Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

❣ Rozdział dodatkowy 2. Evan Rosier ❣

— Tak właściwie to czemu nie jedziesz do domu? — Spytał Evan Rabastana. Wypuścił z dłoni kilka podręczników, które niedbale opadły na dno kufra. Nauczyciele bez litości zadawali im prace na święta.

— Po pierwsze, nie mam ochoty odwalać tej całej szopki z pakowaniem. — Odparł, na chwilę odrywając wzrok od listu. — A po drugie nie mam ochoty oglądać durnej mordy mojego brata. Ma swój dom, ale nie, i tak musi przyjechać do nas. 

Evan poczuł jak coś ścisnęło go za serce. Ile on by dał, żeby oglądać tę jego durną mordę. Nie mógł pokazać, że jakkolwiek go to dotknęło. Parsknął pod nosem. 

— Nie zdziwiłbym się, gdyby było odwrotnie. Ciekawe kto czyjej mordy nie chce oglądać. — Wymamrotał złośliwie. Rabastan zignorował tę uwagę, wracając do czytania listu. Evan spojrzał w stronę okna, żeby zdołać opanować emocje, które powstały w wyniku wspomnienia o Rudolfie. Spojrzał na jezioro, u jego góry utworzyła się gruba tafla lodu, na dnie dalej toczyło się życie. Idealna okazja, żeby zwrócić uwagę wszystkich na coś innego. — Ha! Dobrze im tak. — Oznajmił zadowolony. — Mam nadzieję, że Wielka Kałamarnica zamarznie. To cholerstwo ostatnio zaglądało nam w szybę, wyobraźcie sobie jak się przestraszyłem, kiedy obudziłem się w nocy. — Wzdrygnął się, przypominając sobie wielkie ślepia.

— Dlatego trzeba zasuwać zasłony na noc. — Odezwał się Rabastan. Evan powstrzymał się przed westchnięciem.

— Bla, bla, bla, pierdol pierdol tam sobie. — Nie wiedział czemu czuł taką potrzebę robienia mu na złość. To chyba była próba odreagowania. Podszedł do swojej szafki nocnej i wyciągnął z szuflady eyeliner, po czym przeskoczył przez swoje rzeczy i usiadł na krześle obok parapetu, przysuwając sobie lusterko. Zaczął malować sobie kreski. Rozległo się pukanie do drzwi, które zupełnie zignorował. Gdyby tego nie zrobił, nie wyszedłby mu już pewnie makijaż.

— Proszę! — Zawołał Augustus. Drzwi zaskrzypiały cicho, a po chwili Evan usłyszał głośne stukanie butów o podłogę.

— Dzień dobry, chłopcy. — Usłyszał swoją matkę i podskoczył w miejscu, wypuszczając eyeliner z dłoni, który odbił się od parapetu i spadł na podłogę. Obrócił się i spojrzał na kobietę. 

— Mamo? — Spytał, z zaskoczeniem unosząc brwi. Wstał, idąc w jej stronę i prawie potknął się przy tym o własne nogi. Zestresował się i miał wrażenie, że policzki mu poróżowiały. — Co tu robisz? — Spytał, pochodząc bliżej, a ona odgarnęła mu włosy do tyłu. Bał się tego jak zareaguje na kreski, ale na razie nie wyglądała na zdenerwowaną. 

— Porozmawiajmy na osobności. — Szepnęła do niego. Obróciła się i wyszła, a Evan podążył za nią, rzucając wszystkim w pokoju ukradkowe spojrzenie. Drzwi się za nim zamknęły. Przez kilka chwil na nią nie patrzył.

— Jesteś zła? Za makijaż? — Spytał cicho, unosząc wzrok. 

— Czy jestem zła za to, że zabrałeś moje kosmetyki? Trochę. Ale nie jestem na ciebie zła za to, że zrobiłeś sobie makijaż. — Objęła go na chwilę, a Evan wtulił się w nią. Podejrzewał, że gdyby był zdrowy nie zaakceptowałaby tego tak łatwo. — Zabiorę cię wcześniej do domu. Pójdziemy do twojego ojca, dobrze? — Znów poczuł jak coś ścisnęło go za serce. Pokiwał głową, odsuwając się od niej. 

— Dokończę się pakować. — Mruknął. 

Ale ona nie wypuściła go tak łatwo i zalała jeszcze masą pytań. Jak się czuł? Całkiem znośnie. Czy wziął leki? Wziął, jak najbardziej. Czemu opuszczał zajęcia? Popatrzył na matkę.

— Naprawdę staram się chodzić. Ale czasem po prostu nie mam siły. — Wyznał. Szczerze robił co mógł i ile był w stanie. Próbował walczyć, ale to nie było takie proste.

W końcu, po dyskusji, którą odbyli, jego matka poszła po Ruth, a on otworzył drzwi i wszedł do dormitorium, idąc w stronę swoich rzeczy szybkim krokiem. 

— Coś nie tak? — Spytał Rabastan, a Evan pokręcił głową i rzucił zaklęcie, a jego rzeczy wylądowały w kufrze. Nie chciał im mówić prawdy. Szybko wymyślił coś na poczekaniu. 

— Po prostu wracam wcześniej. — Wyjaśnił. Matka zabiera mnie dziś do domu. — Kopnął nogą wieko kufra, który zatrzasnął się głośno. — Jutro nie mogłaby odebrać nas ze stacji, a nie chce, żebyśmy szli sami do domu przez miasto pełne mugoli. — Kłamał, ale miał wrażenie, że nie wyszło mu to wcale źle.

— Nie była zła za makijaż? — Usłyszał głos Regulusa. Wzruszył ramionami.

— Nie wiem. Zachowała się tak, jakby nie zwróciła na to uwagi. — Cóż, częściowo tak w jego oczach było. — Nie lubi i nie chce się na mnie złościć, więc pewnie po prostu nic z tym nie zrobi. — Wzruszył ramionami, znów siadając przy parapecie. — Teraz poszła do Ruth, więc dokończę ten makijaż. 

Przez chwilę trwał w skupieniu, rysując sobie kreskę, ale nagle poczuł irytację. Jednak nie miał ochot już na ten makijaż. Dokończył kreskę. 

—Jednak starczy, nie chcę więcej. — Ziewnął i zamknął eyeliner. Wsunął go sobie do kieszeni.

— Jeśli wszystkiego nie spakowałeś to nie licz na to, że ci to wyślę. — Ostrzegł go Rabastan, pewnie pamiętając jak Evan wypisywał do nich w tamtym roku. To nie była jego wina, że pakował się godzinę przed odjazdem. Uśmiechnął się ironicznie. Wiedział, że Rabastan i tak zrobi to o co go poprosi.

— Och, skarbie, oczywiście, że mi wyślesz jak cię o to poproszę. — Jego głos był przepełniony pewnością siebie. Zerknął na Rabastana, który poczerwieniał, ale w reakcji na to tylko wzruszył ramionami. — A teraz, moi drodzy, idę się pożegnać z Katy. — Oznajmił. Bardzo chciał się już z nią zobaczyć.

— A jeśli siedzi w dormitorium? Nie wejdziesz tam do niej. — Oznajmił Regulus. Tak, Evan doskonale o tym wiedział i sam się kiedyś przekonał, chociaż o tej wstydliwej sytuacji, kiedy jeszcze patrzyło na niego tyle osób wolał sobie nie przypominać. Powstrzymał się od tego, żeby posłać Regulusowi pobłażliwy uśmieszek i zamiast tego po prostu prychnął.

— To przejaw jawnej dyskryminacji. — Oznajmił. Kosmyki włosów na czole zaczęły mu przeszkadzać, więc odrzucił głowę do tyłu, strącając je. — Ale jeśli nie Katy to jestem przekonany, że jakaś inna osoba zamieszkująca dormitorium żeńskie na pewno będzie w pokoju wspólnym i zgodzi się ją zawołać. W ogóle jak myślicie, gdybym wypił eliksir wielosokowy i zmieniłbym się w którąś z dziewczyn to oszukałbym zaklęcie? — Nie był pewny skąd ta myśl wzięła się w jego głowie, ale już przyzwyczaił się do tego, że pochodzenia większości swoich myśli tak właściwie nie znał. Po prostu pojawiały się w jego głowie świecąc czerwoną lampką, co oznaczało ewakuację konieczną, a ewakuowały się przez słowa. Na to pytanie, co go wcale nie dziwiło, nie uzyskał odpowiedzi. Regulus wzruszył ramionami, a Rabastan wydukał, że nie ma pojęcia.— Ach, czyli trzeba sprawdzić, żeby się dowiedzieć. — Oznajmił, otwierając w końcu drzwi. — Może kiedyś, jak będzie mi się nudzić. No nic, na razie. — Pożegnał się i wyszedł z dormitorium.

Miał wrażenie, jakby ktoś go trzymał na sznurku, trochę wyżej, przytrzymując go przy czymś nieco lepszym ale bardzo szybko opuszczał go w paszczę potwora, który wrócił, chociaż wydawało mu się, że przynajmniej raz go już pokonał. I bał się tego. Próbował walczyć, chociaż z dnia na dzień sznurek razem z nim powoli opuszczał się w dół. Coraz niżej, napawając go tymi wszystkimi emocjami. Pamiętał co mówił mu lekarz. Leki i pozytywne myślenie to klucz. Oczywiście mówił mu też wiele różnych rzeczy. Pracowali nad tym. Od czasu do czasu ten lekarz był w szkole i Evan spotykał się z nim w jakiejś pustej klasie, żeby nikt nie wiedział. Oprócz nauczycieli.

Katy nie było w pokoju wspólnym, ale była tam Emma, więc ubłagał ją, żeby ją zawołała, mając nadzieję, że rzeczywiście tam będzie. Emma na początku nie chciała się zgodzić, ale ostatecznie udało się ją jakoś przekonać. Czekał chwilę przed drzwiami prowadzącymi do dormitoriów dziewczyn, aż w końcu zza nich wyłoniła się Emma, a po chwili też Katy. Stanęła przed nim, a on odsunął się o krok, żeby nie musiała blokować przejścia. 

— O co chodzi? — Spytała. — Wszystko w porządku? — Był wdzięczny, że ją miał. Zawsze tak bardzo się o niego martwiła i robiła wszystko, żeby chociaż trochę poczuł się lepiej. To, czy jej się udawało czy nie nie miało znaczenia, bo sam fakt, że się starała sprawiał, że było odrobinę lepiej. Wiadomym było, że nie zatrzymała tego wszystkiego, ale małe ziarenko przecież zawsze może wykiełkować w większą roślinę.

— Jadę wcześniej do domu. — Wyjaśnił, wsuwając ręce do kieszeni. — Mama chce odwiedzić tatę. Wiesz... — Coś ścisnęło go za serce. Zamrugał szybko. Czy po takim czasie dalej powinno tak bardzo boleć? Katy podeszła do niego i go przytuliła. Przez chwilę stał tak, z rękami w kieszeni, aż w końcu wyjął je i delikatnie utulił ją do siebie. 

— Pisz do mnie, dobrze? — Poprosiła cicho, opierając głowę o jego ramię. Kiwnął głową. 

— Będę. Obiecuję. — Przesunął palcami po kosmyku jej włosów, jakby trochę zaczepnie. — Ty do mnie też. 

*

Na dróżce prowadzącej między grobami jak i na samych grobach nieustępliwie zalegał śnieg. Evan ledwie zostawił w domu swoje rzeczy, a jego matka już zarządziła, że powinni iść. Chciała zdążyć przed zmrokiem. Evan najchętniej zaszyłby się w swoim pokoju i tam przeleżał resztę dnia, bojąc się narażać na ból związany z pójściem na ten cmentarz, ustaniem przed tym grobem. Ale i tak to zrobił, bo wtedy zawsze czuł, że był bliżej ojca, którego przecież już nawet nie było. Starał się w ten sposób nie myśleć, ale prawda była taka, że wybrać śmierć, nie jego. I Evan często też miał ochotę wybrać śmierć. 
W końcu stanęli przed odpowiednim grobem i Evan pierwsze co zrobił to uklęknął i dłonią zaczął pozbywać się śniegu z płyty nagrobnej. Ruth uklęknęła obok niego i złożyła na grobie kwiaty, które niosła przez całą drogę. Evan uniósł wzrok, a słowa wyryte na tablicy uderzyły w niego tak mocno, że miał wrażenie, że jego serce cofnęło się do tyłu. Oscar Rosier. To imię nie powinno jeszcze przez długie lata się tam znajdować. A jednak. Oczy go zapiekły, kiedy pojawiły się w nich łzy. Podniósł się i zerknął na matkę. Stała wyprostowana, wbijając wzrok w nazwisko swojego męża. Nie miała zamiaru płakać. Wiedziałby, gdyby tak było. Poczuł przy sobie siostrę, która przytuliła się do niego i objął ją delikatnie. Musiał być dobrym, silnym starszym bratem, otarł więc pojedynczą łzę, która spłynęła mu po policzku, żeby pokazać jej, że był silny i że ona też tę siłę może w sobie znaleźć. 

Nie był. Kiedy tylko był w domu i drzwi pokoju się za nim zamknęły dał upust emocjom, a łzy płynęły z jego oczu nie patrząc na to, czy ich chciał, czy nie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro