Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

2. Śmiech


Wiwaty. Były coraz głośniejsze. Wrzaski, oklaski oraz okrzyki radości ucichały i pojawiały się ponownie, gdy któraś z drużyn zdobywała kolejne punkty. Rudowłosa zaśmiała się cicho na widok niezadowolonej miny bruneta, który stał obok niej. Jack skrzywił się nieznacznie, gdy Hufflepuff zdobywał kolejne punkt. Wiatr zawył głośno, targając ich szalami na wszystkie strony.

- Nic dziwnego, że przegrywacie - Ewan przekrzyczał dudniący deszcz i oklaski, uśmiechając się kpiąco do bruneta. Wychylił się zza prawicy Krukonki. Poprawiła swój niebieski szal, którym wiatr dmuchnął mu w twarz - Też byśmy przegrywali, gdyby nasz obrońca przysypiał... Dalej Hufflepuff! - krzyknął, na co Gryfon przewrócił oczami.

- Mówiłeś coś? - Jack poprawił okulary, uśmiechając się kpiąco. Zaśmiał się drwiąco, kręcąc głową - Niestety nie słyszę Cię! Twoje ego mi na to nie pozwala! - Gryfon podniósł głos, napinając mięśnie.

Ava miała im przerwać, gdy rozegł się gdzieś niedaleko ich wrzask. Wszyscy spojrzeli w kierunku boiska. Ava mimo ulewy dostrzegła czerwoną plamę, którą okazał się szukający Gryffindoru. Spadał z zawrotną prędkością, a nad nim krążyli dementorzy. Miotła chłopaka leciała tuż obok niego, gdy trafiła ją błyskawica. Rudowłosa usłyszała znajomy śmiech.

- Jack... to nie jest powód do śmiechu... - odwróciła się w stronę bruneta, aby go skarcić, lecz ten jednak wciąż patrzył przerażony w stronę boiska. Jego twarz przybrała bladego koloru. Nie wyrażała nic.

- Jack? - zapytała zaniepokojona, rozglądając się dookoła. Wszyscy byli wpatrzeni w spadającego Gryfona. Oczami pustymi, bez jakiejkolwiek iskry. Życia. Martwe.

Ponownie usłyszała śmiechy, coraz głośniejsze. Aż w końcu przerodziły się one we wrzaski. Ava złapała się za głowę.

- Proszę... - zaczęła, gdy poczuła zawroty głowy. Śmiechy nasilały się z każdą chwilą. Otworzyła oczy w momencie, gdy blada dłoń złapała ją za krtań.

Krukonka otworzyła oczy. Patrzyła przez chwilę w zasłony, które w nocy przybierały czarny kolor. Nie raz, gdy budziła się nagle, zlana potem w środku nocy zdarzało się jej w nie zaplątywać, budząc tym sposobem swoje współlokatorki.

Tym razem podniosła się powoli, ocierając łzy z policzków. Odsłoniła kotarę, sięgając po różdżkę.

- Lumos - szepnęła, sięgając po przyduży ster, który leżał na oparciu krzesła. Krukonka schyliła się, sięgając po buty, które niedbale założyła. Wstała powoli, idąc w kierunku drzwi. Otwierając je sprawdziła, czy aby nikogo nie zbudziła. Mruknęła zadowolona na widok śpiących współlokatorek, zamykając je. Od razu poczuła chłód oraz świeże powietrze, na co westchnęła nieco uspokojona. Tego potrzebowała. Zeszła powoli na dół, kierując się w stronę otwartego okna, które zawsze było zostawione otwarte lub uchylone na noc. Rudowłosa usiadła na parapecie, uśmiechając się półgębkiem na widok księżyca, który był w pełni swojej okazałości. Otoczony chmurami, wychylał się jakby nieśmiało, rzucając zaledwie na zamek i błonia kawałek swojego blasku. Dziewczyna spojrzała kątem oka na pokój wspólny, który jak zwykle świecił pustkami i o tej porze. Szum liści stopniowo ją uspokajał. Ava sięgnęła po srebrny łańcuszek, na którym było zawieszone małe serduszko. Otoczone białymi kamyczkami świeciło w blasku księżyca. Dziewczyna potarła je czule kciukiem, nieświadomie uśmiechając się. Schowała je z powrotem szybko pod sweter, kiedy usłyszała kroki. Zeszła z parapetu, wymyślając szybko w głowie wymówkę. Nabrała już powietrza, aby coś powiedzieć, gdy dana osoba zeszła na dół. Rudowłosa westchnęła, kręcąc głową na widok lunatykującej Luny, która szła w kierunku wyjścia z pokoju wspólnego. Ava po raz ostatnio omiotła księżyc wzrokiem, ruszając w kierunku blondynki. Zamknęła oczy, biorąc ciężki oddech. To był tylko sen. Kolejny sen.


-----

Tak, więc po długiej przerwie powracam. Ktoś to w ogóle czyta?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro