Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

❣ XLIX ❣

Po obiedzie Regulus oznajmił, że musi wracać do domu, ku niezadowoleniu całej trójki Potterów, którzy nalegali, żeby został. Ale on wiedział, że nie mógł dłużej zostać, bo wzbudziłby podejrzenia rodziców. Kiedy to wyjaśnił, ojciec Jamesa zaoferował, że podwiezie go do domu mugolskim autem, a chociaż Regulus nie był do końca przekonany, w końcu się zgodził. Przebrał się w czyste ubrania i razem z mężczyzną wsiadł do auta. Dużo rozmawiali, chociaż ich tematy były tak różne i tak niekonkretne, że z boku ta rozmowa mogłaby się wydawać co najmniej dziwna. Auto zatrzymało się ulicę od domu Regulusa, o co sam poprosił, żeby rodzice przypadkiem go nie zobaczyli. Pożegnał się i podziękował serdecznie, po czym na piechotę przeszedł do domu i z dobrym humorem wszedł do środka. Chciał już pójść do swojego pokoju, kiedy przechodząc korytarzem usłyszał głos matki i wcale nie brzmiał on, jakby chciała go miło powitać. Zesztywniał cały i powoli wszedł do salonu, gdzie siedziała na kanapie, trzymając coś w dłoni. Zerknął na ojca, który siedział na fotelu i palił cygaro, a wzrok miał w nim utkwiony. 

— Wyjaśnij mi proszę co to jest. — Odezwała się Walburga, a jej spokojny głos był gorszy niż krzyk. Wyciągnęła dłoń z kopertą, której pieczęć była złamana. Regulus poczuł jak serce waliło mu w piersi, kiedy ją poznał. To był jeden z listów od Jamesa, które Regulus gromadził. Znalazła go. Jak on mógł być tak głupi, żeby trzymać je w tym domu.

— Nie mam pojęcia co to. — Powiedział pierwszą rzecz, która wpadła mu do głowy. Kobieta wstała i uderzyła go mocno w policzek. 

— Nie kłam. — Jej ton tym razem był ostry, w oczach była furia i Regulus zląkł się, chociaż nie chciał pokazywać tego na zewnątrz. Poczuł jak piekł go policzek, a w oczach stanęły mu łzy. Chciał jeszcze zaprzeczać, ale nie dopuściła go do głosu. — Chciałam sprawdzić, czy masz jakieś zapasowe koperty, a tymczasem znalazłam to! I doskonale wiem, że nie byłeś u Katy. Kłamstwo ma krótkie nogi, dziecko. Kontaktowałam się z jej matką. Więc gadaj u kogo byłeś. — Regulus patrzył na nią bez słowa, z załzawionymi oczami. Nie mógł jej powiedzieć. Ale wiedział, że ona już wiedziała. — U tego Pottera, tak?! Zrobiłeś z siebie dziwkę!— Znów go uderzyła. Nie mógł uwierzyć, że usłyszał takie słowa z ust własnej matki, chociaż wiedział, że była do tego zdolna. Bał się, czuł, jak w środku zaczynał się trząść. Bolało, tak bardzo bolało. Jej słowa wbiły się w jego serce jak ostrze noża i szarpnęły mocno. Musiał użyć całej swojej siły woli, żeby się nie skulić. I po kilku minutach ciszy zebrała się w nim złość i jakaś dziwna odwaga, której nigdy wcześniej nie poczuł. Był Blackiem. Był chłopakiem Jamesa. Był kim był. Po prostu taki był i tyle.  Uniósł głowę i spojrzał na matkę. Wiedział, że powinien próbować zaprzeczać, bronić się, ale on tymczasem zrobił coś zupełnie innego. Ten bunt, który zbierał się w nim od dawna w końcu wyszedł z niego, postanawiając się ukazać. 

— Wiesz co? Tak, byłem u niego. — Powiedział z odwagą i złością. — I tak, jesteśmy razem. Jestem gejem i żadne twoje aranżowane małżeństwa tego nie zmienią. — Spojrzał na ojca, który cały czas siedział cicho. — A ty co? Czy tylko ona ma tu coś do powiedzenia? — Bolało go to, że się nie odzywał. Bolało go to, że zachowywał się tak, jakby go to nie obchodziło. Wiedział, że z każdym słowem przesadzał, wiedział, że za chwilę poniesie okropne konsekwencje, ale nagle poczuł się wolny. Był wolny. Przyznanie się do samego siebie było pewnym rodzajem wewnętrznej wolności. Zniewoleniem byłoby, gdyby wciąż się ukrywał. Zniewoleniem społecznych norm.

— Nie jesteś więcej moim synem. — Oznajmił Orion, a Regulusa zabolało to bardziej niż jakiekolwiek słowa matki. Chyba przez to, że to z nim zawsze był bliżej, to on zawsze go krył, kiedy coś przeskrobał o co matka  mogłaby się złościć. Zawsze był bardziej kochającym rodzicem. A teraz odrzucił go tak, jakby wyrzucał zużytą chusteczkę. Odsunął się o krok i spojrzał na oboje rodziców. 

— I co teraz zrobicie? Wydziedziczycie mnie? Jak Syriusza? — Mówił to tak, jakby miał zacząć się śmiać, chociaż wcale nie było mu do śmiechu, a łzy cisnęły mu się do oczu coraz bardziej. Czuł się okropnie i kiedy emocje z niego delikatnie opadły zaczynał żałować, że cokolwiek powiedział. Nie mógł przewidzieć co zrobią. Był teraz ich jedynym dziedzicem. 

— Będziemy cię po prostu pilnować. Nie spotkasz się już więcej ze swoim kochasiem. Doszkoł też nie wrócisz, zadbam o to, żeby znaleźć ci nauczyciela, który będzie tu przychodził. — Oznajmiła Walburga, po czym złapała go za nadgarstek, boleśnie wbijając palce w jego skórę i pociągnęła go na górę. Regulus zaczął wyrywać się i krzyczeć, ale pozostawiała go w żelaznym uścisku. Szarpał się dalej, ale to ona zwyciężyła i kiedy znaleźli się przy jego pokoju otworzyła drzwi i wepchnęła go do środka. Upadł na podłogę i spojrzał na nią jak wyjmowała klucz z drzwi, tylko po to, żeby zamknąć go w środku. I zrobiła to. Po chwili usłyszał jej kroki. Odeszła. A Regulus zaczął głośno szlochać, nie mogąc sobie pozwolić już na żadną inną emocję. Czuł się bezsilny. Jak mogli go tępić za to, że po prostu był? Ludzie, którzy sprawili, że był na tym świecie, którzy go wychowali teraz się go wyparli. 

Bardzo szybko okazało się, że mówiła dosłownie. Regulus cały czas tkwił zamknięty w swoim pokoju, a drzwi otwierały się tylko wtedy, kiedy Stworek przychodził z jedzeniem. Dwa razy dziennie ktoś przychodził, żeby wypuścić go do łazienki, a to było według niego chyba najgorszą przemocą. Tak bardzo go pilnowali, że nie było opcji, żeby wtedy uciekł, a on chciał tylko zrobić cokolwiek, żeby ich ubłagać, porozmawiać, przekonać. Przypomnieć o tym, że był ich synem. Bał się uciekać, chciał ich po prostu przekonać o swojej normalności. Tymczasem był traktowany jak zwierzę w klatce.
Chłopak próbował już chyba wszystkiego. Otwierał drzwi wszystkimi zaklęciami jakie znał, ale te nie reagowały. Pewnie jego rodzice umocnili je jakimś czarem, którego nie znał i wyglądało na to, że działało to tylko kiedy ktoś chciał otworzyć drzwi od wewnątrz, bo Stworek przecież normalnie wchodził. Chyba że używał swoich czarów. Regulus próbował zwiać wtedy, kiedy skrzat wchodził, ale ten bardzo strzegł tego, żeby nie wychodził, a chłopak nie próbował go przekupić ani wydać polecenia, żeby go puścił, bo bał się, że dwa sprzeczne rozkazy mogłyby źle na niego wpłynąć. Próba wyważenia drzwi też nic nie dała. Zastanawiał się, czy nie wyskoczyć oknem, ale wiedział, że jego ucieczka byłaby równoznaczna z brakiem powrotu. A żeby to zrobić musiał mieć plan. 

W końcu trzeciego dnia zdecydował się na napisanie listów do Syriusza i Jamesa, w których wyjaśnił im sytuację. Liczył na jakąkolwiek pomoc z ich strony. Oczywiście, myślał o tym wcześniej, ale nie wiedział jak miałby je wysłać. Tym razem liczył na pomoc skrzata. I kiedy Stworek przyszedł do niego z obiadem, chłopak wyciągnął listy. 

— Stworku... — Powiedział przyciszonym głosem. Skrzat spojrzał na niego smutno, kręcąc głową. 

— Stworek nie może wypuścić pana Regulusa. — Zaskrzeczał. Chłopak pokręcił głową.

— Wyślij to. I za żadne skarby nie daj się przyłapać. — Wcisnął mu listy. — Adresy masz na kopertach. Rozumiesz? — Mówił przyciszonym głosem, mając nadzieję, że jego rodziców nie było gdzieś w pobliżu. Skrzat pokiwał głową. Regulus miał nadzieję, że to się uda. 

Regulus nie mógł wiedzieć, czy skrzat rzeczywiście to zrobił, więc tylko czekał z niecierpliwością. Próbował się czymś zająć, ale nie potrafił się wystarczająco skupić.  Po dwóch godzinach dostał pierwszy list, który pochwycił tak szybko, jakby bał się, że ktoś mu go zabierze. Rozdarł kopertę prawie niszcząc przy tym jej zawartość. Był od Syriusza. 

Regulusie,
ja i James dostaliśmy twoje listy. Siedzimy teraz u Remusa. Dobrze, że napisałeś, bo jeleń już się o ciebie martwił, że się nie odzywałeś, mimo że wysyłał ci listy. Mamy już plan jak cię uwolnić. Rozumiem, że możesz mieć problem z odpisaniem, więc nie musisz tego robić. Zrealizujemy to po prostu nieważne, czy dasz nam do tego zielone światło. 
Spakuj swoje rzeczy. Przyjedziemy po ciebie około północy samochodem ojca Jamesa. Będziemy pod twoim oknem. Wypatruj nas, bo lepiej, żebyśmy nie zwracali na siebie uwagi. Rozmawiałem z wujem Alfradem, zgodził się cię przyjąć. Bez obaw, wszystko będzie dobrze, obiecuję ci to. 
Do zobaczenia,
Łapa.

Regulus bał się. To było pewne. Bał się ucieczki z domu i częściowo jej nie chciał. Ale wiedział, że nie mógł zostać i żyć w ten sposób. Ktoś się nim zaopiekuje. O to mógł być spokojny. Nie zostanie sam. Miał przecież Syriusza i Jamesa, dwie najbliższe mu osoby, które były gotowe mu pomóc.
Do wieczora zachowywał się tak jakby nic się nie działo, siedział w swoim pokoju, szykując sobie rzeczy, ale jeszcze się nie pakował. Dopiero po kolacji, kiedy był już pewny, że nikt do jego pokoju nie wejdzie, a przynajmniej nie powinien, zaczął się pakować w co tylko mógł. W dużą torbę podróżną. W plecak. W swoją małą torbę, z którą przyjechał do domu. Rzeczy musiał dobierać rozsądnie i bardzo się cieszył, że część z nich została w szkole. Im więcej mógł ze sobą wziąć tym lepiej. To w końcu miał być cały jego dobytek. 
Później pozostało mu czekać. Siedział na parapecie ze wszystkimi bagażami ustawionymi pod nim i wpatrywał się w ulicę. Wybiła północ. Przez chodnik przeszło dwóch pijanych typów. Kilka minut po północy ulica była zupełnie pusta. Aż w końcu pod domem zatrzymało się znajome auto, którego hamulce cicho skrzypiały. Regulus po cichu otworzył okno i pomachał z niego, jakby chciał znać, że tam jest. Z miejsca pasażera wyszedł James i po cichu wszedł na posesję, stając pod oknem Regulusa, który chociaż wiedział, że to nie była pora na takie myśli to przypomniał sobie scenę balkonową z Romea i Julii.

— Reg! — Krzyknął szeptem. — Zrzuć mi swoje rzeczy! — Wyciągnął ręce. Regulus nie był pewny, czy powinien to zrobić, ale nie miał tam nic, co mogłoby się potłuc. W końcu wyciągnął różdżkę i na wszystko co zrzucał rzucił zaklęcie swobodnego spadania, dzięki czemu wszystko delikatnie wylądowało w ramionach Jamesa, który odłożył to po cichu na ziemię. Regulus niemal czuł jak czas go naglił. Bał się, że w każdej chwili coś mogłoby obudzić jego rodziców, chociażby jakieś przeczucie. — Masz coś na czym możesz się opuścić na dół? Jakąś linę, czy coś? — Spytał. Regulus zastanowił się chwilę i pokręcił głową. Z resztą nie rozumiał po co miałby trzymać linę w pokoju. Mógł związać ze sobą pościele, ale bał się, że supły byłyby za słabe. A wtedy by spadł. Spojrzał na Jamesa, wstając, powoli odrywając ręce od bezpiecznej powierzchni i ufając tylko swoim stopom, temu, że go trzymają. Czuł się niebezpiecznie, kiedy wychodził na zewnętrzną część parapetu. Tak mało mu było do tego, żeby spaść, wystarczyło, że nie utrzymałby równowagi. Jedna chwila i po nim, chociaż może by nie umarł. Na pewno nie skończyłoby się to zbyt przyjemnie. Jedną ręką przytrzymał się ściany, choć wiedział, że tak właściwie niewiele mu to da, a drugą wsunął różdżkę do tylnej kieszeni spodni. Wieczór był chłodny i żałował, że nie ubrał się cieplej, ale już nie chciał wracać. Szybko przytrzymał się rynny i zsunął po niej, co nie było takie proste. Ręce miał spocone, wcale nie ślizgały się po niej, a jedynie szorstko po niej przejeżdżały, wręcz boleśnie. W końcu częściowo zszedł, częściowo zjechał, a kiedy jego stopy już prawie dotknęły ziemi, poczuł jak ktoś objął go w pasie i znalazł się w ramionach Jamesa, który odciągnął go nieco do tyłu. Ubrania ubrudziły mu się od rynny, ale nie dbał o to. Za chwilę będzie zupełnie bezpieczny. — Mogło ci się coś stać. — Szepnął do niego James. 

— Warto było zaryzykować. — Odparł Regulus. Wiedział, że by nie zeskoczył, nawet jeśli James zapewniłby mu, że go złapie. Drzwi auta otworzyły się głośno.

— Szybciej tam. — Pospieszał ich Syriusz. Miał rację, nie mogli tak po prostu tam stać. Powinno od razu pobiec do auta. Każda chwila mogła się okazać bardzo cenna. James wyswobodził Regulusa ze swojego objęcia i wziął część jego rzeczy. Dla Regulusa została jedynie najmniejsza torba, którą pochwycił i za Jamesem poszedł do auta. Wcisnęli się na tylne siedzenia, a kiedy tylko zamknęli drzwi, Syriusz dodał gazu. Położył swoją torbę pod nogami, a rzeczy, które trzymał James położył na wolnym siedzeniu.

Regulus nie myślał, że to zrobi, ale nagle zaczął cicho płakać. Czuł jak serce mu się łamało wiedząc, że pewnie nigdy już nie wróci do domu, do rodziców. Wiedział, że okazali się potworami. Przecież wiedział to wcześniej, widząc jak potraktowali Syriusza. A mimo to wcześniej tego do siebie nie dopuszczał, a kiedy w końcu do niego dotarło, bolało. I zrozumiał, że się bał. Jednocześnie wszystkie emocje, które się w nim zbierały przez ostatnie dni zaczęły powoli opadać. To już był koniec. Poczuł jak James delikatnie go przytulił, jakby Regulus był najdelikatniejszą osobą na świecie i starł mu łzy. Chłopak wtulił się w niego i zaczął wypłakiwać się w jego koszulkę. James pocałował go w głowę. 

— Jesteś już bezpieczny, skarbie. Wszystko będzie dobrze. — Mówił mu po cichu, a Regulus chciał w to wierzyć. Chciał wierzyć w to, że w stu procentach był bezpieczny. Że będzie mógł już być sobą i nikt go za to nie zgani. Ze nikt nie spróbuje mu odebrać tego co już miał. Odwrócił głowę i spojrzał na Syriusza. 

— Dziękuję wam. Wam obu. Naprawdę bardzo wam dziękuję. — Powiedział cicho. Nie potrafił wyrazić tego jaki był im wdzięczny. 

Zajechali do wuja Alfrada, który już czekał. Siedział na ganku, wypatrując ich. Regulus nie spodziewał się serdecznego powitania, ale je dostał. Jako stary kawaler wuj nie miał dużego domu, więc Regulus musiał dzielić pokój z Syriuszem, ale obaj bracia byli na to gotowi. Dla Regulusa najważniejsze było, że miał w końcu bezpieczne schronienie, dostał dach nad głową. Po tym jak podziękował Alfradowi za przyjęcie go u siebie, razem z Syriuszem i Jamesem poszli do pokoju. Było w nim jedno, ale duże łóżko, biurko i szafa. Być może nie warunki, do których Regulus był zupełnie przyzwyczajony, ale nie przeszkadzało mu to. Lepsze to było niż odgrywanie roli księżniczki uwięzionej w wieży. Zostawił swoje rzeczy z boku i odwrócił się w stronę Jamesa.

— Muszę już wracać. Przyjadę do ciebie jutro, chciałbyś? — Powiedział James, całując go w czoło. Regulus uniósł wzrok i pokiwał głową. Chociaż wątpił, żeby tak się stało to i tak miał nadzieję, że jego rodzice nie rozzłoszczą się, że James wracał tak późno. 

— Bardzo. — Odparł, żałując, że nie mógł z nim zostać na noc. Potrzebował czasu z nim. Jeszcze trochę był w stanie wytrzymać.

Syriusz odprowadził Jamesa do drzwi, a w tym czasie Regulus zaczął się rozpakowywać. Brat zwolnił dla niego połowę miejsca w szafie, gdzie ustawił swoje rzeczy, a książki położył na parapecie. Wystarczyło mu tyle miejsca. 

Jakiś czas później, kiedy rozpakował się, zjadł i umył, leżał obok Syriusza na łóżku. Światło było zgaszone, przez okno wpadał jedynie blask księżyca, na który Regulus patrzył ukradkiem. Na początku myślał, że Syriusz już zasnął, ale dostrzegł, że miał otwarte oczy i patrzył w sufit.

— Syriuszu? — Spytał cicho. Nie od razu uzyskał z jego strony jakąkolwiek reakcję. 

— Hm? — Mruknął jego brat, kiedy Regulus już myślał, że go zignoruje. 

— Naprawdę myślisz, że rodzice nas nie kochają? — Spytał cicho, a to pytanie dręczyło go od kilku dni. Bo co to za rodzic, który nie kocha swojego dziecka? Taki, który rodzicem nigdy nie powinien się stać. 

— Nie wiem, Reg. Nie wiem. — Odparł Syriusz. W jego tonie nie było takiego żalu, jaki krył się w słowach Regulusa przy wypowiadaniu pytania. 

Regulus chciał wierzyć, że go kochają, ale musiał pogodzić się ze smutną prawdą. Nie kochali go. Bo miłość akceptuje, miłość wspiera. Miłość jest zazwyczaj skomplikowana, ale ten specyficzny rodzaj miłości rodzica do dziecka powinien być naturalny i bezwzględny. A Regulus uświadomił sobie, że całe życie musiał na taką miłość zasłużyć. 

— Syriusz... — Powiedział jeszcze po kilku minutach, a w oczach stanęły mu łzy. Czuł się jak małe dziecko. 

— Co znowu? — Jego brat był już nieco zirytowany i Regulus żałował, że nie siedział po prostu cicho, ale skoro już zaczął to musiał dokończyć. 

— Zostawiłem Miętkę z tymi potworami. — Powiedział cicho. — Moją kotkę. — Przykro mu było bardzo i bał się o nią, bo nie wiedział, czy rodzice się nią zajmą, czy wyrzucą ją na bruk. Miał nadzieję, że to pierwsze, ale nie mógł mieć pewności. 

Syriusz był jaki był, ale okazał się bardzo dobrym bratem, kiedy zaczął pocieszać Regulusa. Nie kłamał mu, że wrócą po Miętkę, obaj wiedzieli, że były na to marne szanse. Syriusz obiecał, że pokrąży następnego dnia w swojej animagicznej postaci i postara się wybadać sprawę, ale Regulus na nic się nie nastawiał. 

Regulus nie czuł się w tym domu jak u siebie. Czuł się zupełnie jak obcy i bardziej jak u siebie czuł się u Jamesa niż tam. Ale cieszył się, że miał przynajmniej dach nad głową, pod którym nikt się nad nim nie znęcał, pod którym akceptowano to, że odbiegał od narzuconej przez społeczeństwo normy. Kiedy obudził się rano, Syriusza przy nim nie było, a zegarek wiszący nad drzwiami wskazywał jedenastą. Regulus ubrał się i poszedł do kuchni, bo potrzebował kawy. 
W pomieszczeniu zastał wuja, który siedział przy otwartym oknie i palił mugolskie papierosy z nogą założoną na nogę. Regulus powstrzymał się od zmarszczenia nosa, kiedy znalazł się bliżej i dotarła do niego okropna woń dymu papierosowego. 

— Jak się spało? — Spytał mężczyzna, wypuszczając dym z ust, zupełnie jak Syriusz, kiedy się czasem chciał popisać, tylko że jemu wyszło to chyba naturalnie. Objął gestem dłoni kuchnię. — Rób sobie coś, jeśli jesteś głodny. Czuj się jak u siebie. — Regulus był mu wdzięczny za to zaproszenie i poczuł się chociaż trochę pewniej w tym obcym domu. 

— Dziękuję. I spało się w porządku jak na okoliczności. — Oznajmił, podchodząc do jednej z szafek. — Gdzie tu są kubki? — Mężczyzna wskazał mu górną szafkę ustawioną najbliżej okna. Regulus wyjął sobie brązowy kubek i postawił go na stole. — A kawa? — Spytał, nie chcąc jak głupi grzebać po szafkach. I tak czuł się już wystarczająco nieswojo. 

— Wybacz, dzieciaku, nikt tu nie pije kawy. Nie mamy. Ale masz herbatę i kakao, jeśli chcesz. — Regulus najbardziej jak potrafił starał się udawać, że to nic takiego i po prostu wyciągnął sobie czarną herbatę. Jak się nie ma co się lubi to się lubi co się ma. 

W końcu usiadł przy stole z kubkiem parującej herbaty, bez śniadania, na które nie miał ochoty. Nie był głodny. W kuchni panowała niezręczna cisza, którą wuj próbował czasem przerwać, ale w końcu i tak wracali do poprzedniego stanu. Regulus czuł się temu winny, to on nie potrafił rozwinąć rozmowy, chociaż bardzo się starał.
Usłyszał dźwięk przekręcanego klucza w drzwiach i już po chwili w progu kuchni pojawił się Syriusz ze związanymi włosami, ubrany w czarną, skórzaną kurtkę. 

— O, Reg, już wstałeś. — Przywitał się, patrząc na brata, który w obu dłoniach trzymał kubek. Regulus pokiwał głową. 

— Gdzie byłeś? — Zapytał. Chłopak odchrząknął. 

— No właśnie o tym chciałem ci powiedzieć. Mam jednocześnie dobrą i złą wiadomość. — Regulus nie dopytywał, tylko patrzył na niego wyczekująco, mocniej ściskając kubek. Poczuł na dłoniach jego gorąco aż za bardzo. — Od rana kręciłem się pod domem rodziców. Nie wyrzucili tego twojego kota, widziałem przez okno salonu jak ojciec się z nim bawił. Więc raczej jest bezpieczny. 

Regulus pokiwał głową. Cieszył się, że Miętka była bezpieczna, chociaż żałował, że nie była bezpieczna przy nim. Musiał się z tym pogodzić. Przynajmniej jej nie wyrzucili, bo po tym Regulus mógłby jej już nie znaleźć. 

Jeszcze tego samego dnia otrzymał od rodziców bardzo elegancki list, w którym poinformowali go, że został wydziedziczony i że nie ma już po co wracać. Płakał po tym bardzo długo, miał wrażenie, ze jego serce rozdarło się na nowo. Wiedział, że nikt nie odbierze mu tego kim jest, ale jednak świadomość, że był niechciany tam, gdzie się wychował bardzo w niego uderzyła, chociaż spodziewał się tego. I płakał tak, dopóki po południu nie zjawił się James, a dopiero on w miarę go uspokoił, chociaż nie pozbył się jego okropnego nastroju. Zabrał go do siebie i u niego Regulus spędził resztkę przerwy wiosennej, wracając do domu dopiero dzień przed jej końcem, żeby przygotować się do szkoły. Tak było najlepiej. Potrzebował Jamesa bardziej niż kogokolwiek w tym trudnym dla siebie czasie.

*

Przerwa wiosenna dobiegła końca, kiedy to uczniowie Hogwartu w niedzielny poranek zebrali się na peronie 9 i ¾, aby wrócić do szkoły na ostatnie miesiące roku. Teraz zaczynały się im przygotowania do egzaminów końcowych, więc Regulus podejrzewał, że w szkole może będzie nieco spokojniej, kiedy emocje po dłuższym wolnym już opadną.
Na peron przyszedł samotnie, bo tę noc Syriusz spędził u Remusa. Nikt go nie odprowadził, ale dał sobie radę sam i nawet mu to nie przeszkadzało. W końcu nie był już małym dzieckiem. Rozejrzał się. Zobaczył Katy, która siedziała z Anthoniną na ławce z boku, Rabastana rozmawiającego z Rookwoodem, który coś palił. Nie odnalazł wzrokiem Evana, ale jeszcze go to nie niepokoiło. Wiedział, że chłopak wyszedł już ze szpitala i resztkę przerwy wiosennej jaka mu została spędził w domu. Regulus raz go tam odwiedził. Pomyślał sobie, że Evan pewnie przyjdzie później, w towarzystwie matki i siostry. W końcu zobaczył Petera, który rozmawiał z Amycusem Carrowem, ślizgonem z siódmego roku. Ściągnął brwi. Nie miał pojęcia, że się znali. Przez chwilę się wahał, ale w końcu postanowił podejść, bo znał ich obu, a z Peterem chciał poczekać na całą resztę.

— Hej. — Przywitał się, kiedy do nich już podszedł. Peter spojrzał na niego, wycierając spoconą dłoń o spodnie.

— Hej. — Mruknął niewesoło i Regulus nagle poczuł, że przeszkadzał. Nie powinien tam w ogóle przychodzić, jak jakaś przylepa. Amycus uśmiechnął się do niego i klepnął go w ramię.

— Młody Black, jak tam przerwa? — Spytał pogodnie i Regulus poczuł się trochę lepiej. Wywiązała się między nimi krótka rozmowa, ale w końcu chłopak rozejrzał się, poprawiając sobie włosy. — Dobra, muszę iść, bo Alecto czegoś znowu chce. — Oznajmił, po czym spojrzał na Petera. — A ty pamiętaj co ci mówiłem. — Jego ton był ostrzegawczy, a słowa były jak pożegnanie, bo chwilę później już od nich poszedł. Regulus usłyszał, że Peter prychnął cicho.

— O co mu chodziło? — Spytał Regulus. Peter machnął ręką.

— Nieważne. Chodź, poczekamy na resztę w trochę bardziej, hm, oczywistym miejscu. — Oznajmił, kierując się w stronę jednego z filarów, a Regulus dopiero wtedy zorientował się w jak bardzo oddalonym od tłumu miejscu się znajdowali. James, czy Syriusz z pewnością by się tam za nimi nie rozglądali. Remus może tak.

Nie przypominał sobie sytuacji, żeby przebywał zupełnie sam z Peterem na dłuższy czas. Zawsze był gdzieś Syriusz, James, czy Remus. A jednak teraz do tego doszło i zrobiło się bardzo niezręcznie, bo wcale nie mieli o czym rozmawiać. Regulus zastanawiał się nad jakimkolwiek tematem, żeby nie utrzymywać tej ciszy, ale zanim udało mu się coś wymyślić, zjawił się James. Regulus rozpromienił się i mu pomachał, a chłopak odwzajemnił to, podchodząc bliżej. 

— Hej, Peter. — Przybił z nim piątkę, po czym spojrzał na Regulusa i pocałował go w czoło, odgarniając mu włosy. — Hej, skarbie. Jak się czujesz?

Od dnia, w którym Regulus został wydziedziczony pytał o to codziennie. Regulus zdążył się już z tym częściowo pogodzić, chociaż dalej było mu źle, kiedy o tym myślał. Wolał po prostu tego nie roztrząsać, bo wiedział, że nic z tym nie mógł zrobić. 

— W porządku. — Odparł i uśmiechnął się delikatnie. Pominął fakt, że zupełnie się nie wyspał, bo w nocy wciąż się budził. To nie było tak istotne. 

Syriusz i Remus zdyszani wpadli na peron w chwili, w której pociąg zatrzymał się, żeby wpuścić uczniów. Bardzo szybko wyjaśnili im, że zaspali, ale zmęczenie spowodowane szybką próbą dostania się tam nie odebrało Syriuszowi sił do przepychania się w przejściu, żeby zająć przedział. James tym razem odpuścił i szedł z Regulusem za rękę, chociaż zdarzyli się tacy co patrzyli na nich z ukosa. I Regulus podejrzewał, że najchętniej zaatakowaliby ich przynajmniej słownie, ale nie mieli na to odwagi. I dobrze. 

*

Regulus leżał na łóżku w swoim dormitorium i czytał książkę. W pokoju byli wszyscy. Wszyscy oprócz Evana. Wcześniej, kiedy złapał Katy na korytarzu spytał ją, czy coś wie, ale nawet ona nie miała pojęcia i sama zastanawiała się o co mogło chodzić. I chociaż Regulus się martwił to starał się odwrócić od tego swoją uwagę. 

— Gdzie jest Evan? — Usłyszał głos Rabastana. Regulus uniósł wzrok znad książki i spojrzał na niego. Chłopak leżał na swoim łóżku i nic nie robił oprócz patrzenia się w sufit. 

— Nie mam pojęcia. — Wyznał Regulus. Ledwo wrócił do czytania, a drzwi dormitorium się otworzyły. Spojrzał w tamtą stronę i zobaczył Evana, który, ja na zawołanie, przez nie przeszedł. Włosy miał przydługie, związane w kucyk, z którego wychodziły jedynie krótsze kosmyki pozostałe z przodu. Był w bluzie, ale mimo to Regulus widział, że jedną rękę miał obandażowaną. Podniósł się do siadu, odkładając książkę. — Evan, jesteś. Jak się czujesz? — Spytał. Chłopak spojrzał na niego, wzruszając ramionami. 

— Znośnie. — Odparł, podchodząc do swojego łóżka. Wysunął spod niego kufer, pootwierał swoje szafki i szuflady. Regulus ściągnął brwi, ale to Rabastan zadał pytanie, które cisnęło mu się na usta. 

— Zmieniasz szkołę? — Jego ton był delikatny, jakby czuł, że nie powinien nawet wypytywać, ale musiał. Chłopak spojrzał na niego i pokręcił głową. Regulus myślał, że na tym ustanie, ale Evan zdobył się jednak na jakieś wyjaśnienia, a wyglądał na niego znużonego.

— Moja matka zarządziła, że do końca tego roku będę miał edukację domową. — Oznajmił, pakując swoje rzeczy. Na chwilę zapadła cisza i nawet Rowle oderwał się od gazety. 

— A w następnym roku? Wrócisz? — Spytał Rabastan, który aż podniósł się do siadu i patrzył teraz na Evana, który nie odwzajemnił tego spojrzenia. Wzruszył ramionami. 

— Nie wiem, pewnie tak. — Nie napawało to przekonaniem, ale taką odpowiedzią musieli się zadowolić. W końcu Evan wyciągnął różdżkę i za pomocą kilku zaklęć jego rzeczy wylądowały w kufrze, który zamknął kopnięciem. Pewnie specjalnie zaczął pakować się ręcznie, żeby chociaż chwilę dłużej przy nich zostać i to wyjaśnić. Przynajmniej tak to wyglądało. Rabastan podniósł się i podszedł do niego. Stali przed sobą kilka chwil i każdy z nich wyglądał jakby chciał się odezwać, ale nie mógł. I nagle Regulus zobaczył, że trwali w uścisku, chociaż przegapił moment, w którym jeden z nich go zainicjował.

— Czyli to może być koniec? — Spytał cicho Rabastan. 

— Nie wierzę w coś takiego jak zupełny koniec. — Odparł Evan, kiedy obaj oswobodzili się ze swoich objęć. Regulusowi wydawało się, że chłopak prawie się uśmiechnął. Odwrócił się w jego stronę i rozłożył ramiona do uścisku. Regulus podniósł się i objął go, a Evan przytulił go mocno. Później wziął swój kufer w obie ręce i spojrzał na nich. — Do zobaczenia we wrześniu. Mam nadzieję. — Powiedział i Regulus nie miał pojęcia, że Evan mógłby się na to zdobyć. On jednak uśmiechnął się łobuzersko i przechodząc obok Rabastana pocałował go w policzek, na którym chłopak miał bliznę po tym jak go zadrapał. I zaraz po tym po prostu odszedł, zostawiając zarumienionego Rabastana, który patrzył się przed siebie, dotykając opuszkami palców swojego policzka. Regulus patrzył jak za Evanem zamknęły się drzwi i miał nadzieję, że to nie był koniec ich wspólnej historii. 

Kiedy szykował się już do mycia, żeby zaraz po tym iść spać, przez drzwi wpadł ktoś bez pukania. Spojrzał w tamtą stronę i zobaczył Jamesa, który nie wszedł do środka, tylko stał w progu z dłonią na klamce, omiatając wzrokiem pomieszczenie, aż w końcu znalazł w tym wszystkim Regulusa, który klęczał za swoim łóżkiem, szukając pośród swoich rzeczy jakiejś piżamy. 

— Reggy, robimy imprezę, idziesz? — Zapytał, opierając się o framugę. Regulus namyślił się chwilę, wstając. Tak właściwie miał ochotę się wyrwać. 

— Dużo osób będzie? — Spytał. James wzruszył ramionami, a Regulus w odpowiedzi na to wywrócił oczami i wsunął buty. — Niech będzie. 

Poszedł za nim, a kiedy w pokoju wspólnym zrównał się z nim, złapał go za rękę, patrząc, jak na jego twarz powoli wpływał uśmiech. Do ciszy nocnej zostało jeszcze piętnaście minut i chociaż Filch już szykował się pewnie, żeby za chwilę móc łapać uczniów przebywających na korytarzu po wyznaczonym czasie, oni przeszli jeszcze swobodnie. 
Impreza odbywała się w dormitorium Jamesa, Syriusza, Remusa i Petera i było na niej mniej osób niż Regulus się spodziewał, chociaż to nie tak, że grupka była mała. Marlena, Dorcas, Lily i bliźniacy Prewett, oraz cała czwórka lokatorów plus on sam. Łącznie dziesięć osób. Regulus usiadł obok Jamesa na jego łóżku, które jako jedyne pozostawało wolne i przywitał się ze wszystkimi. Syriusz wstał z krzesła, na którym rozwalił się wcześniej wygodnie i klasnął, jakby chciał wszystkich uciszyć. 

— Od razu mówię, że to bardzo kulturalna impreza pozbawiona alkoholu. — Oznajmił. 

— A to dlaczego? — Spytała Marlena, a jej ton był wypełniony sprzeciwem. 

— Ponieważ nie udało nam się go ogarnąć. — Odparł. Dziewczyna prychnęła. 

— Gdybyście chcieli to byście ogarnęli. 

— To czemu sama nie mogłaś? — Ciągnął Syriusz.

— Hm, bo to nie moja impreza? — Wpatrywali się w siebie przez kilka chwil, on z rękami założonymi na piersi i twarzą, która za chwilę mogła przybrać rozbawiony wyraz, ona z uniesionymi brwiami.

Regulus podejrzewał, że gdyby był z nimi Evan, określiłby to coś, co oni nazwali imprezą mianem zwykłej stypy. Dla Regulusa mogliby to nazwać zwykłym spotkaniem, bo imprezy to wcale nie przypominało. Było bardzo typowo. Grali na początku w butelkę z tym problemem, że bardzo szybko ludziom przestało się chcieć wymyślać coś kreatywnego, a gra zrobiła się nudna i wymuszona. Ten wieczór wcale się w oczach Regulusa nie kleił i jedynym pozytywem było to, że mógł spędzić czas z Jamesem.

— Hej, mam pomysł. — Odezwała się nagle Dorcas, a wszystkie oczy z nadzieją utkwiły się w jej osobie. Chyba tylko Regulus obawiał się, że nic ciekawego to nie będzie i oparł znudzoną głowę o ramię Jamesa, który objął go jedną ręką. — Ile tu mamy par? — Spytała, patrząc po wszystkich. — Syriusz i Remus, okej — mruknęła — James i Regulus i ja i Marlena. Chyba nikt więcej? — Niewymieniona przez nią reszta pokiwała głowami. — Zróbmy sobie śluby. Takie jak prawdziwe, tylko w naszym gronie. 

— O, tototo, to jest dobry pomysł. — Zaaprobował Syriusz.

— Ale nie mamy pierścionków. Skoro mamy to robić to fajnie byłoby coś mieć. — Odezwał się Remus. Marlena spojrzała na niego. 

— Daj mi kartkę. — Poleciła. Remus zmarszczył brwi i odwrócił się przez ramię, sięgając do sekretarzyka, po czym podał jej kartkę. Zaczęła ją zginać i przerywać na mniejsze kwadraciki, a po chwili miała w dłoni sześć papierowych pierścionków. Wręczyła po jednym dla każdego z pary. — I po problemie. — Remus zaczął oglądać swój pierścionek i uśmiechnął się delikatnie. 

— Może pójdźmy z tym do pokoju wspólnego? Tam jest więcej miejsca. — Zaproponował James, a wszyscy mu przytaknęli. 

Pokój wspólny świecił pustkami. Uczniowie zmęczeni po całodniowej podróży znacznie bardziej woleli pewnie odpocząć w swoich dormitoriach. Tylko oni byli wyjątkiem.

— Kto pierwszy? — Spytał Regulus, patrząc po wszystkich. Syriusz, który trzymał Remusa za rękę uniósł ich dłonie.

— My! — Zawołał, a Remus przyłożył palec wskazujący do ust, żeby dać mu znać, że powinien być ciszej. 

— O, o, ja chcę udzielać ślubów. — Oznajmił Gideon z zadowoleniem na twarzy.

Większość osób usiadła na dwóch kanapach, które były ustawione blisko kominka, zwracając głowy w tamtą stronę. Gideon ustał przed kominkiem, twarzą do wszystkich, a Remus i Syriusz ustali przed nim, chociaż patrzyli na siebie. I nagle zapadła cisza. 

— Ale jak tak właściwie udziela się ślubu? — Spytał Gideon, patrząc po wszystkich. Peter wzruszył ramionami. 

— Mów co myślisz, że pasuje. — Powiedział mu. Gideon spojrzał na Syriusza i Remusa, po czym odchrząknął teatralnie. 

— Przyszliśmy tu, żeby udzielić udawanego ślubu nieudawanej parze. — Zaciął się na chwilę i spojrzał na nich. — Chcecie... powiedzieć coś może? — Syriusz złapał Remusa za ręce i spojrzał mu prosto w oczy z ogromną powagą. 

— Remusie Lupinie, jesteś dla mnie jak dżem truskawkowy, przy czym ja jestem masłem orzechowym. Pasujemy do siebie idealnie! — Oznajmił, a Remus parsknął śmiechem. Regulus nie był pewny, czy jego brat mówił poważnie, czy chciał się tylko napisać, ale głęboko chciał wierzyć, że chodziło jednak o to drugie.

— Jasne, głupku. — Odparł Remus ze śmiechem.

— Czy ktoś zgłasza sprzeciw temu małżeństwu? — Spytał Gideon, krzyżując ręce za plecami. Nikt się nie odezwał. — Możecie się pocałować. — Oznajmił uroczyście. Syriusz przyciągnął do siebie Remusa i pocałował go w usta, a w międzyczasie wymienili się papierowymi obrączkami. 

Później przyszła kolej na Marlene i Dorcas. Ich ślub wyglądał podobnie do ślubu Remusa i Syriusza, tylko że one obyły się bez przemówień o maśle orzechowym i dżemie. Obyły się zupełnie bez żadnych przemówień. Regulusowi podobało się to, że atmosfera była taka radosna i ciepła. Czuł się tam po prostu dobrze. 
W końcu przyszła kolej na niego i Jamesa. Stanęli na swoich miejscach i chłopak złapał go za obie dłonie, gładząc kciukami ich wierzch. Regulus uśmiechał się, jakby ten ślub miał być prawdziwy i patrzył na Jamesa, jakby byli zupełnie sami.

— Do czego to doszło, że mój mały braciszek bierze ślub. — Skomentował Syriusz, udając wzruszenie. Na twarz Regulusa wpłynęło rozbawienie. 

— Jesteś moją kochaną gwiazdeczką. — Powiedział James, kiedy przyszła pora na to, że mogli coś powiedzieć, a w tym samym czasie Regulus poczuł na swoim palcu papierową obrączkę. Wyjął tę, którą schował w kieszeni i nałożył ją na palec Jamesa. Ledwie to zrobił, ledwie Gideon ogłosił, że mogą się pocałować, a James już przylgnął ustami do jego ust. Pocałunek był krótki i powolny, obdarzony największą delikatnością, tak, że Regulus miał wrażenie, że wyczuł całe ciepło na ustach swojego ukochanego i to wszystko co z tego płynęło. Miał wrażenie, że pocałunek trwał dłużej, ale kiedy rozłączyli swoje usta, zegarek wskazywał tę samą godzinę co wtedy, kiedy je złączyli. Dalej mieli twarze blisko siebie. — Czy mogę cię już nazywać Regulus Potter? — Szepnął do niego James. Regulus spojrzał m w oczy.

— Zezwalam. Ale ostrzegam, że dalej będę podpisywał się R.A.B. — Nie wyobrażał sobie tego inaczej. James uśmiechnął się i nieznacznie kiwnął głową. 

— To co, teraz noc poślubna? — Spytał Fabian, kiedy James usiadł i złapał Regulusa w pasie, sadzając go sobie na kolanach. 

— Pograjmy w chowanego. — Oznajmił Syriusz, ignorując jego zapytanie. Stał za fotelem, na którym siedział Remus, a dłonie miał oparte na jego ramionach. 

— W chowanego? — Spytała Lily, unosząc brwi i przestając z nudów przygryzać sobie koniuszek kciuka. 

— Ale słuchajcie. — Ciągnął Syriusz, widząc niechęć u co niektórych. — Chowany na cały Hogwart, wykluczając podwórko, dormitoria i inne domy. Pokój wspólny Gryffindoru jedyny dozwolony. 

— Czyli możemy chować się też w klasach i na korytarzu? — Spytała Marlena, pochylając się do przodu. Syriusz kiwnął głową. 

— Oczywiście. Nie dość, że będziemy się chować przed sobą to jeszcze przed Filchem. — Uśmiechnął się. Regulus i James spojrzeli po sobie znacząco. — Reg, James, żadnego chowania się razem. Każdy sam. — Oznajmił Syriusz. Obaj na niego spojrzeli, James bardzo zawiedziony. Regulus też, ale tego tak nie okazał. Wywrócił oczami.

— Ale dlaczego? — Spytał naburmuszony James. Syriusz wzruszył ramionami, ale nie odpowiedział. 

— A kto szuka? — Spytał Fabian, patrząc po wszystkich. Syriusz utkwił wzrok w Regulusie, który udawał, że tego nie zauważył.

— Regulus? Może ty? — Spytał Syriusz. Regulus obruszył się. 

— Ale dlaczego ja? — Uważał, że szukanie w tej grze było najgorszą rolą i nie miał zamiaru dać się w to wciągnąć.

— No bo jesteś szukającym! — Jeszcze tego brakowało, żeby Syriusz bezczelnie wykorzystywał jego pozycję w quidditchu.

— Ale w quidditchu! — Protestował.

W końcu udało mu się wybronić. Remus zgodził się szukać, nie chcąc już słuchać jak wszyscy się o to sprzeczali. Przynajmniej wiadomym było, że nie będzie oszukiwać. Po ostrzeżeniu Lily, że niedozwolone jest używanie zaklęć i po tym jak wszyscy na to przystali, Remus poszedł do dormitorium, żeby tam na miejscu policzyć do stu, a w tym czasie wszyscy się rozbiegli. 
Regulus zupełnie nie miał pojęcia gdzie mógłby się schować, więc po prostu biegł przed siebie. Za jednym z zakrętów mignął mu rąbek białej szaty i ściągnął brwi, bo nie pamiętał, żeby ktoś z ich dziesiątki taką miał. Może mu się tylko wydawało. Zignorował to i  zszedł na drugie piętro. Schował się w pierwszej otwartej klasie, jaką znalazł z braku lepszego pomysłu. Ukrył się za burkiem nauczyciela i po prostu tam siedział. Wiedział, że kryjówka była łatwa i zbyt typowa, po cichu miał nadzieję, że dzięki temu były mniejsze szanse na znalezienie go, bo Remus będzie szukał w mniej oczywistych miejscach, a z resztą klas w szkole było bardzo dużo. Mógł sobie wmawiać, ale i tak postanowił, że kiedy tylko wpadnie na pomysł lepszej kryjówki, postara się do niej umknąć. I tak cieszył się, że nie natrafił na panią Noris, ale skoro dziewięć osób w jednym czasie rozbiegło się po szkole, miała pewnie dużo pracy. 

Siedział tak jakiś czas, aż w końcu wpadł na pomysł, że spróbuje przejść do łazienki jęczącej Marty, do której wcale nie miał tak daleko. Powoli wyszedł spod biurka, a nawet bardzo powoli, żeby przypadkiem nie uderzyć się w głowę i po cichu wymknął się z sali. Dużo ryzykował, ale przynajmniej dzięki temu w nudzie nie będzie musiał czekać w jednym miejscu. Już był prawie przy drzwiach, kilka kroków i by po nie sięgnął, kiedy usłyszał głośny i przerażający krzyk, dobiegający, jak się zdawało, z piętra wyżej, chociaż co do tego nie mógł mieć pewności. To była Dorcas, to wiedział na pewno. Zatrzymał się w miejscu i zamarł, nasłuchując. Poczuł jak serce waliło mu w piersi tak mocno, że miał wrażenie, że za chwilę wyskoczy i ucieknie. Chwilę mu zajęło, zanim się opanował i zawrócił, szybko idąc w stronę schodów, żeby sprawdzić o co chodziło. Miał wrażenie, że poruszał się wolniej niż by tego chciał, jak we śnie, kiedy się przed czymś ucieka. Wszedł na piętro wyżej i poszedł najpierw w prawo, chcąc jak najszybciej dowiedzieć się co się stało. Różdżkę miał już w dłoni, oświetlał nią sobie drogę. Nagle wpadł na kogoś tak, że zatoczył się i wpadł na ścianę, a z jego ust wydobyło się przestraszone westchnienie, które bardzo łatwo mogło przerodzić się w krzyk. Światło jego różdżki padło na Remusa, który wyglądał na silnie zaniepokojonego. 

— Słyszałeś to? — Spytał cicho Regulus. Chłopak kiwnął głową i zapał go za nadgarstek. 

— Piętro wyżej. — Odparł, ciągnąc go w tamtą stronę. Regulus szedł za nim, w międzyczasie oswobadzając swoją rękę ze zbyt mocnego uścisku. Kiedy pokonali już schody, dyszał cicho, ale ignorował to zupełnie. Gotów był już skręcić w prawo, ale Remus, nie zważając na niego, skręcił w lewo. Regulus obrócił się w tamtą stronę i zobaczył niewielki tłum, wszyscy, którzy grali w chowanego zebrali się w jednym miejscu. Pośród nich zobaczył McGonagall, a z przeciwnej strony od Regulusa właśnie przybiegał do nich Fellowes. Chłopak szybko tam podbiegł, zupełnie nic nie rozumiejąc, bo nie wyglądało na to, że były to zwykłe kłopoty za wychodzenie na korytarz po czasie. Kiedy się zbliżył usłyszał płacz, przez co jego serce zaczęło walić jeszcze mocniej, a on miał wrażenie, że ledwo się poruszał. Zobaczył, że Syriusz z jakiegoś powodu wbiegł przed tłum i nagle zniknął, chyba uklęknął. Z oddali widział, że podszedł do niego Fellowes, kazał mu się odsunąć. Regulus podszedł do tłumu od tyłu, dalej nie widząc co się działo i złapał Jamesa za rękę, ciągnąc delikatnie.

— James, co się dzieje? — Spytał drżącym głosem. Chłopak odwrócił się w jego stronę. Oczy miał zapłakane, a twarz lekko zaczerwienioną. Odwracając się, odsłonił Regulusowi widok na to, na co wszyscy patrzyli. Gdzieś w tle Fellowes krzyczał do nich, żeby się rozeszli, ale Regulus miał wrażenie, że ten głos dobiegał do niego z oddali. Patrzył na martwe ciało Petera, który z przerażeniem w nieruchomych oczach patrzył w sufit. Obok jego dłoni leżała złamana różdżka, rękaw na lewej ręce był podwinięty, a na przedramieniu widniał mroczny znak. Regulusowi zakręciło się w głowie, kiedy obok jego ciała zobaczył białą rękawiczkę. 

[6687 słów]



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro