❣ XXIX ❣
Stanął przed Dziurawym Kotłem i rozejrzał się nieco niepewnie, stawiając swoją walizkę na chodniku, który wyraźnie ktoś zdążył odśnieżyć. Zdawałoby się, że im później, tym mniej mugoli będzie przechodzić tam i z powrotem, ale Regulus patrząc na zatłoczone od aut ulice. Jeszcze raz się rozejrzał, aż w końcu, woląc nie ryzykować zwracaniem na siebie uwagi mugoli, dźwignął swój kufer i poszedł chodnikiem prosto. W końcu dotarł do miejsca, gdzie mógł albo przejść przez pasy, albo skręcić w wąską uliczkę między dwiema kamienicami. Wybrał to drugie, a kiedy przeszedł kawałek po już nieodśnieżonym chodniku, zatrzymał się i z ulgą odstawił swój kufer. Rozejrzał się. Na parkingu nieopodal stały trzy puste auta, wokół których nie było nikogo, a ich szyby były pokryte lodem, pewnie już jakiś czas nieużywane. Przez przejście dla pieszych przechodził jeden chłopak, który nie zerkał nawet w jego stronę. Regulus postanowił zaryzykować, bo musiał to w końcu zrobić, a czuł, że mugole tak czy siak będą chodzić. Miał tylko nadzieję, że nikt nie zwróci na niego szczególnej uwagi. Chwycił swoją różdżkę w prawą dłoń, którą wyciągnął przed siebie. Nie musiał długo czekać, już po chwili usłyszał głośne łomotanie, a przy zakręcie pojawił się wściekle fioletowy, ogromny, trzypiętrowy autobus. Regulus odsunął się dwa kroki w tył. Stał przy samym krawężniku, bo inaczej prędkość z jaką przemieszczał się pojazd mogłaby zwalić go z nóg. Zatrzymał się, a w drzwiach, które otworzyły się przed nim stanął mężczyzna w podeszłym wieku z siwym zarostem, który przedstawił mu się jako Owen Dobson. Zaprosił go do środka, pomagając mu wnieść jego kufer po stopniach. W środku Regulus zobaczył porozstawiane łóżka, które nie zachęcały zbytnio wyglądem. Na ostatnim łóżku w rzędzie po prawej stronie siedziała jakaś czarownica, która swoim głośnym kaszlem zwracała na siebie uwagę.
— Ile za bilet? — Spytał Regulus, wygrzebując z kieszeni sakiewkę i odbierając swój kufer od mężczyzny.
— Jedenaście sykli. — Odparł zachrypniętym głosem. — Jeśli dopłacisz trzy to masz gorącą czekoladę, a jeśli kolejne dwa to dostaniesz butelkę wody i szczoteczkę do zębów. W wybranym kolorze. — Ostatnie zdanie wypowiedział tak, jakby możliwość wyboru koloru była największą i najbardziej luksusową atrakcją. Regulus, chociaż bardzo chętnie napiłby się czegoś gorącego, wolał jednak wytrzymać z tą potrzebą aż dotrze do domu.
— Raczej podziękuję. — Odparł i odliczył odpowiednią liczbę srebrnych monet, po czym wysypał je na wyciągniętą dłoń mężczyzny, który uśmiechnął się, odsłaniając zniszczone zęby i przeliczył je.
— Zgadza się. — Powiedział i wskazał mu pierwsze z brzegu łóżko. Regulus przysiadł na jego brzegu, przysuwając sobie swój kufer, a Owen oparł się plecami o ścianę, zakładając ręce na piersi i patrząc na niego.
— Gdzie się wybierasz? — Spytał, autobus ruszył gwałtownie i szybko, a Regulus poleciał do przodu, o mało co nie uderzając głową i szybę.
— Grimmauld Place dwanaście. — Odparł Regulus, zaciskając dłonie na swoim kufrze, żeby w trakcie szybkiej i agresywnej jazdy nigdzie mu nie uciekł.
— Grimmauld Place dwanaście, Ernie! — Krzyknął mężczyzna, obracając głowę w stronę kierowcy, a Regulus w lusterku zdołał dojrzeć, jak tamten kiwał głową. — Akurat po drodze wysadzimy kilka osób. —Oznajmił, a Regulus nie miał pojęcia, czy słowa te były mówione do kierowcy, do niego, czy też stary Dobson mówił po prostu sam do siebie. W każdym razie pozostawił to bez odpowiedzi, uznając, że tak będzie najlepiej. Mężczyzna znowu na niego spojrzał, a Regulus starał się nie odwrócić wzroku pod jego spojrzeniem, wytrwale je odwzajemniając i powstrzymując uczucie niezręczności. — Syriusz Black, mam rację? — Spytał w końcu, a Regulusa dotknęło nieprzyjemne uczucie, że ktoś pomylił go z bratem. Ściągnął brwi, a jego twarz wyrażała minimalne oburzenie, bo nie chciał okazywać go zbyt wiele, żeby nie sprawiać wrażenia jakby się rozzłościł.
— Nie, nie ma pan. Regulus, nie Syriusz. — Poprawił go, przytrzymując się jedną ręką ramy łóżka, które przesunęło się przez jazdę.
— No tak, rzeczywiście. Syriusz był przecież wyższy. — Powiedział, jakby nagle wszystko stało się jasne, chociaż częściowo tak właśnie było, bo w tej krótkiej wymianie zdań nagle wszystko stało się jasne.
Resztę drogi, ku uldze Regulusa, spędzili w ciszy, Owen najwyraźniej nie miał już o czym z nim rozmawiać, zwyczajnie nie miał na to ochoty, albo czuł się speszony swoją pomyłką, chociaż nie było tego słychać po jego głosie. Na pierwszym przystanku wyszedł jakiś mężczyzna z małym dzieckiem, które tuż przed wysiadką przyglądało mu się wielkimi, niebieskimi oczami, dopóki ojciec go nie zganił i nie pociągnął dalej. Na drugim przystanku wysiadła kaszląca kobieta z końca autobusu. Aż w końcu pojazd gwałtownie zatrzymał się tuż przed domem Regulusa, któremu było już niedobrze zarówno od chaotycznej jazdy jak i od okropnego uczucia głodu, które skręcało mu żołądek coraz to mocniej. Podniósł się, a zaraz po tym przez chwilę zakręciło mu się w głowie. Poczekał chwilę w miejscu, aż w końcu dźwignął kufer w obie dłonie, a niesienie go wydawało mu się nagle znacznie cięższe niż poprzednio. Zabrakło mu sił. Pożegnał się, dziękując za podróż, która była tak nieprzyjemna, że poważnie zastanawiał się, czy jakiekolwiek podziękowanie się tu należało. Powoli zaczynał żałować, że jednak nie zdecydował się na napisanie do Narcyzy, ale i tak było już po fakcie. Postawił kufer na chodniku, żeby chwilę odetchnąć i spojrzał na drzwi swojego domu. Kiedy ręka mu nieco odpoczęła, a ślad, który zostawiła po sobie rączka kufra powoli znikał z jego dłoni, był już gotowy pójść tam. Już pochylał się, żeby chwycić swoje rzeczy, kiedy nagle usłyszał ciche miauczenie, które brzmiało mu trochę jak płacz. Wyprostował się i w ciszy zaczął nasłuchiwać, chcąc się dowiedzieć skąd pochodził dźwięk. Zaczął iść, starając się, żeby jego kroki były jak najcichsze, miał wrażenie, że dźwięk dochodził z krzaków posadzonych tuż przed płotem domu o numerze jedenastym. Wytężył wzrok, ale nic nie zobaczył, miauczenie jednak było głośniejsze. Uklęknął tam, gdzie wydawało się najbardziej nasilone i wytężył wzrok. Całe szczęście niedaleko była latarnia, która nieco rozjaśniała mu wszystko. W końcu zobaczył małego kotka, skrytego miedzy gałęziami, który częściowo był w śniegu. Futerko miał czarne, miejscami białe, nieco zabrudzone. Regulus poczuł ogromne pragnienie, żeby wziąć go ze sobą. Ukucnął i wyciągnął powoli ręce, mając nadzieję, że kotek nie ucieknie. Ale ten, chociaż Regulus starał się, żeby jego ruchy były jak najbardziej spokojne i delikatne, podniósł się i powoli cofnął, ale nie uciekł. A chociaż Regulusa to cieszyło, to obawiał się, że kociak zrobił to dlatego, że nie miał na to siły. Chwycił go ostrożnie, tak, że zwierzak leżał między jego klatką piersiową a przedramieniem. Nie trzeba było się nawet długo zastanawiać, czy miał właściciela, widać było, że nie, a nawet jeśli tak, to niezbyt dobrego, chociaż można było przyjąć, że po prostu się zgubił. Był zaniedbany, przeraźliwie trząsł się z zimna, a dopiero kiedy Regulus miał go już na rękach dostrzegł jaki był wychudzony. Aż za dobrze czuł jego malutkie kości pod palcami. Wziął go tak, że trzymał go w jednej ręce, po czym podszedł do swojego kufra i wziął go, starając się jak najlepiej trzymać trzęsące się ciałko. Wszedł po schodach, tylko trzy niewielkie stopnie, ale wykrzesanie z siebie tyle siły, żeby unieść kufer na odpowiednią wysokość okazało się nie być takie proste i w pewnym momencie nawet zawadził o ostatni schodek. Znalazł się przed drzwiami i z ulgą odstawił kufer, kiedy był tuż nad ziemią wręcz go puścił. Chwycił kołatkę i trzykrotnie uderzył nią w drzwi, przytrzymując kotka nieco mocniej. Odczekał chwilę i po tej chwili usłyszał ciche szuranie, trochę też drapanie o podłogę. Klucz przekręcił się w drzwiach. Raz, drugi. Klamka zapadła się delikatnie, ale drzwi nie otwarły. Najwyraźniej ten, kto je otwierał ledwie sięgał. Regulus chwycił klamkę i otworzył drzwi na oścież, a przed nim pojawił się Stworek, poprawiający brudną szmatę przewieszoną przed jego biodra.
— Pan Regulus. — Powiedział i skłonił się tak nisko, że jego duże, nietoperze uszy zamiatały podłogę. Regulus zirytował się, skrzat stał na środku nie dając mu wejść, podczas gdy on stał na progu.
— Odsuń się. — Rzucił i wszedł do środka, a Stworek zszedł na dół. Regulus zaczął ostrożnie zdejmować płaszcz, tak, żeby nie upuścić kota, który teraz wbił pazurki w jego materiał. — I zanieś moje rzeczy do pokoju. — Dodał, widząc, że skrzat bezmyślnie chciał już zamykać drzwi. Regulus nie martwił się o to, czy zdoła unieść jego kufer, Stworek, w przeciwieństwie do niego swobodnie mógł używać magii. Jego bagaż już po chwili lewitował w górę schodów.
Regulus w końcu doszedł do wniosku, że ciężko mu będzie zdjąć płaszcz z kotem na rękach. Uklęknął i delikatnie odczepił pazurki wbite w materiał, po czym położył go na ziemi, mając nadzieję, że nie będzie zmuszony do ganiania go przez cały dom. Szybko zdjął płaszcz, cały czas będąc przed kotem, żeby go pilnować. Ten wstał i zakręcił się, ale nie wyglądał jakby chciał uciekać. W końcu Regulus szybko odwiesił płaszcz, postanawiając opróżnić jego kieszenie później. Na wieszakach obok zobaczył jeszcze dwa obce płaszcze, jeden z nich duży, szary, a drugi w odcieniu butelkowej zieleni. Już wiedział co zatrzymało jego rodziców w domu, zastanawiał się jedynie kto to był.
Schylił się i chwycił kota, który podszedł do niego i musnął ogonem jego nogę, a on bardzo się dziwił jaki był ufny. Ujął go delikatnie i poszedł w stronę salonu, przez ciemny korytarz. Kiedy był już w połowie, usłyszał rozmowę, nie rozpoznał jeszcze głosów, ani słów, ale wiedział, że ktoś rozmawiał. Kot próbował mu się wyrwać. Przytrzymał go mocniej, na co ten miauknął głośno. Przy samym salonie Regulus zwolnił, a na progu zupełnie się zatrzymał, chcąc wypadać teren. Brązowa kanapa w salonie była zajęta przed dwie osoby. Bellatriks siedziała dostojnie, z nogą założoną na nogę, a jej gęste, czarne włosy były związane w wysoki kok, obok niej miejsce zajmował jej narzeczony, obejmujący ją ramieniem, którego Regulus zdołał już poznać, a też widział go całkiem niedawno. Rodzice Regulusa zajmowali fotele naprzeciwko kanapy, a cała czwórka była pochłonięta rozmową, chociaż wyglądało na to, że jak na razie tylko Rudolf i matka Regulusa się w niej udzielali. Chłopak zrobił jeszcze kilka kroków, wchodząc tym samym w głąb salonu, kot zamiauczał, zwracając na ich obu uwagę. Dostrzegł, że Bellatriks spojrzała na niego czarnymi oczami spod wachlarza rzęs, a na jej twarz wpłynął uśmiech.
— O, spójrzcie, kto w końcu zawitał. — W pomieszczeniu rozległy się słowa jego ojca. Głos Rudolfa, który opowiadał coś właśnie, w jednej chwili ucichł, a uwaga wszystkich zebranych skupiła się na Regulusie.
— Dzień dobry. — Powiedział Regulus, witając się tym samym ze wszystkimi i robiąc jeszcze kilka kroków w przód. Kociak zamiauczał, jakby też chciał się przywitać. Jego matka, słysząc to, wytężyła wzrok, spuszczając go na zwierzę i ściągnęła brwi.
— Skąd go masz? — Spytała, a ton jej głosu nic Regulusowi na mówił. Nie był w stanie określić, czy była na niego o to zła, czy też nie. Chłopak spuścił wzrok na zwierzę i podszedł tak, że stał między kanapą a fotelami. Obrócił się delikatnie to w jedną, to w drugą stronę, jakby chciał wszystkim zaprezentować swoje żywe znalezisko, aż w końcu pozostał bardziej przodem do rodziców, ale nie tak zupełnie tyłem do Bellatriks i Rudolfa, bo to by było niegrzeczne z jego strony.
— Znalazłem. Chyba był porzucony. Mogę go zatrzymać? — Zapytał, unosząc wzrok i spoglądając na matkę, która nie odpowiedziała od razu, a on nie miał zamiaru zmyślać, czy owijać w bawełnę.Spojrzał na nią z determinacją, trochę błagalnie. Nie chciał być zmuszony do wyrzucenia kota na bruk. Nie po tym, jak go przygarnął i obiecał sobie, że się nim zajmie. — Przecież i tak nie mam żadnego innego zwierzaka. — Dodał, licząc, że tak argument ją przekona, a on rzeczywiście w jakiś sposób na nią wpłynął, zadziałał.
— Niech ci będzie. — Powiedziała, machając ręką.— O ile twój ojciec się zgodzi. Tylko nie ten kot nie pląta się pod nogami. — Na twarzy Regulusa zagościł delikatny uśmiech, kiwnął głową i spojrzał pytająco na ojca, który przed chwilę patrzył na niego w ciszy, jakby specjalnie trzymał go w niepewności.
— Daj mi tego kota. — Powiedział nagle, wyciągając ręce. Regulus wcale nie chciał mu go oddawać, a sądząc po jego tonie, obawiał się, co chciał zrobić. Miał nadzieję, że nie będzie niedelikatny. Podszedł do niego i dał mu zwierzę. Orion wziął je i, ku zaskoczeniu Regulusa, pogłaskał po główce. — Możesz go zatrzymać. — Powiedział, ale jego wzrok dalej był utkwiony w kocie, do którego się uśmiechał jakby był niemowlęciem. W końcu zniecierpliwiony Regulus sam odebrał mu zwierzaka, patrząc na ojca tak, jakby chciał powiedzieć, że on jest jego i żeby mu nie zabierał.
— Daj, sprawdzę, czy to samiec, czy samica. — Usłyszał za sobą głos Rudolfa. Regulus bardzo nie chciał już oddawać komuś kota, ale uznał, że ta informacja by mu się przydała, a on sam nie potrafił tego sprawdzić. Podszedł do Rudolfa i położył mu kota na kolanach.
— Czemu tak długo cię nie było? — Spytała w międzyczasie jego matka, obrzucając go uważnym spojrzeniem. Regulus obrócił głowę w jej stronę.
— Przedłużyło się. — Odparł wymijająco, licząc na to, że wszyscy pomyślą, że chodziło mu o podróż pociągiem. Z drugiej strony nie wiedział, czemu nie mógł po prostu powiedzieć prawdy, w końcu nikt mu nie zabraniał chodzić sobie w inne miejsca, nikt nie kazał mu wracać centralnie do domu. A mimo to czuł, że powinien zachować to dla siebie. Regulus, po chwili uznał, że dobrze zrobił. Z pewnością padłoby pytanie, po co tam był, a gdyby odpowiedział, to z kolei padłoby pytanie, co komu kupił. Być może chcieliby to obejrzeć, a mu ciężko byłoby wytłumaczyć, dlaczego kupił Evanowi zestaw kosmetyków i czemu miał więcej prezentów niż wcześniej. Zawsze mógłby skłamać, ale lepiej było nie podejmować ryzyka, ze w jakiś sposób jego rodzice by to poznali, albo gdyby nie wymyślił czegoś wystarczająco wiarygodnego.
— To kotka. — Oznajmił Rudolf, szczęśliwie, zanim jego matka zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, więc Regulus czuł, że ten temat raczej pójdzie już w niepamięć. Wziął kota z wyciągniętych rąk mężczyzny i skinął wdzięcznie głową. Dziwnie mu było w jego towarzystwie, po tym wszystkim co widział, a chociaż nie znał tak dobrze relacji jego i Evana to podświadomie czuł, że chciałby dać im więcej czasu, a przypominało mu się to niemal za każdym razem, kiedy patrzył na Rudolfa. Wymamrotał jakieś podziękowania i wyprostował się, kciukiem głaskając kotkę po główce.
— Długo cię nie było, więc zjedliśmy już kolację bez ciebie. Zaraz każę Stworkowi odgrzać dla ciebie porcję. Musisz być głodny. — Regulus w potwierdzeniu kiwnął głową. Na chwilę zapomniał o głodzie, ale zaraz po wzmiance o nim, to uczucie znowu w niego uderzyło tak mocno, że aż go zemdliło. — Jak zjesz to dołącz do nas. — Poprosiła, a Regulus kiwnął głową.
— Oczywiście. — Odparł, po czym skierował się do wyjścia.
Przeszedł przez próg i po raz kolejny znalazł się w ciemnym korytarzu. Nie miał zamiaru od razu iść do kuchni. Najpierw skierował się w stronę drzwi. Usłyszał jak jego ojciec wołał Stworka z salonu, a zaraz po chwili rozległy się szybkie kroki na schodach. Regulus podszedł do wieszaków i chwycił czarny płaszcz, który wisiał najbliżej drzwi. Opróżnił jego kieszenie, wyciągając różdżkę, książkę i sakiewkę z pieniędzmi, trochę ciężką od ilości monet, zwłaszcza, że po zakupach miał ich więcej, zostały mu z licznych reszt, które wiele osób wydało mu dość drobno. Poszedł znów wzdłuż korytarza i skręcił w stronę schodów, usłyszał jak Stworek przemknął za nim i nie musiał na niego patrzeć, żeby wiedzieć, że poszedł do kuchni. Wszedł na górę. Drugi stopień zaskrzypiał pod jego ciężarem, ze wszystkimi następnymi wszystko było już w porządku. Wszedł na piętro i poszedł prosto do swojego pokoju. Było w nim ciemno, zasłony nadal pozostawały zasunięte. Zostawił drzwi otwarte, a światło z korytarza wpadało mu do pomieszczenia grubą wiązką, padając na podłogę i trochę na dywan. Różdżkę, książkę i sakiewkę odłożył na biurko, monety w środku woreczka zadzwoniły cicho, kiedy opadły razem z nim na twardą powierzchnię. Regulus ułożył kotkę na swoim łóżku, mając nadzieję, że ta nie postanowi załatwiać na nim swoich potrzeb fizjologicznych. Podszedł do okna i rozsunął zasłony, a pomieszczenie rozświetliło światło przydrożnej latarni. Przeszedł na dół, uznając, że zanim sam zabierze się za jedzenie, da coś kotce. Zostawiając ją w swoim pokoju, poszedł na dół szybkim krokiem, już po chwili znalazł się w kuchni, po której krzątał się Stworek. Skrzat, kiedy tylko go zobaczył, poinformował go o gotowym jedzeniu, a Regulus kiedy tylko na nie zerknął, miał już ochotę usiąść przy stole i zacząć jeść. Powstrzymał to jednak, wiedząc, że skoro tyle czekał, to jeszcze kilka minut nie zrobi mu dużej różnicy. Podszedł do szafki i wyjął z niej dwa białe talerze bez żadnych zdobień, uznając, że takie będą najlepsze. Postawił je na blacie i wziął napoczętą już szklaną butelkę z mlekiem. Nalał je na talerz tak, żeby móc później swobodnie zanieść na piętro bez większej obawy, że się wyleje. Kazał Stworkowi przygrzać je tak, żeby było delikatnie ciepłe, ale nie nazbyt, bo nie wiedział, czy to byłoby dobre dla zwierzaka, a wolał nie ryzykować. Kazał mu też pokroić kiełbasę i napełnić nią drugi talerzyk, bo z braku jakiejkolwiek karmy uznał, że to będzie najlepszym możliwym rozwiązaniem. Przysiadł na krześle, a kiedy wszystko było gotowe wziął każdy talerz w jedną dłoń i ostrożnie, żeby nic nie wylać, albo żeby nic nie spadło. Wyszedł z kuchni i ponownie poszedł w stronę schodów. Przechodząc obok salonu usłyszał głośniejszą niż poprzednio rozmowę, zdecydowanie żywszą, a Regulus, chociaż ciekaw o czym tak rozmawiali, nie zatrzymał się, żeby posłuchać.
Wędrówka po schodach okazała się dla niego dużo dłuższa niż zazwyczaj, a podczas niej cały czas wpatrywał się w zawartość talerzy. Tak bardzo się na tym skupił, że chociaż pokonał już schody to i tak zrobił taki krok, jakby miał wejść na kolejny stopień, przez co doświadczył przez chwilę bardzo dziwnego, niecodziennego uczucia. Przeszedł korytarzem i znowu wszedł do swojego pokoju. Postawił talerzyki na podłodze przy drzwiach, nie znajdując dla nich lepszego miejsce, po czym zapalił światło, a pomieszczenie w jednej chwili się rozjaśniło. Spojrzał w stronę łóżka. Kotka nie siedziała już tam, gdzie ją zostawił, ułożyła się wygodnie na poduszce. Regulus podszedł do niej, a zobaczywszy brudne ślady na pościeli szybko pożałował, że ją tam zostawił. Wziął ją na ręce i postawił na podłodze, tuż przy talerzykach, które obwąchała, a później zajęła się mlekiem, zupełnie tracąc zainteresowanie jego osobą.
— Jak by tu cię nazwać. — Powiedział niby do niej, niby do siebie, przypatrując się zwierzęciu, a przez jego głowę przemknęło mnóstwo pospolitych kocich imion. — Miętka. — Oznajmił głośno, nie mając pojęcia skąd taki pomysł wpadł mu do głowy, ale spodobał mu się na tyle, że postanowił, że tak pozostanie.
Uznał, że później będzie musiał zająć się umyciem jej. Pozostawił ją w pomieszczeniu, zamykając za sobą drzwi, żeby nie krzątała się po domu. Znowu zszedł na dół, a kiedy wszedł do kuchni była już pusta. Usiadł przy stole i obrzucił wzrokiem wszystko co znajdowało się na dużym talerzu. Stek i jakieś warzywa. Nie miał na to najmniejszej ochoty, ale uznał, że nie będzie wybrzydzać, bo był zbyt głodny na kombinowanie co innego mógłby zjeść, wbił więc widelec w mięso i ostrym nożem odkroił spory kawałek. Obok talerza była szklanka napełniona sokiem, a Regulus bardzo pożałował, że nie było tam żadnego gorącego napoju, bo chociaż zdążył już się trochę rozgrzać, to nadal miło by mu było, gdyby napił się czegoś ciepłego.
Zjadł tylko do połowy, bo choć wcześniej był bardzo głodny, to nie miał dużego apetytu. Wstał, zostawiając opróżnioną szklankę i częściowo wypełniony talerz na stole. Umył ręce i zgodnie z obietnicą wrócił do salonu. Powoli przeszedł przez niego, nie odzywając się ani słowem i zajął wolne miejsce obok Bellatriks.
— Jak tam w szkole, młody? — Zagadnęła go, podczas gdy Rudolf był zajęty rozmową z jego rodzicami. Regulus wzruszył nieznacznie ramionami.
— W porządku. — Odparł, nie wiedząc co więcej mógłby jej powiedzieć. Tak dawno nie rozmawiali, że otworzenie się na dalsze tematy byłoby dla niego dziwne. Dla niej pewnie też. W końcu na chwilę zapanowała cisza.
— Cóż, skoro Regulus już tu jest — powiedział nagle Rudolf — to myślę, że możemy zrobić to, po co tak naprawdę tu przyszliśmy. — To powiedziawszy sięgnął ręką w stronę wolnej przestrzeni na kanapie, a po chwili trzymał w dłoni dwie koperty, których Regulus wcześniej nie zauważył. Mężczyzna spojrzał po wszystkich zebranych, ale to Bellatriks przemówiła, uprzedzając go.
— Chcielibyśmy zaprosić was wszystkich na nasz ślub. Byłoby nam ogromnie miło, gdybyście zechcieli przyjść. — Powiedziała uprzejmym i miłym, ale bardzo sztucznym tonem. Później dodała jeszcze kilka zdań, ale Regulus już jej nie słuchał. Rudolf rozdał zaproszenia, najpierw podchodząc do jego rodziców, którzy dostali jedno wspólne, a następnie oddzielne dla Regulusa.
— Możesz przyjść z osobą towarzyszącą, jeśli kogoś masz. — Powiedział ściszonym głosem, puszczając mu oczko, a kiedy wyciągnął dłoń w jego stronę, Regulus zobaczył na niej mroczny znak, tak smolisto czarny, że każdy inny odcień czerni mógłby wydawać się wyblakły. Regulus poczuł dziwne ukłucie, a na myśl przyszedł mu jego sen. Przez chwilę zrobiło mu się dziwnie źle. Chwycił zaproszenie, a Rudolf wrócił na swoje miejsce.
Regulus domyślał, się, że Syriusz wcale nie dostał zaproszenia i też go nie dostanie. Z pewnością tamci już słyszeli o tym, że jego matka tylko czekała na odpowiednią chwilę, żeby go wydziedziczyć. Już raz chciała to zrobić, kiedy podczas przerwy wiosennej uciekł z domu, ale Regulusowi udało się ją ubłagać, żeby jeszcze się wstrzymała. Czuł jednak, że to i tak była jedynie kwestia czasu i w końcu i tak podobizna jego brata zostanie wypalona z drzewa genealogicznego.
Zastanawiało go też, czy Evan dostał zaproszenie. A jeśli tak, to Regulus nawet nie chciał patrzeć na to, jaki ból musiałoby mu to sprawić.
Spuścił wzrok na trzymaną w dłoniach srebrną kopertę z jasnoróżowymi zdobieniami w kwiaty. Otworzył ją i wyjął ze środka zaproszenie, które wyglądało tak jak koperta, różniąc się oczywiście tylko kształtem. Niezbyt dokładnie przeczytał treść zaproszenia, po czym schował je z powrotem do koperty i wyprostował się.
— Gdzie robicie ten ślub? — Spytał jego ojciec, który nie przeczytał jeszcze zaproszenia, które leżało nieotwarte w rękach Walburgi.
— U mnie w rodzinnym domu. — Odparł Rudolf, a Regulus parsknął śmiechem, kiedy tylko pomyślał o reakcji Rabastana, kiedy dowiedział się, lub dopiero dowie, o tym postanowieniu. Kiedy tylko spojrzenia zebranych skierowały się na niego, a Regulus zorientował się co zrobił, udał, że się rozkaszlał, a po chwili machnął ręką.
— Przepraszam, kontynuujcie. — Powiedział, opanowując się.
— W każdym razie pewnie będzie ciepło, więc raczej rozstawimy duże namioty przed domem. — Oznajmiła Belletriks, odwracając od niego uwagę, a chociaż wątpił, żeby zrobiła to ze względu na niego to i tak był jej za to wdzięczny.
Cała czwórka znowu poświęciła się rozmowie, a Regulus przez jakiś czas, zapomniany przez wszystkich, siedział z boku, przysłuchując się, aż w końcu, kiedy wyczuł odpowiedni moment, bez słowa wstał, okrążył kanapę, na której siedział i po cichu wyszedł z salonu. Nie miał pojęcia, czy ktoś zwrócił na to uwagę, jeśli tak, to nie zareagował, chociaż Regulus czuł, że byłoby im to na rękę, że poszedł, gdyby chcieli porozmawiać o czymś, co nie powinno dosięgnąć jego uszu.
Wrócił do swojego pokoju, od razu zamykając za sobą drzwi, bo wolał nie ryzykować, że kot by się przecisnął, chociaż pewnie za bardzo się obawiał.
W pierwszej chwili jego wzrok skierował się w stronę talerzyków. Mleko było nieco wylane, a kiełbasa częściowo zjedzona. Ale kotki nie było nigdzie w pobliżu, spojrzał więc na łóżko, ale tam też jej nie dojrzał. Podszedł bliżej, przyglądając się uważniej i odsuwając poduszki. Usłyszał miauczenie i zwrócił głowę w tamtym kierunku. Miętka zdążyła zadomowić się pod jego biurkiem, schowała się nieco za krzesłem i wgapiała w niego swoje żółte ślepia. Regulus usiadł na łóżku i popatrzył na zwierzę, zaczynając rozważać, co by się mu przydało. W końcu wstał i szybkim krokiem podszedł do biurka. Chwycił rączkę jednej z szuflad i szarpnął za nią, a ta otworzyła się, w towarzystwie dźwięku cichego szurania i przesuwających się rzeczy. Pogrzebał w niej chwilę, po czym znalazł skrawek pergaminu i coś do pisania. Rozprostował papier na biurku i pochylił się nad nim. Zaczął zapisywać, co powinien kupić. Karma, to pewne. Miski na wodę i jedzenie, bo przecież kotka nie mogła ciągle korzystać z talerzy. I tak już zdążyła wylać trochę mleka, a Regulus za bardzo by się denerwował, gdyby miało tak być cały czas. I kuweta, tak, kuweta zdecydowanie by się przydała, pomyślał, dopisując to do listy, po czym odszedł od biurka i przeszedł do pokoju, zastanawiając się co jeszcze. W końcu, kiedy przez dłuższy czas nie wpadł na żaden pomysł, uznał, że jak na razie to wystarczy. Wziął Miętkę i postawił ją przed biurkiem, po czym odsunął proste drewniane krzesło i usiadł na nim, wyciągając już nie skrawek, a cały pergamin. Zaczął pisać list do sklepu zoologicznego, kiedy zerknął na zegarek, widział, że było jeszcze trochę czasu do zamknięcia, więc sowa powinna zdążyć. Wiedział, że jego rodzice czasem tak robili, kiedy czegoś potrzebowali, a sami nie mogli się po to zjawić, więc uznał, że i jemu nie zaszkodzi tak zrobić. Do koperty razem z listem wrzucił kilka galeonów, tyle, że powinno wystarczyć. Wiedział, że powinien dostać satysfakcjonującą odpowiedź, mężczyzna, który prowadził ten sklep, był aż nazbyt uczciwy, co nie zawsze było dla niego korzystne, więc Regulus nie czuł żadnych obaw.
Po cichu poszedł do gabinetu ojca, gdzie mała, szara sówka siedziała grzecznie w klatce, skubiąc jedzenie z miseczki, a przyjście Regulusa zignorowała zupełnie, pochłonięta tym jednym zajęciem. Podszedł do klatki i otworzył ją na oścież, a dopiero to zainteresowało zwierzątko, które uniosło i przechyliło głowę, patrząc na niego wielkimi, bursztynowymi oczami. Regulus wystawił rękę, a ta wskoczyła na nią, wyraźnie zadowolona. Przywiązał jej list do nóżki, otworzył okno. Odleciała, a Regulus patrzył za nią, dopóki nie zniknęła pośród mroku.
W oczekiwaniu na sowę wziął Miętkę ze sobą do łazienki. Nie było wyjścia, musiał chociaż trochę ją umyć, bo jej futerko było zbyt brudne i pewnie jej samej było z tym źle. Postawił ją na łazienkowych płytkach i zamknął za sobą drzwi, zaraz po tym zapalając światło. Kotka zaczęła kręcić mu się pod nogami, wyraźnie domagając się głaskania, a gdyby wiedziała co Regulus zamierzał, pewnie uznałaby to za odwracanie jego uwagi. Nieskuteczne, bo chłopak zignorował ją i wyjął z szafki płytką, miedzianą misę. Odkręcił kurek i podsunął ją o strumień wody, który głośno zaczął uderzać w jej denko. Wypełniona do jednej czwartej. Do połowy. Wystarczy. Postawił miskę wewnątrz wanny i wsunął do niej dłoń. Woda była letnia, więc uważał, że idealna. Złapał Miętkę, która bawiła się nogawką jego spodni i, mimo jej protestów, włożył ją do miski. Wyraźnie nie była z tego zadowolona i próbowała uciec, ale Regulus jej to uniemożliwił, trzymając ją. Zaczął powoli ją myć, ale samą wodą, bo wolał nie ryzykować tym, że zaszkodziłby jej jakimś kosmetykiem. W końcu, kiedy wydawało mu się już, że była względnie czysta, uznał, że wystarczy. Na najwyższej półce szafki były poskładane elegancko ręczniki. Musiał sięgać po nie na palcach, ale w końcu wyjął jeden niewielkich rozmiarów, o ciemnoszarej barwie. Kiedy wrócił do Miętki, okazało się, że zdążyła już pokonać ściankę miski i krążyła sobie teraz po wannie, a woda z jej futerka kapała na suchą powierzchnię. Regulus owinął kotkę ręcznikiem i wziął na ręce, po czym poszedł do swojego pokoju, zapominając o opróżnieniu i odłożeniu miski na jej miejsce.
Wrócił do swojego pokoju, gdzie razem z kotką usiadł na swoim łóżku. Plecy oparł o poduszki, a zwierzę położył sobie na kolanach. Woda z jej futerka powoli odsączała się w ręcznik, ale to nie przeszkadzało jej przy zabawie jego skrawkiem. Regulus obserwował ją, w pewnej chwili zaczynając głaskać po główce, aż nagle go oświeciło i przypomniało mu się to, o czym zupełnie zapomniał. Przecież Miętka musiała gdzieś spać, nie wyobrażał sobie, żeby miała robić to na jego łóżku. Oczywiście od czasu do czasu byłby skłonny się na to zgodzić, ale oprócz tego wiedział, że powinna mieć własne legowisko.
Położył ją na kołdrze i wstał. Szybkim krokiem przemierzył pokój, zatrzymując się przy szafie. Otworzył ją, po czym uklęknął i zaczął grzebać w jej dnie, przeciskając głowę i ręce przez ubrania na wieszakach. Liczył, że może tam coś znajdzie, aż w końcu natrafił na starą walizkę, dość małą jak na walizki. Brązową, wyściełaną w środku kremowym, miękkim materiałem. Wydawała się idealna. Dostał ją kiedyś od ojca, miał wtedy jakieś osiem lat, a zdarzyło mu się tego użyć tylko raz jeden, kiedy wybrał się razem z matką do dalszej rodziny na trzy dni, co było, na marginesie mówiąc, jednym z jego najgorszych doświadczeń. Wziął walizkę i otworzył ją. W środku nic nie było. Wstał i ułożył ją tuż przy biurku, otwierając ją, a górną część oparł o ścianę. W środku ułożył starą, za małą na niego błękitną bluzę, która z jakiegoś powodu zalegała mu w szafie, a patrząc na swoje dzieło, był dość zadowolony z efektu. Zerknął na Miętkę, która zdążyła już znaleźć sobie zabawkę w jego poduszkę i postanowił zostawić ją tam jeszcze, chociażby miała zostawić mokre ślady na jego pościeli.
Podczas gdy siedział razem z Mietką na łóżku i obserwował ją, a później się z nią bawił, został nagle zawołany na dół przez ojca. Wstał i położył kotkę w jej nowym legowisku, żeby nie nabroiła, chociaż było to bezcelowe, bo w każdej chwili mogła swobodnie wyjść ze swojej walizeczki. Jednak wyglądało na to, że jej nowe legowisko bardzo jej przypadło do gustu. Regulus zerknął jeszcze na nią, po czym ruszył do drzwi, pamiętając o tym, żeby po wyjściu je zamknąć. Szybko zszedł na dół, a gdyby jeszcze trochę przyspieszył, można by spokojnie uznać, że zbiegł ze schodów. Zajrzał do salonu, ale był pusty, jedynie trzy puste kubki stały na stole, sygnalizując, że ktoś tam siedział. Goście wyraźnie już wyszli, nasłuchiwał, żeby dowiedzieć się gdzie byli jego rodzice. W końcu usłyszał stukanie o siebie sztućców i krótką wymianę zdań. Natychmiast poszedł do kuchni i zwolnił w progu. Talerz, który zostawił wcześniej na stole zniknął, a Stworek sięgał do zlewu, zmywając coś. Jego rodzice siedzieli przy stole, matka trzymała w dłoniach kubek z jakimś parującym napojem, a ojciec nie zwrócił nawet uwagi na jego przyjście, pochłonięty czytaniem gazety, do której wyraźnie nie miał czasu zajrzeć rano. Regulis spojrzał porozumiewawczo na matkę. Podszedł do stołu i starając się jak najmniej szurać, wysunął sobie krzesło, które przypadało stać naprzeciwko miejsca jego ojca, chociaż najwygodniej by mu było usiąść po środku, żeby swobodnie móc obrzucać spojrzeniem całą dwójkę. Nie robił jednak niepotrzebnego zamieszania i w ciszy zajął miejsce. Usłyszał dźwięk przewracanej strony gazety, ojciec w dalszym ciągu to jej poświęcał swoją uwagę. Regulus splótł palce przed sobą na stole, opierając się na nim rękoma aż do nadgarstków. Jednak szybko je zdjął, zanim matka by to zauważyła. Kobieta wpatrywała się w jego ojca, jakby mierzyła swoją cierpliwość, a jej każdy ruch, każdy oddech, wydawał się głośniejszy. Odchrząknęła.
— Orionie, odłóż już tę gazetę, dokończysz później. — Powiedziała głośno i trzepnęła go ręką w ramię, aż się poruszył, chociaż widać było, że było to bardziej jak ostrzeżenie, chęć zwrócenia uwagi, nie coś mocnego, czy brutalnego. Mężczyzna nie spuścił wzroku z gazety, zawijając ostatnią stronę pod inne i biorąc pismo w jedną dłoń, drugą uniósł na wysokości mniej więcej gazety, a zaraz po usłyszeniu słów żony wywrócił oczami.
— Przeczytam ostatnią stronę i odłożę. — Obiecał skupionym i, jak na słuch Regulusa, aż nazbyt spokojnym tonem. Kobieta westchnęła głośno, ale nie kłóciła się. Nie było sensu, wiedziała, że w takiej sprawie jej mąż postawi na swoim, nawet Regulus doskonale o tym wiedział, a przecież z ojcem spędzał dużo mniej czasu.
Czekali, zachowując cierpliwość, szczególnie jego matka, która jakimś cudem trzymała w ryzach zaledwie jej resztki. W końcu po raz kolejny usłyszeli dźwięk przewracanej strony, ale tym razem miał być już ostatnim. Gazeta wylądowała stroną tytułową do góry na stole, między nim a ojcem, a u góry strony widniał napis: PROROK CODZIENNY. Mężczyzna poprawił sobie na nosie prostokątne, szare okulary, tylko po to, żeby za chwilę za nie chwycić, złożyć i położyć tuż obok gazety. Używał ich tylko do czytania.
Jego rodzice popatrzyli na siebie, nie mógł odczytać, czy matka spoglądała na ojca z dezaprobatą, czy też oboje po prostu wymieniali swego rodzaju porozumiewawcze spojrzenia. Nie potrafił ich rozszyfrować.
— Wyjeżdżamy dziś wieczór. — Odezwała się w końcu kobieta. — Do dalszej rodziny. Pewnie nawet jej nie znasz. — Zerknęła ostrożnie na Oriona, który potwierdził jej słowa stanowczym kiwaniem głową. — Nie będzie nas przez cały tydzień. Trochę ponad, bo wrócimy dopiero w pierwszy dzień nowego roku. Uznaliśmy wraz z twoim ojcem, że jesteś już na tyle duży, że bez problemu mógłbyś zostać sam w domu, gdybyś chciał, więc decyzja należy do ciebie. — Powiedziała i zapadła cisza, podczas którego dwójka starszych od niego ludzi czekała na werdykt.
Nie musiał się długo zastanawiać, żeby wiedzieć, że nie chciał tam jechać, a jego decyzja była raczej przesądzona. Nie chciał jednak wyjść na osobę nazbyt niechętną, udawał więc, że namyślał się chwilę. I namyślał się, ale nad tym w jaki sposób dobrać słowa.
— Przeszkadzałbym tylko i sam się nudził, więc lepiej zostanę. — Powiedział w końcu, a odpowiedziały mu kiwania głowami. Rozmowa na ten temat, krótka i konkretna, zdawała się już zakończona. Przekazali co chcieli i dowiedzieli się tego co chcieli się dowiedzieć. Koniec.
Chociaż wizja samotnych świąt wydawała się smuta, jemu przychodziła jedynie na myśl niecodzienność. Wiedział, że będzie inaczej, ale nie czuł się porzucony, czy osamotniony i miał wrażenie, że mógłby równie dobrze spędzić czas sam ze sobą.
Rzucił okiem na gazetę, która dalej leżała na stole. Położył na niej dłoń i spojrzał na ojca.
— Mogę?— Spytał, przysuwając już gazetę w swoją stronę, a mężczyzna rozpogodził się i pokiwał głową.
— Oczywiście. — Regulus chwycił gazetę i już chciał pójść na górę, ale widział, że ojciec miał zamiar coś jeszcze dodać. Poczekał w miejscu. — W twoim wieku to dobrze, że interesujesz się takimi rzeczami. Tym co się dzieje na świecie, a już zwłaszcza w polityce. — Oznajmił, a jego głos napawał nawet dumą z syna. Regulus kiwnął głową.
— Zdecydowanie. — Odparł. Wstał i odszedł do pokoju z myślą, która temu zupełnie zaprzeczała, bo chociaż lubił sobie poczytywać co nieco na ten temat, to w głębi czuł się zbytnim dzieckiem, żeby głębiej się tym interesować. Chociaż musiał przyjąć, że to, co kiedyś było dla niego problemami dorosłych, czy też sprawami ich rozmów, teraz powoli stawało się też jego, a dotyczyć mogło go o wiele wcześniej niż by się tego spodziewał. W każdym razie dotyczyć na tyle, żeby musiał zacząć o wiele bardziej się w to zagłębiać.
Ku jego zdziwieniu Miętka grzecznie leżała w swoim legowisku i wyglądało na to, że zasnęła. Regulus czuł ogromną chęć pogłaskania jej, posiedzenia i pobawienia się z nią chwilę, ale uznał, że nie będzie jej przeszkadzał, tak bardzo uroczo spała. Miał nawet ochotę pójść do sypialni rodziców i wygrzebać aparat, który zawsze spoczywał w najniższej szufladzie półki nocnej ojca. W końcu odpuścił to sobie i usiadł na podłodze tuż przy walizce, po prostu w ciszy patrząc. I kiedy tak patrzył, nagle coś mu się przypomniało. Przecież miał napisać do Jamesa, kiedy już będzie w domu. Obiecał mu to. Podniósł się i podszedł do biurka. Atrament i pióro leżały tam jeszcze po pisaniu poprzedniego listu, mała czarna plamka została na drewnianym blacie, ale zignorował ją, uznając, że pozbędzie się tego później. Wyciągnął czysty pergamin i rozprostował na biurku, przysiadając na krześle, a ledwie to zrobił, kiedy nagle usłyszał stukanie w szybę, a za oknem zobaczył sówkę swoich rodziców, która z niecierpliwością czekała aż ktoś ją wpuści. Za nią padał śnieg, a do nóżki miała przyczepioną paczuszkę większą niż ona sama, owiniętą w brązowy papier. Regulus szybko podniósł się i podszedł do okna, które otworzył, niepotrzebnie ciągnąc tak mocno za klamkę. Sówka wleciała, kiedy tylko szpara była na tyle duża, żeby mogła się przez nią przecisnąć. Zakręciła się kilka razy i w końcu usiadła na biurku. Regulus odwiązał paczkę i dźwignął ją. Nie była tak ciężka na jaką wyglądała. Nie otworzył jej jednak, tylko najpierw wystawił dłoń przed siebie i podszedł do sówki, która na nią wleciała. Zszedł na dół i umieścił ją z powrotem w klatce, dając jej kilka sowich przysmaków, które znalazł na parapecie, a następnie wrócił do pokoju i otworzył paczkę. Wyciągnął opakowanie karmy, później dwie miseczki ułożone jedna w drugiej. Niebieską i żółtą. Na samym dnie była szara kuweta, która pokrywała je całe, a Regulus musiał rozedrzeć pudełko, żeby ją wyciągnąć. Zastąpił talerze miseczkami, a te pierwsze oddał Stworkowi, który akurat krzątał się po piętrze. Karmę schował do szafki, woląc nie ryzykować, że już po otwarciu jej, kotka dobierze się do całego opakowania. Kuwetę ułożył w rogu pokoju, czując, że nie będzie to takie proste, żeby nauczyć Miętkę załatwiać w niej swoje potrzeby. Nie wiedział nawet jak, ale jakoś musiał dać radę.
W końcu przysiadł znowu przy biurku, żeby móc napisać list do Jamesa. Chwycił pióro i zamoczył je w atramencie, po czym zaczął kreślić litery.
Jamesie,
musisz mi wybaczyć, że wcześniej nic nie napisałem, miałem drobne zamieszanie i w tym wszystkim ani chwili, żeby chwycić za pióro. Ale już Ci wszystko od początku opowiadam.
Byłem na Pokątnej po prezenty, wiesz jak jest, wcześniej nie było kiedy ich kupić. W każdym razie nawet nie wiesz jak żałuję, że nie będę mógł być przy Tobie, kiedy będziesz otwierał ten swój, bo bardzo jestem ciekaw jak zareagujesz.
Znalazłem kotka, wiesz? Takiego porzuconego kociaka. Znaczy to kotka. Nie kot. Nazwałem ją Miętka. Nie wiem czemu, ale podoba mi się to imię. Siedziała w krzakach zupełnie porzucona, zmarznięta i wychudzona. Bałem się przez chwilę, że rodzice każą mi ją wyrzucić, a nie miałbym pojęcia co bym wtedy zrobił, chyba ich błagał, żeby zmienili zdanie. Kotka oczywiście jest u mnie, śpi teraz w posłaniu z walizki. Nawet się cieszę, że zapomniałem jej zamówić typowe legowisko, bo to teraz jednocześnie wygląda jak ozdoba. Była u mnie moja kuzynka, Bellatriks. Możesz jej nie kojarzyć, chociaż pewnie Syriusz coś Ci już naopowiadał. Jest narzeczoną Rudolfa Lestrange'a, a go już na pewno kojarzysz. W każdym razie już niedługo, bo przyszli, żeby zaprosić nas na ślub. Mogę przyjść z osobą towarzyszącą i żałuję, że nie mogę normalnie przyjść w Twoim towarzystwie. To takie okropne.
Nie wiem co dalej napisać, bo nic innego się nie działo, o czym mógłbyś chcieć wiedzieć. Czekam na listy od Ciebie z nadzieją, że wszystko dobrze.
Kocham,
R.A.B.
[6349 słów]
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro