Rozdział 5. Zemsta.
/Gabriel/
Byłem przed szpitalem. Maryna i maluchy były na badaniach. Musiałem się uspokoić po tym jak zabrali moją żonę i dzieci na badania. Czekałem tak i czekałem. Do chwili aż zawołała mnie pielęgniarkę. Poszedłem do gabinetu doktor Górskiej. Miałem nadzieje, że mojej żonie i dzieciom nic nie będzie groźnego. Zapukałem do gabinetu lekarki i wszedłem.
-Dobrze, że jesteś. Siadaj.- Powiedziała lekarka, a ja usiadłem.
-Co z moją żoną i dziećmi?- Spytałem się patrząc na lekarkę.
-Jeśli chodzi o dzieci mają tylko wstrząs mózgu. Ale spokojnie przeżyją. Gorzej jest z twoją żoną.- Powiedziała kobieta pokazując mi wyniki dzieci. Spojrzałem na lekarkę.
-Ale co jest Marynie? Coś poważnego?- Spytałem wystraszony, a kobieta wstała biorąc jakieś zdjęcie z prześwietlenia. podeszła do maszyny i przyłożyła do niej zdjęcie podszedłem do lekarki. Spojrzałem na zdjęcie rentgenowskie.
-Twoja żona ma złamane dwa żebra, wstrząs mózgu i złamaną lewą rękę.- Powiedziała kobieta wkładając zdjęcie rentgenowskie do koperty z wynikami mojej żony.- Ale jest jeszcze coś. Spytam w prost. Czy twoja żona wiedziała, że spodziewa się dziecka?- Pytanie lekarki mi zaskoczyło. Maryna była znowu w ciąży?
-Nie wiedziałem ale co z naszym jeszcze nie narodzonym dzieckiem?- Spytałem się przerażony.
-Przykro ona... Poroniła przez te siniaki na brzuchu.- Powiedziała kobieta, a ja wściekły wyszedłem z gabinetu. Wyszedłem ze szpitala by ochłonąć. Zacząłem chodzić w kółko wkurzony i załamany. W pewnej chwili zauważyłem jak ten idiota Kamil i jego kumpel idą w stronę szpitala. Podszedłem do nich i walnąłem Kamila z pięści przez co jemu zaczęła lecieć krew z nosa. Zacząłem się z nimi bić. Jednak przerwali nam w tym Kuba, Artur doktor Banach, Misiek i Piotrek. Poszedłem wkurzony pod salę dzieci. Spojrzałem przez szybę na Wiktorka i Anie. Byli tacy nie winni.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro