Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

❣ XLVI ❣

— I ty naprawdę się na to zgodziłeś?! — Spytał Evan, którego oczy wręcz zmieniały się w niedowierzanie.

Był niedzielny wieczór trzynastego lutego. Przez cały ostatni tydzień, lub przynajmniej przez jego większość, Regulus spotykał się z Jamesem między lekcjami lub po nich. Wspólnie się uczyli, wspólnie chodzili na posiłki, jeśli mieli taką możliwość, wspólnie wychodzili na zewnątrz na długich przerwach. Ale nie byli ze sobą. Zmierzali do tego. I było im dobrze razem. Regulus widział, że James się starał, kiedy raz przyniósł mu rano różę z liścikiem, mówiąc mu, że to na dobry dzień, kiedy pokazał mu dziuplę w drzewie, na którym kiedyś siedzieli, gdzie zadomowiła się rodzina wiewiórek, kiedy poprawiał mu humor samą swoją gadką, jak Regulusowi coś nie poszło. W jego zachowaniu widział, że się starał. I teraz wspólnie ustalili, że jeśli w poniedziałek, w walentynki, wszystko pójdzie dobrze, wrócą do siebie, bo ich obu bolało to, że tak długo to ciągnęli. 

Regulus siedział razem z Evanem w pokoju wspólnym i grali w karty. Katy poszła wcześniej spać, więc zostali sami wśród wielu innych uczniów. Regulus popatrzył na swojego towarzysza, wystawiając kartę i kiwając głową. 

— No... tak. — Westchnął. — On naprawdę się stara. Widzę to. Poza tym mówiłem ci co mi powiedział po eliksirze. — Tu ściszył głos. Nikt nie mógł się dowiedzieć, przypadkiem usłyszeć. Evan wywrócił oczami. 

— Za łatwo mu poszło. — Regulus wzruszył ramionami. 

— Nie zawsze takie rzeczy naprawia się nie wiadomo jak skomplikowaną drogą. To nie film, w którym trzeba zachęcić widza i trzymać go w napięciu. To życie, a ja jestem zwykłym człowiekiem i skoro ja coś do niego czuję, a on do mnie, możemy do siebie wrócić. — Odparł, zgarniając karty dla siebie. Grali w wojnę. 

— Niech będzie. — Przyznał w końcu. — Powodzenia w takim razie. Szczerze, byliście bardzo uroczą parą. — Regulus uśmiechnął się delikatnie. 

— I znów będziemy. — Evan nagle podniósł rękę, jakby był w sali lekcyjnej i bardzo musiał wyjść do toalety, bo rzadko oświecało go na tyle, że bardzo by chciał udzielić odpowiedzi na jakieś zadane przez nauczyciela pytanie. — Hm?

— Chcę ci pomóc się wyszykować na tę randkę. Zobaczysz, zrobię cię na bóstwo. — Obiecał. Regulus na początku nie był do tego zbyt dobrze nastawiony. Evan miał dobry gust, ale gdyby Regulus sam się wyszykował, przyszedłby, zupełnie będąc sobą, w ubraniach w swoim stylu, w ułożeniu włosów, które najbardziej dla siebie lubił. Gdyby zrobił to Evan, nie wiadomo, czy czułby się sobą. W końcu zgodził się, uznając, że w razie czego ograniczy jego ingerencję. Evan wyszczerzył się. 

Następnego dnia dziwnie mu było z tym, że chodził na lekcje, jakby to był zwykły dzień, bo cały czas czuł, że było inaczej, że zdarzy się coś dobrego z tym dniem związane i przecież nawet dokładnie wiedział co. Nastawił się, że będzie to dobre i musiało takie być. Nie zdzierżyłby innej opcji. Na korytarzach było głośniej niż zazwyczaj i roiło się od par, a Regulus odnosił nieopuszczające go wrażenie jakoby większość tych osób związała się ze sobą celowo na walentynki. No cóż, nie jego był w tym interes. Kiedy przechodził z klasy do klasy, u sufitu i między tłumem latały sobie swobodnie niemalże niezniszczalne bez odpowiedniego zaklęcia bańki mydlane, w kształcie serc, o białych i różowych barwach. Na podłodze co chwile można było przypadkowo nadepnąć na jakąś porzuconą walentynkę i aż przykro się robiło na taki widok. Czy to ktoś ją zgubił, czy może odrzucił? 
W końcu udało mu się skręcić, przebijając się przez tłum, a przy wyjściu, skąd miał pójść do zielarni, było już nieco spokojniej. Wyciągnął dłoń w stronę klamki w chwili, w której drzwi się otwarły i stanął twarzą twarz z Jamesem, który nie miał na sobie nic cieplejszego oprócz szalika,  policzki i nos miał zarumienione od zimna. Uśmiechnął się do Regulua, który odsunął się bliżej ściany, żeby dać mu wejść i podszedł do niego, łapiąc w pasie i przyciągając do siebie. 
Może i jeszcze nie byli razem, ale na nowo się do siebie zbliżyli, a Regulus na nowo wyciągnął w jego stronę dłoń gorejącą zaufaniem. I on ją złapał. Nie byli razem, ale stali na krawędzi, gdyby tylko z niej spadli, padliby w swoje ramiona, znów będąc razem. 

— A co to za nagły napad czułości? — Spytał Regulus, kiedy James pochylił delikatnie głowę w jego stronę. Położył dłoń na jego torsie, odsuwając go, ale tylko odrobinę. 

— A tak na dobry poranek. 

— Już prawie popołudnie. — Odparł ze śmiechem. 

— Bez znaczenia. Widzimy się pierwszy raz, więc dla mnie wychodzi na jedno. — Wyszczerzył zęby w uśmiechu. Grupa uczniów przeszła obok nich, a któryś z nich mruczał coś pod nosem, że blokują przejście. Oczywiście powiedzieć to wprost byłoby za trudno. Regulus złapał Jamesa za przedramię i odciągnął stamtąd. Podeszli do parapetu i przy nim się zatrzymali. — A tak swoją drogą to wesołych walentynek. — Powiedział, opierając się o róg ściany, który tworzył się przy oknie, gdzie tworzyło się na nie wgłębienie. — Tak się mówi? Wesołych walentynek? — Regulus wzruszył ramionami. 

— Nie wiem. Ale skoro ty tak mówisz to przynajmniej znaczy, że w ogóle ktoś tak mówi. — Odparł, jakby to nie było oczywiste.

— Jakże mądre słowa, panie Black. — Odparł nieco ironicznie, ale nie złośliwie.

— Ależ dziękuję. — Wywrócił oczami. — Co teraz masz? — James uniósł nadgarstek i spuścił wzrok na zegarek. 

— Obronę przed czarną magią. — Odparł, łącząc te słowa z głośnym westchnieniem. Uniósł wzrok i zobaczył coś niedaleko, a kiedy Regulus zerknął w tamtą stronę, zobaczył Syriusza i Petera, którzy na niego czekali. Odmachał im i znów spojrzał na Regulusa, machając głową w ich stronę. — Muszę iść. — Pochylił się delikatnie i zamrugał. — Skradnę całusa na pożegnanie? — Regulus odsunął swoją twarz od jego i pokręcił głową. James wydął usta jak małe dziecko. — Czemu? 

— Bo według mnie pocałunki są przeznaczone tylko dla par. I czasem dla rodziny. — Odparł złośliwie, chociaż nie była to do końca prawda, co przecież okazał tydzień wcześniej, kiedy w herbaciarni pocałował go w policzek. — Muszę już iść, do zobaczenia na randce. — Powstrzymał się od pocałowania go, co nagle jednak chciał uczynić i minął go, zostawiając z zawiedzioną miną. 

Po zajęciach przywlókł się, wyczerpany całym dniem i wszystkimi tymi obrzydliwie zakochanymi w sobie parami, do dormitorium. Nie wiedział, czemu myślał o nich jak o obrzydliwie zakochanych, w końcu sam był jednym z nich, sam należał do tej grupy. A jednak może chodziło o to poczucie, że to jego uczucie było tym jednym wyjątkowym, nie to co ich. Z tym, że oni pewnie też tak myśleli, a prawdą jest to, że żadne takie uczucie nie jest wyjątkowe, lub w drugiej skrajności jest każde. 
Rzucił torbę na łóżko i opadł na nie, wyciągając się leniwie, bo zdawało się,  że od rana tylko na to czekał. 

— Grasz z nami? — Usłyszał głos Rabastana, który siedział razem z Augustusem na jego łóżku i grał z nim w eksplodującego durnia. Przechylił głowę w ich stronę i pokręcił głową. Musiał powoli przymierzać się do szykowania się na randkę. Czuł nagłą silną potrzebę dopieszczenia każdego szczegółu, aby wyglądać jak najlepiej i nie miał zamiaru sobie tego odmawiać. Drzwi się otworzyły i w progu stanął Evan, który w dłoni ściskał klamkę, ale był odwrócony przodem do korytarza i patrzył na kogoś, kogo Regulus nie zdołał dostrzec. 

— Yhym, tak, chciałbyś. — Odpowiedział, tonem bardzo ironicznym, robiąc krok do tyłu, ale patrząc dalej w tę samą stronę. Regulusowi wydawało się, że osoba, z którą rozmawiał mu odpowiedziała, ale nie zrozumiał słów. W końcu Evan pokiwał głową, całkowicie wchodząc do środka i zamykając za sobą drzwi. Regulus patrzył jak zmierzał w stronę swojego łóżka, każdemu obecnemu kolejno posyłając spojrzenie, jakby chciał się przywitać. Postawił torbę na swoim łóżku, a otworzywszy, wyjął z niej plik kopert w kolorach białym, czerwonym i takich pomiędzy. Kiedy Regulus patrzył na oko, mogło być ich osiem, dziesięć. 

— Co to? — Spytał, nie odrywając wzroku, chociaż się domyślał. Evan nie spojrzał na niego, tylko rozłożył koperty jak wachlarz i przyjrzał im się. 

— Kartki walentynkowe. — Odparł. — Głupotki, ale uważam, że jeżeli ktoś miał na tyle odwagi nie tyle co to napisać, a wysłać to jest to warte przeczytania. — Oznajmił, wyrównując koperty i kładąc je pieszczotliwie na swojej szafce nocnej. Zdjął torbę z łóżka i położył przy nim, po czym obrócił się na pięcie i spojrzał radośnie na Regulusa. — To o której masz tę randkę? — Zapytał, delikatnie rozkładając ręce. Regulus szczerze myślał, że zdążył już o tym zapomnieć, co może i by go ucieszyło, bo nie czekałoby go aż takie zamieszanie z przygotowaniem, jakie mógł zrobić Evan. A chociaż mógł odpowiedzieć od razu, i tak zwrócił głowę w stronę zegarka stojącego na parapecie, jakby dopiero za chwilę miał poznać odpowiedź. 

— Za niecałą godzinę. — Odparł leniwie, znów się przeciągając. Usłyszał kroki i po chwili ktoś złapał i pociągnął go za rękę.

— To wstawaj, i tak mamy mało czasu. — Powiedział Evan, dalej go ciągnąc, a Regulus wywrócił oczami, z uśmiechem i podniósł się do siadu. To było miłe, że tak się tym zajął, nawet jeśli tylko po to, żeby zaspokoić własne samozadowolenie. — Najpierw idź wziąć prysznic. Tylko porządny. Możesz po tym użyć moich perfum jeśli chcesz. — Regulusowi nie wydawało się, żeby potrzebował prysznica, ale nie protestował, bo wiedział, że mu nie zaszkodzi. 

Zrobił to, co miał zrobić, stosując się nawet do propozycji użycia perfum Evana, które zawsze uważał za bardzo ładne, ale nieczęsto ich używał, bo Evan też je lubił i bardzo pilnował, żeby nikt ich nie tykał. Wyszedł z pokoju w samych bokserkach, a na jego łóżku czekały już ubrania, na które Evan wpatrywał się krytycznie, ale kiedy zobaczył Regulusa, spojrzenie to szybko ustąpiło. 

— Pożyczyłem ci spodnie. Dość prosty strój, ale widzę cię w nim. — Oznajmił. Regulus spojrzał na czarne szwedy w ciemnoszarą kratę i butelkowozieloną koszulę z luźniejszymi rękawami. I to naprawdę było coś w jego stylu. Ubrał to, razem z paskiem, który również pożyczył mu Evan i zostawił ostatni guzik koszuli niezapięty. Evan popatrzył na niego i uśmiechnął się. — Super, teraz siadaj na krześle. — Regulus ściągnął brwi, ale to zrobił i spojrzał na Evana, który wyciągnął ze swojej szuflady jakiś kosmetyk i opaskę do włosów, po czym podszedł do niego. — Załóż to. 

— Evan, nie musisz mnie malować. Nie chcę. — Powiedział stanowczo, gotów już wstać. Evan pokręcił głową. 

— Spokojnie. Masz po prostu pryszcza na brodzie. I na czole. Chciałem ci to zakryć. — Wyjaśnił. Regulus poparzył na niego. Wiedział, że tam były, ale nie zwracał na to uwagi. To było normalne. 

— Tak będzie lepiej? — Spytał niepewnie. Evan pokiwał głową. 

— Jeżeli nie chcesz to mogę nie ruszać. Jak coś to mam taki kolor, który tobie powinien pasować. 

W końcu Regulus się zgodził i Evan nałożył korektor i puder tam, gdzie to było konieczne i ani grama tam, gdzie nie było, czego Regulus bardzo pilnował. Później ułożył mu włosy. Kiedy Regulus spojrzał na siebie w lustrze, nie widział dużej zmiany w swoim wyglądzie, jedynie poprawę. I dla niego to było wystarczająco dużo. Jego wzrok przez kilka jeszcze chwil tkwił w jego własnych oczach, dopóki Evan w końcu nie opuścił lusterka i nie odłożył go na parapet.

— Ślicznie, prawda? — Nie chciał wiedzieć, czy Regulusowi się podobało. Wiedział, że tak było i nie trzeba było znać się dobrze na ludziach, żeby to widzieć, wystarczyło zobaczyć jak twarz mu pojaśniała. Evan po prostu chciał potwierdzenia, że było dobrze. I było. Usta Regulusa wykrzywiły się w nieznacznym uśmiechu, kiedy kiwał głową. Evan poklepał go po ramieniu. — To teraz twoja matka chrzestna radzi ci biec, Kopciuszku, bo już jesteś spóźniony na bal. — Powiedział dobrotliwym tonem, a Regulus szybko zwrócił głowę w stronę zegarka. Był spóźniony. 

Wstał tak szybko, że aż przewrócił krzesło i luźno obwiązał szalik wokół szyi, a następnie założył czarny płaszcz i wsunął buty. Niemalże biegnąc w stronę wyjścia, zapinał guziki płaszcza i jeszcze raz wrócił się po portfel i rękawiczki, które upchnął do głębokiej kieszeni. 

— Tylko nie zgub bucika po drodze. — Zawołał Evan, kiedy Regulus przekraczał próg. Chłopak prychnął zamykając drzwi, ale przez pokój wspólny i korytarz przeszedł już wolniej, bo na miejscu nie chciał wyglądać na zmęczonego. 

Wyszedł na dziedziniec, rozglądając się powoli. Miał się tam spotkać z Jamesem i żałował, że nie umówili się w bardziej konkretnym miejscu. Niebo było poszarzałe i padał bardzo drobny śnieg, którego prawie wcale nie było czuć. Uczniowie siedzieli na większych, ośnieżonych kamieniach i rozmawiali, inni schowali się pod drzewem, niektórzy spacerowali, ale atmosfera była bardzo spokojna, beztroska, jakby tego dnia nic złego nie miało nawet prawa się wydarzyć. Rozglądał się tak jeszcze, coraz bardziej niepewnie. Wątpił, żeby James przez jego spóźnienie zrezygnował. Może sam jeszcze nie przyszedł? Nagle poczuł, jak ktoś złapał go za przedramię. Odwrócił się i spojrzał na Jamesa. 

— Och, tu jesteś. — Uśmiechnął się do niego, a James puścił jego rękę i pokiwał głową, poprawiając sobie okulary.

— Nie widziałeś mnie? — Spytał, a Regulus ściągnął brwi. — Stałem tam. — Wskazał na dość widoczne miejsce niedaleko dwóch drzew. — Nawet patrzyłeś w moją stronę. — Regulus oblał się rumieńcem. Nienawidził takich sytuacji. 

— Nie widziałem. — Przyznał zakłopotany i nadrobił to uśmiechem. James zrobił minę, która wyrażała, że to nic i podał mu dłoń, którą złapał szybko i razem skierowali się w stronę bramy. 

Regulus czekał na jakiś komplement. 
Nie chciał być próżny, chociaż na to wyglądało, że może jednak w jakimś stopniu był. Każdy w jakimś stopniu jest. Po prostu chciał, żeby James zauważył, że się postarał. Może jeszcze nie zwrócił uwagi, w końcu był w płaszczu i w szaliku, które trochę tłumiły ogólny efekt. Tak, to na pewno było to. 

— Gdzie Syriusz i Remus? — Zapytał, kiedy już tylko trochę dzieliło ich od Hogsmeade. Wydawało mu się, że może spotkają się z nimi gdzieś przy bramie. 

— Wyszli wcześniej i chcieli się jeszcze gdzieś pokręcić. Mamy się z nimi spotkać w trzech miotłach o piątej. — Oznajmił, a Regulus pokiwał głową. 

Sami też kręcili się po wiosce. Poszli do sklepu u Zonka, gdzie Regulus musiał powstrzymać Jamesa przed kupnem części gadżetów, bo doskonale wiedział, że w złych celach je wykorzysta. James nie musiał słuchać, ale i tak to zrobił i nawet nie wyglądał na zbyt nieszczęśliwego z tego powodu, a pewnym było, że po prostu po to wróci, albo wyśle Syriusza. Później Regulus pociągnął Jamesa do Miodowego Królestwa, gdzie kupił sobie torbę cukierków, a były to jedyne jak dotąd słodycze dla których ulegał pokusie.
Kiedy przechodzili obok herbaciarni, akurat wyszli z niej Remus i Syriusz zaraz za jakąś inną parą, a na początku Regulus ich nie dostrzegł i zrobił to dopiero, kiedy James się zatrzymał, skłaniając go do tego samego. Wyglądali razem uroczo, na prawdziwie zakochanych, ale nie w sposób, od którego robiło się aż mdło. Po prostu na szczęśliwych i Regulus uśmiechnął się do nich, kiedy podchodzili. Syriusz nie zwrócił na to uwagi, patrząc głównie na Jamesa, ale Remus odwzajemnił uśmiech. 

— O, też tu zachodzicie? — Spytał Syriusz, ruchem głowy strzepując włosy z twarzy. — Jak coś to możemy przesunąć spotkanie. — Dodał. 

— Nie planowaliśmy tego. — Odparł James, po czym zwrócił się do Regulusa. — Chyba, że byś chciał. — Chłopak pokręcił głową. Chodzili tam prawie za każdym razem i powoli miał już dość. Syriusz i Remus wymienili porozumiewawcze spojrzenia, a ten drugi kiwnął głową. 

— W takim razie chyba możemy już iść do pubu. — Oznajmił, a pozostała trójka od razu to potwierdziła kiwaniem głowami. 

W trzech miotłach było tłoczno. Nie było to żadnym zadziwieniem, skoro dyrektor Hogwartu zgodził się puścić uczniów do wioski w dniu walentynek. Było więcej niż pewne, że właściciele kwiaciarni, sklepów ze słodyczami i wszelkich miejsc, gdzie można coś zjeść tego dnia najwięcej zyskają. Regulus przeciskał się za Jamesem między stolikami, co nie było takie proste, kiedy większość krzeseł pozostawała delikatnie wysunięta przez siedzących tam ludzi. W końcu zajęli miejsca gdzieś z boku, przy ścianie, a było to też jedno z cieplejszych miejsc, bo oddalone od ciągle otwieranych drzwi. Regulus usiadł przy Jamesie, a Syriusz przy Remusie, tuż naprzeciwko niego. Regulus, tak jak pozostała trójka, zdjął z siebie płaszcz i przewiesił go przez oparcie razem z szalikiem. 

— Co ci zamówić? — Spytał go James, a Regulus wzruszył ramionami. 

— Może być piwo kremowe. — Odparł, obracając głowę w jego stronę i całując go w kącik ust. James uśmiechnął się i pokiwał głową, po czym wstał. Remus odsunął się razem z krzesłem.

— Ja też pójdę zamówić. — Oznajmił i poszedł razem z Jamesem. 

A kiedy Regulus patrzył za Jamesem, nagle i dla niego samego bardzo niespodziewanie, pomyślał sobie: kurwa, jak ja go uwielbiam. 

Regulus został sam z Syriuszem i przez chwilę przy ich stoliku panowała cisza. Jego brat oparł obie ręce na blacie, krzyżując je i pochylił się w jego stronę. 

— I jak wam się układa? — Zapytał. Regulus wywrócił oczami. 

— A co, James ci nie relacjonuje? — Uśmiechnął się przebiegle przyjmując podobną pozycję co on, tylko że oparł o stół tylko jedną rękę. Syriusz, z tylko jemu znanego powodu, ruszył głową w bok, po czym szybko znów utrzymał ją prosto.

— Ano relacjonuje. Chciałem wiedzieć jak dla ciebie to wygląda. — Odparł. 

— Dla mnie wygląda to bardzo dobrze. — Wyprostował się, ale nie zdjął ręki z blatu, po czym wyjrzał nieco za głowę brata, żeby zobaczyć, czy długo jeszcze musieli czekać. Zobaczył, że Remus już zamawiał, a James na niego czekał, więc szybko odwrócił głowę. — Myślałem, że będą większe kolejki. — Mruknął, a na te słowa Syriusz obrócił się przez ramię, żeby tam zerknąć i pomachał Remusowi, który akurat na nich patrzył.

 — Pewnie po prostu szybko idzie. Albo większość ma już to co zamówiła. — Oznajmił, odwracając się, kiedy Remus odwrócił wzrok. 

Po chwili James i Remus przyszli  do nich, każdy z dwoma kuflami kremowego piwa w rękach. James postawił kufel przed Regulusem, zaraz później swój, a na końcu opadł ciężko na krzesło i pochylił się delikatnie w jego stronę.

— Jak tam? — Spytał kontrolnie, sadzając się wygodniej. Regulus pstryknął go w nos. 

— Dobrze. — Kiedy James się odsunął, chwycił swój kufel i upił łyk. Spojrzał po wszystkich. — A tak właściwie gdzie jest Peter? Został sam? — Spytał, bo przykro to dla niego brzmiało, że kiedy wszyscy poszli świętować walentynki, on został w dormitorium, chociaż jeżeli z nikim się nie spotykał, wiadomym było, że niewiele opcji mu pozostało, bo nawet gdyby się z nimi zabrał to jako jedyny niemiałby pary. 

— Umówił się z jakąś dziewczyną. — Wyjaśnił Syriusz, trzymając swój kufel blisko przy ustach i nie patrząc na Regulusa. 

— Mówiliśmy mu, że mogą do nas dołączyć. — Dodał James. — Ale nie chciał, wolał wyjść z nią sam. A szkoda. 

— Też bym tak zrobił na jego miejscu. — Oznajmił Remus, który bawił się kuflem w dłoni, kręcąc nim po blacie, ale nie pił jeszcze. Trzy pary oczu zwróciły się w jego stronę, a dwie konkretne najbardziej domagały się wyjaśnień. Chłopak wzruszył ramionami. — Zwłaszcza, że to pierwsza randka. Bo po pierwsze, wy dwaj. — Tu wskazał na Jamesa i Syriusza. — Chyba nie muszę nic dodawać. A po drugie, ta dziewczyna nas nie zna, chyba że z widzenia. Mogłaby się poczuć skrępowana. Z resztą pewnie by chciała, żeby Peter poświęcił jej trochę czasu. 

— Taa, niech będzie. — Przyznał Syriusz. Regulus nie powiedział tego na głos, ale uważał w stu procentach, że Remus miał rację. Szczególnie z pierwszym argumentem. 

Po cichu dalej czekał na jakiś komplement od Jamesa, choć wiedział, że to próżne. Po prostu tak bardzo sam sobie się spodobał, że chciał to usłyszeć też od niego, chciał wiedzieć, że mu się podobało. Ale nie doczekał się. 

Kiedy jego kufel był pełny już tylko w połowie, a on sam rozmawiał z Remusem o książkach, kątem oka dostrzegł, że James i Syriusz się z czegoś podśmiewali. Nie wiedzieli, że patrzył, a on tymczasem oglądał scenę, w której James pod stołem przysuwał Syriuszowi swój kufel, a ten nalewał mu do niego z piersiówki jakiegoś alkoholu, a potem i jego kufel wylądował pod stołem i sobie też nalał. Regulus nie rozumiał, czemu tak się z tego cieszyli, jak małe dzieci, które pierwszy raz zdecydowały się zrobić coś, czego rodzice zawsze im wzbraniali. Remus, widząc, że Regulus chwilowo przestał go słuchać, odchrząknął i zwrócił wzrok w tę samą stronę co on. James, najwyraźniej dotknięty nagłą ciszą, uniósł na nich wzrok i uśmiechnął się głupawo, a to samo zrobił Syriusz, który uniósł delikatnie piersiówkę. Remus wywrócił oczami. 

— Nie dzięki. — Powiedział. 

— Och, po ostatnim już nie piję. — Regulus zaczął naśladować Jamesa, który postawił swój kufel z powrotem na stole. 

— To tylko dla smaku. — Powiedział. Regulus patrzył na niego nieustępliwie. — No naprawdę. — Brnął dalej. — Tylko kilka kropelek. — Cóż, Regulus doskonale wiedział, ze te kilka kropelek stworzyło strumyk , ale nic mu do tego. 

— Zależy jak kto pojmuje objętość takiej kropelki. — Powiedział Remus, patrząc na Syriusza, który dalej uśmiechał się głupawo. — Przestań, idioto. Chcę w walentynki wrócić z tobą, a nie wlokąc cię ze sobą. — Chyba się trochę rozzłościł. Cóż, nie ulegało wątpliwościom, że Syriusz lubił sobie pobalować, a Regulus mu się nie dziwił. Poczuł na sobie wzrok Jamesa i odwrócił od niego głowę. Syriusz akurat zaczynał tłumaczyć Remusowi, że on sam powinien się trochę zrelaksować. 

— Jesteś zły? — Spytał James. Regulus popatrzył na niego w taki sposób, jakby miał machnąć ręką. 

— A rób co chcesz, najwyżej znajdziemy cię w jakimś rowie. — Co miało sugerować, że Regulus ani nie będzie go krył, ani nie będzie pomagał mu wrócić, jeżeli przesadzi. Niech bierze odpowiedzialność za to co robi. James przytulił się do niego, kładąc głowę na jego ramieniu i sprawiając, że Regulus całym ciałem przechylił się w bok, w jego stronę. Poczuł, że chłopak pocałował go w policzek. 

— Ładnie pachniesz. — Mruknął. Dość nietypowy komplement. Ale tak było.

— Wiem. — Odparł i pocałował go w czoło. Poczuł jak jego dłonie spoczęły na jego talii i uśmiechnął się łagodnie. 

— Podoba ci się ta randka? — Spytał, opierając wygodniej głowę i przymykając oczy. Regulus powstrzymał się, żeby się nie zaśmiać i pogłaskał go po włosach. 

— A ty co taki przymilny? Bardzo mi się podoba.

*

— Nic nie zauważył! — Oznajmił Regulus, opadając na łóżko, kiedy Evan spytał się go jak było. — Było naprawdę cudownie, ale...

— Ale czego nie zauważył? — Spytał Evan, wsuwając do ust czerwonego lizaka w kształcie serca. 

— No, wyglądu. Całe te starania poszły na marne. — Mruknął. Zaczynało mu się robić wstyd, że tak go to dotknęło i według niego słusznie.  

— Naprawdę się tak przejmujesz tym, że ON tego nie zobaczył? — Spytał, a Regulus pokiwał głową. Evan zaśmiał się bardzo krótko. — Ale przecież to nie o to chodziło. Uwierz mi, czasem fajnie wystroić się dla kogoś, ale zwłaszcza dla siebie. Pewność siebie daje plus milion do bycia seksownym, a to, że dobrze się ze sobą czujesz daje plus milion do pewności siebie. Więc jeśli czułeś się ładnie i pewnie to już ogromny sukces. — Regulus uniósł lekko głowę. 

— A co, ja nie jestem pewny siebie? — Spytał. Evan wzruszył ramionami.

— Różnie to z tobą bywa. Ale nie o to tu chodzi. I nie przejmuj się Potterem, bo mu się byś pewnie nawet w worku spodobał. On jest jak taki ziemniak, jak jest wi... eee... po prostu niewiele wymaga. — Regulus roześmiał się i rzucił w niego poduszką. 

— Przestań. — Poprosił, przewalając się na brzuch i chowając twarz w pościeli. 

— Przecież nie wiesz co chciałem powiedzieć! — Odparł Evan, odrzucając poduszkę. 

— Ale się domyślam! — Poduszka wylądowała na tyle jego głowy. 

— Ciszej bądźcie. — Mruknął Rowle, który próbował spać. Była dopiero dwudziesta druga. Rookwooda jeszcze nie było, Rabastan już spał. Tylko przy łóżku Evana była świeczka, żeby mogli coś widzieć. Regulus wywrócił oczami, a to samo zrobił Evan.

Po cichu wstał i podszedł do Evana. Wziął z jego szafki nocnej płyn micelarny, później zgarnął swoje piżamy i poszedł do łazienki. 
Żal mu było się przebierać i zmywać makijaż, chociaż ten był bardzo lekki, bo wiedział, ze za chwilę dostrzeże różnicę, na którą nigdy wcześniej nie zwróciłby uwagi. Za chwilę miał dostrzec niedoskonałości na skórze, za chwilę jego włosy nie będą już tak ładnie się układać, za chwilę zmyje z siebie ładny zapach perfum wodą z mydłem, za chwilę pozbędzie się eleganckich ubrań. Będzie jak dawniej. Otrząsnął się szybko z tego stanu i kilkoma szorstkimi ruchami zmył korektor, pozostawiając jego kremowe ślady na waciku kosmetycznym. Ubrania odwiesił na wieszak, a pod prysznicem zmył zapach perfum i pozbawił włosy lakieru, który je ładnie trzymał. 
Długo mu to wszystko zajęło, a kiedy ubrany w piżamę z lekko wilgotnymi włosami wyszedł z łazienki, świeca przy łóżku Evana była już zgaszona i unosił się z niej niewidoczny w ciemności dym, którego obecność Regulus czuł tylko przez zapach. Szedł powoli, żeby się nie potknąć i w końcu wylądował na swoim łóżku. Zostawił ubrania z dnia na podłodze i położył się. Próbował spać. 

Leżał. 
Leżał.
Leżał.
Słyszał ciche oddechy, ciche pochrapywanie, tykanie zegarka. Obrócił głowę i spojrzał w jego stronę. Dwudziesta trzecia. Wcale nie leżał tak długo. Ale już miał tego dość.
Niewiele myślał, kiedy podniósł się i zaczął nakładać ubrania, które leżały na ziemi. Później buty tuż przy nich. Wstał i po cichu wymknął się z pokoju. 
Przemknął przez korytarze, raz prawie zauważony przez panią Noris. W porę schował się w otwartej klasie. 
W pokoju wspólnym było kilku gryfonów, którzy spojrzeli za nim, ale oprócz tego nie obdarzyli go większą uwagą. Po schodach wszedł po cichu, a kiedy dotarł do odpowiednich drzwi, te były delikatnie uchylone. Otworzył je bardziej i gdyby nie cisza pewnie nie usłyszałby ich skrzypienia. Zajrzał do środka, jednocześnie tam wchodząc. Ubranie, które James tego dnia miał na sobie leżało zwinięte brzydko na jego łóżku, na środku pokoju leżały czyjeś buty, zdawało się, że Petera. Regulus ściągnął brwi. Gdzie też oni mogli pójść o takiej porze? Żałował, że ich nie spotkał. Podjął decyzję, że żeby znowu nie ryzykować przechodzeniem po korytarzu, poczeka tu na nich. Podszedł do okna, tak po prostu, żeby przez nie wyjrzeć. Podwórko Hogwartu było oświetlone przez lampy przy zewnętrznych ścianach zamku i przy zewnętrznych ścianach budynków po drodze. I kiedy Regulus zmrużył brwi, zobaczył czwórkę postaci, które szły w stronę bijącej wierzby. Pochylił się i ściągnął brwi. 

— Co wy kombinujecie? — Mruknął cicho sam do siebie. Tak właściwie miał zamiar to zostawić, nie chciał się w to wtrącać. ale w półmroku udało mu się zobaczyć, że James nie miał na sobie kurtki. Idiota wyszedł w samej koszulce, w taką zimnicę, która szczególnie ukazała się wieczorem i trzymała dalej. — Przecież ten kretyn się za chwilę przeziębi. — Mruknął z westchnieniem i szybko wziął jego kurtkę, po czym na siebie zarzucił jego płaszcz, bo inaczej sam byłby nie lepszy. Nie chciał, żeby marzł, ale być może częściowo traktował to jako pretekst, żeby do nich pójść. Gdyby tylko wiedział jaki błąd popełniał. 

Zbiegł pod schodach i przebiegł przez pokój wspólny. Na korytarzu zwolnił, ale kiedy tylko opuścił mury zamku, rzucił się biegiem przez bruk, po chwili przez śnieg, pod którym zamarznięta trawa skrzypiała mu pod butami. Remus, Syriusz, James i Peter byli już prawie przy bijącej wierzby, a ta zaczęła nagle miotać swoimi gałęziami gdzie popadło. Regulus nie miał bladego pojęcia co oni chcieli zrobić. Księżyc w pełni oświetlał jego zarumienione od zimna policzki i nos.

— James! — Wykrzyczał, w tej samej chwili, w której niespodziewanie Peter zniknął mu z oczu. Co się stało? Minęła chwila. Bijąca wierzba ustała w miejscu. Poczuł niepokój, który zasiedlił się w jego sercu zbyt mocno. Znów zawołał Jamesa. Odwrócił się Remus. I Regulus był na tyle blisko, żeby zobaczyć coś dziwnego w jego oczach. Syriusz objął Remusa w pasie i spojrzał na Jamesa, który właśnie się obrócił. 

— James, do cholery, zabierz go stąd! — Krzyknął do niego Syriusz, razem z Remusem cofając się do tyłu. James spojrzał najpierw na Regulusa, później na niego, niepewny co zrobić. — Damy sobie radę! 

James zawrócił, przybiegł do Regulusa i obejmując go jedną ręką sprawił, że i Regulus zawrócił. Przyspieszył, ale już nie biegł. 

— Po co tu przyszedłeś? — Zapytał, patrząc na niego. Regulus spuścił wzrok na podłoże pod nogami. 

— Zobaczyłem, że jesteś bez kurtki. — Uniósł rękę, w której trzymał jego kurtkę. James westchnął i już się nie odezwał. Kiedy byli już przy zamku, zwolnili. — Nie chciałem nic wam zepsuć, naprawdę przepraszam. — Mówił szczerze, dotknięty nagłym poczuciem winy. Nagle dotarło do niego, że nie przeszkodził tylko w jakimś ich głupim wybryku, ale nie miał pojęcia o co chodziło. Czuł się zagubiony, przestraszony i najchętniej by się rozpłakał. Zatrzymał się i przytulił do Jamesa. 

— Co się dzieje, James? Co się stało Peterowi? — Spytał cicho, chowając twarz w jego torsie. Poczuł, że chłopak go objął. Zaczął głaskać między łopatkami. Ale Regulus zaczął płakać, chociaż nie był pewny, czego się tak wystraszył. Może spojrzenia Remusa, może tego, że Peter nagle zniknął, może paniki Syriusza. 

— Reggy, wszystko jest w porządku. — Szepnął James. — Nic się nie dzieje. Wrócisz ze mną do mnie? — Regulus pokiwał głową. Spytał Jamesa, czy ma pelerynę niewidkę. Nie miał, została w dormitorium. Wrócili po cichu, a Regulus otarł łzy nadgarstkiem. To wszystko stało się tak szybko. 

Weszli do dormitorium, a Regulus rzucił kurtkę i płaszcz na krzesło, po czym usiadł na łóżku Jamesa. Chłopak usiadł obok niego i objął go jedną ręką. Regulus spojrzał na swoje dłonie i myślał. 
Lunatyk.
Przynajmniej raz na miesiąc jest w skrzydle szpitalnym. 
Blizny.
Pełnia.
Jego spojrzenie. 

— Nie, to jakiś absurd. — Myślał na głos. Poczuł na sobie wzrok Jamesa.

— Co jest absurdem? — Zapytał. 

— Nie przyjęliby do szkoły wilkołaka. — Nie chodziło o to, że sam miał z tym problem. Tak właściwie nie wiedział, czy miał. Chodziło o to, że ktoś inny mógłby mieć. 

— Całe życie to absurd, skarbie. — Odparł tylko James, zdejmując buty i gasząc światło. — Chodźmy spać. — To powiedziawszy, położył się na łóżku, robiąc też miejsce dla Regulusa, który zdjąwszy buty zajął miejsce obok niego. Tak łatwo przyszło mu to powiedzieć. Jakby zupełnie nic się nie wydarzyło. Po prostu chodźmy spać. 

Nie mógł zasnąć. James też nie. Obaj nie spali, ale też niewiele rozmawiali. Po prostu leżeli. Co jakiś czas James pocałował Regulusa. Co jakiś czas Regulus pocałował Jamesa. Co jakiś czas zamienili ze sobą kilka słów. 

Po szóstej, do dormitorium weszli Syriusz i Peter. Zziębnięci, zmęczeni, z worami pod oczami, Syriusz cały brudny. Spojrzeli na nich, a Regulus podniósł się do siadu. Chciał ich spytać gdzie byli i co robili, ale nie wiedział, czy powinien. Cieszył się, że Peter był cały. Lewe przedramię miał jedynie zabandażowane. 

— Przepraszam za wczoraj. — Powiedział Regulus. Poczuł, że James za nim też się podniósł. Syriusz pokręcił głową. Podszedł bliżej i położył dłoń na ramieniu Regulusa. Kiedy mówił, oddech miał nieświeży.

— To nic. Jesteś przecież jak jeden z nas. — Uśmiechnął się słabo, po czym spojrzał na Jamesa. — Pójdziesz z nim do skrzydła szpitalnego? Remus chce się z wami widzieć. Dołączymy za kilka minut. 

Powoli wszedł za Jamesem do skrzydła szpitalnego, ciągle myśląc. Czy to na co wpadł dzień wcześniej mogło się okazać prawdą? Nie, to niedorzeczne. I nie dlatego, że nieprawdopodobne. Dlatego, że Syriusz i Peter z nim byli, i James też by był, gdyby nie Regulus. Człowiek jako wilkołak traci zmysły. Zabiłby ich na miejscu.
Rozejrzał się. W środku nie było nikogo oprócz Remusa, przy którym kręciła się pani Pomfrey. Chłopak siedział jak przykuty do łóżka, nieruchomy, tylko błądził wzrokiem, a kiedy ich zobaczył, zatrzymał go na nich. Jego wyraz twarzy sprawiał wrażenie, jakby chciał im pomachać, ale nie mógł. Pomfrey usłyszała ich kroki, spojrzała na nich, później na Remusa, który kiwnął głową. Kobieta zawiązała mu bandaż i odeszła. Regulus ustał przed łóżkiem chorego i patrzył na Remusa. Miał wrażenie, że jego spojrzenie było dla niego katem, ale nie mógł przestać na niego patrzeć. W końcu podszedł do szafki z boku łóżka i wziął chusteczkę. Nalał na nią trochę wody ze szklanego dzbanka, i starł Remusowi brud, który pozostał na szyi. Chłopak utrzymał kontakt wzrokowy z Jamesem. Żaden z nich nie miał zamiaru się odezwać. Cisza była niepokojąca, jakby ustalona przez nich wszystkich. Syriusz i Peter wkroczyli do pomieszczenia czyści i przebrani, z podkrążonymi dalej oczami. Syriusz podszedł do Remusa i złapał go za rękę, Peter opadł na krzesło, James cały czas stał z boku z założonymi na piersi ramionami. Głośne odetchnięcie Remusa przerwało ciszę.

— Dużo się między nami działo, Reg. — Odezwał się Syriusz. — I między tobą a Jamesem też. Ale wierzymy, chyba szczególnie Remus, że naprawdę zasługujesz na to, żeby być jednym z nas. Więc dziś znów ci zaufamy i powiemy coś ważnego.

Regulus patrzył na nich cierpliwie, starając się nie okazać tego wszystkiego co działo się w nim również na zewnątrz. Stresował się tym, co mógłby usłyszeć.

— Domyślasz się. — Zaczął Remus, patrząc na niego uważnie.

— Nie wiem. — Odparł Regulus szybko, jakby go atakowano, a to miała być obrona.

— Domyślasz się. — Powtórzył James, a tym razem Regulus zerknął na niego.

— Cierpię na likantropię. — Oznajmił Remus. Był spokojny, ale widać było, że się bał. Ileż to musiało go kosztować, żeby wyznać to Regulusowi. Ale nie owijał w bawełnę. Zrobił to, co sobie postanowił. I Regulus patrząc na niego wiedział, że on by go nie skrzywdził, że był dobry. Tyle się w domu nasłuchał o wilkołakach, ale to była nieprawda. Po prostu dobro i zło nie zależy od tego kim jesteś, ale jaki. Tyle razy Regulus się o tym przekonał. Ale z jednym mieli rację. Domyślał się. Podszedł bliżej Remusa.

— Czasem jesteś dla mnie jak brat, wiesz? Bez urazy, Syriuszu. — Zerknął na chwilę na brata, a potem znów na jego chłopaka. — I to nic nie zmienia. 

[5647 słów]


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro