❣ XLVII ❣
I rzeczywiście nic to nie zmieniło. Później, po każdej pełni, Regulus postanowił, że nie przejmując się ryzykiem będzie umykał przez bijącą wierzbę do wrzeszczącej chaty, żeby zmyć Remusowi krew z ran. Dalej go zadziwiało, kiedy widział pozostałą trójkę jeszcze w ich zwierzęcych postaciach, ale nie przyznał się, że pragnął tego samego.
I nawet w dniu, w którym mieli wyjechać na przerwę wiosenną, z samego rana udał się tam, mając w kieszeni chusteczki i wodę utlenioną, żeby chociaż trochę pomóc Remusowi.
Stanął przed bijącą wierzbą, w odpowiedniej odległości, rozglądając się na boki, czy oby na pewno nikt go nie zauważył. Ani żywej duszy. Było za wcześnie, nawet jak na dzień powrotu do domu. Przetarł zmęczone oczy. Sam by się najchętniej położył, ale było dla niego coś ważniejszego.
W końcu z przejścia wyłonił się szczur o miodowoszarym futerku. Na chwilę zwrócił główkę w stronę Regulusa, po czym wlazł na odpowiednie miejsce i spojrzał na chłopaka swoimi szklistymi, czarnymi oczkami, dając mu znak, że może przejść. Regulus szybko, jakby wierzba miała się nagle aktywować, przeszedł do środka.
We Wrzeszczącej Chacie jak to po pełni panował nieporządek. Cała czwórka zawsze zostawiała go takim, jakim go uczynili, ale odkąd Regulus zaczął przychodzić, zawsze przed wejściem rzucał zaklęcie czyszczące.
Zastał Remusa siedzącego na jakiś brudnych, starych materiałach, ubranego w tylko w bieliznę i okrytego kocem. Obok niego leżała wielka, czarna masa, która tuliła się do jego nogi. Jeleni pysk musnął Regulusa w policzek, a gdyby nie okoliczności, pewnie by się roześmiał. Odwrócił się przodem do potężnego zwierzęcia i łapiąc go obiema dłońmi za pysk, pocałował między oczami. Normalnie okropnie by się tym brzydził, ale przecież to był jego James. Zdjął bluzę i zawiesił ją na jego porożu jak na wieszaku, po czym podszedł do Remusa i uklęknął przy nim. W międzyczasie szczur przemknął pod jego nogami. Czarna masa uniosła łeb, pokazując ostre kły, ale kiedy zobaczyła, że to Regulus, znowu go opuściła i patrzyła na niego pokornie.
— No już, Łapo, nie udawaj, że zapomniałeś, że tu przychodzę. — Oznajmił, opróżniając kieszenie. Paczkę chusteczek położył sobie na kolanie, żeby się nie ubrudziły, a butelkę z wodą utlenioną tuż obok siebie. Żałował, że nie miał żadnej maści, żeby tym bardziej ulżyć cierpieniom Remusa. Chciał poprosić o nią panią Pomfrey, ale nie mógł, bo wtedy wydałoby się, że tam chodził, tak samo jak pozostała trójka. Ich wszystkich nie powinno tam być. Już samo to, że Remus przychodził z mniej więcej oczyszczonymi ranami było podejrzane, ale udało się z tego wytłumaczyć. — Jest dobrze, Remusie? — Nie brzmiało to dobrze, zważywszy na okoliczności, które nie do końca na to pozwalały. Regulus chciał po prostu upewnić się, że Remus nie zasłabnie, bo bał się, że mogłoby tak się stać. Kiwnął nieznacznie głową, a Regulus mógł mieć tylko nadzieję, że to prawda. Cieszył się, że mimo wszystko nie był z nim sam, bo nawet gdyby zasłabł nie musiałby sam mu pomagać. Zaczął delikatnie przemywać jego rany, myśląc tylko o tym, że nie może przestać mimo jego zaciskania zębów. Zajmował się głównie zadrapaniami, czuł, że tych dwóch trochę większych ran nie powinien tykać. Poczuł jak jakiś materiał musnął jego policzek. James pochylił nad nim łeb, a bluza Regulusa zawieszona na jego porożu swobodnie zwisała, kołysząc się. — Jamie, nie teraz. — Poprosił, a jeleń parsknął i poszedł na drugi koniec chaty. Regulus pokręcił głową. Co za idiota.
W końcu wszystko było gotowe i cała piątka poszła do Hogwartu. Poprowadzili Remusa do skrzydła szpitalnego, ale do środka wszedł już sam. Regulus patrzył na zamknięte drzwi przed sobą bardzo zmartwiony. Szczególnie martwił się o Remusa po pełni, bo wtedy wydawał mu się tak kruchy i słaby, że czuł, że trzeba o niego zadbać. Poczuł jak James objął go od tyłu. Jego ubrania były zimne, tak jak całe ciało, czuć było od niego staroć, wilgoć i las i nie było to najlepsze połączenie dla Regulusa, który zmarszczył nos. Już chciał powiedzieć mu, żeby poszedł się umyć, kiedy poczuł dłoń na swoim ramieniu. Obrócił głowę i spojrzał na Syriusza.
— Da sobie radę, zobaczysz. — Powiedział uspokajająco. — Zobaczysz, że jeszcze trochę i będzie siedział z nami na śniadaniu. — Regulus pokiwał głową. Wiedział, że tak będzie. Wizyta w skrzydle szpitalnym po pełni nie trwała długo, tyle, żeby zasklepić rany i sprawdzić, czy wszystko w porządku.
— Masz rację. W takim razie teraz idźcie się umyć. — Polecił, bo kiedy jeszcze Peter podszedł bliżej, nie mógł znieść smrodu ich trzech. — Widzimy się na śniadaniu, dobra? — Spojrzał na nich.
— Nie możesz pójść z nami? — Spytał James, kładąc głowę na jego ramieniu. Regulus pokręcił głową.
— Chcę spakować jeszcze kilka rzeczy. — Oznajmił, chociaż to było kłamstwo. Miał już wszystko spakowane i gotowe do drogi. Po prostu chciał być chwilę u siebie.
— Najchętniej poszedłbym spać. — Mruknął Peter, ziewając. Syriusz z dobrotliwą miną poklepał go po ramieniu.
— Możesz iść jeszcze na godzinę. Obudzimy cię na śniadanie. — Obiecał.
Rozeszli się. Regulus początkowo zmierzał w stronę dormitorium, ale w końcu zrezygnował, nie mając ochoty tam iść. Wrócił do skrzydła szpitalnego i zajrzał tam. Remus właśnie zbierał się do wyjścia. Stał przy łóżku i składał w kostkę brudny koc, pod którym wcześniej był okryty. Miał już na sobie swoje ubrania. Zawsze zostawiał je w skrzydle szpitalnym w wieczór przed pełnią, żeby z rana móc od razu je ubrać. Regulus podszedł do niego cicho.
— Jak się czujesz? — Zapytał, kiedy chłopak na niego spojrzał. Wzruszył ramionami i włożył sobie koc pod pachę.
— W porządku. Dziś było naprawdę wyjątkowo znośnie. — Rozejrzał się. — Syriusz sobie poszedł, prawda? — Regulus pokiwał głową. Remus spojrzał na niego. — Chcesz się przejść? Potrzebuję się przewietrzyć.
Wspólnie wyszli na dziedziniec i spacerowali po nim spokojnie. Robiło się coraz cieplej, chociaż chłodne powietrze nadal muskało ich skóry, a promienie słońca ledwo docierały do ziemi. Ptaki ćwierkały głośno gdzieś w drzewach. Było tak spokojnie. Regulus chciał się tym po prostu cieszyć, bo rzadko miał taką okazję.
W końcu Remus stwierdził, że musi jeszcze dopakować kilka rzeczy przed śniadaniem, a i Regulus musiał sprawdzić, czy na pewno wziął wszystko co było mu potrzebne, rozeszli się więc każdy do siebie.
Po pokoju wspólnym kręciło się już kilka osób, ale nie stanowiły one dużej grupy, a jedynie tę reprezentującą ranne ptaszki, które nie spały pewnie już od dłuższego czasu. Minął Rowle'a, siedzącego na fotelu i czytającego Proroka. Przywitał się z nim, a on odpowiedział skinieniem głowy.
Kiedy szedł przez korytarz prowadzący do dormitoriów, usłyszał głośny dźwięk, jakby ktoś czymś rzucił i ściągnął brwi. Miał nadzieję, że nic złego się nie wydarzyło, ale nie miał zamiaru sprawdzać teraz z tego powodu każdego pokoju. Sięgnął po klamkę w tej samej chwili, w której drzwi się otworzyły i stanął przed nim Rabastan, który położył dłoń na jego klatce piersiowej i odsunął go od wejścia, samemu wychodząc i zamykając za sobą drzwi. Kiedy obaj znaleźli się już na korytarzu, światło padło na jego twarz i Regulus zobaczył zadrapanie z boku policzka. Jeszcze świeże, zaczerwienione, krew się w nim zbierała małymi porcjami, ale nie wypływała. Odruchowo położył dłoń na kieszeni, w której miał wodę utlenioną. Już chciał spytać co się wydarzyło, ale Rabastan go uprzedził.
— Lepiej tam nie wchodź. Evan... jest wściekły. Chyba. Nie wiem.
— Zrobił ci to? — Wtrącił Regulus, patrząc na jego ranę.
— Wspomniałem o weselu Rudolfa. Niespecjalnie, przysięgam, po prostu tak wyszło. Zezłościł się i przewrócił krzesło z całej siły, po czym uderzył mnie w policzek i przypadkowo zadrapał. — Wyglądał na bardziej zmartwionego Evanem niż tym, że coś mu się stało. — Lepiej zostawić go samego.
— Nikogo nie ma w dormitorium? — Spytał Regulus. Rabastan pokręcił głową.
— Jest Augustus, ale w łazience. — Regulus już zrobił kilka kroków w stronę wejścia do pokoju, ale Rabastan go zatrzymał. — Powinniśmy go zostawić. — Ale Regulus wiedział, że nie powinni.
Mimo jego protestów po cichu wszedł do dormitorium. Rozejrzał się i dopiero po chwili zobaczył Evana, który siedział za swoim łóżkiem z podkurczonymi nogami i głową schowaną między dłońmi. Regulus po cichu zamknął drzwi, a kiedy dźwięki z korytarza i salonu przestały do nich dobiegać, a zostało jeszcze tylko lanie wody z łazienki, usłyszał cichy płacz. Podszedł powoli i zatrzymał się w odpowiedniej odległości. Kiedy Evan uniósł głowę tusz miał rozmazany pod oczami, barwił jego łzy i razem z nimi spływał po policzkach, brodzie, czasem nawet ustach. Chłopak pociągnął nosem.
— Zostaw mnie. — Powiedział cicho. Regulus pokręcił głową.
— Tyle razy mi pomogłeś, Evan. Jesteś jedną z lepszych osób jakie znam. — Powoli dobierał słowa, mając nadzieję, że nie powie niczego nieodpowiedniego. — I zasługujesz na to, żeby uzyskać pomoc.
— Na nic nie zasługuję. Moje życie to kupa gówna. Każdy mnie tylko zostawia. Nie mam nikogo, rozumiesz?! — Ostatnie słowa wypowiedział tak bardzo zdławionym głosem, że Regulus prawie ich nie zrozumiał.
— Evan, ty zasługujesz na cały świat. — Regulus nie miał pojęcia skąd wzięły się w nim te słowa, ale myślał tak. Evan był dobry. Evan zasługiwał na dużo więcej i dostawał o wiele za mało. — Ja wiem, że na pewno nie jest ci łatwo i pewnie nawet tego nie zrozumiem. Ale przekazałeś mi tyle dobrych rzeczy, czemu sam w to nie wierzysz? — Chłopak otarł policzek nadgarstkiem, jeszcze bardziej rozmazując makijaż.
— Nie powiedziałem tego.
— Ale mam teraz takie wrażenie. Powiedz mi, czy bierzesz jakieś leki? — Regulus nigdy nie zadał tego pytania wprost, ale widział jak Evan czasem ukradkiem chodził do łazienki z jakimiś tabletkami. Pokiwał głową. — Powinieneś je dziś wziąć? — Kolejne kiwnięcie. — A czy wziąłeś? — Zaprzeczenie. Regulus złapał go za ręce. — Weźmiesz je, dobrze? — Powiedział najłagodniej jak mógł. Nagle przypomniało mu się to, co kiedyś powiedział mu Evan, i chociaż nie wiedział, czy powinien, postanowił powtórzyć jego słowa, choć dziwnie się czuł z nimi na ustach. — Pamiętaj, że życie idzie dalej i ty musisz razem z nim. I... jeśli będziesz musiał się na nowo uczyć chodzić, pomogę ci. — To nie były słowa w jego stylu i tak nienaturalnie brzmiały w jego uszach, wypływając z jego własnych ust. Ale twarz Evana się zmieniła i prawie się uśmiechnął. — Jeśli chcesz to przyniosę ci coś do picia. Albo do jedzenia. A może zawołam Katy? — Katy wiedziałaby co zrobić. On czuł się bezradny i chociaż wydawało się, że Evan się uspokajał to bał się, że zrobi coś źle. Nie potrafił nawet dokładnie stwierdzić co się stało, czy Evan po prostu się rozzłościł i tak wyszło, czy to było coś więcej. Chłopak pokręcił głową.
— Jest u puchonów, nie ma sensu jej martwić o tej porze. — Pociągnął nosem i wyprostował się. Położył Regulusowi dłoń na ramieniu. — Słuchaj, wiem jak to wyglądało, ale tylko się zezłościłem. To nawet nie wina Rabastana. — Aż dla Regulusa dziwne było, że go usprawiedliwiał. — Chyba nawet powinienem go przeprosić. Nie jestem pierdolnięty, nie chciałem go skrzywdzić. — Przeszedł przez pokój i podszedł do swojej szafki nocnej. Otworzył szufladę. Zamknął na chwilę oczy i odetchnął głęboko. — Nie jestem pierdolnięty. — Powtórzył. Regulus pokiwał głową.
— Wiem to, Evan. — Odparł spokojnie. Drzwi od łazienki otwarły się i wyszedł z nich Augustus, który przywitał się z nimi, podchodząc do swoich rzeczy i wpychając do torby szczoteczkę do zębów, owiniętą brązowym papierem tam, gdzie była główka. Evan szybko upchnął do kieszeni szare zawiniątko, które wyjął z szuflady i otarłszy jeszcze raz policzki nadgarstkiem, poszedł szybko do łazienki. Dopiero kiedy odszedł Regulus poczuł jak waliło mu serce. Bał się o niego. Naprawdę się o niego bał. A był tak bardzo bezradny. Zakręcił się po pokoju, aż w końcu usiadł na swoim łóżku i przejrzał torbę ze swoim niewielkim bagażem do domu. Miał wszystko co mu było trzeba.
— Idziesz na śniadanie? — Spytał go Augustus. Regulus obrócił głowę w jego stronę i pokręcił głową.
— Nie, nie teraz. — Odparł, chcąc poczekać na Evana.
Augustus poszedł sam, a niedługo później Evan wyszedł z łazienki. Wydawał się spokojniejszy, ale to wszystko. Makijaż miał zmyty, rękawy bluzy nieco mokre od wody, tylko brzegi. Regulus wstał.
— Jak się czujesz? — Spytał, kiedy chłopak opróżniał zawartość kieszeni z powrotem do szuflady. Wzruszył ramionami.
— Posiedziałem trochę i się uspokoiłem. — Odparł. Odwrócił się w stronę Regulusa. — Dziękuję, że przyszedłeś. — Regulus skinął głową i już chciał dodać, że zrobił to co i Evan by zrobił na jego miejscu, ale zanim zdążył się odezwać chłopak podszedł do niego i się przytulił. Regulus nie mógł zaprzeczyć, że był tym zadziwiony, a mimo to odwzajemnił delikatnie objęcie, wiedząc, że chłopak tego potrzebował. Stali tak przez kilka chwil. Regulus nie chciał go puszczać jako pierwszy. W końcu Evan wyswobodził się z jego objęć i popatrzył na niego bez słowa. — Muszę się pomalować. — Oznajmił i postawił po czym usiadł na krześle przy parapecie, gdzie było lusterko. Regulus bardzo chciał już iść na śniadanie, bo wiedział, że James, Syriusz, Remus i Peter też niedługo tam przyjdą, o ile już nie byli, ale nie chciał zostawiać Evana, wolał więc poczekać. Evan w tamtej chwili był ważniejszy. Usiadł na swoim łóżku i popatrzył na niego. Chłopak zerknął na niego w lusterku. — Jeśli po prostu na mnie czekasz to nie musisz.
— Mogę poczekać. — Odparł. — Później możemy iść na śniadanie. — Evan pokręcił głową.
— Chcę najpierw wyciągnąć tę idiotkę od puchonów. Nie martw się o mnie, naprawdę, możesz iść. — Regulus nie był pewny, ale Evan był, więc chłopak w końcu zdecydował się pójść.
Przy stole Gryffindoru wyłapał wzrokiem Jamesa, Syriusza, Remusa i Petera, którzy siedzieli w towarzystwie braci Prewettów, Lily i Dorcas. Chciał usiąść obok Jamesa, ale nie miał zamiaru się wtrącać do tej grupki, która wydawała mu się dla niego zamknięta, chociaż wiedział, że by go przyjęli, gdyby tylko chciał. Samotnie zajął miejsce przy stoliku ślizgonów i nalał sobie kawy. Tym razem dla samego napoju, bo nie potrzebował jej pobudzających właściwości. Był już wystarczająco rozbudzony. Wcześniej miał ogromny apetyt. Przez sytuację z Evanem go stracił, więc wmusił w siebie jedzenie, bo wiedział, że później będzie mu źle, że nie zjadł. Po tym wszystkim rozejrzał się po sali. Spotkał się wzrokiem z Peterem, który pomachał mu, a Regulus odpowiedział mu kiwnięciem głowy i obrócił się. Wstał i ruszył do wyjścia, a kiedy przekraczał próg, żałował, że jednak nie podszedł do Jamesa chociaż na chwilę. Teraz było już za późno, nie miał zamiaru się wracać.
Kiedy już tylko trochę zostało mu do zejścia po schodach do lochów, poczuł, że dwie osoby znalazły się przy jego bokach. Uniósł i przechylił głowę najpierw na Syriusza, a później na Jamesa.
— Czemu z nami nie usiadłeś? — Spytał ten pierwszy.
— Zostawiłem dla ciebie nawet wolne miejsce obok siebie. — Dodał James.
— Och, no nie wiem, tak jakoś wyszło. — Odparł, nie chcąc się tłumaczyć. James ucałował go w policzek.
— Widzimy się na stacji? — Zapytał. Regulus kiwnął głową.
— Widzimy się na stacji.
W dormitorium nie spotkał już Evana, jedynie Rookwooda i Rowle'a, którzy czynili ostatnie przygotowania do wyjazdu. On sam przejrzał jeszcze, czy na pewno wszystko miał, chociaż sprawdzanie tego po raz kolejny nie było potrzebne. Po prostu musiał się upewnić, bo inaczej całą drogę denerwowałby się, czy oby na pewno o niczym nie zapomniał.
Kiedy wyskoczył z powozu wiezionego przez testrale i przeszedł po bruku, którym była wyłożona stacja, rozejrzał się uważnie. Było jeszcze dwadzieścia minut do odjazdu pociągu, który dalej nie przyjechał, chociaż wiadomym było, że to kwestia tylko kilku minut, żeby to się zmieniło. Znaczna część uczniów już czekała i Regulus chciał wyłapać wzrokiem Evana, ale nie udało mu się to. Miał nadzieję, że u niego wszystko było w porządku chociaż na tyle, żeby mógł zwyczajnie funkcjonować.
Podszedł do Jamesa, który stał w towarzystwie Petera i rozmawiał z nim o czymś. Bez żadnego przywitania, czy innego ostrzeżenia o własnej obecności, przytulił się do niego od boku. Poczuł jak ciało chłopaka wzdrygnęło się pod jego nagłym dotykiem, ale po chwili na nowo się odprężyło i James spojrzał na niego nieco z góry, uśmiechając się delikatnie.
— Jak tam, Reggy? — Zapytał, odgarniając mu włosy z twarzy, a Regulus przechylił delikatnie głowę.
— Dobrze. — Odparł. — A gdzie Remus i Syriusz? — Zapytał, nie dostrzegłszy ich nigdzie w pobliżu.
— Wrócili jeszcze po sowę Syriusza. Zaraz pewnie będą. — Powiedział i pocałował go między brwiami, gdzie Regulusowi zrobiła się zmarszczka.
Do przepychania się w wejściu do pociągu James był pierwszy, a zaraz za nim Syriusz. Peter próbował ich dogonić, ale nie miał chyba serca przepychać się między innymi tak bardzo jak oni. Regulus stał ramię w ramię z Remusem i razem powoli poruszali się do przodu niewielkimi krokami, nie spiesząc się nigdzie, a być może ich spokój wynikał z tego, że mieli już zapewnione miejsca.
Mieli później pewną trudność z odnalezieniem odpowiedniego przedziału i Syriusz musiał wyjrzeć zza drzwi, żeby ich dostrzegli i dołączyli do nich. Regulus pierwsze co zrobił, kiedy zobaczył Jamesa siedzącego przy oknie, samego po tamtej stronie, to położył się na siedzeniu, musząc zwinąć trochę nogi i ułożył głowę na jego kolanach, chcąc w ten sposób spędzić przynajmniej część podróży.
— O jak mu dobrze. — Skomentował Syriusz figlarnym nieco tonem, zajmując miejsce przy Remusie, między nim a oknem. Regulus uśmiechnął się delikatnie. Tak, zdecydowanie było mu dobrze, kiedy tak leżał, a James głaskał go po głowie.
Podróż minęła mu bardzo leniwie. Słuchał rozmowy czwórki przyjaciół, raz na jakiś czas samemu się odzywając, ale nieczęsto mu się to zdarzało, bo miał ten moment, że akurat wolał się przysłuchiwać. Co jakiś czas, kiedy miał wrażenie, że James był tak wciągnięty w rozmowę, że zapominał o jego obecności, przypominał mu o tym, zaczynając bawić się jego rękami, albo go całować, a za każdym razem wiedział, że działało, kiedy widział jego delikatny uśmiech i to jak spuszczał na niego wzrok.
Kiedy dojeżdżali już na stację, robiło się ciemno. Niebo było pomarańczowo różowe z delikatnymi tylko przebłyskami błękitu i wiadomym było, że za chwilę kolory te zleją się w granat i czerń. Regulus czując, że pociąg powoli się zatrzymywał, podniósł się do siadu i wyjrzał przez okno. Po chwili rozglądania się, zobaczył swoją matkę, która stała dość blisko torów, zachowując jednak należytą odległość. Co znaczyło tyle tylko, że zobaczy go kiedy tylko wyłoni się z pociągu. Regulus szybko wcisnął się w siedzenie, mając nadzieję, że nie zechce znaleźć go przez okna pociągu, bo nie mogłaby go zobaczyć w towarzystwie Jamesa, Remusa i Petera, a już zwłaszcza Syriusza. Tak właściwie miał wrażenie, że najbardziej zwróciłaby uwagę na tego pierwszego i ostatniego.
— Musimy się pożegnać w pociągu. Na korytarzu. — Mruknął Regulus do Jamesa. Wydawało mu się, że nie zrozumie dlaczego, ale załapał od razu i pokiwał głową. Ledwo pociąg się zatrzymał, a wszyscy zaczęli wychodzić już ze swoich wagonów.
Syriusz i Peter wstali jako pierwsi i ustali przy oknie, zasłaniając je prawie całe i przepuścili pierwszych Jamesa i Regulusa, a chłopak był im bardzo wdzięczny za tę solidarność. Jego matka nie mogła zobaczyć go przez okno wagonu, więc mógł czuć się nieco swobodniej. Pożegnali się jeszcze w przedziale, krótkim pocałunkiem, a Regulus czuł, że ryzykował i jednocześnie czuł się trochę odważnie z tym, że robił to praktycznie pod nosem matki.
Regulus wyszedł z wagonu jako pierwszy, biorąc swoje rzeczy, a pozostała czwórka odczekała kilka chwil zanim wyszła za nim. Woleli nie przebywać za blisko siebie przy matce Regulusa, nawet jeśli to mógłby być zwykły przypadek, a i Syriusz chciał, żeby Regulus najpierw zagadał Walburgę, żeby go nie zauważyła. Chociaż i tak pewnie nie zwróciłaby na niego uwagi. Jakby jej własny, rodzony syn był lekkim wietrzykiem, którego nawet się nie odczuwa. Regulus odetchnął głęboko, zaciskając dłoń na pasku torby i podchodząc do matki. Miał ochotę obejrzeć się za siebie, posłać jeszcze jedno spojrzenie Jamesowi, licząc, że złapie to jego, ale czuł, że lepiej było tego nie robić. Uśmiechnął się do matki i przywitał się z nią, stając przez nią.
— Jak ci minęła podróż? — Spytała, kierując się z nim w stronę wyjścia z peronu na mugolskie stacje. Regulus nie pytał dlaczego. Wydawało mu się, że od razu się teleportują, ale nie wypadało mu zostawić jej pytanie, żeby zadać własne. Nie przy tej kobiecie.
— Bardzo spokojnie. — Odparł, nie chcąc wdawać się w szczegóły, a ona nie pytała. Pokiwała głową.
— Pójdziemy teraz na Pokątną. — Oznajmiła, odpowiadając na pytanie, które miał zamiar zadać, a za chwilę odpowiedziała na kolejne niezadane pytanie. — Zamówiłam ci garnitur u Madame Malkin, musisz koniecznie go dziś przymierzyć, bo w razie czego nie mamy dużo czasu na poprawki.
— A po co ten garnitur? — Spytał, patrząc na nią i nie mając pojęcia po co on był. Zwróciła wzrok w jego kierunku i przez chwilę ich spojrzenia się przenikały.
— No na ślub. Jest już za trzy dni. — Regulusowi zaświeciło się w głowie i zrobił minę, która wyrażała, że już zrozumiał. Pokiwał głową uznając, że na razie nie będzie się odzywał w tej kwestii.
— A jak tam ojciec? — Spytał, kiedy weszli do dziurawego kotła. Kilka osób spojrzało na nich, ale nie zwrócili większej uwagi, całe szczęście. Chociaż dla Regulusa jego matka zdecydowanie nie pasowała do tego miejsca. Była na to zbyt dostojna, zbyt elegancka. Kilku mężczyzn spojrzało za nią, kiedy przechodziła razem z Regulusem przez pomieszczenie, żeby w końcu dostać się na ulicę Pokątną. Regulus miał ochotę uderzyć ich w twarze.
— Ma się dobrze. — Odparła. — Do wieczora będzie w pracy. — Regulus pokiwał głową.
W końcu wyszli na zewnątrz bocznym wyjściem, gdzie na brukowanej, niewielkiej przestrzeni stały cztery beczki i kosz na śmieci, od którego śmierdziało tak okropnie, że Regulus za wzorem matki zmarszczył nos. Kobieta wystukała odpowiedni kod i cegły się rozsunęły, ukazując ulicę w bardzo korzystnej perspektywie.
W sklepie madame Malkin roiło się od różnych manekinów, na których kobieta prezentowała swoje prace. Tak właściwie była w stanie wyszyć dowolny strój, a przynajmniej tak zarzekała się w reklamie. Zdążyli już przejść mniej więcej połowę sklepu, kiedy zza zaplecza wyszła do nich kobieta niewiele wyższa od Regulusa, z siwoczarnymi włosami opadającymi na ramiona i w luźnej, fioletowej sukience.
— Pani Black, cudownie. Garnitur już czeka od wczoraj. — Oznajmiła. Walburga kiwnęła głową.
— Miejmy nadzieję, że wymiary z wakacji będą aktualne. — Odparła. No tak, Regulus nawet nie pomyślał o tym skąd wzięła wymiary. Z resztą mogła zdjąć je po prostu z ubrań, które zostawił w domu, ale tak było wygodniej. Po prostu wziąć te same, które były brane do jego nowych szkolnych szat na ten rok.
— Och, myślę, że jeśli na syna dalej pasują szaty na te wymiary to garnitur też będzie. — Powiedziała Malkin. Regulus kiwnął głową.
— Pasują bardzo dobrze. — Odpowiedział. Kobieta rozpromieniła się i po oznajmieniu, że zaraz wróci zniknęła na zapleczu.
Po kilku chwilach Regulus patrzył na siebie w lustrze ubrany w czarne spodnie, które niczym się nie wyróżniały, bardzo ozdobną białą koszulę, która miała delikatnie bufiaste rękawy i guziki schowane pod dodatkowym paskiem materiału, a na tym miał czarną marynarkę ze złotymi guzikami. Jego matka obrzuciła go krytycznym spojrzeniem.
— Myślę, że ta marynarka go postarza. Jak go znam to zdejmie ją w trakcie i tyle z tego będzie. Lepiej niech pani doszyje czarną kamizelkę. Na jutro. — Kobieta nie wyglądała na zadowoloną i wyraźnie już chciała odmówić, ale jego matka ją uprzedziła. — Podwójna zapłata. — Dodała krótko. Regulus powstrzymał się od zirytowanego westchnięcia. Jego matka niepotrzebnie robiła tej kobiecie problem. Mógł pójść w marynarce, chociaż wiedział, że w kamizelce byłoby mu wygodniej.
W końcu ustało na potrójnej cenie za kamizelkę. Jego matka zapłaciła też za cały garnitur uznając, że to nie zaszkodzi, jeżeli kupią tę marynarkę, a kiedy Regulus przebrał się w swój strój, madame Malkin zapakowała nowe ubrania w brązowy papier.
— Wracamy już do domu? — Zapytał Regulus, kiedy opuścili już sklep. Na Pokąnej widział wielu uczniów Hogwartu, którzy przyszli sobie pewnie, żeby rozerwać się po takim czasie w szkole, jeszcze zanim wrócą do domu.
— A potrzebujesz gdzieś jeszcze iść? — Odpowiedziała pytaniem. Regulus zastanowił się chwilę.
— Miętka ma wszystko co trzeba? — Kontynuował rozmowę toczącą się pytaniami. Miał wrażenie, że jego matka powstrzymała się od wywrócenia oczami.
— Podziękuj ojcu. Ciągle jej coś znosi. A to zabawki, a to karmę. — Regulus powstrzymał się od uśmiechu i pokiwał głową.
— Więc nie muszę nigdzie iść. — Oznajmił.
Kiedy wrócili do domu, obiad dla Regulusa już czekał. Ciężko było stwierdzić, czy był to obiad, czy kolacja. Pod względem kolejności obiad, pod względem pory kolacja. Odłożył swoje rzeczy na łóżko i od razu po tym zszedł do kuchni i samotnie zjadł. Chętnie porozmawiałby z matką o czymkolwiek, ale obawiał się, że skończy się to niepotrzebnym dopytywaniem, albo niezręczną ciszą. Po zjedzeniu wrócił więc na górę i zaszył się w swoim pokoju. Miętka leżała sobie w swoim legowisku i patrzyła się na niego. Regulus upewnił się, że miała jedzenie i wodę, po czym położył się na swoim łóżku obok torby i paczki z garniturem. Powinien go rozpakować i zawiesić w szafie, ale tymczasem wolał po prostu leżeć, wyczerpany całym dniem.
Nie miał pojęcia kiedy usnął, ale wiedział co go obudziło. Stukanie o okno, które początkowo wtopiło się w jego sen. Otworzył oczy i przetarł je, odgarniając sobie włosy z twarzy. Czuł, że jego udo było nienaturalnie ciepłe, a kiedy tam spojrzał, zobaczył, że Miętka leżała przy nim zwinięta w kłębek. Na szczęście nie poniszczyła rzeczy, które leżały obok nich na materacu. Regulus czuł się bardzo przymulony po takiej drzemce. Była już dwudziesta pierwsza.
Odebrał list i poczęstował sowę smakołykiem, po czym ją odesłał. Wyszczerzył się i usiadł na łóżku, od razu rozrywając kopertę.
Hej, Reggy,
Jak się czujesz? Nie miałem pojęcia kiedy do ciebie napisać, żeby była największa szansa, że będziesz wtedy sam. Wiesz, żeby w razie czego twoi rodzice nie pytali. Mam nadzieję, że dobrze trafiłem.
Nawet nie wiesz jak moja mama się ucieszyła, kiedy dowiedziała się, że do siebie wróciliśmy. Naprawdę cię lubi. Miała mi za złe, że nie dowiedziała się wcześniej, ale ja nawet nie pomyślałem o tym, żeby to jej napisać!
Znajdziesz czas, żeby wpaść do mnie podczas tej przerwy? Wiesz, ja do Ciebie to tak nie za bardzo, obaj wiemy czemu. Gdybyś przyszedł chociaż na jeden dzień to już byłoby cudownie.
Chyba nie zasnę, dopóki nie odpiszesz.
Twój James.
Regulus zaśmiał się przy ostatnim zdaniu i wsunął list z powrotem do koperty, a tę schował do szuflady, po czym usiadł przy biurku, żeby odpisać.
Jelonku,
Czuję się dobrze. Sam bym do ciebie pierwszy napisał, ale po powrocie tylko zjadłem i poszedłem spać.
Myślę, że udałoby mi się przyjść na kilka godzin, może nawet na noc, gdyby udało mi się znaleźć stosowną wymówkę, w którą uwierzyliby moi rodzice. Ale na pewno nie w najbliższym czasie. Pojutrze jest ślub Bellatriks i do tego czasu na pewno nigdzie mnie nie puszczą. Później już będzie spokojniej i się spotkamy.
Co do godziny pisania to ciężko stwierdzić. Najbezpieczniej chyba wieczorem, ale ja na twoim miejscu nie przejmowałbym się porą.
Opowiadaj co u ciebie.
Twój R.A.B.
*
— Znalazłeś sobie jakąś pannę na ten ślub? — Spytał Orion, kiedy o poranku całą rodziną jedli obiad. Przynajmniej całą w oczach jego rodziców. Dla Regulusa dopóki nie było tam Syriusza, było to niekompletne.
— Nie, nikogo takiego. — odparł Regulus, upijając łyk kawy.
— Och, Orionie, niech mu teraz nie w głowie romanse. Niech się uczy i nie myśli o dziewczynach, bo te małe diablice mu tylko zaszkodzą. — Oznajmiła Walburga, a chociaż Regulus zupełnie się z tym nie zgadzał to cieszył się, że trochę go tym odciążyła. Orion wywrócił oczami.
— Niech zazna trochę rozrywki. Nie musi ciągle siedzieć w książkach. — Odparł. — Później będziesz narzekała, że nie masz wnuków, bo twój syn nie wychodził do ludzi, tylko się uczył.
Gdyby tylko wiedzieli. — Pomyślał Regulus, odgryzając kęs grzanki, ale przysłuchiwał się w ciszy.
— Doskonale wiesz, że mu pomożemy, jeśli będzie trzeba. Nie musisz się martwić, Regulusie, już mi chodzi pogłowie z kim w przyszłości mógłbyś się związać. — Regulus o mało się nie zakrztusił. Nie myślał, że i jego czeka jakieś swatanie przez rodziców.
— Słucham?
— Nie martw się, jest naprawdę dobrą dziewczyną. I jest czystej krwi. To daleka kuzynka Lestrange'ów, pojawi się dziś na weselu. Oczywiście nic nie jest pewne, ale uważam, że to dobra partia. — Regulus w osłupieniu spojrzał na ojca, mając nadzieję, że się za nim wstawi. On nie starał się go trzymać tak krótko jak matka. Chłopak czuł jak serce waliło mu w piersi.
— Walburgo, on jeszcze nie skończył szesnastu lat, ma jeszcze czas. Daj mu z tym spokój. — Oznajmił.
— Nie zaszkodzi jeżeli się teraz poznają. Zwłaszcza, że jest okazja. A jak oboje skończą szkołę... kto wie. Myślę, że jej rodzice się zgodzą.
Regulus najchętniej powiedziałby, że nie chce się żenić. Że chce być mężem i mieć męża. Że nawet wie kto mógłby nim być, gdyby tylko ich związek przetrwał. Tymczasem musiał siedzieć cicho, jakby go tam nawet nie było. Jedno wiedział na pewno, wolał być wydziedziczony niż ożeniony pod przymusem. Jeszcze rok temu byłoby mu obojętne. Rok temu na nikim mu nie zależało i mógłby na takie coś przystać. Teraz zależało mu aż nadto.
Uznał, że najlepiej będzie, jeżeli spartaczy sprawę z tą dziewczyną na samym początku, tak, żeby to ona nie chciała jego.
Ślub miał odbyć się na siedemnastą i już po obiedzie przygotowania do niego trwały w najlepsze. Regulus z każdą chwilą coraz bardziej się stresował, przez to, że jego matka ujawniła swoje plany. Przez to, że coś, co stało się dla niego najważniejsze było zagrożone.
Wziął prysznic, wypsikał się perfumami, ułożył włosy, ubrał się we wcześniej przygotowany strój. Tak, kamizelka zdecydowanie bardziej pasowała niż marynarka. Regulus odpiął dwa pierwsze guziki koszuli, założył pasek, ale tylko dla ozdoby, bo spodnie doskonale na nim leżały i przejrzał się w lustrze. Było ładnie.
Jego matka w zielonej sukni wyglądała przynajmniej pięć lat młodziej. Ojciec w swoim garniturze nic się nie zmienił. Zdenerwowanie narastające w Regulusie nagle zmalało. Poradzi sobie.
Tego dnia pogoda wyjątkowo dopisywała i słońce świeciło, sprawiając, że wszystkim było przyjemnie ciepło, ale nie za gorąco. Budynek, w którym miało odbyć się wesele był piękną willą, której sale wynajmowało się właśnie w celach takich imprez, szczególnie, jeśli marzyło się o czymś okazalszym. Ogród przed budynkiem wyglądał jak z bajki, mnóstwo kwiatów i ładnych, kamiennych ścieżek pomiędzy, dużo drzew rzucających cienie i krzewów. Wolne miejsce, w którym nie było wielu kwiatów przygotowano, aby odbył się tam ślub. Stały tam rzędy brązowych krzeseł, a przez nimi było drewniane wzniesienie, wyróżnione ozdobionym kwiatami łukiem, gdzie para młoda miała się złączyć małżeńskim więzem. Wiele osób kręciło się już tam i zajmowało miejsca, rodzice państwa młodych witali gości. Przyszłe małżeństwo goście mieli zobaczyć dopiero w chwili ceremonii.
Po jakże wylewnym powitaniu z Cygnusem i Druellą Black, razem z rodzicami zajął miejsce w czwartym rzędzie, szczęśliwie siedząc z brzegu, więc miał pewność, że będzie siedział tylko obok ojca. Patrzył po gościach, aż nagle zobaczył Evana, w towarzystwie Katy, za nimi szła jego matka i siostra. Drulella uścisnęła Evana mocno, kiedy przyszli się przywitać, a Regulus na chwilę zmarszczył brwi. No tak. Druella Black, ale z domu Rosier. Evan był przecież jej bratankiem. Regulus przypuszczał, że lepiej by było, gdyby Evana tam nie było. Spotkał się z nim spojrzeniem, kiedy jego matka rozmawiała ze szwagierką. Regulus uśmiechnął się do niego słabo, a on najwyraźniej próbował to odwzajemnić.
Cała czwórka zajęła miejsce również w czwartym rzędzie, ale w bloku krzeseł naprzeciwko, dzieliła ich ścieżka, po której pewnie miała przejść panna młoda.
Każde miejsce co do jednego było zajęte już kilka minut przed siedemnastą. Niektórzy szeptali, ale gdy tylko rozległa się cicha muzyka skrzypiec, którą grał mężczyzna stojący nieco z boku, wszyscy zamilkli i spojrzeli przed siebie. Muzyka zrobiła się głośniejsza, ale dalej była spokojna. Na podest wszedł mężczyzna około lat trzydziestu, a zaraz za nim wszedł Rudolf, elegancko wystrojony, bardzo dostojny. Ustał z boku, a za nim ustał Rabastan. Gdyby nie to, że młodszy chłopak był niższy, a twarz miał gładko ogoloną, byliby bardzo do siebie podobni. Kiedy głowy części osób obróciły się do tyłu, głowa Regulusa uczyniła to samo, tylko po to, żeby zobaczyć Bellatriks idącą przez specjalnie dla niej zrobioną na środku ścieżkę, żeby pokazała się gościom w pełnej okazałości. Biała, długa suknia kontrastowała z upiętymi w elegancki kok czarnymi włosami. Szła dumnie wyprostowana, w obu dłoniach trzymając bukiet białych róż. Rudolf uśmiechnął się na widok przyszłej żony, a Regulus nie miał pewności, na ile nieszczere lub szczere to było. Zastanawiał się, czy mimo tego, że musiał zostawić miłość dla zaaranżowanego małżeństwa, będzie w stanie być z nią szczęśliwy. Czy Regulusa naprawdę czekało to samo? Nie mógł przestać zadawać sobie tego pytania.
Bellatriks ustała przed swoim narzeczonym. Twarzą do niego, bokiem do ludzi, a wtedy z boku wyłoniła się Narcyza, która ustała za siostrą. Kiedy urzędnik zaczął mówić, muzyka ucichła, ale nie zupełnie. Dalej grała.
— Drodzy państwo — zaczął po krótkim odchrząknięciu. — Zebraliśmy się dziś, żeby złączyć więzem małżeńskim dwóch młodych ludzi, którzy postanowili prawnie uregulować swoją miłość. — Spojrzał na Rudolfa. Zaczynała się przysięga małżeńska. Mężczyzna ujął w swoje ręce dłoń kochanki.
— Kiedyś myślałem, że miłość to po prostu określenie na dwóch ludzi, którzy ze sobą są i nic poza tym. Ale kiedy wymieniliśmy ze sobą pierwsze słowa, kiedy patrzyłem na ciebie, nie mogłem przestać przywoływać tego obrazu w myślach, tych słów, które wypowiedziałaś i łaknąłem słuchać tego jeszcze więcej. Tylko dlaczego? Chyba wtedy pierwszy raz wpadłem w sidła tego, co naprawdę jest miłością. I z tego miejsca tę miłość ci przysięgam razem ze wszystkim co się z nią wiąże. Przyrzekam trwać u twojego boku i dać bezpieczeństwo w swoich ramionach. Służyć wysłuchaniem i radą. — Jego głos pogłaśniała różdżka Rabastana przyłożona mu w miejscu strun głosowych, żeby każdy go słyszał. Regulus zerknął kątem oka na Evana i miał wrażenie, że usłyszał dźwięk łamanego serca, że gdyby był bliżej niego, zobaczyłby łezki w oczach.
Rabastan opuścił różdżkę, a Narcyza wzniosła swoją, żeby tym razem to jej siostrę można było słyszeć.
— Zawsze w życiu mi czegoś brakowało, chociaż wydawało mi się, że miałam wszystko. Chciałam być czyjaś i żeby ktoś był mój. Chciałam kochać i być kochana. Mieć i dawać. Dlatego przysięgam ci kochać cię bezwzględnie, być przy tobie ponad wszystko. Pielęgnować uczucie, u twojego boku i wspólnie stworzyć wszystko co nasze.
I czym były te przysięgi? Pięknymi słowami na pięknym tle, czymś, co wiele osób chciałoby usłyszeć. Ale ile to dla nich znaczyło? Czy wypełnią swoje obietnice, przedstawione przed sobą i przed ludźmi, czy może będą żyć ze sobą jak obcy? Zakłamanie. To temu wszystkiemu groziło. A pewnie nawet tym było.
Rabastan podał Rudolfowi pudełeczko z obrączką w środku, a Narcyza zrobiła to samo dla siostry. Kiedy już oboje na serdecznych palcach lewych dłoni mieli znak ich małżeństwa, pocałowali się delikatnie. Regulus spojrzał na miejsce Evana, ale jego już tam nie było.
Sala weselna była ładna. Na gości czekał już obiad i kieliszek białego wina. Wszyscy brnęli do pary młodej, składając jej życzenia, a prezenty dla nowożeńców wylądowały w niewielkim pomieszczeniu połączonym z salą, w którym specjalnie do tego był stolik. Tam wszystko było bezpieczne.
Regulus siedział obok swoich rodziców naprzeciwko blondwłosego małżeństwa i blondwłosej dziewczyny w jego wieku. Jego matce udało się ukradkiem szepnąć mu, że to ta dziewczyna, o której mówiła.
Wszyscy zaczęli jeść. Walburga rozmawiała z rodzicami Nicole MacQuoid, jak się okazało. Orion zagadał się z mężczyzną siedzącym obok niego. Regulus rozejrzał się za Evanem i ulżyło mu, kiedy go zobaczył, siedzącego na drugim końcu stołu jak pomagał swojej siostrze pokroić mięso.
— Jak się masz, Regulusie? — Spytała pani MacQuoid, a Regulusa zirytowało to, że mówiła do niego po imieniu, chociaż się nie znali. Mogłaby w ogóle się do niego nie odzywać.
— W porządku. — Odparł zdawkowo. Cieszył się, że nie musiał ciągnąć tej rozmowy, bo zaraz jego matka go z niej wytrąciła, za co bardzo był jej wdzięczny.
— Dzieciaki, porozmawiajcie ze sobą. — Oznajmiła pani MacQuoid, kiedy większość osób kończyła już posiłek. — Jeśli ma coś z tego być to musicie się poznać. — Regulus miał ochotę zmyć tę pogodę z jej twarzy. Nicole zgromiła matkę spojrzeniem, ale ta to zignorowała. Walburga delikatnie szturchnęła Regulusa pod stołem.
— Właśnie. Zaproś Nicole do tańca.
Chcąc nie chcąc, zrobił to. Parkiet był niewielki i chociaż grała muzyka, nie tańczyło na nim dużo osób, ale też nie można było powiedzieć, że nikt.
— Jeśli chociaż spróbujesz dotknąć mnie tam, gdzie nie powinieneś urżnę ci ręce i wepchnę do gardła. — Zagroziła, kiedy już tańczyli. A wydawała się taka niepozorna.
Nie, spokojnie, jestem gejem i mam wyjebane w twoje ogromne cyce — najchętniej odparłby Regulus, ale ugryzł się w język. Nawet nie powinien tak myśleć.
— Uu, jak ostro. — Odparł, ale szybko pożałował tak durnej odpowiedzi. — Mi też się to nie podoba. — Dodał. Dziewczyna kiwnęła głową.
— Myślisz, że naprawdę będą próbowali nas swatać? — Spytała cicho.
— Moi rodzice na pewno.
— Ta, moi pewnie też. Jeśli weźmiemy ślub, będę cię zdradzać. — Obiecała.
— Też cię lubię. — Odparł Regulus ironicznie. Z drugiej strony ślub byłby dobrą przykrywką dla tego, że tak naprawdę kochał mężczyznę. Ale nie chciał go. Nie chciał żadnego ślubu z kimś innym niż James. W końcu Ministerstwo Magii wyrażało zgodę na takie śluby, choć wiele osób tego nie popierało.
Przetańczyli dwie piosenki, uznając, że po jednej będzie za szybko i pewnie rodzice zapytają ich czemu tak krótko. Usiedli z powrotem na swoich miejscach i Regulus przysłuchiwał się toczącej się obok niego rozmowie, dopóki nie zobaczył Rabastana przy szwedzkim stole. Skorzystał z okazji i też tam podszedł. Chłopak zerknął na niego, kiedy ustał obok.
— Rozmawiałeś z Evanem? — Spytał cicho Regulus.
— Próbowałem, ale Katy bardzo szybko go zgarnęła. — Odparł równie cicho. — To źle, że tu przyszedł. — Dodał. Regulus pokiwał głową. Sam chciał porozmawiać z Evanem, ale najlepiej by było, gdyby trafiła się ku temu odpowiednia okazja. Nie chciał specjalnie do niego podchodzić.
W trakcie wesela, kiedy zdarzyło się tak, że nikt nie tańczył, państwo młodzi poprosili o ciszę i powiedzieli jeszcze kilka słów na temat szczęścia, jakim było dla nich to małżeństwo, po czym wzniesiono toast podanym przez kelnerów szampanem. Inne to było, bo Regulus zawsze myślał, że takie rzeczy robiono na samym początku. W chwili, w której Rudolf na oczach wszystkich pocałował swoją żonę, Evan wstał od stołu i gdzieś poszedł. Regulus chciał pobiec za nim, tymczasem tylko podążał za nim wzrokiem.
Jakieś pół godziny później wesele rozkręciło się na dobre, wszyscy rozmawiali, był okropny gwar. Regulus odstąpił na chwilę od stołu i poszedł do łazienki. Było to podłużne pomieszczenie z trzema kabinami i trzema zlewami. Zamknął za sobą drzwi, tłumiąc dźwięki z sali. I nagle zobaczył, że spod drzwi ostatniej kabiny sączyła się krew.
[6433 słowa]
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro