić jego słowa, po czym poszedł dalej, razem z nim przechodząc przez przejście. — Po prostu jestem już głodny. — Wprawdzie nie było to powodem jego nagłej zmiany na stroju, ale nie skłamał, kiedy wypowiadał to zdanie. Rzeczywiście jego organizm domagał się już jedzenia i od kilku minut głównie to zajmowało jego myśli. 

Wyszli na pusty i cichy korytarz, tylko połowicznie przyświecony, więc panował w nim półmrok. Przeszli po schodach na parter, mijając grupę ślizgonów z pierwszego roku i poszli prosto do Wielkiej Sali. 

— Usiądziesz ze mną przy stoliku? — Spytał James, patrząc za okno, znów mocno się rozpadało. Regulus pokręcił głową, a zaraz po tym spotkał się ze spojrzeniem oczekującym wyjaśnień. 

— Usiądę przy swoim. — Pchnął drzwi prowadzące do Wielkiej Sali i przeszli przez nie. 

Regulus wątpił, że czułby się komfortowo siedząc przy jednym stole z grupą gryfonów, a tych było tego dnia wyjątkowo dużo. Nawet gdyby miał siedzieć tylko obok tych, których znał, to czułby się nieco nieswojo. Nie chciał tłumaczyć tego Jamesowi, wiedząc, że będzie snuł własne argumenty. Zanim chłopak zdążył coś jeszcze powiedzieć, ustał na palcach i pocałował go w policzek, po czym puścił jego dłoń i poszedł w stronę niezbyt zapełnionego stołu Slytherinu. Tego ranka mieszanina zapachów różnych dań, która zawsze wydawała mu się zwyczajna była dla niego wyjątkowo apetyczna. 
Zobaczył Emmę, siedzącą samotnie z boku, więc podszedł do niej i zajął miejsce obok niej, kładąc torbę na ziemi i od razu chwytając za kanapkę, tego dnia miał wrażenie, że miała więcej składników, niż mu się wydawało, chociaż to może dlatego, że wcześniej nieszczególnie zwracał na to uwagę. Wtopił zęby w kanapkę i napełnił kubek sokiem dyniowym, chociaż trzymanie ciężkiego dzbanka wcale nie było takie proste. Naczynie przechyliło się nieco i napój polał się po zewnętrznej ściance szklanki, a dzbanek prawie wypał mu z Ręki. Poczuł czyjąś dłoń na swojej, Emma w porę podtrzymała dzbanek, ostrożnie wzięła go od Regulusa i odstawiła na miejsce. 

— Spokojnie, gdzie ci się tak spieszy? — Spytała, patrząc na niego uważnie i marszcząc lekko brwi. Regulus tak naprawdę nie wiedział, nie myślał za bardzo nad tym co robił, chociaż rzeczywiście wyglądało to tak, jakby się spieszył. 

— Dzięki. — Mruknął tylko i odłożył kanapkę na talerz, kiedy już przełknął kęs. Wysunął spod sztućców grubą, białą, wielorazową chusteczkę i powoli przejechał nią po mokrej ściance szklanki, następnie podniósł ją i zrobił to samo z rozlanym sokiem na blacie stołu. Złożył przesiąkniętą sokiem serwetkę wpół i odłożył na bok, wracając do jedzenia.

— To był dobry mecz. — Zagadnęła, odkąd wyszli z szatni na mecz Regulus nie zamienił z nią ani słowa, więc nie zdążyli omówić ostatnich wydarzeń. — Ładne zagranie przy tym złapaniu znicza. — Pochwaliła. Regulus uśmiechnął się lekko i pokiwał głową. 

— Szkoda tylko, że nie udało nam się zdobyć więcej punktów. Gdybyśmy przed złapaniem znicza mieli przewagę pięćdziesięciu... — Wygrana meczu szła swoją drogą, ale myślał o punktach w kontekście zdobycia pucharu quidditcha. Im więcej punktów tym lepiej dla nich. Emma poklepała go lekko po plecach. 

— Nie myśl o tym, mamy dwieście punktów! I tak jest dobrze. — Zapewniła. Zazwyczaj to ona była tą osobą, która narzekała na ilość punktów, więc skoro tym razem tego nie robiła, Regulus musiał jej uwierzyć. — Mamy najwięcej punktów ze wszystkich drużyn. A przecież mieliśmy okropną pogodę.

Regulus tak bardzo zatracił się w myśleniu o punktach własnej drużyny, że nawet nie spojrzał na wyniki innych. Jego drużyna i tak prowadziła, mimo że grali podczas ulewy. Poszło im dobrze, Regulus niepotrzebnie narzekał. Uświadomienie sobie tego znacznie poprawiło mu humor, rozpromienił się i wrócił do jedzenia kanapki, rozmawiając w międzyczasie z Emmą na temat meczu. 

— Szkoda, że cię nie było na graniu w butelkę. — Powiedziała nagle, zbaczając nieco z tematu meczu, kiedy Regulus sięgał po drugą kanapkę. Chłopak uniósł delikatnie brwi.

— Co takiego się działo? — Spytał, przełknąwszy kęs. Duży plaster pomidora zsunął się z jego kanapki i spadł na talerz, ale zignorował to. Emma upiła spory łyk ze swojego kubka i zaczęła mu opowiadać. 

— Było dużo całowania, wiesz, nie wszystkim się chciało wymyślać kreatywne wyzwania. Lestrange z Greengrass. — W tamtym momencie Regulus nie mógł się nie uśmiechnąć, chociaż początkowo chciał to stłumić. — Neil z Julią, wyobrażasz to sobie? Ale chyba im się spodobało, bo potem zrobili to jeszcze raz bez wyzwania. — Regulus oderwał od niej wzrok, przestając na chwilę słuchać i przejechał wzrokiem po stole Gryffindoru, aż w końcu zobaczył Jamesa siedzącego między Gideonem a Fabianem, cała trójka wyglądała na szczerze rozbawioną, Gideon aż walił dłonią w stół, zaśmiewając się. James jakby wyczuł jego spojrzenie, bo odwrócił głowę w jego stronę, a Regulusowi aż miło było patrzeć na jego rozweseloną twarz. Zdał sobie sprawę, że chciał widzieć jego radość, chciał widzieć jego szczęście, ale chciał to widzieć wiedząc, że sam mógł być ku temu czynnikiem. W innym wypadku zbyt by bolało, chociaż to brzmiało tak egoistycznie. Uśmiechnął się do Jamesa promiennie, po czym odwrócił głowę, choć dziwnie mu było to robić, kiedy już złapał jego spojrzenie. — A no i Evan i Avery. 

— Co Evan i Avery? — Spytał Regulus w przypływie chwilowej dezorientacji. Emma wywróciła oczami. 

— No całowali się, cały czas o tym mówię. Potem na jakiś czas wyszli i wszyscy myśleli, że poszli na szybki numerek, jeśli wiesz o czym mówię, ale oni wrócili z torbą orzeszków w karmelu, więc raczej na pewno byli w kuchni. Chociaż kto wie co tam jeszcze robili. 

Regulus zawsze postrzegał Emmę jako szorstką i raczej niezbyt rozmowną, zwłaszcza jeśli chodziło o podobne rzeczy, ale najwyraźniej dobry humor po wygranym meczu nadal jej się udzielał, bo chłopak nie znajdował innego wytłumaczenia niż tylko to jedno. 

— Ciekawie tam mieliście. — Skwitował Regulus, dopijając resztkę soku. Zerknął na Jamesa, który w dalszym ciągu rozmawiał, ale wyglądało na to, że już skończył jedzenie. — Będę się już zbierał. — Dodał, podejmując szybką decyzję, że pójdzie tam do Jamesa, nawet gdyby musiał trochę poczekać.

Podniósł się i chwycił pasek swojej toby, unosząc ją z ziemi, ale nie założył jej na ramię. Emma pożegnała się z nim krótko w tym samym czasie, w którym on zdążył już przejść jedną nogą przez drewnianą ławkę. Skinął jej jeszcze na pożegnanie i poszedł w stronę stołu Gryffinodru, torba, którą trzymał w ręku obijała mu się uciążliwie o udo, ale jakoś nie miał ochoty jej zakładać, a w pewnym momencie specjalnie zaczął nią lekko kołysać. Podszedł do Jamesa od tyłu, kiedy ten rozmawiał z Gideonem, miejsce Fabiana było już puste, pozostały na nim tylko brudny talerz i zmięta chustka leżąca obok. Regulus przytulił się do Jamesa, pochylając się lekko i luźno oplatając mu ręce wokół szyi, a policzek oparł na jego ramieniu, uśmiechając się. James przez moment nie ukrył zaskoczenia, Regulus poczuł jak delikatnie się wzdrygnął, kiedy przylgnął do jego ciała. Po chwili jednak obrócił głowę w jego stronę i uśmiechnął się. 

— Twój kochaś, co? — Zapytał Gideon, zwracając się do Jamesa. Nie złośliwie, ale takim tonem jakby był gotów ułożyć o nich balladę miłosną. — Twój ukochany. 

— Oczywiście, że tak. — Powiedział James, uśmiechając się szelmowsko i dał Regulusowi pstryczka w nos. — Chcesz już iść? — Regulus w odpowiedzi pokiwał głową. 

— Chyba że wolisz jeszcze posiedzieć. Zjeść, porozmawiać. Mogę poczekać. — Nagle poczuł, że mają czas, że nigdzie im nie było spieszno. Nawet gdyby poszli do biblioteki godzinę później, nic by się nie stało. Regulus poczuł ogarniający go spokój, czas dla niego nagle zwolnił, chociaż przecież płynął tak samo. 

— Nie, chodźmy już. — Powiedział James i wstał, a Regulus automatycznie zabrał od niego ręce i odsunął się nieco. James przeszedł przez ławkę, zbił z Gideonem piątkę na pożegnanie, po czym poszedł razem z Regulusem w stronę wyjścia. — Jak tam? — Spytał James, otwierając drzwi do Wielkiej Sali i puszczając Regulusa przodem. Chłopak wzruszył ramionami. 

— W porządku. — Odparł, obracając na chwilę głowę przez ramię, żeby zaraz po tym znów spojrzeć przed siebie i odnaleźć dłoń Jamesa, splatając ich palce. — Dużo mnie ominęło na tej imprezie, jak się okazało. — Dodał. James nie pytał o szczegóły. 

— Żałujesz, że cię nie było? — Spytał, zrównując z nim kroki. Regulus pokręcił głową. Nie żałował, czas, który spędził z Jamesem oddał mu to wszystko z nawiązką. — Więc teraz do biblioteki?  — Dopytał, a odpowiedziało mu jedynie kiwnięcie głową. 

Regulus patrząc na pogodę za oknem poczuł się nieco znużony, deszcz nadal padał, chmury zdawały się być coraz ciemniejsze. Szli blisko siebie, trzymając się za ręce. Skręcili i podążyli w stronę szerokich schodów, prowadzących na pierwsze piętro. 

— Jak dziwnie. — Oznajmił nagle Regulus, dopiero po chwili orientując się, że wypowiedział swoje myśli na głos.

— Co takiego? — Spytał James, nie patrząc na niego, tylko wbijając wzrok przed siebie. Weszli na schody, które zatrzeszczały cicho pod ich ciężarem. 

— Wczoraj wszędzie było tak głośno, a teraz cisza. — Wyjaśnił, rozglądając się, na piętrze, pod ścianą siedziały dwie dziewczyny cicho ze sobą rozmawiając, a były oprócz nich jedynymi osobami w pobliżu. Nawet nauczyciele nie przechodzili.

Przeszli przy rzędzie zamkniętych klas i skręcili do biblioteki. Regulus pociągnął za klamkę i wszedł pierwszy, a zaraz za nim zrobił to James. W bibliotece zdawało się już być dużo przytulniej chociaż Regulus często tak myślał, być może sprawiał takie wrażenie ogrom książek, być może coś jeszcze. Powoli rozejrzał się, idąc w stronę stołów i próbując znaleźć jakieś wolne miejsce. Nagle James, który szedł nieco za nim, wyminął go dość szybko, a przechodząc obok niego trącił jego ramię, co kazało Regulusowi zejść nieco na bok. 

— Luniek. — Zawołał James, podchodząc do stolika w samym rogu, najmniej widocznego, zwłaszcza z perspektywy osoby, która dopiero weszła, bo zbytnio musiałaby przechylić głowę w bok, żeby go dostrzec. Jakaś dziewczyna, siedząca niedaleko uniosła głowę i zgromiła spojrzeniem Jamesa. 

— Csiii. — Mruknęła z niezadowoleniem, po czym z powrotem spuściła głowę na opasły tom, który leżał przed nią na stole.

Remus, który siedział do nich tyłem, obrócił w tym czasie głowę, a twarz miał wyraźnie rozpromienioną. Regulus powlókł się za Jamesem, przez chwilę wyglądał, jakby był do tego przymuszany, ale wynikało to tylko z chwilowej dezorientacji, bo po chwili już się ożywił i podszedł do Jamesa, który stał już przy stoliku. Remus uśmiechnął się do nich obu. 

— Usiądziecie? — Spytał, kiwając głową w stronę dwóch wolnych krzeseł naprzeciwko.

Pokiwali głową i usiedli naprzeciwko niego, Regulus przy ścianie, James zaraz obok. Regulus położył sobie swoją torbę na kolanach, otworzył ją i wyciągnął całą jej zawartość na stolik, położył torbę na podłodze, opierając ją o nogę stołu. Szklana, okrągła buteleczka wypełniona atramentem potoczyła się po stoliku, Regulus wychylił się, żeby po nią sięgnąć, ale była już za daleko i przez chwilę zrezygnowany tylko czekał, aż buteleczka rozbije się, a on będzie musiał znosić zrzędzenie pani Pince, chociaż wystarczyłoby jedno zaklęcie, żeby pozbyć się bałaganu. Butelka była już na krawędzi, kiedy Remus wyciągnął dłoń i ją chwycił, a Regulus odetchnął z ulgą. 

— Dziękuję. — Powiedział Regulus, pochylając się w stronę jego wyciągniętej ręki i biorąc od niego buteleczkę. Postawił ją obok swoich rzeczy i przez chwilę patrzył, czy stoi stabilnie, chcąc uniknąć sytuacji sprzed chwili. Ani drgnęła. Wziął książkę i otworzył ją na stronie, którą zaznaczył wsuwką, jeszcze podczas lekcji, żeby później nie musieć szukać. Wsuwkę tę miał zawsze przy sobie, żeby podczas eliksirów móc sobie spiąć kosmyki z przodu, tak było mu wygodniej, jednak przy piątkowej lekcji zaklęć znalazł dla niej też inne zastosowanie jako zakładki do książek. 

— Widzieliście może po drodze Syriusza? — Spytał Remus, unosząc wzrok, żeby na nich spojrzeć, ale chwilowa nadzieja szybko zgasła w jego oczach, kiedy zobaczył ich miny. Obaj pokręcili głowami, a Remus westchnął cicho. — Miał tu przyjść. — Mruknął. 

— Na pewno przyjdzie. — Zapewnił James, jakby to było już przesądzone. Remus tylko wzruszył ramionami. Regulus rozwinął pergamin i otworzył buteleczkę z atramentem. 

— Właśnie. — Nagle przypomniało mu się to, o co chciał zapytać już wcześniej. — Czemu Luniek? — James przestał stukać palcami o blat, a Regulus dopiero wtedy, kiedy dźwięk ucichł zdał sobie sprawę, że chłopak w ogóle to robił. Remus po raz kolejny w ciągu ostatnich pięciu minut oderwał się od książki, unosząc głowę.  Regulus nagle poczuł zmieszanie, jakby zapytał o coś, co nie miało miejsca. — No... zawołałeś do niego Luniek. — Powiedział powoli Regulus, nagle czując się głupio. 

— A, tak. — Odparł James, prostując się, nie umknęło uwadze Regulusa, że wymienili z Remusem porozumiewawcze spojrzenia. James roześmiał się krótko, a chociaż Regulus czuł, że sztucznie, to wyszło mu to bardzo naturalnie. — To zdrobnienie od Lunatyk. Daliśmy mu taką ksywkę na pierwszym roku, kiedy lunatykował w nocy i zaczął przenosić różne rzeczy z miejsca na miejsce. Z Syriuszem i Peterem nie wiedzieliśmy co się dzieje. — Remus zarumienił się lekko i pokiwał głową.

— Do dziś mi to wypominają. — Oznajmił, odgarniając sobie włosy. Regulus skinął głową. 

— Luniek. Uroczo to brzmi. — Stwierdził Regulus, tym razem świadomie wypowiadając swoje myśli na głos. 

— I to bardzo. — Usłyszeli głos Syriusza, który zdawał się wyłonić spod ziemi, odsunął sobie krzesło nie zważając na to, że głośno szurał i usiadł. 

— W końcu jesteś. — Powiedział Remus, patrząc na niego. — Już myślałem, że nie przyjdziesz. — Syriusz odgarnął sobie włosy, gumka na jego nadgarstku znów była bezużyteczna. 

— Wybacz skarbie, zastałem małe komplikacje. Chciałem iść do Hogsmeade, a zarobiłem szlaban u McGonagall. — Oznajmił zupełnie jakby nic sobie z tego nie robił, pochylając się lekko w stronę stolika, ale siedząc bokiem, przodem do Remusa.

— Po co ty w ogóle chciałeś tam iść? — Spytał Remus, ściągając brwi. Syriusz machnął ręką. 

— Długa historia, może kiedyś ci opowiem. — Wywinął się. — To co robimy? — Tym razem spojrzał już po wszystkich. 

— Musisz napisać wypracowanie z transmutacji — Wyglądało na to, że Remus był bardziej zorganizowany w sprawach Syriusza niż on sam. — Tym razem McGonagall ci nie odpuści i dobrze o tym wiesz. — Syriusz zaczął gibać powoli głową, słuchając go, był jak dziecko słuchające pouczenia od rodzica. — I wypracowanie z obrony przed czarną magią. James, ty też powinieneś to zrobić. — Wszystkie spojrzenia skierowały się na chłopaka, który poprawił sobie okulary, jakby chciał tym podnieść wagę swoich słów, które wypowiedział chwilę po tym.

— Tak, napiszę je wieczorem, oczywiście. — Oznajmił i wyszczerzył zęby. Remus spojrzał na niego tak, jakby nie do końca mu wierzył. James nieco spoważniał. — Serio, nawet ja nie chcę podpaść temu Fellowesowi. 

— Skarbie, to jak z tymi notatkami? Pożyczysz mi, prawda? — Spytał Syriusz, który zdążył już wyciągnąć wszystkie potrzebne rzeczy na stolik, tuż przed sobą. Remus wywrócił oczami, widocznie chciał to skomentować, ale ostatecznie tego nie zrobił. Pochylił się i wziął z podłogi swoją torbę. Pogrzebał w niej chwilę, po czym wyciągnął z niej plik kartek, położył je przed Syriuszem, po czym odłożył swoją torbę bez zamykania, a za notatki dostał od Syriusza pocałunki w oba policzki, co go trochę udobruchało. 

— Może też byś napisał to wypracowanie, skoro już wszyscy tu siedzimy? — Regulus zwrócił się do Jamesa, uznając, to za bardzo rozsądne rozwiązanie, ale chłopak pokręcił głową. 

— Nie, zrobię to wieczorem. — Zapewnił. 

Regulus już się nie odezwał, nie miał zamiaru go przekonywać uznając, że powinien zrobić tak jak chciał. To była jego sprawa. Bez większej zwłoki rozwinął pergamin, wziął pióro w dłoń i zamoczywszy je w atramencie napisał tytuł pracy u góry. Pisał spokojnie, co chwilę zerkając do książki, szczęśliwie wiedząc już jak napisze tę pracę, mając w głowie odpowiednie słowa, nawet całe zdania. Towarzyszyły mu tylko co jakiś czas szepty Remusa i Syriusza, kiedy ten drugi potrzebował jakiejś pomocy przy wypracowaniu, a Regulus, chociaż być może był to tylko przejaw zupełnego buractwa i braku zrozumienia  jego strony, nie umiał pojąć czemu jego brat nie potrafił sam sobie z tym poradzić. A być może potrafił, tylko był zbyt leniwy, żeby samemu pomyśleć.
W pewnym momencie jednak Jamesowi, który nie miał nic do roboty, zaczęło się wyraźnie nudzić. To stukał nogą i podłogę, to palcami o blat stołu, ale każdemu udawało się skutecznie to ignorować, a fakt, że nie przestał był jedynie dowodem na to, że nie robił tego po to, żeby kogoś zdenerwować. W końcu Regulus poczuł jak kosmyki jego włosów się unoszą, ale zignorował to, cały czas pisząc, uparcie chcąc to skończyć. Wpadł w pewien rytm i nie chciał go przerywać, czując jak dobrze mu się w tamtym momencie pisało. Czuł jak James bawił się jego włosami i zakręcał sobie kosmyki na palcach, a swoim milczeniem pozwalał mu na to, jednocześnie licząc, że ta niema zgoda sprawi, że szybko przestanie. Ale chłopak, wyraźnie niezadowolony z braku odzewu z jego strony, pocałował go w kark, później w policzek, aż w końcu jego policzek ciągle był obsypywany pocałunkami. Regulus usilnie to ignorował, tłumiąc uśmiech cisnący mu się na usta, czasem nawet śmiech, może nawet trochę z nim igrał, męcząc go, żeby dalej podejmował usilne próby zwrócenia na siebie uwagi. Został objęty ramieniem, ale dalej to ignorował, kończąc pisać drugi i najważniejszy w jego pracy akapit, aż nagle poczuł jego dłonie, zaciskające mu się w pasie i został uniesiony w powietrze, a już po chwili wylądował u Jamesa na kolanach. Zaskoczony przez chwilę nic nie mówił, aż w końcu spojrzał na chłopaka, który szczerzył do niego zęby, trzymając go w swoich objęciach. 

— James... — Jęknął, ale zamiast się wyrwać usadził się wygodniej, zbyt zrezygnowany, żeby protestować. 

— Widzisz? Przynajmniej przestałeś mnie ignorować. 

Przytulił go, a Regulus wywrócił oczami. Przysunął sobie swoje rzeczy i wrócił do pisania, a James oparł głowę o jego ramię przyglądając się temu co robił i co jakiś czas całując go w policzek, czy kącik ust. Regulusowi, pomimo wszelakich rozproszeń w trakcie, udało się ukończyć pisanie pracy dość szybko, można by nawet określić, że bardzo szybko, co zawdzięczał swojemu dobremu nastrojowi i temu, że w głowie rozplanował sobie co i jak napisać. Starannie zwinął pergamin, bardzo z siebie zadowolony. 

— Skończyłem. — Oznajmił radośnie, patrząc jak Syriusz jeszcze siłował się ze swoją pracą. Rozejrzał się dookoła i przeciągnął krótko, czując, że musi się rozruszać po zbyt długim siedzeniu w jednej pozycji. Syriusz na moment uniósł wzrok, patrząc na niego męczeńsko, po czym wrócił do pisania, maczając pióro w atramencie tak bardzo, że aż pobrudził sobie palce. Regulus popatrzył na Jamesa i pogłaskał go po policzku. — Wynudziłeś się już? — Spytał, całując go w kącik ust, a ta czynność wyglądała u niego tak naturalnie jak oddychanie. 

— Trochę. — Zakręcił sobie kosmyk jego włosów na palcu, skupiając na nim całą swoją uwagę. — Nie było tak źle. Ale już możemy iść. 

Regulus spojrzał na Remusa pochłoniętego tą samą książką, którą czytał z rana i na Syriusza w dalszym ciągu piszącego wypracowanie, a robił to tak szybko, co chwilę tylko zerkając do notatek i odsuwając jedną stronę, żeby zobaczyć następną, że można było odnieść wrażenie, że spisywał z nich słowo w słowo. Regulus patrzył jeszcze na nich przez krótką chwilę, jakby myślał, że mogliby coś od niego chcieć, aż w końcu po prostu pokiwał głową w odpowiedzi na słowa Jamesa. Wychylił się i sięgnął po torbę. O mało nie zsunął się z jego kolan, boleśnie uderzając głową o stół, już widział ten obraz przed oczami, ale James szczęśliwie w  porę go podtrzymał, więc żadna krzywda mu się nie stała. Chwycił słabo za kraniec torby i przyciągnął ją do siebie, po czym położył ją na krańcu stołu, otworzył ją szerzej i wsunął tam książkę, następnie starannie zamkniętą buteleczkę z atramentem, przez włożeniem go to torby kilkakrotnie obrócił do góry nogami, upewniając się, że nic się nie wylewało. Pieszczotliwie ułożył zwinięte wypracowanie z boku torby, a pokrytą jeszcze niezaschniętym atramentem końcówkę pióra owinął w skrawek papieru, który udało mu się pożyczyć od Syriusza i wrzucił na dno torby. Zamknął ją, zarzucił sobie na ramię i wstał, przeciskając się między stolikiem, a kolanami Jamesa, a zaraz po tym James wstał i poszedł za nim. Remus uniósł wzrok, kiedy zorientował się, że wychodzą. 

— Do zobaczenia. — Powiedział, a oni skinęli mu tylko na pożegnanie głowami, Regulus uśmiechnął się jeszcze lekko. Złapał dłoń Jamesa i obrócił się przez ramię, żeby na chwilę na niego spojrzeć. 

Przecisnęli się między stolikami, a zdawało się tam być ciaśniej niż zazwyczaj. Przeszli przez drzwi i wyszli na korytarz, idąc już ramię w ramię. James uniósł ich złączone dłonie i pocałował wierzch dłoni Regulusa, uśmiechając się do niego, aby następnie przyciągnąć go nieco bliżej. Przeszli dalej, a kiedy byli już na drugim piętrze minęli dwójkę krukonów, który stali przy parapecie, oprócz nich nikogo nie było na korytarzu. 

— Ale że Regulus Black gejem? I jeszcze Potter. A myślałem, że są normalni. — Usłyszał za sobą, co brzmiało jak odpowiedź na jakieś pytanie, a to kazało mu puścić w niepamięć to, że jeszcze przed chwilą chciał spytać Jamesa co będą teraz robić. Zatrzymał się gwałtownie, a James zrobił to samo, marszcząc brwi. 

— No widzisz, zboczeńców nie brakuje. —Odezwał się drugi głos.  Dopiero po chwili Regulus zorientował się, jak mocno zaciskał palce na dłoni Jamesa, poczuł niemiły skręt w brzuchu, jakby ktoś złapał za jego wnętrzności i zaczął je boleśnie wykręcać. Zrobiło mu się nieco niedobrze, twarz mu policzki mu poczerwieniały, wręcz płonęły ze złości. 

— To przecież obrzydliwe. Chore. — Znów rozległ się pierwszy głos, wypełniony odrazą, Regulus nie miał pojęcia, czy wiedzieli, że ich słyszeli i robili to celowo, nie mieli o tym pojęcia, czy może po prostu nie zwracali na to uwagi. James wyrwał dłoń z uścisku Regulusa i obrócił się, a chłopak zrobił to samo. 

— Dobrze wam radzę się zamknąć. — Warknął James, jego policzki też już zdążyły poczerwienieć, brwi miał ściągnięte, a spojrzenie groźne. Regulus patrząc na niego zdał sobie sprawę, że gdyby to na niego była skierowana jego złość skuliłby się pewnie ze strachu. Chłopak zrobił kilka kroków w stronę krukonów, którzy patrzyli na nich niewzruszenie. 

— Tacy jak ty powinni iść do piachu, zamiast się odzywać, więc najlepiej obaj się po prostu zamknijcie i idźcie się powiesić, wy pierdolone pe... — Nie zdążył dokończyć zdania, bo w tamtej chwili James pokonał dzielącą ich odległość i przyłożył mu pięścią w twarz, a zrobił to z taką siłą, że głowa odleciała mu na bok, z nosa zaczęła ciurkiem wylatywać krew, ściekając po ustach i po brodzie, całkiem szybko kapiąc mu na buty. Regulus był pewny, że usłyszał chrzęst łamanej kości, wolał jednak o tym nie myśleć, licząc, że jednak się przesłyszał. Wyciągnął różdżkę w tym samym momencie, w którym drugi chłopak wyciągnął pięści, chcąc widocznie zaatakować Jamesa. Regulus przyłożył mu różdżkę do gardła, każąc tym gestem odsunąć się pod ścianę, a jego usta uformowały się do wypowiedzenia tego jednego cisnącego się na usta słowa. Crucio. Chociaż sam nie wiedział, skąd wzięło się to w jego głowie i chociaż ogarnięty złością, przeraził się tym, że byłby do tego zdolny. Coś kazało mu to powiedzieć, wykrzyczeć agresywnie. Nawet chciał patrzeć jak chłopak upadał i wił się z bólu u jego stóp, chciał rzucić to zaklęcie z jak największą siłą, nie dawać mu spokoju, przestawać, tylko po to, żeby po chwili znów zadać cierpienie i chociaż jego złość i mściwe pragnienie były uzasadnione, przerażony był, że chociaż pomyślał o takim okrucieństwie. Tylko moralność, która z całej siły krzyczała w jego głowie, kazała mu porzucić te myśli. Spodziewał się, że chłopak będzie walczył, ale wyraźnie nie miał różdżki, bo stał spokojnie, pobladły, nie mając pojęcia do czego Regulus byłby zdolny w takim stanie, jakby zobaczył coś złego w jego oczach, a on tylko jeszcze mocniej przyciskał koniuszek różdżki do jego gardła, a w kolejnej fali złości poleciały z jej iskry, zostawiając czerwone ślady na skórze. Krukon jęknął cicho i poruszył się niespokojnie.
Regukus zerknął na Jamesa, który też nie do końca był cały, na policzku miał rozcięcie, a z wargi kapała mu krew, cieknąc po brodzie. To wszystko zadziało się tak szybko, przecież dopiero przed chwilą usłyszeli obraźliwe słowa. Obraźliwe, to tak małe słowo na to, co usłyszeli. Obraźliwe mogłoby być niby niewinne nazwanie kogoś idiotą. To było po prostu przepełnione nienawiścią, a on obawiał się, i czuł, że słusznie, że będzie tego więcej.

— Wystarczy. — Powiedział nagle Regulus, sam nie poznał swojego głosu. Opuścił różdżkę, przerażony tym wszystkim, dopiero zorientował się jak bardzo się trząsł. Chłopak uwolniony spod opresji różdżki splunął mu prosto w twarz i odepchnął go brutalnie. James odsunął się o krok. 

— Spierdalać. — Powiedział James groźnie. — ALE JUŻ KURWA DO CHOLERY! — Jego głos odbił się echem od ścian korytarza, tamci spojrzeli po sobie, a ten, któremu Regulus groził różdżką znowu splunął mu w twarz. 

— Do piachu z takimi. — Wychrypiał ten drugi i oddalili się tak szybko jak mogli, a kiedy tylko skręcili, zniknęli im z pola widzenia, nie czekając już na ich reakcje.

Regulus stał tak, nadal poczerwieniały ze złości i bólu, który mimo wszystko mu zadali, a z oczu leciały mu łzy, zaciskał palce na różdżce, wgapiając się przed siebie. Czuł się jak najgorszy śmieć, a w jednej chwili ogarnęło go uczucie bezużyteczności. Poczuł nagłą falę wstrętu do siebie i czuł, że zrobiłby coś sobie, gdyby w tamtej chwili mógł, a nawet nie wiedział, że miał w sobie takie skłonności. Miał świadomość, że nie powinien zajmować swoich myśli słowami takich osób, powinien puszczać je mimo uszu, przecież wiedział, że nie były prawdą. A mimo to nie miał wpływu na to, że wziął to do siebie. Przecież pamiętał, że nie będzie lekko, że nie każdemu spodoba się ich związek, ale dopiero kiedy naprawdę go to dotknęło, nie tylko w wyobrażeniach, dopiero kiedy odczuł tego skutki zorientował się co to naprawdę znaczyło. 

James podszedł do niego i objął go, a Regulus samemu sobie sprawił wrażenie drobnego i kruchego w jego ramionach, jakby za chwilę miał się rozpaść na milion kawałeczków. 

— Nie jesteśmy wcale lepsi od nich. — Powiedział to, co nagle poczuł. Przecież oni też zrobili im krzywdę, Regulus czuł jakby był jeszcze gorszy. 

— Nie. — Usłyszał głos Jamesa, był już dużo spokojniejszy w stosunku do niego, chociaż Regulus dalej wyczuwał jego złość. Ujął w dłonie jego policzki i uniósł jego głowę, zmuszając go, żeby na niego spojrzał. — Może zareagowaliśmy impulsywnie, ale to my jesteśmy tu ofiarami, nie oni. Nie możemy reagować ciszą, bo to jak przyzwolenie. Rozumiesz? —To wywołało u Regulusa tylko kolejną falę płaczu, policzki miał mokre, oczy całe załzawione, ale pokiwał głową, nagle rozumiejąc, że James miał rację. Pierwszy raz czuł się tak słaby, tak bezsilny i nie pamiętał kiedy ostatnio czuł się tak okropnie. James przytulił go i zaczął głaskać po włosach. Był silniejszy od niego, a może tylko dobrze skrywał emocje wiedząc, że ktoś musiał być silny, bo byłoby dużo gorzej, gdyby oboje podupadli. Wtedy żaden z nich nie zdołałby podciągnąć drugiego, pomóc mu wstać. — Już, spokojnie. — Szeptał mu do ucha takie i inne słowa, a po jakimś czasie te słowa, ale też jego głos, przyniosły Regulusowi swego rodzaju ukojenie, czuł się bezpiecznie. Na pewno bezpieczniej niż poprzednio.

— Muszę zostać trochę sam. — Wypowiedział te słowa nie zastanawiając się wcześniej nad nimi, nawet nie myśląc o tym, że chciał zostać sam. I miał wrażenie, jakby sam ze sobą toczył spór. I chociaż tak dobrze mu było w jego ramionach i chociaż czuł, że mógłby trwać tak na zawsze, to jednak czuł też silną potrzebę pobycia samemu ze sobą, odreagowania, wyciszenia się. A mimo swoich słów nadal przytulał się do niego, jakby był jego ostatnią deską ratunku. W końcu, uspokajając drżenie ramion, odsunął się od niego i otarł wierzchem dłoni mokre policzki. — Przepraszam. — Nie wiedział za co tak właściwie przepraszał, czuł, że po prostu powinien to powiedzieć. — Zobaczymy się później. 

James przez chwilę sprawiał wrażenie jakby chciał zaprotestować, ale później wyglądał jakby się rozmyślił. Być może on sam potrzebował pobyć sam, a może zrozumiał, że powinien po prostu zostawić Regulusa, skoro oznajmił, że tak woli. W każdym razie chłopak cieszył się, że nie musiał wysłuchiwać żadnych słów protestów z jego strony. 

— Na pewno? — Spytał tylko, patrząc na niego, jakby trochę obawiał się zostawić go samego. Regulus jednak pokiwał głową. 

— Tak, na pewno. — Uniósł wzrok, kiedy poczuł delikatne muśnięcie jego ust na swoim czole. 

— W razie czego będę w pokoju wspólnym. Albo u siebie w dormitorium. Jakbyś już nie chciał być sam to przyjdź. — Regulus był mu wdzięczny za to, że to powiedział, że zdecydował się zostać w dormitorium w razie jakby on go potrzebował.

Pożegnali się i Regulus z początku zamiast iść, patrzył jak James szedł korytarzem, żeby po chwili skręcić w stronę schodów na górę, a za chwilę zupełnie zniknąć z jego pola widzenia. Wtedy obrócił się i powoli poszedł przed siebie, nie do końca zastanawiając się nawet gdzie. Czuł się źle, aż brzuch go od tego rozbolał, a w gardle ściskało nieprzyjemnie. Chciał spokoju, przecież było tak dobrze, ale jak to zwykle bywa, nie mogło to potrwać długo. Miał ochotę po prostu się zatrzymać i tak stać, albo osunąć się po ścianie i siedzieć, dopóki ktoś do niego nie przyjdzie, bo nagle poczuł, że być może wcale nie chciał być sam. Zamiast tego nadal szedł, nie zwalniał kroku, a wręcz go przyspieszał. Wiele razy ogarniało go poczucie beznadziejności, jak każdego, często nawet nie miał na to wpływu. Po prostu tak było i już. Ale tym razem było inaczej, tak jakby biegł radośnie po zielonej łące pokrytej kwiatami, aby za chwilę mieć bardzo bolesne zderzenie ze ścianą. 
To było w jego osądzie tak okropnie niesprawiedliwe. To nie on powinien czuć wstyd i wstręt do siebie, a jego oprawcy, za własne słowa, czyny. A jednak to on przez nich nosił na sobie to okropne brzemię, a tamci pewnie wyklinali go jeszcze, kiedy odchodzili i z pewnością robili to nadal. Oni na pewno nie czuli się winni, nie czuli się źle z tym co zrobili. A Regulus tak, chociaż tak naprawdę tylko się bronił. Nawet jeśli zbyt agresywnie. Czasem nie panuje się nad swoją impulsywnością. 

Usłyszał jak coś głośno zatrzeszczało mu pod nogami i dopiero wtedy zorientował się, że znajdował się na początku schodów, prowadzących do wieży atronomicznej. Nie przerwał jednak wchodzenia, odrzucając nieco głowę do tyłu i dłonią odklejając pojedyncze włoski, które przylepiły mu się do spoconego czoła. 
Kiedy był już prawie na szczycie, z jakiegoś powodu kurczowo zaciskając palce na barierce, zobaczył jakąś postać, stojącą tyłem do niego i opierającą się o balustradę, pochylając się nad nią niebezpiecznie. Regulus nie od razu ją poznał, być może wcale nawet nie zastanawiał się kim ona była. Chciał niepostrzeżenie wejść na górę, po prostu ustać obok, ale kiedy wchodził, przedostatni stopień go zdradził, a jego skrzypienie wydało się o wiele za głośne. Lily słysząc to, wyprostowała się nieco, natychmiast odwracając, nie od razu zobaczyła, że coś było nie tak, chociaż Regulus czuł, że to tylko kwestia czasu. Miał wrażenie, że nie będzie po nim widać, że płakał, ale nie mógł ukryć grymasu na twarzy. 
Ale zdał sobie sprawę z jednej rzeczy, o której wcześniej nie miał pojęcia. Wstydził się swoich łez, wstydził się swojego smutku. Nie działo się to przy Jamesie, przy nim było inaczej, ale przy każdym innym czuł wstyd. I chociaż łzy już otarł, to w tamtym momencie najchętniej odwróciłby się i szybko zbiegł. Ale Lily już go zauważyła, więc Regulus zrobił kilka kroków i do końca wszedł po schodach. Można by to odebrać za przejaw nieuprzejmości z jego strony, kiedy zamiast cokolwiek powiedzieć po prostu podszedł i oparł się łokciem o barierkę, ale bał się odezwać, bo nie wiedział, czy własny głos go nie zdradzi drżąc przy wypowiadaniu jakichkolwiek słów. Czuł na sobie jej łagodne spojrzenie, ale nie odwzajemniał go. 

— Co się stało? — Spytała, najwyraźniej po chwilowym przyglądaniu się mu była już pewna, że coś zdecydowanie się stało. Przez chwilę jej słowa zawisły w powietrzu, Regulus stał w bezruchu wpatrując się przed siebie, a silniejszy porywa wiatru sprawił, że jego włosy zaczęły falować, porywane przez powietrze.

— Nie wiem, nie bardzo chcę o tym rozmawiać. — Odparł szczerze. Nie przyszedł po to, żeby się żalić, ale z drugiej strony czuł, że powinien jej powiedzieć, skoro już widziała, że nie jest do końca w porządku. Spojrzał na nią, a ona wyglądała na zmartwioną. 

— Pewnie nie bardzo będziesz chciał mi o tym mówić, rozumiem to. — Powiedziała powoli, a Regulus był jej wdzięczny za to, że nie naciskała. Chociaż wiedział, że pewnie dowie się wszystkiego od Jamesa, to sam nie miał siły, żeby powtarzać to co tam się wydarzyło. 

— Myślisz, że jeśli ktoś agresją zareaguje na agresję, to jest tak samo zły? — Spytał nagle, bo to pytanie męczyło jego myśli, a może liczył, że w jej słowach znajdzie uzasadnienie. — Nawet jeśli na początku był ofiarą? — Nie patrzył na nią, wgapiał się w dół, na krople deszczu rozbijające się na kamiennej posadzce przed głównym wejściem. 

— Nie powiesz mi co dokładnie się stało, prawda? — W jej głosie słyszał troskę, nie kierowała nią zwykła ciekawość. Chciała wiedzieć po to, żeby mu pomóc. A on powoli żałował, że zaczął temat, że nie odszedł, kiedy jeszcze mógł, bo chociaż wiedział, że nie musiał, to miał wrażenie, że należały jej się jakieś wyjaśnienia. Ostatecznie pokręcił głową, nie mówiąc ani słowa. — Wiesz, myślę, że nie jest tak samo zły. Ten ktoś był ofiarą, tak? Czyli pewnie nie zaczął tego, nie szukał zwady. Może agresja w stosunku do agresji nie jest najlepszym rozwiązaniem, ale dobrze jest się bronić, pokazać, że się nie damy. 

Regulus pokiwał głową. Jej słowa, choć może nie bardzo odkrywcze, jakoś podniosły go na duchu. Nie przestał czuć się źle, ale poczuł, że było lepiej. Nieco lepiej. A to zawsze jakiś krok naprzód, kiedy ktoś czuje się mniej źle niż czuł się wcześniej.

— Wiele osób ci powie, że najlepiej jest ignorować, że wtedy oprawca się znudzi, ale to niekoniecznie jest najlepsze rozwiązanie. Próbujesz to ignorować, a przez to dusisz to w sobie, myślisz co byś mógł zrobić, ale tego nie robisz, a przez to dotyka cię to jeszcze bardziej. Może i to prawda, że przez ignorancję w końcu im się znudzi, ale będą cię najpierw niszczyć chcąc zobaczyć skutki. Pozostanie po tym ślad na twojej psychice nawet jeśli udasz obojętność. — Regulus uniósł głowę i spojrzał na nią. Wyraźnie pytanie, które zadał wystarczająco nakierowało ją na sytuację, bo mówiła tak, jakby ją znała. — Trzeba reagować. 

Słuchał jej i kiwał głową, nie wiedząc co powiedzieć, ale wiedząc, że się z tym zgadzał. Czuł się już lepiej, miał wrażenie, że nie był taki zły jak mu się wydawało, ale też dlatego, że emocje z niego nieco opadły.

Nie rozmawiali długo, Regulus szybko poszedł, zwinął się, kiedy tylko zapadła między nimi niezręczna cisza, a fala złych emocji wróciła do niego jak bumerang. Chciał odwrócić swoją własną uwagę od tego wszystkiego, zająć się czymkolwiek innym. Pożegnawszy się, zszedł z wieży, omijając co drugi schodek. Wszedł na korytarz i zaczął iść przed siebie, najkrótszą możliwą drogą do lochów. Zobaczył perłowo białą postać, szybującą kilka cali nad ziemią w jego stronę. 

— Dzień dobry, sir Nicholasie. — Powiedział uprzejmie, bo głupio było się nie odezwać i przejść bez słowa, kiedy na korytarzu nie było nikogo innego. Zobaczył uśmiech na jego białych ustach i miał nadzieję, że duch nie będzie miał ochoty pokazywać mu swojej sztuczki z odchylaniem głowy. Kiedyś z daleka widział, jak pokazywał ją zachwyconym Jamesowi i Syriuszowi, a od tego momentu nie miał zamiaru więcej tego oglądać, ten jeden pokaz w zupełności mu wystarczył.

— Dzień dobry. — Odparł serdecznie i minęli się, a Regulus poczuł nieprzyjemny chłód, w jednej chwili wróciło mu wspomnienie jak kiedyś jakiś spieszący się duch przeleciał przez niego, kiedy był jeszcze na pierwszym roku, a to doświadczenie zdecydowanie nie należało do najprzyjemniejszych. — Radzę ci tamtędy nie przechodzić. — Usłyszał jeszcze za sobą, co kazało mu się zatrzymać i obrócić głowę przez ramię. — Irytek zalał łazienkę, wszystko przelało się na korytarz. Do tego to łazienka Jęczącej Marty. Nie jest zadowolona. — Ostrzegł go, a Regulus pokiwał głową, chociaż żałował, że musiał wybrać inną drogę, cieszył się, że przynajmniej mógł uniknąć innych nieprzyjemności. Irytek na pewno szykował jeszcze paskudniejsze żarty, a wolał też uniknąć konfrontacji z Martą, gdyby zdecydowała się opuścić łazienkę.

Podziękował mu, po czym wrócił się kawałek i przeszedł innymi schodami, drogą dłuższą, której bardzo nie lubił, ale zdecydowanie bezpieczniejszą jak na tamtą chwilę, a obrazy, przy których przechodził cały czas szeptały. Wszedł do pokoju wspólnego, gdzie już nie było tak pusto jak przedtem, a on sam nie był pewny, czy chciał przebywać w tak dużym gronie osób. Kiedy jednak zobaczył Evana i Katy, siedzących tuż przy kominku i grających w karty, szybko zmienił zdanie. Przecisnął się między fotelami, o mało nie strącając ze stolika kilku podręczników, ale w porę je podtrzymał i poprawił, po czym poszedł dalej, szczęśliwie nie zwracając na siebie uwagi ich właścicielki.

— Hej. — Przywitał się, siadając obok nich. Zdążył już ochłonąć, wyraz jego twarzy stał się neutralny, więc nie musiał się martwić, że coś się zaczną domyślać, że uznają, że coś się stało. 

— Hej. — Odparł Evan, patrząc cały czas na karty. — Gdzie byłeś? 

— Z Jamesem. — Odpowiedział wymijająco i spojrzał na grę. — Mogę pograć z wami? — Oparł dłonie za plecami, mając nadzieję, że nikt przypadkowo na nie nie nadepnie.

Katy uniosła wzrok i popatrzyła na niego, a później przez moment zerknęła na Evana. 

— Pewnie, jak tylko skończymy rundę. — Powiedziała i uśmiechnęła się do niego przelotnie, po czym wróciła do gry. 

Regulus oplótł nogi rękami i siedział tak, obserwując grę, dopóki nie poczuł, że ktoś szturcha go lekko w ramię. Uniósł wzrok i zobaczył Emily Buckley z czwartego roku, kojarzył ją, bo chciała dostać się do drużyny quidditcha w tym roku.

— Slughorn prosił, żebyś przyszedł do pokoju nauczycielskiego. — Poinformowała go. Regulus popatrzył na nią, marszcząc brwi, ale wyglądała na szczerą. Skinął głową i podniósł się, a ona odeszła w stronę dormitorium. 

— Black, co takiego przeskrobałeś? — Spytał Evan niby to zaczepnie, ale wyglądał na zdziwionego. Katy machnęła ręką, parskając pod nosem. 

— Coś ty, pewnie dostanie jakąś ekstra pochwałę za swoje oceny, czy coś. — Oznajmiła. 

Zaczęli dyskutować o tym co mogło się wydarzyć i dlaczego Regulus został wezwany do pokoju nauczycielskiego, a on w tym czasie oddalił się bez słowa pożegnania, starając się nie słuchać wszelkich ich przypuszczeń i nie myśleć o tych, które już dosłyszał. 

Po drodze starał się nie zastanawiać czego chciał od niego Slughorn, chociaż ciężko było się nie domyślić. Zatrzymał się przed drzwiami i zapukał dwukrotnie, a jeden z kamiennych gargulców pilnujących drzwi powiedział coś niewyraźnie. Nie musiał długo czekać, po chwili drzwi się otworzyły i stanął twarzą w twarz z profesor McGonagall, która wyraz twarzy miała szorstki, a Regulus już czuł, że będzie miał kłopoty. 

— Zapraszam. — Powiedziała swoim zwyczajnym, chłodnym tonem zanim Regulus zdążył się odezwać. Wszedł za nią do długiego pomieszczenia i rozejrzał się. James siedział przy stoliku naprzeciwko Slughorna, a krzesło obok mężczyzny było wysunięte. Regulus niepewnie poruszał się po pomieszczeniu, a odchrząknięcie skierowało jego wzrok w róg pokoju, gdzie siedział Fellowes wokół jakichś papierów, pewnie sprawdzał jakieś prace. — Siadaj. — Poleciła kobieta, zajmując miejsce na wysuniętym krześle, a Regulus szybko usiadł obok Jamesa, dopiero kiedy odsuwał sobie krzesło poczuł jak ręka mu drgała. — Jak zwykle są to Potter i Black. — Oznajmiła, a Regulus powstrzymał się, żeby nie odwrócić wzroku. 

— Tylko, o dziwo, nie ten Black co zazwyczaj. —  Odezwał się Slughorn, a dopiero wtedy Regulus zauważył, że za nim, przy ścianie, siedziało dwóch krukonów, jeden z obitą twarzą, ale wyglądali na dość z siebie zadowolonych. 

— Doszły nas słuchy, że zaatakowaliście dwóch uczniów na korytarzu. — Wskazała na krukonów, którzy w jednej chwili zrobili nędzne miny. — Nawet po tobie się tego nie spodziewałam, Potter. A ty masz różne głupie pomysły. Urządziłeś tu mugolską bójkę!— James odchrząknął cicho.

— Tylko dlatego, że nie miałem przy sobie różdżki. — Mruknął, a McGonagall łypnęła na niego groźnie. Regulus już słyszał od Syriusza, że James często miotał zaklęciami na korytarzu w tych, którzy go obrazili, a był pewny, że stosował to przy bardziej błahych sprawach, więc zastanawiał się co zrobiłby w takim wypadku, gdyby tylko miał możliwość użycia czarów.  — Ale pani profesor myśli, że my tak bez powodu? — Spytał James, jakby się nagle ocknął. 

— Więc jak według was to wyglądało? — Spytała kobieta nieustępliwie. James zakołysał się na krześle i wyjaśnił jej powoli całą sytuację, zgodnie z tym jak było. McGonagall patrzyła na nich przez chwilę w oszołomieniu, kiedy tylko jego historia dobiegła końca. — Skąd możemy wiedzieć, że tego nie wymyśliliście? 

— Po co mielibyśmy to wszystko wymyślać? — Nieco uniósł głos, a Regulus pod stołem trącił go w kostkę, ale James to zignorował. — Niech pani mi powie, po co? Po co mielibyśmy napadać kogoś na korytarzu bez powodu? — McGonagall nie wzburzyła się na ton jego głosu, a jedynie westchnęła głośno i podsunęła w ich stronę okrągłą, granatową i dość płaską puszkę. 

— Weźcie sobie po ciasteczku. — Powiedziała, a James bez słowa protestu sięgnął po jedno i zębami odłamał w połowie, chrupiąc głośno. Regulus nawet nie zajrzał do opakowania. 

— Podziękuję. — Oznajmił, kiedy kobieta przesunęła opakowanie w jego stronę. Przez chwilę mierzyli się spojrzeniami, aż w końcu oboje odpuścili, a ciastka zostały przez Regulusa nietknięte, za to James poczęstował się jeszcze jednym.

— Minerwo, mnie się nie wydaje, żeby mogli chcieć tak po prostu zrobić komuś krzywdę. — Powiedział w końcu Slughorn. — Czy prawdą jest to co mówili, chłopcy? — Zwrócił się do krukonów, którzy spojrzeli po sobie. 

— Stwierdzaliśmy tylko fakty. — Powiedział nagle jeden z nich, a Regulus cieszył się, że byli na tyle głupi, żeby się przyznać. Najwyraźniej byli zbyt pewni swojej racji, może liczyli, że nauczyciele ich poprą. Tak, zdecydowanie na to liczyli, bo przecież krukoni nie mogli być aż tak głupi. Ale McGonagall nie sprawiła takiego wrażenia, wstała z wyrazem zdenerwowania na twarzy. 

— Skoro i jedni i drudzy coś zrobili to powinni się przeprosić i tyle. — Powiedział Slughorn, ziewając. Wyraźnie chciał mieć to już po prostu za sobą. McGonagall spojrzała na niego groźnie.

— W tej szkole nie będziemy tolerować ani braku tolerancji, ani przemocy. — Oznajmiła szorstko, patrząc na krukonów. — Obaj macie szlaban, przez cały tydzień o siedemnastej zgłaszajcie się do pana Filcha. — Spuściła wzrok na zegarek. — Dziś też jeszcze zdążycie. A teraz do widzenia. I napiszę do waszych rodziców.

Regulus miał wrażenie, że nieco za szybko poszło, ale nie odezwał się ani słowem. Krukoni mamrotali coś jeszcze, aż w końcu zniknęli za drzwiami. a McGonagall znowu usiadła i popatrzyła na nich uważnie. 

— Ale wy też nie możecie obejść się bez konsekwencji. Przykro mi, jak mówiłam, przemoc nie będzie tutaj tolerowana. Myślę, że szlaban dla was też będzie dobrym rozwiązaniem. — Spojrzała na Slughorna, który zgodził się z nią skinieniem głowy. 

— Wcale nie będzie. — Usłyszeli nagle, równolegle z dźwiękiem odsuwanego krzesła. Fellowes wstał ze swojego miejsca i podążył w ich stronę. — Nie należy ich karać zbyt surowo. To oni padli ofiarą tej spirali nienawiści i mieli prawo się bronić. — Powiedział stanowczo, a Regulus nagle poczuł do niego falę sympatii. Nie spodziewał się, że ten mężczyzna, zawsze tak szorstki i surowy, stanie w ich obronie, a jednak i wyglądał przy tym, jakby był bardzo zdeterminowany do postawienia na swoim. Wpatrywali się przez kilka chwil w siebie, on i McGonagall. 

— To nie usprawiedliwia... 

— Nie usprawiedliwia czego, Minerwo? Tego, że Potter obił jednemu twarz, tego, że Black przyłożył drugiemu różdżkę do gardła. Może nie do końca, ale to tamci trafili na kogoś silniejszego. A gdyby trafili na słabszych? Gdyby trafili na kogoś,  kto po ich słowach naprawdę poszedłby i się powiesił? — Jego ostatnie słowa dotkliwie trafiły do Regulusa.

Regulus nagle poczuł się dużo lepiej, kiedy to usłyszał, znalazł dla siebie usprawiedliwienie, czuł, że nie byli sami, że mieli w kimś sojusznika. McGonagall westchnęła ciężko. 

— Odpuszczę wam tylko dlatego, że uznaję to jako samoobronę. — Slughorn tylko kiwał głową, bardziej zajmując się wyjadaniem ciasteczek. — Jedynie powiadomię o zajściu waszych rodziców. — Spojrzała na Fellowesa, który skinął głową, wyraźnie uznając takie rozwiązanie za rozsądne, ale Regulus spanikował w duchu. Jego rodzice nie mogli się dowiedzieć. Pewnie cieszyliby się, że potrafił się obronić, ale na pewno by ich nie zadowoliło to, że spotykał się z Jamesem, a w ten sposób mogliby się dowiedzieć. 

 — Pani profesor, myślę, że to nie będzie konieczne. — Odezwał się, starając się nie zdradzać emocji w głosie. James wyraźnie wyczuł o co chodziło. 

— Właśnie, on tak naprawdę nic nie zrobił. — Zaczął tłumaczyć za niego James. — Nie zrobił nikomu krzywdy. — Regulus nie wspomniał o poparzeniach, które na skórze jednego z krukonów wywołały iskry z jego różdżki. — I założę się, że pierwszy raz jest tutaj w takiej sprawie. 

Przez chwilę jeszcze dyskutowali, aż w końcu McGonagall odpuściła, najwyraźniej przypominając sobie jacy są rodzice Regulusa. Powiedziała jednak, że nie odpuści napisania do rodziców Jamesa, a chłopak przyjął to bardzo spokojnie. Ostatecznie też McGonagall uznała, że James zachował się zbyt agresywnie, więc dała mu szlaban w piątek po lekcjach, pomimo pomruków Fellowesa. Najwyraźniej sama McGonagall w tej sprawie biła się z własnymi myślami. Slughorn, któremu pozostało wydać osąd w sprawie Regulusa dał mu tylko pouczenie i na tym się skończyło, a chociaż Regulusowi to odpowiadało, to dziwnie mu było, bo nie spodziewał się czegoś tak łagodnego.

 Wyszli z pokoju nauczycielskiego, a zaraz po tym jak Regulus zamknął drzwi, te znowu się otworzyły.

— Potter, Black. — Usłyszeli i obrócili się, przy drzwiach stał Fellowes, który spojrzał przez chwilę za siebie, a później znów na nich. — Dobrze im pokazaliście. 

[8806 słów]

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro