❣ XXIV ❣
Najdłuższa wskazówka brązowego zegarka właśnie przekroczyła liczbę dwanaście, a wraz z nią zostało pięć minut do trzynastej. Regulus cieszył się, że poprosił ojca, żeby wysłał mu jego zegarek, który zostawił w domu opakowany w oryginalne opakowane i wsunięty na dno najniższej szuflady biurka. Życie z poczuciem czasu wydawało się łatwiejsze.
Regulus stał na wieży astronomicznej opierając się o barierki. Potrzebował pobyć trochę sam, wyciszyć się nieco i oczyścić myśli. Na błoniach nie było żywej duszy, nie licząc burego kota, który przebiegł przez całą ich długość aż w końcu skrył się między drzewami zakazanego lasu. Pewnie komuś uciekł. Niebo było zdominowane przez szare chmury, ale deszcz się nie pojawił. Mimo to Regulus czuł parę unoszącą się w powietrzu. Deszcz musiał nadejść, a mógł mieć tylko nadzieję, że nie spadnie w swojej najgorszej postaci, że ujawni się im tylko w lekkiej, niewadzącej nikomu formie. Gdyby lunęło jak z cebra gra byłaby znacznie trudniejsza, a w szczególności łapanie znicza.
Usłyszał za sobą kroki, ale nie odwrócił się, ciągle wpatrując się w dal. Przez tyle czasu zdążył już nauczyć się rozpoznawać te kroki ich rytm, częstotliwość, głośność. Przymknął nieco oczy, słysząc, że był coraz bliżej. Usłyszał, że zatrzymał się obok niego, tak jak on oparł się o barierkę. Regulus znowu spojrzał na świat, obrócił głowę w bok. Czarne włosy przesłaniały mu widoczność wpadając na oczy, ale zdawał się tym nie przejmować, a gumka na jego nadgarstku była zupełnie bezużyteczna. Przez kilka chwil, tak jak Regulus wcześniej, patrzył przed siebie, aż w końcu zwrócił wzrok w jego stronę, odrzucając głowę, żeby lepiej widzieć.
- Jak tam przed meczem? - Spytał, decydując się w końcu użyć gumki i związując sobie włosy w bardzo niedbały kucyk.
Powoli przyzwyczajał się do tego jak to było. Od kiedy kilka dni wcześniej pogodził się z bratem spędzali ze sobą sporo czasu, Regulus spędzał czas z nim i z Jamesem w ich dormitorium, albo pokoju wspólnym. Czasem było dziwnie, ciężko było z początku przyzwyczaić się, że nie muszą przyjmować wobec siebie wrogiej, czy też obronnej postawy, że krótkie żarty nie były już złośliwościami, chociaż zdarzało się, że te Syriusza były niemałym przegięciem. Na przykład ten, w którym wspomniał, że z wielką radością podarowałby bratu pluszowego misia. A każdy doskonale pamiętał do czego była to aluzja.
W każdym razie, pomimo tych nielicznych i niecelowych potknięć, udawało im się żyć w zgodzie. Bracia Black byli znowu w komplecie.
- W porządku. - Odparł Regulus, biorąc głęboki wdech. Parność w powietrzu sprawiała, że znacznie gorzej mu się oddychało. - Chociaż nie gardziłbym lepszą pogodą. - Odwrócił głowę i uniósł wzrok ku niebu. - Wy mieliście ładną. - Mruknął, mając na myśli pogodę podczas meczu gryfonów. Syriusz parsknął cicho.
- No cóż. - Przysunął się nieco i poklepał go w ramię w ramach pojednawczego gestu. - W każdym razie powodzenia. - Regulus spojrzał na niego i uśmiechnął się lekko.
- Dzięki. - Odparł. Wiedział, że tak naprawdę Syriusz tylko dla zasady prawdopodobnie kibicował puchonom. Mimo to pocieszne było, że starał się zachować pozory.
- Nie idziesz na obiad? - Spytał Syriusz, opierając obie ręce o drewnianą barierkę i pochylając się lekko do przodu. Regulus spuścił wzrok na zegarek. Miał jeszcze trochę czasu.
- Nie, nie teraz. Pójdę może za dziesięć minut. - Syriusz zmierzwił mu włosy, na co chłopak pochylił lekko głowę i ugiął kolana, jakby był małym chłopcem. Zgarbił się i zaraz po tym szybko wyprostował, kiedy brat zabrał rękę.
- Jedz, bo nie urośniesz. - Powiedział. Regulus powstrzymał uśmiech i zamiast tego wymamrotał coś pod nosem. Zdążył zauważyć, że Syriuszowi zdarzało się powtarzać wobec niego gesty, czy frazy, które padały w dzieciństwie. Jakby chciał odtworzyć tamte sceny. A wydawało się, chociaż Regulus nie mógł być tego pewny, że on nawet nie do końca zdawał sobie z tego sprawę.
- Jasne. - Wywrócił oczami i na ślepo zaczął poprawiać sobie włosy. Syriusz przyjrzał się mu uważnie.
- Chcesz lusterko? - Spytał. Regulus pokiwał głową. Syriusz pogrzebał w wewnętrznej kieszeni bluzy i wyciągnął małe lusterko w srebrnej oprawie. Chwycił je za rączkę i przez chwilę postukał w tył wpatrując się w nie. - James, widziałeś się z nim dziś? - Zapytał luźnym tonem, chociaż jego głos był podejrzanie zbyt głośny. Regulus pokręcił głową biorąc od niego lusterko, kiedy tylko mu je podał.
Regulus chciał się przejrzeć, ale zamiast swojego odbicia zobaczył ciemną czuprynę nieułożonych włosów, a zza okrągłych okularów patrzyły na niego orzechowe oczy. Przeraził się prawie upuszczając lusterko i wydał z siebie zduszony krzyk. Chłopak patrzący na niego przez lusterko roześmiał się krótko, wolną ręką mierzwiąc sobie włosy.
- No już, nie przeglądaj tak w tym lusterku. - Powiedział. - Jeśli powiesz lustereczko, powiedz przecie kto jest najpiękniejszy w świecie to z miłą chęcią powiem, że ty. - Puścił do niego oczko. Regulus zdążył już trochę ochłonąć i uśmiechnął się do niego. Czuł na sobie zadowolony wzrok Syriusza, ale ignorował go. Przyjrzał się lusterku i zobaczył, że za Jamesem stał rząd ławek i krzeseł. Zmarszczył brwi.
- Czemu jesteś w klasie? - Spytał, stając tyłem do barierek i opierając się o nie. Zobaczył jakiś ruch za chłopakiem. Ktoś z nim był, ale Regulus nie mógł go w pełni dostrzec.
- Mam szlaban. - Przyznał po chwili ciszy. - Z Peterem musimy segregować jakieś papiery. - Regulus westchnął cicho i pokręcił głową.
- Aż dziwne, że jeszcze nie zwiałeś. - Oznajmił, a rzeczywiście było to coś co go zdumiało. James westchnął ciężko i opadł na jedno z krzeseł, a Regulus w rzeczy samej dostrzegł na ławce za nim jakieś papiery, które wyścielały blat.
- McGonagall po ostatnim nas trochę pilnuje. Znaczy teraz gdzieś poszła, ale ogólnie to z nami siedzi, wiesz. - Regulus pokiwał głową.
- Czyli nie będzie cię na meczu? - Spytał ostrożnie, starając się o to, żeby w jego głosie nie był słyszalny nawet cień zawodu. James spojrzał na niego pretensjonalnie.
- Oczywiście, że będę! - Powiedział radośnie, jego oczy się do niego uśmiechały. - Przegadam ją, zobaczysz. Na meczu się zjawię. A jak.... O, witam panią profesor! - Powiedział nagle zaraz po tym jak rozległ się dźwięk otwieranych drzwi. Regulus widział, że James powoli opuszczał swoje lusterko, miał przez chwilę na niego widok jakby siedział przed nim na podłodze, a później lusterko musiało wylądować w kieszeni, bo zamiast twarzy ukochanego widział ciemność. Po chwili obraz zaszedł mgłą, aż w końcu Regulus zobaczył odbicie swojej twarzy, włosy miał w lekkim, nierażącym nieładzie, wyraz odrobinę niezadowolony, ale to drugie szybko się zmieniło i po chwili uśmiechał się lekko do swojego odbicia. Oddał bratu lusterko.
- Nie wiedziałem, że masz coś takiego. - Powiedział, nie mając pomysłu na żadne inne słowa. Syriusz schował lusterko wzruszając ramionami.
- Wielu rzeczy jeszcze nie wiesz. - Odparł, a na jego ustach zamajaczył się uśmiech. Regulus spuścił wzrok na zegarek.
- Już czas. - Oznajmił. - Idę coś zjeść.
Syriusz w odpowiedzi tylko pokiwał głową, nie wyglądało na to, żeby miał zamiar iść razem z nim, co Regulusa zupełnie nie zdziwiło. Obrócił się i zszedł w dół, a schody zaskrzypiały pod jego ciężarem.
Wszedł do Wielkiej Sali, gdzie wszyscy uczniowie już się schodzili, a większość już nawet tam była, mimo że była to jedna z wcześniejszych pór obiadowych. Wszyscy chcieli szybko zjeść i iść już na mecz, zająć dobre miejsca. Chociaż największe emocje i tak panowały między puchonami i ślizgonami i to przy ich stolikach panował największy gwar.
Bracia Gideon i Fabian Prewettowie, gryfoni z siódmego roku, nakręcali nastroje przed meczem zbierając zakłady przy stole swojego domu. Mylącym było to, że byli na jednym roku, bo można by przyjąć, że byli bliźniakami. Nic bardziej mylnego, o czym Regulus zdołał się już przekonać. Kiedy dyskretnie wyraził swoją wątpliwość Remusowi, że jak na bliźniaków wcale nie są do siebie aż tak podobni, ten wyjaśnił mu, że wcale nimi nie są. Fabian był starszy, po prostu ze względu na to, że urodził się zbyt późno, żeby iść ze swoim rocznikiem, poszedł wtedy co brat. Regulus szybko uznał, że to wiele wyjaśniało.
Skierował się w stronę stołu ślizgonów, uczniowie w srebrno zielonych strojach ciasno usadzeni obok siebie zdawali się niemal tworzyć herb ich domu, nie patrząc na te nieliczne wyjątki, które na mecz nie przygotowały się bardzo specjalnie. Zobaczył Katy, która stała między ławką do siedzenia a stołem, machając mu żywo, żeby zwrócił na nią uwagę. Obok niej siedział Evan, który całe swoje zainteresowanie poświęcał jedzeniu na talerzu. Rabastan siedział obok Rookwooda i o prowadził z nim żywą dyskusję. Regulus podszedł do nich i zajął miejsce obok Katy, które specjalnie dla niego zajęła. Po krótkim przywitaniu nałożył sobie jedzenie na talerz. Nie do końca był głodny, co zawdzięczał dużej jak na niego porcji śniadania, ale nie mógł przewidzieć ile będzie trwał mecz, a w jego trakcie wolał jednak myśleć o zniczu niż o kolacji.
- Jak się czujemy? - Spytała Katy, patrząc na niego. Miała wyrazisty makijaż w zielono srebrnych barwach i szyję owiniętą szalikiem w tych samych kolorach. Regulus odkroił spory kawałek fileta z kurczaka.
- Całkiem dobrze. - Odparł. Nawet nie musiał kłamać, chociaż się nad tym szczególnie nie zastanawiał, ani też jego samopoczucie nie było bardzo radosne, to czuł się dobrze.
- Czuję wygraną w kościach. - Odezwał się niespodziewanie Evan, unosząc głowę i patrząc przed siebie. Odstawił głośno kubek, a kawa w środku zachlupotała. Regulus stwierdził, że i jemu kawa dobrze by zrobiła więc sięgnął po kubek i dzbanek. - Oj tak, mam jej smak na końcu języka. - Powiedział Evan, kiedy wypił kolejny łyk kawy.
- A po meczu impreza, żeby uczcić zwycięstwo. - Usłyszał głos Thorfinna i dopiero zauważył, że chłopak siedział obok Augustusa, który wyszczerzył się.
- Dokładnie tak. - Powiedział, popijając parującą herbatę. - Ogarnęliśmy z Rosierem trzy skrzynki piwa kremowego. - Odchylił się lekko do tyłu i machnął głową na Evana, który uśmiechnął się lekko.
- Żarcie ogarniemy później, żeby było świeże. - Dodał, stukając końcówką noża w talerz. Regulus zmarszczył brwi.
- Skąd wy wytrzasnęliście aż trzy skrzynki? - Palnął, zanim zdążył sobie przypomnieć, że przecież była sobota, więc równie dobrze z rana mogli iść do Hogsmeade. Dołożył sobie na talerz pieczonych ziemniaków pod wpływem niespodziewanego przypływu apetytu, co wcale mu się nie podobało. Przed meczem zawsze musiał być ostrożny, jeśli chodziło o posiłek. Musiał coś zjeść, żeby mieć pewność, że nie zgłodnieje w trakcie i będzie miał siły. Ale też z kolei nie mógł przesadzić z ilością jedzenia, bo wtedy też nie byłoby za dobrze. Dlatego też w porę się opamiętał i cofnął rękę, kiedy widelcem chciał nałożyć trzeci już kawałek.
- Byliśmy w kuchni. Te nieszczęsne skrzaty przyniosą ci wszystko, jeśli im powiesz - pstryknął palcami - i to cała historia.
Regulus pokiwał głową i rozejrzał się. Zawsze lubił atmosferę jaka panowała przed meczem, była przyjemna, jedyna w swoim rodzaju. Na tę po meczu też nie mógł narzekać, szczególnie po zwycięskim meczu, kiedy w pokoju wspólnym robiono imprezę, a smak wygranej i szczycenie się nią miały miejsce jeszcze długo po meczu.
- Barty, tylko komentuj ten mecz porządnie! - Krzyknął Rabastan do młodszego o rok chłopaka siedzącego kilka miejsc od nich. - Na naszą korzyść, oczywiście. - Barty wywrócił oczami i spojrzał na niego nieco pretensjonalnie.
- Nie mogę, McGonagall znowu będzie próbowała przez to zmienić komentatora. Muszę być obiektywny. - Mruknął i znowu obrócił głowę wracając do rozmowy z jakąś dziewczyną. Rabastan mruknął coś tylko i wrócił do jedzenia.
- Ale będzie fajnie. - Powiedziała Katy z uśmiechem. - Zazwyczaj nie interesują mnie mecze, ale jak nasza drużyna gra to jest jakoś inaczej. - Evan odchylił głowę do tyłu i postukał palcami w blat stołu. Czarny lakier na jego paznokciach był już częściowo zdarty, u każdego innego mogłoby wyglądać to nieestetycznie, ale nie u niego. U niego wyglądało to jak zamierzony efekt.
- Black. - Powiedział nagle Evan, pochylając się przy Katy, która nie zwróciwszy na niego uwagi dyskutowała o czymś z Rabastanem. Regulus spojrzał w stronę Rosiera unosząc do ust kubek z kawą i czekając aż zacznie kontynuować. - Idziemy już do dormitorium po rzeczy? - Spytał, a Regulus dopiero uświadomił sobie, że musiał jeszcze wrócić po strój i miotłę. Nie spieszył się z jedzeniem, bo wiedział, że zdąży, jeśli wyjdzie piętnaście minut przed. A właśnie uświadomił sobie, że przecież by nie zdążył, że umknęła mu jeszcze jednak rzecz, którą musiał zrobić.
W odpowiedzi tylko dopił kawę i wstał, zerkając na Evana, który zrobił to samo. Katy uniosła głowę, słysząc, że miejsca obok niej są opuszczane.
- Już idziecie? - Spytała. Obaj pokiwali głową, ale to Regulus zabrał głos.
- Widzimy się na meczu. - Rzucił bez zbędnych wyjaśnień i poszedł w stronę wyjścia, momentami musząc przeciskać się przez torujących mu drogę uczniów. Ostatnio aż tylu osób w jednym miejscu widział na rozpoczęciu roku, byli tam chyba wszyscy, z pewnością oprócz kilku wyjątków, które zawsze się pojawiały. Obejrzał się za siebie, chcąc sprawdzić, czy Evan był za nim. Chłopak szedł z rękami w kieszeniach oglądając się na boki. Regulus przez swoją nieuwagę i niepatrzenie przed siebie wpadł na kogoś, kto szybko przytrzymał go i odsunął delikatnie. Nieco zawstydzony obrócił głowę i zobaczył przed sobą Petera, który chociaż to na niego wpadnięto, miał równą niezręczność wymalowaną na twarzy.
- Przepraszam, przez przypadek. - Powiedział, a Regulus tylko skinął głową, uznawszy, że uczyniłby sytuację bardziej niezręczną, gdyby też zaczął przepraszać. Chociaż doskonale pamiętał, że wina leżała po jego stronie, nie miał jednak zamiaru tego przyznawać, skoro nie musiał. Nagle jednak coś sobie uświadomił.
- Zaraz, skończyliście już szlaban? - Spytał, Peter pokiwał głową. - To gdzie James? - Dopytywał, zerkając chłopakowi przez ramię.
- Ee... nie mam pojęcia. Rozeszliśmy się gdzieś na korytarzu. - Powiedział, pocierając dłonią kark. Regulus pokiwał głową tłumiąc zrezygnowane westchnienie.
- Jasne, dzięki. - Odparł i poszedł dalej, Evan już zdążył dotrzymać mu kroku. Wyszli z Wielkiej Sali, a korytarze o tej porze dawno nie były tak puste i ciche.
- Nie myślałem, że będą się tak bardzo jarać tym meczem. - Oznajmił Evan, prostując się. Regulus pokiwał głową.
- Tak, ja też nie. - Spojrzał przed siebie. Evan wyjrzał przez okno, a na jego twarz wpłynął grymas. - Pada. - Oznajmił. Regulus spojrzał tam, gdzie Evan i z niechęcią musiał przyznać mu rację.
- Nie jest tak źle. - Powiedział na pocieszenie, nie zdradzając, że obawiał się, że będzie tylko gorzej.
Kiedy byli już niedaleko schodów prowadzących do lochów zobaczyli siostrę Evana siedzącą na podłodze przy oknie razem z dwiema ślizgonkami w jej wieku. Usadziły się w kółku i wyglądało na to, że grały w karty. Kiedy tylko Ruth dostrzegła brata, natychmiast odłożyła karty, wstała i podbiegła do niego z uśmiechem. Wokół szyi miała owinięte dwa szaliki, jeden w barwach Hufflepuffu, a drugi w barwach Slytherinu. Do tego na policzkach miała namalowane dwa serduszka, jedno żółte, drugie czarne.
- Evan! - Podbiegła zamiast przejść ostatnie kilka kroków i przytuliła się do brata, unosząc głowę i uśmiechając się. - Nie wiedziałam komu kibicować, więc mam dwa szaliki. I patrz co narysowały mi starsze dziewczyny. - Pokazała serduszka. Evan uśmiechnął się do niej i pogłaskał ją po głowie.
- To świetnie. - Odparł.
- A jak będę większa to będę grała tak jak ty. - Oznajmiła. Evan zmierzwił jej włosy, na co pochyliła lekko głowę.
- Będziesz nawet lepsza. - Obiecał.
Ruth wróciła do koleżanek, tłumacząc, że nie może dać im dłużej czekać, a oni pożegnawszy się z nią skręcili i zeszli po schodach. Już ze sobą nie rozmawiali, chociaż wyglądało na to, że Evan ożywił się po rozmowie z siostrą.
Regulus po tym co widział w lesie długo zastanawiał się co mógłby zrobić, ale wszystko co wymyślił zdawało się zbyt beznadziejne. Nie wiedział nawet jak podejść do tematu, więc ostatecznie zdecydował się na cichą pomoc, jak to sam nazywał. Na rozmawianie z nim, pozwalanie mu mówić i nie odzywanie się zbyt wiele, bynajmniej nie na temat swojej osoby. Tylko to było rozwiązaniem, w którym nie było opcji, żeby zrobić coś nie tak, w którym nie musiał zdradzać, że widział na własne oczy co się działo.
Przed wejściem do pokoju wspólnego Slytherinu zobaczyli Jamesa, który stał tam oparty o ścianę, a na ich widok uśmiechnął się szelmowsko i podszedł do nich. Regulus, chociaż zaskoczony jego widokiem, uśmiechnął się i uniósł głowę, a jego uśmiech poszerzył się, kiedy został pocałowany w policzek.
- Udało mi się przegadać McGonagall. No i trochę wykorzystałem jej słabość do quidditcha. - Wyjaśnił James, a przez jego oko przemknął zadowolony błysk.
- Dobra, gołąbeczki, chodźcie już. - Powiedział Evan, zanim Regulus zdążył się odezwać. Chłopak zdążył już wypowiedzieć hasło i czekał na nich w przejściu. Regulus skinął głową patrząc na niego przez ramię Jamesa, po czym wziął chłopaka za rękę i poprowadził w stronę pokoju wspólnego.
Dawno nie widział tam takiej pustki w sobotę o takiej porze, kiedy to zazwyczaj wszyscy właśnie tam spędzali czas. Teraz w pokoju wspólnym nie było oprócz nich żywej duszy, a jedyny dźwięk jaki się rozlegał to dźwięk ich kroków i tykanie zegara. Nawet ogień w kominku nie płonął. Regulus zobaczył skrzata krzątającego się po pokoju i ścierającego kurz z niskiej drewnianej półki, który na ich widok schował się za fotelem, jakby jego obecność tam miała być tajemnicą.
Przeszli do dormitorium. Porządek, który powstał kiedy w piątkowy wieczór wszyscy mieszkańcy pokoju połączyli siły, żeby porządnie poukładać swoje rzeczy nadal się utrzymywał. Wprawdzie nie były to wielkie zmiany, najbardziej widoczne były w obrębie łózek Evana i Rowle'a, gdzie było znacznie czyściej niż zazwyczaj, bo tej dwójce nigdy nie przeszkadzało, kiedy ich rzeczy znajdowały się w nieporządku.
Regulus puścił dłoń Jamesa i podszedł do swojej szafki. Wyjął z niej szalik w barwach swojego domu i odwrócił się. James już stał za nim, a Regulus zarzucił mu szalik na szyję i pociągnął lekko za końce, zmuszając go do zniżenia głowy, a wtedy pocałował go w usta, krótko i delikatnie, na moment przymykając oczy, aby chwilę później odsunąć głowę i do końca założyć mu szalik, zawiązać go luźno wokół szyi i ułożyć tak, żeby wyglądał dobrze.
- Teraz możesz kibicować. - Oznajmił z uśmiechem. James obrócił się i spojrzał na siebie w lusterku. Trzeba było przyznać, że w kolorach Slytherinu wyglądał niecodziennie.
- Słodziaki z was. - Powiedział Evan uśmiechając się do nich lekko. W jednej dłoni trzymał miotłę, a w drugiej strój do gry. Na nadgarstku miał odbity ślad po zegarku, który teraz leżał na jego szafce nocnej. - Ale nie możemy czekać, mamy tylko dwadzieścia minut. - Zwrócił się już do Regulusa.
Evan miał rację, musieli być wcześniej, żeby się nie spieszyć. Regulus spojrzał na Jamesa, który czekał aż to on coś powie.
- Idź i zajmij dobre miejsce na trybunach. - Polecił, a James zrobił to po pocałowaniu go w czoło na pożegnanie.
Kiedy tylko James zniknął za drzwiami, Regulus wziął miotłę, którą poprzedniego wieczoru polerował specjalnie na tę okazję i która od rana leżała na jego łóżku gotowa do użycia. Obok niej leżał złożony w kostkę, czysty strój do gry, idealny na panujące warunki pogodowe. W ostatniej chwili, tuż przed tym jak miał oznajmić, że wychodzą, zdjął z nadgarstka zegarek i zostawił go na swojej półce nocnej. Kiedy Regulus już miał wszystko poszedł za Evanem do wyjścia ogarnięty duchem zwycięstwa, które jeszcze nie nadeszło.
Kiedy byli już przy szatniach słyszeli głośne, podniecone rozmowy dobiegające z trybun, zagłuszane delikatnie tylko przez stukanie deszczu o dach budynku, w którym znajdowały się szatnie. Z dworu dotykało ich zimne powietrze i Regulus miał nadzieję, że strój, który ze sobą zabrał mu wystarczy. Weszli do szatni, pozostali chłopcy z drużyny byli już tam i przebierali się. Regulus bez słowa położył swoje rzeczy na ławce, starannie układając miotłę. Rozległ się dźwięk zamykanych drzwi, kiedy zaraz za nim wszedł Evan. Przebrał się szybko, a ubrania, które miał na sobie wcześniej zostawił na jednym z haczyków, które były umocowane nad ławkami.
- Ile jeszcze czasu? - Spytał, widząc, że nikt szczególnie się nie spieszył. Opadł na ławkę tuż obok swojej miotły, którą wziął w obie dłonie i zaczął okręcać. Komuś z boku mogłoby się wydawać, że w ten sposób zwalczał stres, ale w rzeczywistości po prostu dopadła go nuda, chciał już wsiąść na miotłę i wzbić się w powietrze. Neil spojrzał na zegarek, jako jedyny nie zdjął swojego przed meczem.
- Siedem minut. - Odparł, przestępując z nogi na nogę z wyraźną niecierpliwością.
W powietrzu panowało dziwne napięcie, nikt się nie odzywał, co było tak różne od siedzenia w szatni przed treningami. Tym razem jedyne rozmowy jakie do nich dobiegały to te z trybun.
Usłyszeli pukanie do drzwi i żaden z nich nawet nie musiał się zastanawiać kto to był. Już nawet ich pukanie stało się charakterystyczne. Także dla tych, którzy grali w drużynie pierwszy rok.
- Proszę. - Powiedział Merrick donośnym głosem, siedział najbliżej drzwi i przypatrywał się im, kiedy się otwierały, a do środka weszły trzy dziewczyny. To już stało się ich swego rodzaju tradycją, że przychodziły do ich szatni tuż przed meczem, a zdaniem Regulusa z nimi zawsze było jakoś pogodniej. Cała drużyna w komplecie.
- Myślicie, że to wygramy? - Spytała Julie Hodges, siadając obok Evana na ławce. Regulus nie miał pojęcia, czy to przez fakt, że była w drużynie dopiero pierwszy rok, czy też po prostu przez jej usposobienie, zdawała się być najmniej pewną i najbardziej nieśmiałą osobą w ich grupie. Neil uśmiechnął się do niej pokrzepiająco.
- Oczywiście, że wygramy. - Powiedział pewnie, a nikt nie mógł zaprzeczyć, że był najbardziej butny z całej drużyny, chociaż tym razem nikomu to nie przeszkadzało. Każdy chciał wygranej.
Kiedy do meczu zostały cztery minuty Evan wstał i spojrzał na wszystkich, co poniektórzy wbijający wzrok w podłogę w cichym oczekiwaniu unieśli głowy. Chłopak odchrząknął, a na jego twarzy zaigrał uśmiech, jego wyraz miał w sobie coś z podekscytowania.
- Panowie, nasze zwycięstwo wisi w powietrzu. - Ogłosił z zadowoleniem, patrząc po wszystkich zawodnikach. Emma odchrząknęła znacząco, miażdżąc go spojrzeniem. Evan szybko się spróbował naprawić swój błąd. - Och tak, tak. - Powiedział szybko. - Scusi! Signore e signori! - Emma pokręciła głową, ale uśmiechnęła się lekko.
Kiedy do godziny czternastej pozostała minuta, wszyscy chwycili za miotły i wyszli z szatni. Z Regulusem na czele, tak jak powinni wyjść na boisko. Zatrzymali się tuż przed wyjściem, Regulus po przeciwnej stronie zobaczył Adreę Wangh, kapitankę drużyny puchonów, która tak jak oni stała tuż przed wejściem nie wychodząc jeszcze. Ich spojrzenia się spotkały, aż w końcu stały się porozumiewawcze.
Ruszył do przodu na środek boiska, gdzie czekała już na nich pani Hooch, a reszta podążyła za nim.
- Proszę państwa, zaczynamy widowisko. - Rozległ się głos Barty'ego, którego Regulus jak zwykle dostrzegł siedzącego obok profesor McGonagall na miejscu komentatora. - Po mojej prawej wychodzi na środek drużyna Slytherinu z Regulusem Blackiem jako kapitanem. - Po tych słowach rozległy się głośne oklaski ze strony ślizgonów jak i tej części Ravenclawu, która im kibicowała. - Dalej również z jakże mocnym składem, kolejno Evan Rosier na pozycji obr... - Tutaj urwał, a Regulusowi udało się dostrzec, że profesor McGonagall wyraźnie szturchnęła go w ramię i coś do niego mówiła. Po chwili znowu rozległ się jego głos. - Po mojej lewej drużyna Hufflepuffu z Addreą Wangh w roli kapitanki. - Tym razem okrzyki rozległy się ze strony puchonów, gryfonów i kilku krukonów.
Regulus rozejrzał się po trybunach, gdzie uczniowie unosili banery z różnymi hasłami. Najwięcej było po stronie Slytherinu. Mógł odczytać bardzo proste hasła takie jak: Ślizgoni po wygraną, albo: Puchar w objęciu węża. Jednak to, które szczególnie rozbawiło i spodobało się Regulusowi brzmiało tak:
Puchoni BLACKną w świetle ślizgonów.
Zatrzymał się przy pani Hooch, a po chwili zrobiła to także przeciwna drużyna. Stał teraz twarzą w twarz z rudą, piegowatą dziewczyną mugolskiego pochodzenia, w której oczach paliła się chęć wygranej, wyglądała na bardzo zawziętą.
- Pamiętajcie, że gra ma być czysta. - Powiedziała pani Hooch głośno i wyraźnie, patrząc z osobna po wszystkich członkach obu drużyn, a oni zwrócili wzrok w jej stronę. - Wszelkie oszustwa lub faule nie będą tolerowane. - Wszyscy zgodnie pokiwali głową. - Kapitanowie drużyn, uściśnijcie sobie dłonie. - Wyciągnęli dłonie do przodu w tym samym czasie. Andrea miała mocny chwyt, tak mocny, że w pewnym momencie Regulus musiał stłumić jęk bólu, który cisnął mu się na usta. Czy ona chciała wyeliminować go zanim mecz zdążył się zacząć? Pani Hooch wsiadła na miotłę, a oni automatycznie zrobili to samo. Na dźwięk gwizdka odbili się od ziemi i wzbili w powietrze. Gra się zaczęła.
Regulus w locie czuł się jak w swoim żywiole. Latał nad boiskiem wolniej niż wszyscy inni, rozglądając się nad zniczem. Deszcz dalej padał, chociaż był już znacznie lżejszy. Regulus czuł jak jego krople razem z wiatrem wplatały mu się we włosy.
- Wangh przejmuje kafla - komentował Barty - zdaje się, że poda go do Rahmana czekającego po drugiej stronie, ale nie! To tylko zmyłka. Leci dalej sama, Emma Vanity odbija tluczek, który leci w jej stronę, ale Brandon Powell szybko go odbija.
Regulus starał się za bardzo nie słuchać komentatora meczu, chcąc skupić się na swoim zadaniu. Kątem oka dostrzegł, że kiedy Andrea już była gotowa do rzutu kafla z większej odległości podleciał do niej Merrick, któremu w locie udało się go przejąć, co Barty bardzo szybko skomentował jako świetne zagranie. Tłuczek poleciał w stronę chłopaka, który trzymał kafel, piłka szybko wylądowała w rękach Emmy. Widząc tę scenę Regulus przez chwilę miał wrażenie, że Merrick oberwie, ale Madeline Taylor w porę przyleciała i odbiła piłkę, śląc ją w stronę Andrei, która leciała w stronę Emmy z zamiarem odebrania jej kafla.
Regulus nie spieszył się ze znalezieniem znicza. Zgodnie z taktyką miał poczekać aż jego drużyna uzyska pięćdziesiąt punktów przewagi i dopiero wtedy spróbować złapać znicz, chyba że puchoni okazaliby się mieć zbyt dużą przewagę. Do tego czasu jednak miał za zadanie głównie odciągać uwagę Mary Curtis, szukającej puchonów. Miał nadzieję, że przewaga pięćdziesięciu punktów szybko nadejdzie. Czuł, że deszcz tylko się nasilał, jeśli miało tak dalej pójść, coraz trudniej będzie mu złapać znicz.
- Dziesięć punktów zdobywa Slytherin! - Wykrzyczał Barty radośnie, a po jego słowach rozległy się wiwaty i zadowolone krzyki.
Gra toczyła się dalej, w międzyczasie Slytherin zdołał zdobyć następne dziesięć punktów. Według Regulusa wszystko było spowodowane zmianą obrońcy w przeciwnej drużynie. Rok wcześniej ledwo udało im się cokolwiek wbić, teraz szło gładko, o ile tylko udawało im się uniknąć atakującego ich tłuczka.
Nagle Regulus zobaczył złoty błysk tuż obok miotły Mary. Znicz trzepotał skrzydełkami jakby z nim igrał. Wystarczyło, że dziewczyna spuściłaby wzrok, przestała rozglądać się w zupełnie inną stronę, a znicz miałaby w garści. Regulus poczuł stres przeszywający jego ciało. Nie mógł do tego dopuścić. Podleciał bliżej niej, tam, gdzie patrzyła, żeby być w zasięgu jej wzroku, ale swój wbijał w zupełnie inną stronę, minę postarał się przybrać taką, jakby coś zauważył, po czym błyskawicznie pochylił się i wystrzelił do przodu z ogromną prędkością, wcześniej upewniwszy się, że dziewczyna na pewno to zauważyła. Połknęła haczyk i wyleciała zaraz za nim, pozostawiając nieco w tyle, a Regulusowi skutecznie udało się odciągnąć ją od znicza, który i tak pewnie zdążył już polecieć w inne miejsce. Obniżył nieco lot, żeby zaraz po tym gwałtownie unieść się wyżej. Spojrzał na Mary z szyderczym uśmiechem, a ona, zaczerwieniona ze wstydu, że dała się na to nabrać, odleciała w przeciwną stronę. Barty nie zawahał się skomentować jego wyczynu.
Puchoni zdołali odbić się od dna, jeśli chodziło o punkty i w jednej chwili mieli przewagę, a Barty niechętnie ogłosił, że jest trzydzieści do dwudziestu. Regulus, chociaż niezadowolony tym wynikiem, nie przejął się aż tak bardzo wierząc, że uda im się jeszcze to nadrobić. Jednak kiedy puchoni zdobyli kolejne dziesięć punktów, przeraził się, że teraz będzie tylko gorzej. To dało mu impuls, postanowił, że kiedy tylko zobaczy znicza bez czekania złapie go od razu.
W pewnym momencie rozległ się gwizdek, gracze spojrzeli na panią Hooch, która podleciała do nich.
- Faul! - Krzyknęła. Regulus rozejrzał się. Tak bardzo skupił się na zniczu, że nie miał pojęcia kto i jaki rodzaj faulu wykonał, szybko jednak okazało się, że była to sprawka Rahmana, ścigającego puchonów. Pani Hooch zarządziła rzut karny. Emma dostała kafla, a cała reszta odsunęła się na odpowiednią odległość. Obrońca puchonów skupił się, ale Emma zdołała go zmylić, a Slytherin zdobył dziesięć punktów.
Zdawało się, że ten faul źle odbił się na drużynie puchonów, w późniejszym czasie nie udało im się strzelić, za to udało się to ślizgonom. Był Remis.
Regulus nadal rozglądał się za zniczem, ale kiedy deszcz stał się dużo silniejszy, a wiatr próbował miotać jego miotłą było tylko trudniej. Regulus nie miał pojęcia ile to trwało, szacował, że jakieś czterdzieści minut, zanim ulewa przeszła w mżawkę. Przed tym prawie wcale nie latał, tylko czasami, żeby zmienić miejsce, a znicza nie udało mu się dostrzec, nawet na chwilę nie zobaczył złotego przebłysku. Całość gry także toczyła się dużo wolniej, pałkarzom ciężej było utrzymywać równowagę, a Regulus kilka razy prawie oberwał tłuczkiem. Slytherin jednak prowadził przewagą dziesięciu punktów, chociaż Regulus uważał, że mogło być lepiej, to wiedział, że nie było tak źle.
Po niemałym rozpogodzeniu już swobodniej latał po boisku, rozglądając się uważnie. Nagle zobaczył jak tłuczek leciał prosto na niego, nie miał gdzie się wycofać, więc przez spontaniczną decyzję spróbował go wyminąć, przy czym ucierpiał tylko jego nadgarstek, w który piłka boleśnie uderzyła, aż jęknął z bólu.
W końcu udało mu się dostrzec znicz. Rozejrzał się, Mary była w innej części boiska. Znacznie przyspieszył i pognał w stronę znicza, kiedy był już niedaleko, przedmiot złośliwie obniżył swoje położenie. Było już za późno, żeby zlecieć niżej, Regulus leciał za szybko. Nie mógł też sięgnąć ręką, nie wiedział, czy dałby radę, a musiałby wtedy zaryzykować zupełną utratą równowagi. Zacisnął nogi wokół miotły i przechylił się delikatnie na bok. Bardziej, jeszcze trochę, aż w końcu wylądował do góry nogami. Wyciągnął rękę, już musnął znicz palcami, ale ten oddalił się nieco. Regulus w ostatniej chwili chwycił go za skrzydełko. Przyciągnął bliżej i mocno chwycił w garść. Rozległy się głośne pomruki zadowolenia tych, którzy już zdążyli zauważyć co zrobił. Regulus z trudem wrócił do normalnej pozycji i wzniósł się wyżej unosząc rękę ze zniczem, a na trybunach rozległy się wiwaty.
- SLYTHERIN ZDOBYWA STOPIĘĆDZIESIĄT PUNKTÓW. SLYTHERIN WYGRYWA KOŃCZĄC MECZ Z SUMĄ DWUSTU PUNKTÓW. - Wykrzyczał Barty podrywając się ze swojego miejsca.
Regulus uśmiechnął się szeroko. Udało im się. Wygrali. Te wszystkie przygotowania i ciężka praca nie poszły na marne.
Dopiero kiedy wylądował na ziemi dostrzegł, że niebo było już pociemniałe, ktoś zdążył już zapalić sztuczne światła. Jak dziwnie mu było czując grunt pod nogami, kiedy tak długo był w powietrzu. Kiedy zsiadł z miotły zachwiał się i zakręciło mu się w głowie, ale szybko odzyskał równowagę, chociaż przez kilka pierwszych kroków, jakie zrobił idąc w stronę pani Hooch miał wrażenie jakby na nowo uczył się chodzić. Oddał znicz, niechętnie wypuszczając ze spoconej dłoni znak swojego zwycięstwa.
Był wyczerpany, miał katar i bolał go nadgarstek, na którym zdążył już pojawić się brzydki, fioletowy siniak, ale zignorował to. Cieszył się zwycięstwem tak bardzo, że to wszystko przestawało mu wadzić.
Nagle został wzięty przez członków drużyny na ręce i podrzucony kilkakrotnie do góry. Wydał z siebie zwycięski okrzyk, a oni zrobili to samo, trzymając go na rękach i kierując się w stronę wyjścia. Kilkoro ślizgonów zdążyło już zejść z trybun i teraz szli obok nich, do uszu Regulusa dobiegały tylko wiwaty na cześć całej drużyny, chociaż to on najbardziej w tamtej chwili był w centrum uwagi.
Dostrzegł Jamesa, który też już zdążył opuścić trybuny. Stał z boku w szaliku Slytehrinu, patrząc na niego z uśmiechem. Widać po nim było, że chciał podejść, porozmawiać, pogratulować, a Regulus najchętniej rzuciłby mu się na szyję. Jednak radość z wygranej była tak duża, nie tylko u niego, ale też u jego towarzyszy. Uśmiechnął się do Jamesa przepraszająco dając się porwać przez tłum, a ślizgoni cały czas dołączali. Patrzył na chłopaka, dopóki ten nie zniknął z jego pola widzenia.
Postawili go dopiero w pokoju wspólnym. Co za szaleństwo, nawet nie dali mu się przebrać. Inni członkowie drużyny też nie dbali o to, żeby chociażby wrócić po swoje rzeczy do szatni. Później okazało się jednak, że Neil, chyba najmniej zaślepiony radością z wygranej, zadbał o to. Przyszedł do pokoju jako ostatni. Ci, którzy mieli wrócić do swoich dormitoriów zdążyli już to zrobić, cała reszta została w pokoju ciesząc się zwycięstwem i rozmawiając o meczu. Evan i Augustus przynieśli z dormitorium trzy skrzynki kremowego piwa, które wcześniej czekały na nich w dormitorium. Potem, uznając, że nie wystarczy dla wszystkich, donieśli jeszcze trzy, Regulus zastanawiał się jakim cudem udało im się to przemycić tak, żeby nie zauważyli ich nauczyciele. Po dłuższej dyskusji zdecydowali, że nie ma sensu przynosić jedzenia, skoro czekała ich jeszcze kolacja.
- Która godzina? - Spytał Neila, kiedy chłopak podszedł do niego ze stosikiem ubrań zebranych z szatni, z prośbą, żeby wybrał swoje.
- Piętnaście po osiemnastej. - Odparł, spuściwszy wzrok na zegarek. Regulus zamrugał, jakby dopiero się obudził i wziął swoje ubrania. Nie zdążył podziękować Neilowi, chłopak za szybko odszedł.
Około czterech godzin. Mniej więcej tyle trwał mecz. Wiedział, że mecze bywały tak długie, ale mimo to ten minął mu tak szybko, że zdawał się tylko chwilą.
Rozmówił się z wieloma osobami na temat meczu, z niektórymi rozmawiał krótko, z innymi dużo dłużej. Zdawało mu się, że w ten sposób zdołał wyładować emocje, uspokoić je nieco.
Po kolacji zabawa dalej trwała w najlepsze. Głównie zostały już tylko osoby od czwartego roku w górę, zdecydowana większość młodszych wolała wrócić do swoich dormitoriów, ale i Regulus się na to zdecydował. Był już zmęczony i jedyne o czym marzył to położenie się do łóżka, a kiedy w końcu napełnił żołądek, mógł to marzenie zrealizować. Prysznic wziął już wcześniej nie mogąc znieść zapachu potu dochodzącego z własnego ciała i tego jak bardzo się kleiło, więc od razu kiedy wszedł do pustego dormitorium padł na łóżko, nie dbając o to, że powinien przebrać się w piżamę.
Próbował usnąć, już parę razy prawie mu się to udało, ale dźwięki, które przebijały się przez ściany aż z pokoju wspólnego skutecznie mu to uniemożliwiały. Grali w butelkę w dużej grupie i nie ulegało wątpliwościom, że nie skończą prędko i że wcale nie mieli zamiaru zachowywać się cicho. Zwłaszcza, że było jeszcze wcześnie, nawet nie musieli.
Regulus przewracał się z boku na bok licząc, że w końcu zaśnie, ale sen nie nadszedł. W końcu zrezygnowany wstał, chociaż czuł się senny. Wyszedł z dormitorium. Kiedy przechodził przez pokój wspólny kilka osób próbowało namówić go, żeby z nimi zagrał, ale odmówił. Wyszedł na korytarz i przeszedł schodami w górę aż znalazł się przed portretem Grubej Damy. Przez kilka chwil po prostu tak stał, próbując przypomnieć sobie co James mówił ostatnim razem, kiedy razem wchodzili do pokoju wspólnego gryfonów. W końcu wypowiedział hasło, mając nadzieję, że okaże się trafne.
Przejście zostało otwarte i wszedł do pokoju pełnego gryfonów. Rozglądał się uważnie, spodziewając się zobaczyć tam Jamesa. Większość gryfonów przyzwyczaiła się do jego obecności i nie zwracała na niego uwagi, niektórzy jednak dalej łypali na niego, ale ignorował to. W końcu zobaczył Syriusza, Remusa, Petera i Lily siedzących z jeszcze dwiema innymi dziewczynami, których nie znał. Jamesa z nimi nie było, więc Regulus szybko przemknął między fotelami i przeszedł przez drzwi prowadzące do szeregu dormitoriów chłopców.
Znalazł się w dormitorium Jamesa, w którym jak zwykle panował lekki bałagan. Rozejrzał się, było puste. Nieco zawiedziony chciał już wracać, po drodze spytać Syriusza gdzie poszedł James, ale nagle usłyszał, że ktoś lał wodę w łazience. Zdając sobie sprawę, że musiał to być James, usiadł na jego łóżku w ciszy na niego czekając.
Nie minęło może dziesięć minut, kiedy drzwi do łazienki się otworzyły i wyłonił się zza nich James, ubrany w czarną piżamę z narysowanymi na niej bohaterami z jakiejś mugolskiej kreskówki. Włosy miał całe mokre, zagarnięte nieco do tyłu. Na widok Regulusa uniósł brwi, ale po chwili uśmiechnął się, zamykając za sobą drzwi.
- Co tu robisz? - Spytał, ale słychać było, że był zadowolony, twarz miał pogodną.
- Próbowałem spać, ale w pokoju wspólnym zrobili imprezę i było za głośno. Więc przyszedłem tutaj. - Wyjaśnił. James pokiwał głową i usiadł obok niego. Wyciągnął dłoń i przeczesał mu włosy.
- Jesteś już zmęczony? - Spytał, patrząc na kosmyk jego włosów, który zakręcał sobie między palcami. Regulus skinął głową.
- To był męczący mecz. - Oznajmił, zdejmując buty. Przesunął się i usiadł przy ścianie na wpół leżąc i opierając plecy o miękkie, czerwone poduszki. James ułożył się w tej samej pozycji tuż obok niego, obejmując go.
- Właśnie, gratulacje wygranej. Jakoś wcześniej nie było okazji, żeby to powiedzieć. Ładne zagranie, wtedy na końcu. - Pochwalił. Regulus uśmiechnął się nieco sennie. Kiedy już się ułożył zrobił się bardziej zmęczony, jakby sen sobie o nim przypomniał. To zabawne, że wyglądało to tak, jakby przyszedł do Jamesa specjalnie po to, żeby znaleźć ciche miejsce do spania, kiedy tak naprawdę chciał po prostu spędzić z nim czas. Ta pierwsza opcja jednak nagle bardzo zaczęła mu odpowiadać.
- Dziękuję. - Odparł. - Cieszę się, że tyle pracy nie poszło na marne. - James pocałował go w głowę.
- Młody Black odniósł swój pierwszy sukces jako kapitan. I to na pierwszym meczu. - Powiedział z uśmiechem, na co Regulus tylko pokiwał głową, ogarniany przez senność. Zdawało się, że James dopiero tak naprawdę to zauważył. - Widzę, że naprawdę jesteś zmęczony. - Znowu w odpowiedzi otrzymał kiwnięcie głową. - Chcesz tu przenocować? Mam wystarczająco duże łóżko. - Regulus poderwał się do siadu, podpierając się na jednej ręce. - Spokojnie, po prostu spać. To jednoznaczna propozycja. - Powiedział powoli. Regulus pokiwał głową, nie z tym związana była jego reakcja.
- Wiem, nie o to chodzi. Ale myślisz, że to dobry pomysł? I że mogę? - Spytał. James wzruszył ramionami.
- Czemu nie? Skoro u siebie i tak nie możesz usnąć.
Regulusa nie trzeba było długo namawiać, zgodził się dość szybko, chcąc po prostu odpocząć. James poderwał się ze swojego miejsca.
- Pożyczę ci coś do spania. - Bez czekania na odpowiedź zaczął grzebać w swojej szafce wyciągając z niej rzeczy, które od razu lądowały na podłodze tuż u jego stóp. Regulus popatrzył na niego. Na początku chciał zaprotestować, powiedzieć, że równie dobrze mógłby spać w tym w czym był. Ostatecznie jednak uznał, że postawi na wygodę. James w końcu wyciągnął luźną, nawet jak dla niego, koszulkę. Różową koszulkę z jakimś żółtym misiem trzymającym w łapach słój miodu. Regulus zmarszczył brwi, przyglądając się nadrukowi.
- Gdzieś to już widziałem. - Powiedział w końcu, nadal patrząc na obrazek. James roześmiał się krótko i położył obok niego, podpierając się na łokciu.
- Kubuś Puchatek, taki jeden z mugolskiej bajki. I książki. - Wyjaśnił i przybliżył się do niego, wyciągnął dłoń i pstryknął go w nos.
- Podoba mi się ta koszulka. - Oznajmił w końcu Regulus. Zdjął spodnie i odłożył je na bok, po czym uklęknął na łóżku, ignorując to, że czuł na sobie wzrok Jamesa i tłumiąc uśmiech cisnący mu się na usta. Zdjął z siebie górną część garderoby i nałożył koszulkę, która okazała się sięgać mu do połowy ud. Była wygodna, dla Regulusa idealna do spania. Złożył swoje ubrania w kostkę, wziął je w dłoń, a na drugiej się podparł, pochylając się nad Jamesem i odkładając je przy szafce nocnej, obok wyrzuconych ubrań. Chłopak najwyraźniej nie miał zamiaru trudzić się z wkładaniem ich z powrotem, a Regulus postanowił tego nie komentować. Wsunął się pod kołdrę i przytulił do Jamesa, opierając głowę o jego tors. Poczuł jak jego dłoń delikatnie przesuwała się po jego włosach, bawiąc się nimi. Opowiadał mu coś, a Regulus tylko kiwał głową w odpowiedzi, przymykając oczy. I trwali tak, dopóki sen go nie pochłonął, a nadeszło to dość szybko.
[6559 słów]
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro