❣ XXXIII ❣
Dźwięk przekartkowywanej książki i cichego oddechu przerwał panującą ciszę. Kiedy tak z Jamesem leżeli w chwilowej nudzie, wpadli w końcu na pomysł, aby, żeby nie przerywać spokojnej atmosfery, której brak mógłby, jak im się zdawało, w jakiś sposób zaburzyć klimat tego miejsca, poczytać książkę. Po prostu ułożyć się wygodnie, wziąć ją i poczytać na głos. Kiedy zapytał Jamesa, nie wiedział co wybrać, sam więc podszedł do półki i sięgnął po tę, która jako pierwsza wpadła mu w oko. Wielkie Nadzieje Charlesa Dickensa.
Teraz James spał spokojnie, Regulus nie wiedział kiedy to się stało, zorientował się, gdy przeczytał mniej więcej trzydziestą drugą stronę, zadał wtedy mu pytanie, na które do tej pory nie znał odpowiedzi, już nawet go nie pamiętał. Dotyczyło książki.
Niektóre fragmenty były podkreślone czarnym atramentem. Regulus wiedział, bo James mu o tym wspomniał, że książkę oddała mu kiedyś Euphemia, więc kartkując ją nie miał pojęcia które z nich owe fragmenty pozaznaczało. Mimowolnie jednak podejrzewał o to Jamesa, już widział go jak na wpół leżał wygodnie na łóżku, opierając książkę na kolanie, w jednej dłoni trzymając pióro, którego koniuszkiem bez skrupułów przesuwał pod wyrazami, kiedy jakieś zdanie mu się spodobało. I wierzył, że coś takiego mogło się wydarzyć. On sam nie pomazałby książki, chyba że chodziłoby o podręcznik, jednak patrząc na zakreślone fragmenty, podobało mu się to, tak jakby te wszystkie linie były znakiem zainteresowania książką. W pewnym sensie były. Przeglądał więc książkę i czytał popodkreślane fragmenty, chociaż w niektórych z nich bez wcześniejszego kontekstu nie widział wiele sensu.
W końcu, nieco już znudzony odłożył książkę tuż obok materaca, nie chcąc przechodzić aż do półki. Ułożył się wygodniej i zaczął w ciszy rozglądać się po pomieszczeniu, powoli zatapiając się we własnych myślach. Przez to, że James spał nie miał co robić, nie potrafił wymyślić sobie ciekawego zajęcia, przecież nie był nawet u siebie. Gdyby chociaż rodzice Jamesa byli w domu, mógłby może pod jakimś pretekstem zejść na dół i wdać się z nimi w rozmowę. Tymczasem został sam, zamyślił się więc zupełnie, co najlepiej w tamtej chwili mogło go zająć.
Wytrąciło go z tego dopiero poczucie, że ktoś obok niego się porusza i przez chwilę nieobecnym wzrokiem spojrzał na Jamesa, który ziewnął przeciągle i przymknął oczy, po czym przetarł je. Regulus ułożył się na boku i popatrzył na niego, a ten uśmiechnął się leniwie.
— Nawet nie wiem, kiedy zasnąłem. — Przyznał cicho, jakby chciał przyzwyczaić się do mówienia. — Długo spałem? — Regulus wzruszył ramionami, nie miał nawet pojęcia która była godzina. W pomieszczeniu nie było zegarka, jakby upływa czasu się nie liczył, co dla Regulusa było dobre. Czas nie gonił, nie zerkało się co chwilę na godzinę z myślą, że za chwilę trzeba coś zrobić. Po prostu się było.
— Nie tak długo. — Odparł tylko, a rzeczywiście w ten sposób to odczuwał. Przez chwilę leżeli w ciszy, aż w końcu James ostrożnie się podniósł. Regulus był przez chwilę pewny, że uderzy głową o sufit, ale tak się nie stało, w porę ją schylił i przeszedł powoli, aż w końcu ustał na dywanie. Rozejrzał się po pokoju, podpierając się pod boki, a Regulus dziwił się nieco, że w tak krótkim czasie po przebudzeniu się po prostu sobie wstał, bez dłuższego wylegiwania się w łóżku. — O czym myślisz? — Spytał po chwili, poznając ten wyraz twarzy.
— Tylko ciekawe która godzina. — Mruknął, jakby zaczynając wypowiedź od tyłu. Regulus czekał w ciszy, aż w końcu powie do czego zmierza. — Niedaleko jest taki... jakby to nazwać, festyn? Mugolski festyn, coś takiego. Robią go co roku z okazji świąt. Może się wybierzemy? — Przez chwilę ich spojrzenia się spotkały, po czym Regulus ułożył się tak, że jego twarz częściowo zatopiła się w poduszce. Początkowo nie spodobał mu się zbytnio ten pomysł, nie miał ochoty przebywać wśród tłumów mugoli, do tego marznąć. Dlatego początkowo nie odpowiedział, rozważając jeszcze opcje, a te kilka chwil zaważyło na jego decyzji. Bo poczuł nagłe pragnienie wyrwania się z domu. A przecież zawsze mogli po prostu wrócić, przecież to miało być niedaleko. Kiwnął więc nieznacznie głową.
— Niech będzie, tylko jeszcze chwila. — Mruknął, ukrywając swoje zainteresowanie pomysłem. Już zdążył bez oporów sam przed sobą przyznać, że święta u Potterów bardzo mu się podobały, więc wierzył, że to co James zaproponował tym razem też mu się spodoba. Festyn, nigdy nie był na festynie, nawet w stu procentach nie wiedział jak wyglądały, tyle co w teorii.
James nie protestował, usiadł po turecku na podłodze przy materacu, podpierając łokieć na kolanie i w tym ułożeniu kładąc policzek na dłoni. Regulus mruknął cicho i przeciągnął się, bo zarówno przygaszone światło, pogoda za oknem, jak i po prostu leżenie uczyniły go sennym. Przytulił się na moment do krańca koca, ale w końcu uznał, że skoro mają iść to niech idą, zanim wszystko przegapią. Powoli podniósł się do siadu, ziewając cicho.
— Możemy zostać, jeśli wolisz. — Powiedział James, przyglądając się jemu i jego zachowaniu, a Regulus zarumienił się lekko, kiedy przyszło mu do głowy, że James mógł pomyśleć, że zachowywał się tak specjalnie, żeby niewerbalnie okazać, że nie chce iść. A przecież chciał, nie panował tylko nad tym, że tak bardzo senność go dopadła, a wiedział, że powinno mu minąć, kiedy wyjdzie na świeże powietrze. Pokręcił głową.
— Zobaczmy, czy ten festyn ma nam coś ciekawego do zaoferowania. — Odparł i wstał, chyląc głowę, po czym uniósł wzrok do okna. Przez chwilę zastanawiał się, czy warto ubrać się jeszcze cieplej, ale w końcu uznał, że płaszcz i sweter powinny mu wystarczyć. Miał przynajmniej taką nadzieję. Obrócił głowę i spojrzał na Jamesa, który zdążył już się podnieść. Jedną dłoń trzymał w kieszeni i kiwał się delikatnie to do przodu, to do tyłu, jakby nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, że to robił. Regulus uśmiechnął się do niego, poprawiając sobie włosy i zaczesując je za ucho, po czym z wolna pokierował się w stronę schodów, a kiedy James zrobił to samo, powoli przechodząc przez puchaty dywan, Regulus zrobił tak, żeby to on pierwszy wszedł na schody, wolał, żeby to on prowadził. Z każdym stopniem, kiedy James schodził na dół, jego sylwetka powoli ciemniała, aż w końcu widniał tylko jej zarys, który wyraźniał, gdy Regulus zaczął schodzić, nieco szybciej, żeby go dogonić i nie pokazać, że wcześniej po prostu stał i się patrzył. Wyszedł za nim z pokoju, prawie przy tym potykając się o dywan.
— Nic ci nie jest? — Spytał James, który obrócił głowę akurat wtedy, kiedy Regulus łapał równowagę. Chłopak zarumienił się lekko, bo niezręcznym dla niego było, że widział go w takiej sytuacji, i pokiwał głową.
— Wszystko w porządku. — Odparł, udając, że zupełnie nic się nie wydarzyło, po czym ramię w ramię z Jamesem przeszedł korytarzem. Chłopak zatrzymał się przy drzwiach swojego pokoju i położył dłoń na klamce, zerkając na Regulusa, który ustawił się tak, żeby za nim wejść, chociaż nie do końca wiedział po co mieli tam iść, skoro byli chyba gotowi, żeby od razu zejść po płaszcze.
— Możesz schodzić już na dół, zaraz do ciebie dojdę. — Powiedział bez większych wyjaśnień, a Regulus nie dopytywał, uznając, że jeśli ma się dowiedzieć to i tak się dowie. Pokiwał więc głową i bez słowa poszedł w stronę schodów, słysząc za sobą dźwięk uchylanych drzwi.
Zszedł na dół, rozglądając się, a kiedy w domu światła były pogaszone i panowała taka cisza, odczuwało się dziwną pustkę i Regulusa dotknęło dziwaczne uczucie. Przecież jeszcze godzinę temu wszyscy siedzieli w salonie, śmiali się i rozmawiali głośno, sprawiając, że budynek tętnił życiem. Tymczasem teraz było zupełnie odwrotnie, jakby go ukuł zimowy chłód. Regulus nawet chodzić starał się cicho, żeby nie zaburzyć tego wszystkiego. Przeszedł obok kuchni, w której wszystko było ułożone już tam gdzie powinno, w kontraście do lekkiego bałaganu, który został zaraz po tym jak gotowe jedzenie przenieśli do salonu, bo nikt tam od razu nie uprzątnął. Kiedy przechodził obok salonu, na choince dalej świeciły się lampki, aż zwolnił, żeby chwilę móc się poprzyglądać. Był gotowy na to, że w każdej chwili mógł usłyszeć ciche dyszenie i drapanie pazurów o podłogę, ale kiedy w dalszym ciągu nic takiego nie słyszał, uznał, że pewnie rodzice Jamesa wzięli psa ze sobą. W końcu Regulus przeszedł obok podłużnego pojemnika na parasole, w którym było ich cztery i przeszedł do wieszaków, na których wisiały kurtki, płaszcze, czapki, szaliki i inne zimowe okrycia, a pod spodek stała mała, drewniana półeczka na buty, wśród których przeważały kolory czarny i brązowy. W końcu znalazł wśród tej całej plątaniny ubrań swój płaszcz, który wisiał, ku jego uldze, z brzegu. Wziął go, przytrzymując przy tym szarą kurtkę, żeby przy okazji nie spadła, aż w końcu zdjął swój płaszcz z wieszaka i założył na siebie, zaczynając poprawiać tu i ówdzie, żeby dobrze leżał. Usłyszał kroki na schodach, nie tak ostrożne i ciche jak te jego, po prostu zwyczajne, a jednak bardzo zakłócały ciszę i wydawały się zbyt głośne. Ciche pstryknięcie i nagle cała długość korytarza się rozświetliła, lekko rażąc Regulusa w oczy, które zmrużył, a kiedy w miarę jego wzrok przywykł, uniósł go, żeby zobaczyć, że James niemal już był przy nim.
— Może pożyczę ci jakiś szalik? — Spytał, kiedy przechodził obok niego i przelotnie pocałował go w policzek, po czym zdjął z wieszaka szarą kurtkę, tę samą, którą Regulus wcześniej przytrzymywał, żeby nie spadła. Regulus wzruszył ramionami, a po chwili pokręcił głową.
— Nie, nie trzeba. — Zapewnił, wsuwając dłoń do kieszeni. James popatrzył na niego, zapinając kurtkę aż pod samą brodę, ale po chwili trochę to zluzował i włożył czapkę, zwykłą czarną, w której dalej wyglądał w oczach Regulusa bardzo dobrze, a włosy, które wystawały mu z przodu dodawały mu uroku.
— Na pewno? — Spytał, unosząc jedną brew i wyciągając z kieszeni rękawiczki, które od razu zaczął zakładać, a Regulus widząc jak ciepło się ubierał zaczynał żałować swojej decyzji, z czystej zasady jednak upierał się przy swoim.
— Na pewno. — Potwierdził, a James więcej nie nalegał.
W końcu wyszli z domu, a Regulus nawet nie zdążył przekroczyć progu, bo wystarczyło zwykłe otwarcie drzwi, żeby dotarło do niego jak bardzo zimno było. Dalej jednak to bagatelizował, uważając, że jeśli nie zrobi inaczej to tak jakby przyznał Jamesowi rację. Nawet jeśli to nic takiego, nie chciał tego robić. Powtarzał sobie, że to tylko chwilowy szok i za chwilę się przyzwyczai. Wyszedł z domu i ustał przy drzwiach, przestępując co chwilę z nogi na nogę, chowając ręce do kieszeni płaszcza i garbiąc się lekko z zimna. Kiedy James przekręcił klucz w zamku, wyciągnął go i schował do kieszeni, wysunął dłoń w takim geście, jakby chciał złapać tę Regulusa, ale cofnął ją widząc, że obie ręce trzymał w kieszeniach.
— Na pewno nie chcesz szalika? Czapki? Rękawiczek? — Zaczął wymieniać, nie odchodząc jeszcze od drzwi, a kiedy Regulus uparcie pokręcił głową, westchnął cicho i obejmując go jedną ręką poszedł z nim w stronę otwartej bramy. Sąsiednie domy były ładnie przystrojone różnymi ozdobami, światła w oknach domu były pozapalane, gdzieś w oddali słychać było jakieś dzieci, które pewnie bawiły się w śniegu.
Kiedy byli mniej więcej w połowie podjazdu, Regulus zatrzymał się, a James nie zorientowawszy się jeszcze, zrobił ze dwa kroki, po czym też przystanął i spojrzał na niego pytająco, chociaż już domyślał się o co chodziło.
— Jednak może wezmę jakiś szalik... i rękawiczki. — Powiedział, poddając się, bo uznał, że jak tak dalej pójdzie, będą musieli go odmrażać. Czapki nie chciał, zawsze wyglądał w nich głupio, do tego włosy mu się pod nimi bardzo rozwalały, czego wolał uniknąć. James kiwnął głową, a ku uldze Regulusa nie przybrał usatysfakcjonowanej miny w stylu a nie mówiłem?.
— Zaraz ci coś przyniosę, poczekaj chwilę. — Odparł, od razu zawracając w stronę domu i grzebiąc w kieszeni, żeby wyjąć klucz. Regulus wyprostował się, patrząc za nim.
— Ja ci mówię, że marznę, a ty mi każesz jeszcze tu czekać? — Spytał donośnie, tak, żeby bez problemu go usłyszał. Chłopak na chwilę obrócił się przez ramię, ale tylko na chwilę, bo za moment znów się odwrócił, wyciągając dłoń z kluczem w stronę drzwi i wsuwając go do zamka.
— Przecież ci nie bronię. — Odpowiedział równie donośnie, nie patrząc na niego i przekręcając klucz, a potem otworzył drzwi, nawet go nie wyjmując. — Możesz tu przyjść. Ale czy to ma sens? Za wiele i tak się nie ogrzejesz, a ja zaraz wrócę. — Powiedział i zniknął za drzwiami.
Regulus odpuścił, czekając na niego w miejscu i przestępując z nogi na nogę. Zobaczył jak jakieś dzieciaki przebiegły przez ulicę, krzycząc coś jedno do drugiego, po czym zniknęły między domami, gdzie skręcała wąska uliczka, gdzie nie docierały nawet światła latarni.
Usłyszał ciche skrzypienie śniegu pod czyimiś ciężkimi butami i kiedy obrócił głowę zobaczył, że James szedł już w jego stronę, w jednej dłoni trzymając szalik, a w drugiej coś zaciskając. Regulus aż dziwił się, że nie usłyszał go, kiedy zamykał drzwi.
— Tylko to udało mi się na szybko znaleźć. — Powiedział, wręczając mu szalik i rękawiczki, a dopiero kiedy Regulus miał je w rękach zdołał rozpoznać ciemnoszary kolor.
— Dzięki. — Powiedział, zakładając najpierw rękawiczki, które były na niego odrobinę za duże, ale nie narzekał. Później owinął szalik wokół szyi, na ślepo go układając, żeby wyglądać dobrze. James zrobił dwa kroki w jego stronę, pokonując dzielącą ich odległość i przytrzymał go delikatnie za ramię.
— Poczekaj. — Poprosił, a kiedy Regulus mimo to dalej majstrował przy szaliku, wziął jego dłonie i opuścił je, po czym sam zajął się układaniem go na jego szyi. W końcu skończył i przyjrzał mu się uważnie. — Pasuje ci. — Oznajmił i zanim Regulus zdążył schować dłonie do kieszeni, złapał jedną z nich i poszedł z nim w stronę chodnika.
Kiedy przekroczyli już bramę, znaleźli się w bardziej oświetlonym miejscu, a chociaż księżyca nie było widać to lampy świeciły jasno. Poszli prosto i choć Regulus odnosił z jakiegoś powodu wrażenie, że skręcą w wąską uliczkę, nie zrobili tego. Rozejrzał się dyskretnie, patrząc, czy wokoło nikogo nie było, ale było pusto. Jedynie czarny kot na chwilę przeciął im drogę, po czym wbiegł między krzaki.
— Mieszka tu dużo czarodziei, czy raczej mugole? — Spytał mimo wszystko przyciszonym głosem, zerkając na dwa auta na podjeździe posesji, obok której akurat przechodzili. Nie zobaczył tego, ale przez to, że trzymał dłoń Jamesa poczuł jak chłopak wzruszył ramionami.
— Na pewno jest tu trochę czarodziejów. — On mówił o tym już duża swobodniejszym tonem, nie dbając o to, że ktoś mógłby usłyszeć. — Mugole też są, wydaje mi się, że nawet więcej.
I tyle powiedział, najwyraźniej temat był już zamknięty. No bo o czym miałby jeszcze mówić. A mimo to Regulus poczuł się z jakiegoś powodu zawiedziony taką odpowiedzią. Nagle James się zatrzymał, więc Regulus zrobił to samo. Uniósł głowę i spojrzał na chłopaka, który z pełnym rozbawienia uśmiechem się w coś wpatrywał, a kiedy Regulus obrócił głowę, żeby zobaczyć o co chodziło, dostrzegł niewielką, starą działkę, wyglądającą na od dawna opuszczoną. Była na niej rozpadająca się altanka, wysokie drzewo, już od jakiegoś czasu pozbawione liści, ale tym, w co James się tak naprawdę wpatrywał był domek. Niewielki domek, niski, z niskim dachem. Regulus czekał cierpliwie w ciszy, aż James zacznie mówić czemu tak przed tym stoją.
— Kiedy zjeżdżałem tu z Syriuszem. — Powiedział niejasno, a Regulus zmarszczył brwi, doszukując się niedaleko jakiejś górki, z której mogliby zjeżdżać, jak się domyślał na sankach.
— Tu? — Spytał powoli, kiedy niczego nie dopatrzył, a James zrobił nieznaczny krok w stronę płotu. Uniósł dłoń i wykonał ruch, jakby gestem obejmował domek, a raczej jego górę.
— No z dachu! — Powiedział wesoło, ale też takim tonem, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie. — To były święta na czwartym roku. — Regulus nie wierzył, że mówił to poważnie, pewnie zmyślał w marnej próbie zrobienia wrażenia.
— Taak? No co ty nie powiesz. — Odparł Regulus, kręcąc głową. — I na sankach tak zjeżdżaliście? — Mówił trochę jak do opowiadającego głupoty małego dziecka.
— No coś ty! Na szalikach albo kurtkach. — Odpowiedział James, niezrażony. — Chodź, powtórzymy to. — Rzucił i zanim Regulus zdążył odpowiedzieć, chłopak zdążył już pchnąć głośno skrzypiącą bramkę i wejść, a wręcz wbiec na podwórko. Regulus nie mógł uwierzyć, że on poważnie próbował wykręcić mu taki numer.
— James, nie żartuj sobie! — Zawołał za nim, przechodząc niepewnie przez bramkę. — Nie masz już czternastu lat! A ja nie jestem Syriuszem. — Ostatnie zdanie wypowiedział już zrezygnowanym tonem, widząc, że chłopak był już przy domku. Spojrzał na niego.
— To nic! — Odkrzyknął. — I tak możemy to zrobić.
— Przecież to jest czyjeś. — Jęknął Regulus, licząc, że ten argument go przekona. Nie mógł powiedzieć, że ktoś tam mieszka, bo byłoby to zbyt mało prawdopodobne i gdyby tak było, James by to pewnie wiedział i nie ryzykowałby wejściem. Jednak to co powiedział Regulus musiało być trafne, nie dopuszczał do siebie innej myśli. — Z resztą, co jeśli to się zawali? — Był już przy Jamesie, złapał rękaw jego kurtki i rozpaczliwie pociągnął, chcąc po prostu iść dalej. James poklepał dłonią dach.
— Nie zawali się, to jest niezniszczalne jak Dumbledore, a on ma z tysiąc sto lat! — Regulus nawet się nie roześmiał, co pewnie chciał spowodować James, tylko wywrócił oczami, dochodząc do wniosku, że błędnie jakiś czas temu uznał, że James spoważniał. Ani trochę, nadal był dzieciuchem.
— Mieliśmy iść na festyn. — Jęknął z żalem, kiedy zobaczył jak James podszedł do najniższej części dachu i zaczął się na niego wspinać. Znów skierował na niego swój wzrok.
— No i pójdziemy. Ale z drobnym opóźnieniem. — Powiedział, a Regulus podszedł bliżej, rozglądając się niespokojnie, chociaż już czuł, że go nie przekona.
— Proszę cię. — Powiedział, ale on go zignorował. Regulus ze zrezygnowaniem patrzył jak chłopak wdrapywał się na szczyt dachu, zapierając się butami i ślizgając nimi. Regulus miał tylko nadzieję, że dach się pod nim nie zapadnie, bo w swoim obecnym stanie emocjonalnym czuł, że zamiast mu pomóc to z tych wszystkich nerwów po prostu by się rozpłakał. W końcu James był już na szczycie dachu, gdzie usadowił się wygodnie, zapierając nogami tak, żeby się nie ześlizgnąć. Zdjął szalik i ułożył go obok, po czym usiał na nim i zjechał tak szybko, a później wylądował tak głośno, że Regulus był już gotowy rozpłakać się nad swoim rannym chłopakiem i wykrztusić, że przecież mu powtarzał, ale kiedy przeszedł na drugą stronę, tam, gdzie James wylądował, zobaczył, że chłopak był zupełnie cały. Siedział na śniegu, trzymając szalik w dłoni i roześmiał się krótko, kiedy zobaczył Regulusa, a on cieszył się, że nie mógł w stu procentach odczytać jego wyrazu twarzy. Niedaleko miejsca, w którym wylądował James, było wgłębienie z jednym schodkiem, a zaraz za tym drzwi, zasypane odrobinę śniegiem.
— Chodź, to jest naprawdę fajne. — Powiedział, wstając i otrzepując spodnie ze śniegu, a Regulus wziął jego dłoń i zaczął ciągnąć go w stronę wyjścia, od jednak stał uparcie. — No proszę — nalegał.
Nagle jednak usłyszeli czyjąś rozmowę, chociaż nie byli w stanie usłyszeć konkretnych słów, i skrzypienie śniegu pod podeszwami. James po cichu podszedł do Regulusa, odciągając go tak, że obaj byli w dobrze ukryci za domem, na razie niewidoczni. Regulus posłał mu spojrzenie mówiące, że miał rację i że nie powinno ich tu być, a James przyłożył palec do swoich ust, na znak, żeby być cicho, później przyłożył palec do jego ust, przesunął go bardziej do tyłu i sam wyszedł, żeby sprawdzić co się działo. Głosy były coraz wyraźniejsze. Regulus też chciał wyjrzeć, ale James zatrzymał go ruchem dłoni. W końcu obrócił się, ręką machając na drzwi.
— Do środka. — Powiedział niemal bezgłośnie, ale Regulus zrozumiał i poszedł w stronę drzwi, a James tuż za nim. Chociaż Regulus był pewny, że drzwi będą zamknięte, to kiedy przed nimi stanął i tak chwycił za klamkę. Wystarczyło, że pociągnął i już widział, że zamek przymarzł. James w pośpiechu go odsunął i zaczął siłować się z klamką. Regulus doskonale zdawał sobie sprawę, że głupotą było, że tam uciekali, gdyby tych dwóch facetów, jak się domyślał po głosach, postanowiłoby wejść do środka, nie byłoby już wyjścia. Z drugiej jednak strony ciężko by im było wybiec niezauważenie i mogliby tylko liczyć na to, że nie postanowiliby ich gonić. A nie wiedzieli nawet z kim mieli do czynienia. W końcu drzwi ustąpiły i James wpuścił Regulusa, któremu już milion scenariuszy zdążyło przyjść do głowy, pierwszego. Chłopak wszedł do środka, a w chwili, w której wchodził, usłyszał słowa jednego z mężczyzn, tak, ten dom będzie do rozbiórki, powiedział, a Regulus już wiedział, że musiał być właścicielem. Miał nadzieję, że nie postanowi tam wejść. Zmrużył oczy, chcąc przyzwyczaić je do ciemności. James wszedł za nim, a kiedy zamknął drzwi, ogarnęła ich zupełna ciemność. Usłyszeli jakieś ciche drapanie, a Regulus starał się nie myśleć o tym, że była to prawdopodobnie jakaś mysz, czy szczur. — Lumos. — Usłyszał cichy głos i pomieszczenie rozświetliło się. Regulus natychmiast obrócił się w stronę Jamesa.
— Nie wolno ci. — Krzyknął szeptem. James szybko przyłożył mu palec do ust.
— Csii — szepnął cichutko. — Namiar pokazuje tylko gdzie zostało użyte zaklęcie, ale nie pokazuje kto — szepnął. — Tu mieszka wielu czarodziejów, nie zorientują się, że to ja.
Regulus kiwnął głową, chociaż nie do końca mu się podobało, ale lepsze było to od przebywania w zupełnej ciemności.
W pomieszczeniu śmierdziało stęchlizną. Kiedy Regulus się obrócił, zobaczył niewielką, starą kanapę, rozprutą w wielu miejscach i całą zakurzoną. Na półce stały jakieś słoiki, z boku były staromodne garnki i kuchenka. I oczywiście kominek, dawno temu wygasły. Na środku był staromodny, cienki, brudny dywan w jakieś wzory i nic więcej, a to wszystko i tak zajmowało mnóstwo miejsca. Regulus przeszedł bardziej w głąb pomieszczenia, chociaż brzydził się tam być, brzydził się stąpać po tej podłodze. Zobaczył, że James przeszedł obok niego i podszedł do kanapy, więc poszedł za nim, a wtedy dostrzegli, że między kanapą a ścianą, w podłodze była dziura. Nie zwykła dziura, która mogłaby być wynikiem jakiegoś wypadku. Specjalnie wycięta, a w niej po ściance pięła się drabina, prowadząca gdzieś na dół. James bez zastanowienia, ściskając różdżkę mocno w dłoni, wszedł na nią, żeby zejść na dół i zobaczyć co tam było.
— James, nie wiemy co tam jest. — Zaprotestował cicho, ale go wcale to nie zraziło, a Regulus zszedł za nim, nie chcąc zostawać w ciemności sam. Nie brał ze sobą różdżki, nawet przez myśl by mu nie przeszło, że mogłaby się przydać.
W końcu znaleźli się na dole, gdzie było już nieco więcej miejsca, jedno większe łóżko, szafa wmontowana w ścianę, zbudowana w staromodnym stylu. Regał, na którym były tylko dwie książki, bardzo poniszczone. Regulus podszedł do biurka, przy którym było odsunięte krzesło. A na blacie był przewrócony kałamarz, obok którego była zaschnięta plama z atramentu i pióro. Leżał tam pusty pergamin, niedaleko otwarta koperta, na której był otwarty list, a w rogu leżał jakiś zeszyt. Na łóżku, kiedy na nie spojrzał, zobaczył długą, różową suknię, zakurzoną, ale oprócz tego w bardzo dobrym stanie i parę białych, cienkich rękawiczek. Wszystko wyglądało tak, jakby ktoś z rana w pośpiechu wychodził z domu, a później do niego nie wrócił. W końcu Regulus, chociaż czuł się tak, jakby naruszał czyjąś prywatność, pochylił się delikatnie i nie dotykając nawet listu, zaczął go czytać. Zapisany był takim pismem, jakby ręka drżała temu, kto go pisał.
Ukochana,
156 dni. Osobno. Odliczam je, wyskrobując liczbę na więziennej ścianie za każdym razem, kiedy dostaję kolację, bo wtedy wiem, że dzień powoli się kończy.
Czasem wyobrażam sobie, że siedzisz przy mnie na tej zimnej podłodze i jemy z jednego talerza, a chociaż porcja jest dla jednej osoby, to jesteśmy w stanie się najeść. Czasem cię nawet widzę! Tak, to już szaleństwo, ale uwierz mi, tutaj nie da się nie być szalonym i przeżyć tyle czasu jednocześnie. I chyba tylko pamięć o tobie nie pozwala mi na zawsze zatracić się w swoim umyśle.
Chciałbym zobaczyć twój nowy obraz, bo pamiętam tylko ten stary i ogarnia mnie żal, że nie mogę zobaczyć jak nowe życie, które nosisz pod sercem rozkwita.
Ale to wszystko jest marne, powtarzam to sobie wierząc, że nawet jeśli nie wrócę do ciebie to i tak się spotkamy.
Wdałbym się w szczegóły, żeby opisać co u mnie, ale wiem, ze czytają te listy, nim do ciebie trafią, więc nie zrobię tego.
A jeśli niebo istnieje, spotkamy się w nim.
Twój aż do ostatniego tchu i jeszcze dłużej
Vaden Pyrites.
Regulus czuł się lekko wstrząśnięty po odczytaniu całego listu i nie wiedział co o tym sądzić. Odnosił wrażenie, jakby trząsł się w środku. Czy mężczyzna sugerował, że chciał popełnić samobójstwo?
Dopiero się zorientował, że James stał za nim, patrząc mu przez ramię i czytając list. Pochylił się nagle i wyciągnął dłoń, a spod jednej koperty, którą Regulus zobaczył już na początku, wyciągnął drugą, czarną, która była już otwarta, a z niej wystawał list, dużo krótszy od poprzedniego. Regulus przysunął się, żeby móc go przeczytać.
Szanowna Pani Pyrites,
z żalem informujemy, że dnia 18.01.1940r. zmarł Pani mąż, Vaden Pyrites, w wyniku udanej próby samobójczej, poprzez podcięcie sobie żył.
Po ciało może się Pani zgłosić do 25.01.1940r. w godzinach od 6.00 do 20.00.
W imieniu wszystkich pracowników francuskiego ministerstwa magii wysyłam najszczersze kondolencje.
Z poważaniem
Fiacre Fouquet.
— Merlinie... — Powiedział cicho Regulus, kiedy James w ciszy odkładał list. Pewnie nie powinni się wtrącać, nie powinni nawet tego wszystkiego czytać, ale teraz Regulus już chciał wiedzieć. — Jak myślisz, co ona potem zrobiła? — Spytał cicho Regulus. Nagle zdawało mu się, że coś usłyszał, przytknął palec do ust, żeby James się nie odzywał i przez chwilę nasłuchiwali. Ale kiedy cisza się przeciągała, James wziął z biurka zeszyt i ze ściągniętymi brwiami zaczął go kartkować.
— Wydaje mi się, że zaraz się dowiemy. — Mruknął cicho i przez chwilę zaczął coś czytać, a potem z kamienną twarzą dał zeszyt Regulusowi.
Jak szybko się okazało, nie był to zwyczajny zeszyt. To był dziennik, a James odnalazł w nim ostatni wpis. Wpis, z którego wynikało, że kobieta również z rozpaczy popełniła samobójstwo, co z boku przypominało trochę szekspirowski dramat. Ale Regulusa ogarnął nagle żal. Oczami wyobraźni widział jak kobieta dostała listy, dwa naraz. Być może od razu odczuła niepokój. Przygotowała od razu wszystko, żeby móc odpisać, sukienkę i rękawiczki miała już przygotowane do wyjścia. Najpierw przeczytała list od męża, ale zamiast od razu dać odpowiedź, sięgnęła też po ten drugi, a wtedy z szoku wylała atrament. Ze łzami w oczach, koślawymi literami napisała kilka zrozpaczonych słów po czym wybiegła z domu, a z wpisu nie wynikało w jaki sposób odebrała sobie życie. Być może poszła w ślady męża, ukracając je sobie poprzez przecięcie żył, a może wybrała inną drogę.
Regulus powoli odłożył dziennik dokładnie tam, gdzie był wcześniej i nagle ogarnął go niepokój. Westchnął cicho, a jego oddech zadrżał, spojrzał na Jamesa, przy słabym świetle zaklęcia, które teraz było pochylone bardziej w jego stronę. Żałował, że poszedł za Jamesem na to podwórko, że w porę go nie odciągnął, że wetknął nos w nie swoją sprawę i że poznał tę historię. Chciałby cofnąć czas i tego nigdy nie zrobić, bo wiedział, że będzie o tym myślał.
— Nie chcę tu być. — Powiedział cicho, wlepiając wzrok prosto w Jamesa, który zdążył pochylić głowę nad listem od Vadena. Ze zniecierpliwieniem szarpnął go za rękaw, a chłopak dopiero za drugim razem zwrócił na to uwagę i spojrzał na niego nieobecnym wzrokiem.
— Co? — Spytał. Regulus westchnął cicho.
— Chodźmy stąd. — Powiedział nagląco. Wiedział, że próba wyjścia z tego domku będzie równoznaczna z pewnym ryzykiem, że mężczyźni jeszcze nie poszli, że ich przyłapią, ale nie mogli ciągle tam tkwić. W końcu Regulusowi udało się zaciągnąć Jamesa w stronę drabinki. Chociaż Regulus nie za bardzo chciał iść ostatni, to wiedział, że tak będzie najlepiej, bo to James miał światło. Dlatego też to on poszedł przodem, a Regulus za nim, mrużąc oczy i powoli pnąc się w górę. Kiedy byli już na parterze, zatrzymali się i w ciszy nasłuchiwali. Ściany były cienkie, widać to było na pierwszy rzut oka, więc mieli nadzieję, że usłyszą, gdyby ktoś nadal tam był. I stali tak, ale nic nie usłyszeli. Podeszli więc do drzwi, a James zgasił światełko w tej samej chwili, w której pociągnął za klamkę i wyszedł pierwszy, a Regulus tuż za nim. Chłopak przed nim wyjrzał zza domku, ostrożnie się rozglądając, a obaj nasłuchiwali, starając się, żeby śnieg pod ich butami skrzypiał jak najciszej, żeby ich oddechy były prawie niesłyszalne, a o ich obecności świadczyła tylko para wydobywająca się z ust. Regulus wciąż trzymał dłoń na klamce, żeby mieli możliwość szybkiego odwrotu, ale kiedy James machnął ręką, że mogą iść, ostrożnie zamknął drzwi, mając wrażenie, że w każdej chwili mogłyby się rozlecieć i poszedł za nim. Dorównał mu kroku i szli w ciszy prosto w stronę wyjścia z działki, zupełnie tak jakby podjęcie przez nich rozmowy skutkowało zdemaskowaniem.
Aż w końcu wyszli na chodnik, a drogę oświetliły im światła latarni. Przeszli prosto, tak jak szli wcześniej, żeby dotrzeć w końcu na ten festyn, a Regulus stłumił w sobie chęć pójścia do domu. Skoro wcześniej chciał iść na ten festyn, to nawet jeśli już ta chęć mu minęła, spróbuje zaufać sobie z przeszłości.
— Ciekawa historia. — Skomentował nagle James, a Regulus zerknął na niego. — Jak myślisz, za co siedział? I czemu Akurat we Francji? — Widać było, że ta historia go męczyła, tak samo jak Regulusa w pewnym stopniu, ale obiecał sam sobie, że postara się nią zbytnio nie zadręczać. Wzruszył ramionami.
— Pewnie gdybyśmy przeczytali cały dziennik to byśmy się dowiedzieli. — Poczuł, jak ucisk w sercu, który złapał go po poznaniu tej historii powoli zelżał. Tak jakby była tylko historią podsłuchaną z rozmowy dwóch obcych ludzi na ulicy, albo wpisem z gazety, czymś, do czego człowiek tylko przez chwilę przywiązuje większą wagę, o ile nie dotyka go to osobiście. Za mało szczegółów, tylko ogólny zarys. A chociaż mogło to brzmieć bezdusznie to cieszył się, że tak było, mniej myślenia.
W końcu dotarli na duży plac. Regulus podejrzewał, że na co dzień po prostu stały tam stoiska z różnymi towarami, ale tego wieczoru było nieco inaczej. Wszystko było przyozdobione, co jakiś czas były choinki, mnóstwo straganów z najróżniejszymi kolorowym rzeczami, a kiedy Regulus przechodził obok nich, w gruncie rzeczy widział, że były to głównie pierdoły. Stała też scena, gdzie grano różne świąteczne utwory, Regulus podejrzewał, że były to jakieś amatorskie zespoły, ale dawało to swój klimat. Przed sceną były ustawione trzy rzędy ławek, które w większości były pozajmowane. Po bokach też stały jakieś pojedyncze, w większości puste i zasypane cienką warstwą śniegu. Nagle zatrzymali się i James zaczął się rozglądać, aż w końcu wlepił na chwilę gdzieś wzrok, po czym spojrzał na Regulusa.
— Za chwilę przyjdę, poczekasz tu? — Spytał, patrząc na niego z góry.
— Nie mogę po prostu iść z tobą? — Odpowiedział pytaniem na pytanie.
— Po prostu poczekaj. — Powiedział James i poszedł, a Regulus niepewny co zrobić uznał, że po prostu spełni jego prośbę. Patrzył jak szedł przed siebie, aż w końcu zniknął gdzieś w niewielkim tłumie.
Regulus wsunął ręce do kieszeni, czując się dość niezręcznie i po prostu tak czekał, błądząc wzrokiem z jednego miejsca do drugiego. Przebiegła obok niego dwójka roześmianych dzieci, grupy ludzi głośno rozmawiały, niektórzy nucili sobie melodię, która przebijała się w tle.
Aż w końcu obok niego zmaterializował się James, z szerokim uśmiechem na ustach, akurat wtedy, kiedy Regulus ze zniecierpliwienia był już gotów przejść się i się za nim rozejrzeć. Chłopak wyciągnął dłoń w jego stronę, a w niej trzymał dwa lizaki, jeden był okrągły, składający się z biało czerwono zielonych okręgów, a drugi był cały czerwony, w kształcie serca, trzeba też nadmienić, że oba były dość spore. Regulus zauważył, że w drugiej ręce James trzymał podobny zestaw, tylko zamiast lizaka w kształcie serca był jeden podłużny.
— Bierz, są dla ciebie. — Powiedział James radośnie, kiedy Regulus tylko patrzył się na słodycze. Po chwili twarz ślizgona się rozpromieniła, jakby dopiero przypomniał sobie, że nie powinien po prostu tak stać. Wziął je, po czym pokonał dzielącą ich odległość dwóch kroków, wychylił się, stając lekko na palcach i pocałował go w zmarznięty policzek, patrząc jak uśmiech chłopaka się poszerzał. Regulus schował lizaki do kieszeni płaszcza, tak że wystawały zza niej i spojrzał na niego.
— I co teraz? — Spytał.
— Teraz możemy się jeszcze przejść, a później po prostu usiąść i posłuchać muzyki. — Zaproponował. — Co ty na to? — Regulus pokiwał głową.
Zaczęli przechodzić między stoiskami, gdzie sprzedawano książki, własnoręcznie robione słodycze, jakieś stare rzeczy, ale to przed stoiskiem z winylami się zatrzymali, a Regulus cierpliwie patrzył jak James je oglądał i rozmawiał z pogodnym sprzedawcą. Wybrał sobie dwie i zaczął szczególnie oglądać. Później Regulus obserwował jak za to co wybrał wynegocjował sobie niższą cenę, a wyglądało na to, że znał tego mężczyznę dość dobrze.
— Kupuję od niego już trzeci rok. — Powiedział, trzymając swój zakup pod pachą i patrząc przed siebie. — Łatwo się z nim targować. — W końcu spojrzał na Regulusa. — Masz może ochotę na gorącą czekoladę?
Regulus wyjątkowo miał. Podeszli do odpowiedniego stoiska i kupili gorącą czekoladę z rozlewającą się bitą śmietaną i cynamonem, a napój ten wydał się wyjątkowo miły w tak mroźny dzień. Usiedli sobie na ławce z boku i zaczęli oglądać to co działo się na scenie. I siedzieli tam, dopóki część stoisk nie zdążyła się już zebrać i nie zrobiło im się zbyt zimno. Kiedy Regulus spoglądał na Jamesa, miał ochotę go pocałować, nie raz było tak, że zbliżył nieco twarz, ale ostatecznie nie zrobił z tym nic, zmartwiony tym, że miałby to zrobić przy tylu obcych osobach. Nie chodziło tu o to, czy by ich oceniali, ale o kwestię bezpieczeństwa już tak. Musiał o to zadbać.
W końcu poszli do domu, a kiedy szli przez chodnik sami, złapali się za ręce, wymieniając uśmiechy. Regulus zawsze uważał, że jakakolwiek zbyt romantyczna relacja w związkach ma prawo istnieć tylko w książkach, bo rzeczywistość jest zbyt zawiła, żeby na takie coś pozwolić. On jednak przeżywał to właśnie w tamtej chwili i cieszył się tym.
Kiedy wrócili, światła były pozapalane, w środku było bardzo ciepło, co stanowiło kontrast między tym jak było na podwórku. Okulary Jamesa zaparowały, a Regulus roześmiał się, widząc to, co spowodowało delikatny uśmiech też na twarzy chłopaka. W domu roznosił się piękny zapach jakiegoś dobrego jedzenia, chociaż Regulus nie mógł zidentyfikować czego dokładnie. Kiedy rozebrali się z odzieży wierzchniej, a Regulus wyjął swoje lizaki z kieszeni, zajrzeli do kuchni. Rodzice Jamesa rozpromienili się.
— Idealnie trafiliście, zaraz będzie kolacja. — Powiedziała pogodnie Euphemia, która rozkładała talerze na stole.
Kiedy tylko się o tym dowiedzieli, poszli szybko na górę, żeby odłożyć to co kupili, James dołączył winyle do swojej kolekcji, ledwie je wciskając, a Regulus położył lizaki na biurku.
Kolację, na którą składała się pieczeń z kurczaka, zjedli w kuchni wspólnie, nawet Cerber z nimi był, kręcąc się pod stołem i czekając tylko aż coś z niego spadnie, żeby mógł to pochwycić. Rodzice Jamesa opowiadali jak to zagadali się podczas swojego spaceru z mugolskim małżeństwem, a oni opowiedzieli im o festynie, James nie mógł nie pochwalić się jak pięknie targował się przy kupowaniu winyli i musiał obiecać ojcu, że mu je pokaże. O sytuacji w starym domku nie wspomnieli, zupełnie tak, jakby przeszli obok niego obojętnie.
A kiedy w końcu przyszła pora spania, Regulus położył się obok Jamesa ubrany w koszulkę, którą mu dał, chociaż mógł ubrać tę, którą wziął ze sobą. Otulony kołdrą usnął w jego ramionach.
Tej nocy śniła mu się kobieta w długiej różowej sukni.
[5897 słów]
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro