Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

❣ L ❣

To wszystko wyglądało jak koszmar. 

Wielu nauczycieli biegało po korytarzach, starając się znaleźć źródło niebezpieczeństwa, sprawdzając, czy wszyscy uczniowie byli w dormitoriach. Fellowes dalej mówił im, żeby się rozeszli, Syriusz, który sam wcześniej został odepchnięty, starał się odciągnąć Remusa od ciała, a chłopak usilnie chciał mu się wyrwać i krzyczał imię przyjaciela, tak jakby miał za chwilę zedrzeć sobie gardło. Lily uciekła z płaczem. McGonagall, która sama płakała, obiecała, że przyjdzie do nich niedługo. W końcu wszyscy z trudem się rozeszli, chyba tylko dlatego, że Fellowes powiedział, że muszą zabrać ciało. Regulus przez jakiś czas jeszcze słyszał ich płacz, dopóki wystarczająco się nie oddalili. A on został tam, jakby nie mógł się ruszyć, z przerażeniem patrząc w stronę białej rękawiczki. Nikt nie zabrał go ze sobą, nawet James. Po prostu odszedł, może zakładając, że Regulus pójdzie za nim, ale on miał wrażenie, że nogi przylgnęły mu do podłoża. Fellowes zobaczył to i podszedł do drżącego na całym ciele Regulusa, obejmując go jedną ręką w niemalże ojcowskim geście. 

— Zaprowadzę cię do dormitorium, dobrze? — Spytał łagodnie, najwyraźniej chcąc jednocześnie uspokoić Regulusa, a chłopak dopiero wtedy odzyskał władzę w nogach, której tak naprawdę nawet nie utracił. Regulus otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale nie był pewny, czy jakiekolwiek słowa wydobędą się z jego ust. Bał się, że jedynie nimi poruszy, a słów nie wydobędzie.

— Pójdę sam. — Odparł słabo i bez przekonania. Chciał mu powiedzieć o białej rękawiczce, chciał mu powiedzieć o rąbku białej szaty, który widział. Chciał powiedzieć o wszystkich swoich wątpliwościach, tymczasem kiedy tylko mężczyzna kiwnął głową, wypuszczając go z objęcia, Regulus powoli się obrócił i na sztywnych nogach poszedł w stronę schodów. Każdy najmniejszy dźwięk, który usłyszał go przerażał, serce waliło mu tak mocno, że miał wrażenie, że to wręcz niezdrowe, a w żołądku tak go ściskało, że miał wrażenie, że za chwilę zwymiotuje. Nagle zdał sobie sprawę jak głośno i chaotycznie oddychał, jakby ktoś pompką dawał i zabierał mu tlen. Nie mógł nad tym zapanować. Miał wrażenie, że ledwo wszedł po schodach i kilka chwil mu zajęło, żeby zdobyć się na wypowiedzenie hasła, bo głos więzł mu w gardle. 

W dormitorium gryfonów  z szóstego roku było chłodno, a wszystko za sprawą otwartego na oścież okna, przy który stał Syriusz wyraźnie potrzebujący świeżego powietrza, głowę miał obróconą w tamtą stronę a oczy miał delikatnie zaczerwienione od płaczu, tak samo jak policzki, zdawało się jednak, że łzy już mu się wyczerpały. Remus przytulał się do niego i wypłakiwał się w jego objęciach. James siedział na parapecie, mocno zaciskając palce na jego krawędzi, łzy leciały mu po policzkach, jakby nad nimi nie panował. Nikt nie patrzył na to kim okazał się Peter. Po prostu opłakiwali jego śmierć. Śmierć, która była dla nich ogromną tragedią, która była dla nich jak pękający pod nimi lód na jeziorze. Nagłe, niespodziewana. I zbyt szybko sprawiła im wszystkim zbyt wiele emocji, z którymi panika nie pozwalała im się uporać.

Regulus podszedł powoli do Jamesa i stanął przed nim, po czym objął go delikatnie. Chciał udzielić mu jak największego wsparcia, ale nie potrafił. Czuł się zupełnie bezsilny. Nie umiał mu pomóc. Chciał być jego oparciem, największym wsparciem, ale sam zdawał się być tak kruchy, ze James szybciej by upadł niż się na nim wsparł. Przez chwilę jego chłopak siedział sztywny jak kamień, jakby nawet nie poczuł, że Regulus go objął, ale po chwili zeskoczył z parapetu i odwzajemnił objęcie. Regulus miał głowę przy jego piersi, czuł, że jego serce też biło bardzo mocno. Zamknął na chwilę oczy, przysłuchując się temu. Usłyszeli kroki, które wystarczyły Syriuszowi, żeby do nich doskoczyć. Wyglądał teraz nie tylko na rozzłoszczonego, ale też na smutnego. Jego ręka zacisnęła się na chudym nadgarstku Regulusa, szarpiąc nim i wyrywając go z objęć Jamesa, przyciskając go do parapetu. Spojrzał na brata, a w oczach mignął mu strach.

— Syriusz, co ty robisz? — Spytał. Jego brat zignorował to pytanie zupełnie, wysuwając do przodu jego lewą rękę i podwijając rękaw, ukazując pod nim czystą, bladą skórę. Wpatrywał się tam kilka chwil, po czym spojrzał na Regulusa, który patrzył na niego przestraszony, nie zabierając nawet ręki  z uścisku, w którym ją zamknął, kiedy podwijał rękaw, chociaż jego palce bezlitośnie wbijały się w skórę. Chyba przeważył szok, który ogarnął Regulusa, kiedy zorienotwał się co Syriusz chciał sprawdzić. — T...ty naprawdę myślałeś, że ja... — Zaczął Regulus, nie mogąc zebrać kompletnego zdania i jąkał się przy tym bardzo. Syriusz myślał, że Regulus był śmierciożercą. Czy myślał, że Regulus mógł być za to wszystko odpowiedzialny? Jak on mógł w ogóle coś takiego o nim pomyśleć. Regulusowi wydawało się, ze mu ufał. Być może nigdy tego nie zrobił. Z jego oczu pociekły kolejne łzy, wraz z poczuciem zdrady ze strony Syriusza.  James stanął między nimi.

— Pojebało cię?! — Spytał, popychając go na ścianę. Jego głos był agresywny, jakby w ten sposób miał dać upust swoim emocjom. Stanął przed Syriuszem i obaj wgapiali się w siebie ze złością. Powinni się teraz jednać, nie różnić. Regulus szybko podszedł do niego, łapiąc go od tyłu, żeby nie zrobił Syriuszowi krzywdy. Bał się tego co mogło się stać. 

— Musiałem się upewnić. — Odparł Syriusz, patrząc w oczy przyjaciela, po czym zerknął jeszcze raz na Regulusa, odwrócił się i poszedł w stronę drzwi, a kiedy tylko przekroczył próg trzasnął nimi bardzo brutalnie. Remus zaniósł się szlochem, powoli opadając na ziemię, aż w końcu usiadł na niej, podkurczając nogi i chowając między nimi głowę. 

— To się nie dzieje naprawdę. — Powiedział zmodyfikowanym przez płacz głosem. — To jest tylko sen. — Sprawiał wrażenie małego chłopca, który chciał się po prostu schować. Małego, bezbronnego dziecka, które czekało na jakąkolwiek pomoc, jakikolwiek ratunek. Bezsilny, słaby, przestraszony. 

Regulus nie liczył ile czasu minęło, zanim emocje opadły, a łzy się wyczerpały. Syriusz dalej nie wracał, Remus siedział na swoim łóżku, jedząc czekoladę, a James leżał na swoim, wgapiając się w sufit. Regulus siedział obok niego, głaskając go delikatnie po włosach i starając się pokazać, że po prostu z nim był. Nie widział dla siebie innego rozwiązania. Wiedział, że to wszystko nie mogło trwać w nieskończoność. Usłyszeli ciche pukanie do drzwi i do pokoju zajrzała McGonagall, która wyglądała na bardzo zmęczoną, już nie mówiąc o żalu, jaki widać było w jej oczach, nie trzeba było długo się w nie wpatrywać, żeby go dostrzec. Spojrzała po nich wszystkich. 

— A gdzie Syriusz? — Głos miała delikatnie zachrypnięty. Nikt się nie odzywał, więc Regulus wziął odpowiedź na siebie. 

— Pokłóciliśmy się trochę. — Wyznał cicho. Nie patrzył na nią, kiedy to mówił, a spuszczał wzrok na swoje dłonie. — I wyszedł jakiś czas temu. Jeszcze nie wrócił. — Kobieta pokiwała głową, łapiąc się za nią na chwilę, jakby ją bardzo bolała. Nagle Regulus uświadomił sobie, że martwił się o Syriusza. Miał nadzieję, że nie zrobił czegoś głupiego. 

— James, Remus, Dumbledore chce was widzieć jutro rano. I Syriusza też. Przyjdziecie, kiedy będziecie gotowi, dobrze? — Obaj pokiwali głowami, James wgapiał się w sufit. Ani razu od przyjścia McGonagall nawet na nią nie spojrzał. — Wiem, chłopcy, że to musi być dla was bardzo traumatyczne przeżycie. Jeśli tylko będziecie potrzebowali pomocy możecie się do mnie zgłosić, obiecuję, że postaram się wam pomóc. — Powiedziała jeszcze, a chociaż nie uzyskała odpowiedzi, nie wydawała się zrażona. Przez kilka chwil panowała cisza. — Dobrej nocy. Muszę jeszcze zajrzeć do innych. — Pożegnała się i po cichu zamknęła za sobą drzwi. Regulus nie wiedział jak po tym wszystkim mogło być tak spokojnie. Być może ten spokój był zastępstwem rozpaczy, albo raczej jej następstwem. Przecież on sam tak często po długim czasie płakania po prostu leżał, próbując uporządkować myśli. Peter już nie żył, ale oni tak. I musieli po prostu to ciągnąć. Taka jest okrutna prawda o każdej śmierci. Następuje, ale opłakujący ją ludzie mimo wszystko żyją dalej. 

Regulus popatrzył na Jamesa. Miał przeczucie, że coś przed nim ukrywał. Że wiedział dużo więcej niż on.  Pojawiło się ono już dużo wcześniej, a przez ten wieczór tylko się nasiliło. Bał się o to pytać, ale czuł, że musiał.

— James, mam wrażenie, że czegoś mi nie mówisz. — Zaczął cicho. Od razu tego pożałował, bo szczególnie fatalny moment na to wybrał. — Już od jakiegoś czasu.  Powiesz mi o co chodzi? — Nie chciał, żeby brzmiało to jak wyrzut, czy oskarżenie, ale nie mógł tego znieść. W tym wszystkim było coś więcej, czuł to. I zdecydowanie coś więcej było w białych rękawiczkach. Regulus tylko nie wiedział co dokładnie się za nimi kryło. Ale był pewny, że James tak. 
Remus przetarł oczy rękawem i spojrzał na nich. 

— James, myślę, że powinniśmy mu powiedzieć. — Oznajmił cicho. — Zasługuje na to. — Minęło kilka chwil, zanim James pokiwał głową. Regulus poczuł jakby coś płaskiego uderzyło go w serce, kiedy zostało potwierdzone, że miał rację. Chyba wolałby usłyszeć zaprzeczenie.

— Rano zabierzemy go ze sobą do Dumbledore'a. Dowie się wszystkiego. —Oznajmił, w końcu spuszczając wzrok z sufitu i kierując go na nich. 

W nocy Regulus nie mógł spać. Leżał obok Jamesa, który przytulał się do niego, śpiąc już od jakiegoś czasu. Cisza była dziwna, dziwnie było leżeć w tym pokoju i nie słyszeć cichego pochrapywania Petera. Usłyszał ciche otwieranie drzwi i zobaczył Syriusza, który wszedł do dormitorium. Spojrzał na niego i patrzyli na siebie przez kilka chwil, napięcie, które wcześniej między nimi powstało zniknęło.

— Hej. — Przywitał się cicho Regulus. Jego głos był cichy i bał się, że za chwilę da zbyt duży upust emocjom. 

— Reg, przepraszam za wcześniej. — Odparł szeptem. Nie witał się, po prostu tłumaczył. — Byłem po prostu zdenerwowany, przerażony... — Regulus uniósł dłoń, żeby przestał się tłumaczyć, a jego brat zamilkł. 

— Rozumiem. Nie tłumacz się już. — Rozumiał, co nie znaczyło, że go to nie bolało. Nie miał jednak zamiaru tego roztrząsać. Nie widział w tym celu. Nie wszystko musiało kręcić się wokół niego. Były ważniejsze rzeczy.

*

Następnego ranka wszyscy opuścili śniadanie, jakby zbiorowo stracili apetyt. Regulus na nic nie miał ochoty i najchętniej przespałby cały dzień. I jak na złość obudził się najwcześniej i nie mógł znów zasnąć. Zebrał się w sobie i wstał po cichu, po czym wyciągnął kubek i zrobił sobie kawę. Spojrzał na całą trójkę śpiących gryfonów i coś ścisnęło go za serce. Tylko trójkę. Byli niekompletni bez tego czwartego. Chciał coś dla nich zrobić i może nawet by na coś wpadł, gdyby sam nie był w rozsypce. Sen przynajmniej dobrze mu zrobił, bo czuł się nieco spokojniejszy. 

W końcu wszyscy powoli zaczęli się budzić, chociaż tylko Remus wstał z łóżka, żeby się ubrać. Być może normalność była dla niego jedynym lekarstwem. Regulus chcąc się czymś przysłużyć zrobił herbatę dla Jamesa i kawę dla Syriusza, nawet postawił im je na szafkach nocnych, żeby nie musieli wstawać. Chciał też zrobić coś Remusowi, ale on odmówił. 

— Muszę się przejść. — Oznajmił, odłamując sobie kostkę czekolady i wsuwając ją do ust, a następnie poczęstował nią każdego z nich i nawet Regulus mu nie odmówił. 

— Jesteś pewny, że to bezpieczne? — Spytał Syriusz. Wszyscy wiedzieli co miał na myśli. 

— Nie wiem. — Odparł Remus, przysiadając na skraju łóżka i zakładając buty. — Muszę się po prostu przejść. Chociażby po korytarzu. 

Syriusz nie wyglądał na przekonanego, ale nie zatrzymywał go, kiedy wychodził. Patrzył tylko za nim, w obu dłoniach trzymając kubek z parującą kawą. Regulus usiadł obok Jamesa i pocałował go w policzek. 

— Jak się czujesz? — Spytał łagodnie, mając nadzieję, że to pytanie nie pogorszy jego samopoczucia, nie przypomni o złych emocjach. James wzruszył ramionami. 

— Sam nie wiem. — Przyznał, a brzmiał przy tym bardzo bezradnie. Regulus objął go delikatnie, jakby miał w ten sposób zapewnić mu bezpieczeństwo. Chciał ze wszystkich sił to zrobić. 

— Daj sobie czas, Jamie. — Powiedział cicho, a chociaż wątpił, żeby to mogło szczególnie pomóc to tylko takie słowa przychodziły mu do głowy. Robił co mógł.

Remus wrócił zadziwiająco szybko, chociaż Regulus nie miał pojęcia ile czasu minęło. Wszyscy spojrzeli na niego, kiedy przemierzał pokój, aż w końcu podszedł do okna i wyjrzał przez nie, jakby czegoś szukał. Stał tak przez kilka chwil jakby w głębokim zamyśleniu, po czym obrócił się w ich stronę. 

— W szkole jest straszne zamieszanie. I odwołali nam dziś lekcje. Po południu ma się odbyć apel. — Oznajmił. Opierał się o parapet, przytrzymując jego krawędzie dłońmi, jakby inaczej mógł spaść. — McGonagall poprosiła, żebyśmy przyszli do dyrektora możliwie jak najszybciej. — Dodał po krótkiej pauzie, nie patrząc na żadnego z nich. Wpatrywał się w niezaścielone łóżko Petera. — Brakuje mi go, wiecie? — Powiedział cicho, smutno, ale nie płakał. James pokiwał głową. 

— Myślę, że nam wszystkim. — Dodał, oplatając nogi rękami. Syriusz poprawił się na siedzeniu.

— Hej, a pamiętacie jak pierwszy raz zmienił się w szczura? Biedak bał się, że będzie bezużyteczny. — Wspomniał nagle Syriusz. James pokiwał głową, poprawiając sobie okulary.

— Ostatecznie gdyby nie on pewnie nie byłoby nam tak łatwo. — Odparł James. 

— A pamiętacie kiedy kupił Syriuszowi piszczącą piłkę i obrożę na urodziny? — Spytał Remus, uśmiechając się słabo. Syriusz oblał się rumieńcem. 

— Podłożyłem mu później tę piłkę pod poduszkę. Ledwo zapiszczała mu pod głową a wyskoczył jak oparzony. — Zaśmiał się krótko. 

Zaczęli go wspominać, nie ograniczając się tylko do dobrych chwil. Czasem na ich twarzach widniały słabe uśmiechy, czasem zaśmiali się krótko, posmutniali, niekiedy z ich oczu wypływały pojedyncze łzy. Regulus widział, że to im pomagało, że robiło im się lepiej mogąc go wspominać. Tylko tam pozostał, tylko tam żył. W ich wspomnieniach.

— Cieszę się, że był moim przyjacielem. — Powiedział nagle Remus, wpatrując się w swoje buty. — Mimo tego kim się okazał. — Pozostała dwójka zgodziła się z nim, kiwając głowami. Mimo wszystko wspominali go dobrze i Regulus cieszył się, że to kim ostatecznie się okazał nie zakłóciło ich wspomnień, co mogłoby wywołać w nich dodatkową falę bólu. 

W końcu James i Syriusz zebrali się do tego, żeby wstać z łóżek. Syriusz najwyraźniej nie miał chęci się przebierać, bo na piżamę założył jedynie bluzę, uznając, że tak pójdzie, a chociaż wyglądało to dość niecodziennie Regulus miał wrażenie, że i tak nikt na to nie zwróci uwagi. James też niespecjalnie przyłożył się do swojego ubioru, poszedł w tym, w czym usnął, bo przed snem nawet się nie przebrał. 
W pokoju wspólnym był dość spory tłok i hałas, wszyscy rozmawiali, chcąc się dowiedzieć o co chodziło, jakby ich plotki mogły nagle stać się prawdą. Kilka osób zaczepiło ich, żeby wyciągnąć od nich informacje, ale wszystkich skutecznie odprawili. Regulus trzymał Jamesa za rękę, gładząc kciukiem wierzch jego dłoni, a to w jakiś sposób go uspokajało. Obawiał się i miał wątpliwości, nie wiedział, czy powinien tam z nimi iść. W końcu nikt go tam nie zapraszał, a nie chciał wymuszać wyjaśnień po prostu tam przychodząc. 
Zeszli na drugie piętro i stanęli przed posągiem gargulca. James obrócił się przez ramię, spoglądając na Remusa i Syriusza.

— Znacie hasło? — Zapytał. Remus podszedł bliżej, kiwając głową. 

— Ja znam. — Oznajmił. Regulus spojrzał niepewnie na Jamesa, który po chwili je odwzajemnił, choć nie tak niepewnie. 

W końcu ustalili, że Regulus nie wejdzie od razu, a poczeka na nich, a kiedy Dumbledore zgodzi się, żeby przyszedł, James po niego zejdzie. Najbezpieczniejszym to było rozwiązaniem, które cała czwórka w pełni poparła, więc Regulus patrzył jak znikali na schodach i jak przejście powoli się przed nim zasuwało. 
Czekał obok posągu, a każda chwila zdawała mu się dłużyć w nieskończoność. Obawiał się, że Dumbledore się nie zgodzi go wtajemniczyć, że Regulus nigdy nie dowie się, o co tak naprawdę w tym wszystkim chodzi. Ale chyba najbardziej bał się, że nie zostanie obdarzony zaufaniem. Już i tak dzień wcześniej doświadczył tego ze strony Syriusza. Ludzie przechodzili przez korytarz, zmierzając w stronę Wielkiej Sali, żeby zjeść śniadanie. Dla nich wszystkich Regulus był niezauważalny. Oni wszyscy żyli sobie normalnie, chcąc się dowiedzieć o co chodziło i ciesząc się, że nie musieli iść na zajęcia. Niczego z ostatnich wydarzeń zbyt głęboko nie przeżywali, nawet nie mieli o nich pojęcia.
W końcu przejście znów się otworzyło, a chłopak z nadzieją w oczach obrócił głowę w tamtą stronę i spojrzał na Syriusza, który gestem zaprosił go do środka. 
Regulus wszedł za nim po wąskich zawiłych schodach, wciąż patrząc przed siebie. U ich szczytu były uchylone drzwi, przez szparę na schody padało żółte światło. Regulus wszedł za Syriuszem do środka, rozglądając się po pomieszczeniu, w którym w tle słychać było dziwne ciche odgłosy, a te bardzo łatwo zagłuszała dyskusja byłych dyrektorów i dyrektorek, których portrety wisiały na ścianach. Kilku z nich dostrzegło Regulusa i zawiesiło na nim swoje malowane spojrzenia. Na półkach pełno było dziwnych urządzeń, które zdawały się żyć własnym życiem, a gdzieś z boku leżała wysłużona już tiara przydziału. 
Przy zawalonym papierami biurku siedział Dumbledore, obok niego zajmowała miejsce McGonagall, a gdzieś z boku stał Fellowes, oparty o regał z książkami. Byli tam też Andromeda i Ted, Marlena, Lily, Dorcas oczywiście James i Remus oraz kilka twarzy, których Regulus nie rozpoznawał lub tylko kojarzył. Patrzył cały czas na swoją kuzynkę, nie mając pojęcia co ona tam robiła. Nie mając pojęcia co oni wszyscy tam robili. Czuł się zdezorientowany, jakby trafił w sam środek czegoś większego. Chciał do niej podejść, zapytać o wszystko, ale wiedział, że nie powinien. Nie teraz. Stanął między Syriuszem a Jamesem, który siedział na krześle. Dumbledore spojrzał na niego uważnie spod okularów połówek, każda oznaka szaleństwa o jaką Regulus kiedykolwiek go posądzał gdzieś zniknęła, a siedział teraz przed nim poważny starzec.

— Twoi przyjaciele, Regulusie, powiedzieli mi, że można ci zaufać i że powinniśmy cię we wszystko wtajemniczyć. — Oznajmił. Regulus nie wiedział, czy powinien coś na to wszystko odpowiedzieć i jeśli tak to co. Przecież sam do końca nie wiedział w co miał zostać wtajemniczony. Oczywistym było, że uważał się za osobę godną zaufania, ale wiedział, że właśnie dlatego jego słowo niekoniecznie mogło być dla nich wiarygodne. Na szczęście Remus oszczędził mu podjęcia próby odpowiedzi.

— Jak mówiłem, dyrektorze, Regulus przypadkowo dowiedział się o moim... schorzeniu — Regulusowi nie do końca spodobało się to określenie, ale podejrzewał, że nie wszyscy z obecnych o tym wiedzieli i Remus nie miał zamiaru tego rozpowiadać. — I mój sekret dalej jest bezpieczny. 

— Z resztą powierzyliśmy mu bardzo dużo naszych sekretów, które zachował dla siebie. Można mu zaufać. — Wstawił się za nim Syriusz. James zmierzwił sobie włosy.

— Dyrektorze, czemu musimy się powtarzać? Już o tym wszystkim mówiliśmy. Na początku też nie był pan przekonany co do Syriusza,  a teraz okazał się lojalny jak pies. — Regulus bardzo się cieszył, że mógł zrozumieć nawiązanie. — Można mu zaufać. 

— Wiem to. — Odparł Dumbledore, poprawiając sobie okulary. — Po prostu chciałem, żeby to usłyszał i poczuł, że naprawdę mu ufacie. — Wysunął do przodu miseczkę z jakimiś cukierkami i spojrzał na Regulusa. — Cytrynowego dropsa? — Regulus pokręcił głową. Mężczyzna kiwnął głową i wyprostował się. — Więc, Regulusie, musisz na początku wiedzieć, że jesteśmy organizacją, która walczy ze śmierciożercami. Nazywamy się Zakonem Feniksa. — Jakby na te słowa nad ich głowami przeleciał feniks, który ostatecznie usiadł na ramieniu mężczyzny i zaskrzeczał. — Jeśli będziesz chciał do nas dołączyć, przyjmiemy cię. Jednak najpierw należą ci się wyjaśnienia, o które prosisz.

— Mogę ja, dyrektorze? — Spytał James. Mężczyzna kiwnął głową, a Regulus czuł na sobie nieustępliwe spojrzenia wszystkich zebranych. James obrócił się bardziej w jego stronę. — Pytałeś o białe rękawiczki. — Westchnął cicho. — Jest taki śmierciożerca, Argo Pyrites. Nie mamy o nim zbyt wielu informacji, jednak to co wiemy to to, że jest najwierniejszym, najbardziej oddanym sługą Sam Wiesz Kogo. — Już chciał mówić dalej, ale Regulus mu przerwał, nagle coś sobie uświadamiając. 

— Zaraz... to nazwisko... skądś je kojarzę. — Oznajmił i chwilę się zastanawiał, zanim go oświeciło i przypomniał sobie gdzie po raz pierwszy widział białe rękawiczki. — Zaraz, James. Ten dom, ten stary dom... Ta kobieta w ciąży i ten mężczyzna w więzieniu... — Poczuł jak serce zaczynało mu walić coraz mocniej, w miarę jak każdy element układanki powoli lądował na swoim miejscu. James kiwnął głową. 

— W rzeczywistości chciałem wtedy zebrać trochę informacji. Widzisz, okazało się, że tamta kobieta rzeczywiście popełniła wtedy samobójstwo. Ale była w zaawansowanej ciąży, dziecko w jej brzuchu udało się w porę odratować. To był właśnie Argo. Nie mamy bladego pojęcia co się z nim działo przed tym jak został śmierciożercą, ale nie wydaje się to takie istotne. Istotne jest natomiast to, że jest bezwzględnym mordercą. Pamiętasz kiedy znalazłeś u mnie przed domem białą rękawiczkę? — Regulus kiwnął głową. — Widzisz, Remus i Syriusz znaleźli przed domem Remusa dwie. Po jednej dla każdego z nich. Syriusz przecież wtedy u Remusa nocował. Domyślamy się, że na każdą swoją ofiarę Pyrites przeznacza jedną parę. Pierwsza rękawiczka z pary ma być czymś w rodzaju zapowiedzi, ma być jak wyrok śmierci. Drugą zostawia przy tobie kiedy jesteś już martwy. — Regulus wzdrygnął się, miał wrażenie, że ktoś owinął mu wokół serca gruby pas i zaciskał go powoli i bezlitośnie. 

— On chciał was zabić. — Powiedział tylko, uświadamiając to sobie równocześnie z wypowiadaniem tych słów.

— Dlatego na Sylwestra postanowiliśmy wyjechać. — Wyjaśnił Syriusz. — Ja i Remus zostaliśmy tam później nieco dłużej. — Regulus nagle coś sobie uświadomił. 

— Ja... przecież wtedy na dworze... Widziałem kogoś... Znaczy... — Zaplątał się, przerażony. James złapał go za ręce. 

— Tak, to pewnie też był on. Ale nie mógł się dostać, bo udało nam się postawić liczne zabezpieczenia. Twój wuj nam trochę pomógł. — Wyjaśnił uspokajającym tonem. 

— Ja też go widziałam. — Powiedziała nagle Dorcas, wpatrując się przed siebie. — Zobaczyłam go nad ciałem Petera. Spojrzał na mnie po czym zniknął. Tak po prostu rozpłynął się w powietrzu. — Marlena delikatnie ją objęła. Dziewczyna wyglądała na przerażoną, jakby ciężko jej było w ogóle zdobyć się na to wyznanie.  — Był cały ubrany na biało.

Biel. Znak niewinności, czystości. To zupełnie tak, jakby chciał tym pokazać swoją morderczą hipokryzję, zupełnie tak, jakby za pomocą białych rękawiczek umywał ręce od swoich zbrodni. 

— Czy to możliwe, żeby się teleportował? — Spytał James. Dumbledore pokręcił głową.

— Tylko ja mogę uchylić czar wzbraniający teleportację. To musiało być coś innego. 

Regulus, patrząc na te wszystkie twarze, na przerażoną Dorcas, myśląc o tym jakie niebezpieczeństwo groziło jego bliskim poczuł nagły przypływ siły i chęci do działania, które zdawały się same pokierować jego dalszymi słowami. 

— Chcę do was dołączyć. — Oznajmił, a wszyscy zamilkli i spojrzeli na niego. Chłopak pokiwał głową. — Chcę z wami walczyć. Chcę być członkiem Zakonu. Musimy zabić Argo. Musimy zabić Voldemorta. — Kilka osób wzdrygnęło się, kiedy wypowiedział to imię, ale on się nie bał. Był z nim oswajany od dziecka. A imię, imię to tylko coś mające wskazać o kim lub do kogo się mówi. 

— Bardzo cieszy nas twój zapał, Regulusie. Ale to nie będzie takie proste. — Pierwszy raz od początku tego spotkania odezwał się Fellowes. Regulus spojrzał na niego z wolą walki w oczach. Był gotowy stawić czoła przeszkodom. Był gotowy przestać uciekać. Przestać unikać tematu/

— Dlaczego? Dlaczego nie możemy ich zabić tak jak oni zabijają tych wszystkich niewinnych ludzi? Przecież nie mogą być nieśmiertelni. — Spytał. Dumbledore odchrząknął. 

— W przypadku Argo nie będzie to takie trudne o ile udałoby się go uchwycić, a to jest chyba jedynym wyzwaniem. Ale widzisz, Voldemort w pewnym sensie jest nieśmiertelny. Czy słyszałeś kiedyś o horkruksach? — Regulus zamrugał, próbując sobie przypomnieć skąd znał tę nazwę. 

— Czytałem kiedyś o nich. Ale... czy Voldemort... On je ma, prawda? — Spytał powoli. Dumbledore westchnął cicho i kiwnął głową. Regulus wiedział, że za potęgą Voldemorta kryło się coś więcej, ale o tym by nie pomyślał.

— Niestety. Wiemy tylko o pięciu. Aktualnie mam tylko jeden z nich i pracuję nad tym jak go zniszczyć. — Czyli była szansa. Była szansa, żeby się go pozbyć. Regulus sam był gotów tego szukać, gdyby tylko musiał.

— A czy Peter... Czy on był w Zakonie? — Regulusa od dłuższego czasu to pytanie bardzo dręczyło. 

— Na nasze nieszczęście był. Obawiamy się, że przekazał im bardzo dużo informacji, dlatego musimy być ostrożni. — Powiedział Syriusz, łapiąc się za głowę i usiadł na najbliższym wolnym krześle. Jego głos był powolny, niemalże pusty.

— Chciałbym ci coś jeszcze wytłumaczyć, Reg. — Oznajmił James i wstał. Zwrócił się do reszty. — Pójdziemy w bardziej ustronne miejsce. — Oznajmił, a wszyscy zgodnie pokiwali głowami. James znów spojrzał na Regulusa, wyciągając dłoń w jego stronę. — Pozwolisz? — Chłopak kiwnął głową i złapał jego dłoń.

Dzień był dość ciepły, słońce powoli ogrzewało ziemię. Podwórze Hogwartu było niemalże puste. Regulus oparł się o barierki wieży astronomicznej i spojrzał na Jamesa, który stał wyprostowany i wpatrywał się przed siebie.

— Więc? Co chciałeś mi powiedzieć? — Spytał Regulus po kilku chwilach ciszy między nimi. James dalej na niego nie patrzył. 

— Pamiętasz mój wypadek i to wszystko po nim. — Zaczął. To nie było pytanie, mimo to Regulus kiwnął głową. Nie był pewny do czego to zmierzało, chociaż po rozmowie w gabinecie Dumbledore'a bał się, że się domyślał. Nie odezwał się, pozwalając Jamesowi kontynuować. — Wtedy to nie był żaden wypadek. Pyrites próbował mnie zabić. — Wyznał, a Regulus znowu poczuł jakby jakiś pas zaciskał się wokół jego serca. Zdecydowanie wolał, żeby to ta pierwsza wersja była prawdziwa. James otarł się o śmierć. — Chyba uratowało mnie to, że przed tym lubi się znęcać nad swoją ofiarą. Bo w pewnym momencie zaczęła zbliżać się do nas grupka mugoli, a wtedy uciekł. Pewnie nie chciał mieć świadków. Gdyby nie to, zginąłbym. — Regulus przytulił się do niego mocno, jakby potrzebował mieć namacalny dowód na to, że James przy nim był, żywy i zdrowy. — Zostawiłem cię, żeby cię chronić. Bałem się, że ktoś mógłby pomyśleć, że jesteś w to zamieszany. Że mogłoby cię spotkać to samo co mnie. — Ciągnął, obejmując go delikatnie. I nagle Regulus wszystko zrozumiał. Wszystko wydało mu się takie jasne. To wszystko było dla jego dobra, po to, żeby oszczędzić mu tego, co i jego spotkało. Przecież Pyrites tak łatwo mógłby mu coś zrobić. Przytulił się mocno do Jamesa. Miał wrażenie, że po jego wyznaniu jakiekolwiek słowa mogłyby być niestosowne. 

*

Po południu odbył się apel, na którym zebrali się wszyscy uczniowie i nauczyciele. Regulus stał razem z uczniami ze swojego domu, między Rabastanem a Katy i wpatrywał się w dyrektora, który przedstawiał wszystkim sytuację, mówił gdzie można szukać wsparcia, wyrażał swój smutek. Regulus zobaczył Jamesa, który stal w towarzystwie Remusa i Syriusza. Dzieliło ich kilka rzędów. Chłopak niewiele myśląc zaczął przechodzić między ludźmi, patrząc na nich przepraszająco, aż w końcu przecisnął się do Jamesa i złapał jego spoconą dłoń. Chłopak spojrzał na niego, a minę miał bardzo nieszczęśliwą. Po chwili znów zwrócił wzrok ku dyrektorowi, który właśnie informował ich, że na tydzień wyjadą do domów, a w tym czasie nauczyciele sprawdzą zamek i wzniosą nowe, dodatkowe zabezpieczenia. 

Nagle salą zatrzęsło, a wszyscy zaczęli się rozglądać i wpadać w panikę, która osiągnęła swój szczyt w chwili, w której drzwi od Wielkiej Sali wybuchły, a uczniów, którzy stali najbliżej odrzuciło na boki. Do środka wpadli zamaskowani śmierciożercy, którzy zaczęli rzucać zaklęcia na prawo i lewo, niektórzy biegali w strachu, chcąc wydostać się z tej śmiertelnej pułapki, inni chwycili różdżki, chcąc się bronić. Regulus spojrzał na Jamesa, który ruszył w tłum z wyciągniętą różdżką i sam sięgnął po swoją. Widział jak niektórzy wybiegali bocznym wyjściem przeznaczonym dla nauczycieli i miał nadzieję, że uda im się uciec. Nie powinni być zmuszeni do walki. Wszystko działo się bardzo szybko, Regulus starał się unikać leżących na ziemi ciał wrogów i sprzymierzeńców. Rozglądał się, unieruchamiając każdego śmierciożercę, którego widział. Słyszał krzyki, świsty rzucanych zaklęć, okrutne śmiechy. Dołączył do Syriusza, który walczył z trójką zamaskowanych mężczyzn i obaj by przegrali gdyby nie Katy, która zaszła ich od tyłu i obezwładniła. Regulus wiedział, że nigdy jej tego nie zapomni. Gdyby nie ona, zginąłby razem z bratem. Biegł po sali, starając bronić się przed zaklęciami i odnaleźć Jamesa. Tylko o nim w tamtej chwili myślał, choć być może okrutnym to było, bo ludzie wokół cierpieli i ginęli. Zielone światło przeleciało mu tuż przed nosem i chybiło dosłownie o włos, a w tamtej chwili Regulusowi życie przeleciało przed oczami. 
I nagle coś sobie uświadomił. Śmierciożercy nie zaatakowaliby ich, gdyby nie mieli w tym żadnego celu. Ten atak mógł być tylko odwróceniem uwagi. Odwróceniem uwagi od tego, że chcieli odzyskać horkruksa. Regulus odparł kolejne zaklęcie, zaczynając walczyć z jakąś kobietą. Kątem oka widział jak śmierciożercy odchodzili, kiedy tylko znajdowali się w zasięgu Dumbledore'a. Regulus poczuł nagły stres. 

— A spierdalaj. — Powiedział do swojej przeciwniczki, po czym kopnął ją w krocze, a ta zawyła z bólu, upuszczając różdżkę. Nie udałoby się to pewnie, gdyby nie element zaskoczenia. Regulus nastąpił na nią, łamiąc ją, po czym ostrożnie odbiegł, próbując dostać się do Dumbledore'a, bardzo szybko dochodząc do wniosku, że to po prostu było niemożliwe. Mężczyzna był zajęty walką, wchodził tam, gdzie było najwięcej wroga. I chociaż Regulus wiedział, że było to niemądre, postanowił wziąć sprawy w swoje ręce. 

Na korytarzu też toczyła się walka i Regulus znalazł się w samym jej środku. Udało mu się uniknąć zaklęć, ale nie walki, którą by przegrał, gdyby nie Rabastan. 

— Nie mam bladego pojęcia po czyjej stronie jestem, ale nie pozwolę skrzywdzić przyjaciela. — Oznajmił, odpierając kolejny atak. Walczyli razem. 

W końcu Regulusowi udało się umknąć z pola walki i ile sił w nogach pobiegł na drugie piętro. Przejście było rozwalone, przeskoczył odpadniętą głowę gargulca i wbiegł po schodach. A kiedy wpadł do gabinetu, zobaczył mężczyznę ubranego na biało. Mężczyznę, który śnił mu się w koszmarach. Mężczyznę, który prawie zabił jego chłopaka. Mężczyznę, który zabił Petera. I nagle Regulus uświadomił sobie jak głupi był, idąc tam sam. Powinien bardziej się postarać, żeby poinformować o tym Dumbledore'a. Nie miał szans w tej walce i niepotrzebnie tylko zginie, o ile nikt mu nie pomoże. W panice ściskał różdżkę i zastanawiał się, czy się nie wycofać, ale w tamtej chwili mężczyzna odwrócił się w jego stronę, wbijając w niego spojrzenie, a w dłoni trzymał medalion, który zalśnił w świetle. 

— Czyli jednak nie jesteście wszyscy tak głupi jak myślałem. — Jego głos brzmiał tak, jak mógłby brzmieć głos węża, gdyby ten zmienił się w człowieka. Zmrużył oczy, chwytając swoją różdżkę, a Regulus spanikował i zrobił chyba najgłupszą rzecz jaką mógłby zrobić.

— Crucio! — Rzucił, kierując różdżkę w jego stronę. To mogłoby się udać, gdyby nie to, że mężczyzna uniknął jego zaklęcia, które trafiło prosto w porcelanową wazę.

— A więc tak się bawimy, Black? — Spytał mężczyzna, atakując. Zaczęli walczyć i Regulusowi przez kilka chwil udało się bronić, ale w końcu zrobił się za słaby. Walka od początku była przesądzona. Oberwał cruciatusem i rzucił się w krzyku na ziemię. Miał wrażenie, że w jego skórę wbijały się rozgrzane ostrza. Krzyczał tak, że miał wrażenie, że zedrze sobie gardło, płakał i wił się, modląc się w duchu, żeby to wszystko się w końcu skończyło. A kiedy dostał chwilę wytchnienia, miał wrażenie, że umierał, dopóki nie zalała go kolejna fala bólu. Wydawało mu się, że w późniejszym czasie oberwał jeszcze innymi zaklęciami i stracił przytomność. A może umarł. 

*

Kiedy otworzył oczy miał wrażenie, że nie czuł mięśni. Leżał na czymś twardym, światło mocno raziło go w oczy. Wokół siebie słyszał jakieś rozmowy, ktoś gdzieś biegł, ktoś coś krzyczał. 

— Obudził się. — Nie wiedział czyj był to głos, dochodził jakby z oddali. Poczuł jak ktoś mocno ścisnął jego dłoń i dopiero wtedy odzyskał czucie w mięśniach, a wraz z nim zalała go fala bólu. Spojrzał niewyraźnie na Jamesa, który klęczał obok niego i zorientował się, że leżał na podłodze w skrzydle szpitalnym, a pod nim był jakiś koc. W głowie mu pulsowało, kiedy powoli wszystko sobie przypominał. Poczuł, że ktoś zajął miejsce po jego drugiej stronie. Syriusz. Jego brat miał rozcięcie na policzku i nadgarstek owinięty w bandaż, ale oprócz tego zdawało się, że nic mu nie było. 

— Myślałem, że umarłem. — To było pierwsze co wypowiedział słabym, zachrypniętym głosem. Czuł, że zaczynał drżeć. Rozejrzał się po sali. Wszystkie łóżka było pozajmowane, wiele osób tak jak on musiało leżeć na podłodze. Wolał nie pytać ile osób zginęło. 

— Mało brakowało. — Powiedział Syriusz. — Fawkes, ten feniks, zawiadomił Dumbledore'a w samą porę. I trochę też cię obronił. 

— Zabiliście go, prawda? — Spytał, patrząc na nich świecącymi z nadziei oczyma. — Zabiliście Argo Pyritesa? I odzyskaliście horkruksa? — Spojrzeli po sobie aż w końcu James postanowił zabrać głos. 

— Przykro mi, skarbie. Zdążył uciec razem z horkruksem. — Powiedział cicho, trzymając go za ręce. Objął go delikatnie, a Regulus wtulił się w niego na tyle na ile pozwalały mu na to obolałe mięśnie. Nie byli bezpieczni. Zagrożenie dalej się czaiło i czyhało na nich w najgorszych czeluściach zła. Ale mieli siebie. Razem byli silniejsi. A kiedy zło ponownie po nich przyjdzie - dadzą radę. 

[5457 słów]

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro