Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

11. Podmieniec


-Chwyć mnie za rękę Dipper. On czeka-zaśmiała się postać.

Przez chwilę stałem jak wyryty, bo nie często ma się zaszczyt uczestniczyć w scenie wprost z horroru, jednak po dłuższej chwili ciekawość ludzka, która jest podobno pierwszym stopniem do piekła wzięła górę.
Chwyciłem i w tym samym momencie usłyszałem pukanie do drzwi. Spojrzałem na nie.

-Dipper wszystko okej?-usłyszałem głos Billa zza drzwi.

Już chciałem pójść otworzyć mu drzwi, ale ręką, która mocno ściskała tą moją mi na to nie pozwalała. Próbowałem się wyrwać.

-Dipper jesteś tam?-zniecierpliwiony głos blondyna sprawiał, że mocniej szarpałem się z ręką.

-Puść!-rozkazałem.

-O nie. Za długo twój ojciec na to czekał-powiedziała postać rozbawionym tonem.

W tym samym momencie poczułem mocne szarpnięcie w stronę odbicia. Zakręciło mi się w głowie i przez chwilę nie widziałem nic. Czułem, że wpadam w czyjeś objęcia. Zimne i nieprzyjemne objęcia. Potem zostałem oswobodzony. Gdy odzyskałem wzrok byłem w jakimś pomieszczeniu, które było całe białe i puste. Przede mną był wiszący w powietrzu prostokąt, który był swego rodzaju oknem na całą łazienkę. Byłem w lustrze. Podbiegłem do prostokątnego okna i zacząłem w nie walić pięściami. Nic. Jakaś niewidzialna bariera uniemożliwiała mi przejście. Nagle na przeciwko mnie, po drugiej stronie bariery ujrzałem samego siebie. Mój sobowtór patrzył w prost na mnie, a uśmiech miał tak podły, że bez problemu mogłem nazwać go grzechem. Wyglądał identycznie jak ja, ale miał niebieskie oczy, a ja miałem brązowe.

-Co ty mi zrobiłeś?!-krzyknąłem.

-Uspokój się. Idź do ojca, a ja cię podmienię w tym czasie-zaśmiał się.

-Dipper, bo wywarzę drzwi!-krzyknął Bill zza nich.

Klon spojrzał na drzwi i zaśmiał się.

-To jak by go tu zabić...-zastanowił się sobowtór-A może najpierw złamię mu to jego naiwne serduszko, a dopiero później zabiję!-dodał .

-A spróbój tylko pokrako!-warknąłem i zacząłem mocniej walić w barierę.

-Na ciebie już czas-odparła ta postać.

Mój sobowtór chwycił za suszarkę i przy jej pomocy rozbił lustro. Prostokąt zniknął, a ja upadłem na kolana.

-Kurwa!-krzyknąłem na całe gardło.

/Per.Bill/

Waliłem w drzwi, ale chłopak nie odpowiadał. Już powoli traciłem cierpliwość.

-Dipper, bo wywarzę drzwi!-krzyknąłem zza nich.

Nagle usłyszałem dźwięk tłuczonego szkła i otwieranie drzwi. Gdy tylko Dipper stanął przede mną zasłoniłem mu oczy dłonią.

-Co tam się stało?!-spytałem na skraju wytrzymałości.

-J-ja chyba zbiłem l-lustro. Przepraszam nie chciałem-powiedział chłopak, ale wyczułem w jego głosie coś dziwnego, jakby nutkę szczęścia?

-Najważniejsze, że nic ci się nie stało Sosenko-przyciągnąłem go do siebie i przytuliłem, a ten się... wzdrygnął?

Nigdy tak nie reagował na mój dotyk.
Powoli odwzajemnił przytulasa, ale jednocześnie, gdy mnie objął boleśnie wbił mi swoje paznokcie w plecy. Syknąłem cicho, ale nie chciałem mu mówić, że mnie boli, bo pewnie jest wystraszony tym zbitym lustrem.

-O, a co to za przytulasy?-usłyszałem głos Robbiego za mną.

Szybko zamknąłem oczy i odwróciłem się w jego stronę.

-A ty co? Nie możesz sobie znaleźć faceta to innych podglądasz?-zaśmiałem się.

-Ja n-nie jestem pedałem!-prawie krzyknął, a po zająknięciu wiedziałem, że kłamie.

-Ja też nie-dodał oschle Dipper, a ja poczułem małe ukłucie w sercu-Nie rozumiem gejów. W ogóle miłości. Phi. Po co komu?-dodał.

Znowu poczułem ukłucie.

/Per.Sobowtór/

Doskonale! Wszystko idzie zgodnie z planem mojego Pana. Już czuję krew tego niewinnego aniołka spływającą po jego paskudnym i skrzywionym ryju. Teraz tylko znaleźć mojego Pana. Mówił, że będzie czekał na w zamku. Trzeba znaleźć pretekst do spotkania się z nim.

-Dipper coś się stało? Jesteś dziś jakiś inny-powiedział blondwłosy debil i położył mi rękę na ramieniu, którą odepchnąłem z widocznym obrzydzeniem wymalowanym na mojej twarzy.

-Ależ oczywiście, że wporządku-odparłem dość szorstko.

***

Czarnowłosy i dziadki siedzą w kuchni i rozmawiają o jakiejś wyprawie. Blondwłosy debil sprząta odłamki lustra, a ja poprostu stąd zwiewam.

Wstałem powoli z kanapy, na której siedziałem i po cichu podszedłem do drzwi frontowych w przedpokoju. Otworzyłem je uważając przy tym by nie wydały żadnego skrzypnięcia, gdy byłem już po drugiej stronie zamknąłem je. Obróciłem się na pięcie i spojrzałem na hordy demonów. Demonów, któryh ciała były wychudzone i zwęglone przez niedosyt ofiar w postaci ludzkich dusz. Ich głowy nie były pokryte skórą i mięśniami, były to zwykłe czaszki bez szczególnego wyrazu. Uśmiechnąłem się szyderczo i znowu otworzyłem drzwi na oścież.

-Ależ zapraszam moi serdeczni przyjaciele-powiedziałem kłaniając się i ustępując im przejścia.

Te jak zwierzęta rzuciły się do środka.
Zaśmiałem się. Poprawiłem kołniesz od bluzy tego nędznika i podciągnąłem rękawy do łokci. Ruszyłem powolnym i zdecydowanym krokiem pozdrawiany spojrzeniami demonów. Czułem się prawie jak w domu brakowało tylko krzyków ludzi, którzy są spalani na popiół przez płomienie, lecz nigdy nie zaznają łaski spalenia. Ściemniało się, a ja szedłem prosto do mojego Pana.

***

Dotarłem do wielkiego i długiego muru z czerwonej cegły, a w murze dziura idealna, aby przejść na drugą stronę, a więc to też uczyniłem. Znalazłem się w małym pokoiku urządzonym bardzo elegancko i staromodnie. Na środku stał wielki drewniany stół, na którym były filiżanki na małych porcelanowych talerzykach, a na krzesłach przy stole zasiadały pluszaki. Tak, jakby to one odbywały herbatkę. Po lewej stronie przy ścianie wielka biblioteczka z wieloma książkami. Zaś po prawej drzwi prowadzące na korytarz i nic więcej, no chyba, że plama krwi na bladej ścianie się liczy. Ktoś chyba kimś rzucał o tą ścianę.

-O jesteś-usłyszałem dziecięcy głos za mną.

Odwróciłem się szybko i ujrzałem małego chłopca. Uśmiechnąłem się podle i ukłoniłem jak najniżej mogłem. Chłopiec podszedł do mnie i wystawił dumnie rękę na przód. Oczywiście zrozumiałem czego oczekiwał więc delikatnie chwyciłem jego dłoń i złożyłem na niej mały, niewyczuwalny pocałunek.

-Panie jeśli wolno prosić mi, twojemu pokornemu słudze chciałbym zobaczyć pana w swej prawdziwej majestatycznej formie-powiedziałem.

-Narazie muszę pozostać w postaci
" Chłopca ".  A więc skoro tu jesteś to znaczy, że wykonałeś zadanie jak należy?-spytał.

Ja dalej się kłaniając i nawet nie marząc o spojrzenie w jego oczy odpowiedziałem:

-Panie nasz wróg, syn Adama i Ewy jeszcze żyje, ale bez obaw zabiję go odrazu po rozmowie z tobą. Co do reszty szkodników to wpuściłem demony do domu. One zajmą się tymi szczurami jak należy-

Pan syknął coś niezrozumiałego. Był zawiedziony, że wróg dalej stąpa po tym świecie. Ukłoniłem się jeszcze niżej przed obawą kary.

-Czy Dipper dotarł na miejsce?-zapytał władczym tonem.

-Tak Panie-odparłem.

-A zatem pójdę go serdecznie powitać wśród swoich!-odparł radośnie-Bądź tu, gdy wrócę-dodał.

-Niestety Panie mój jeśli przezwyciężą demony będą chcieli jeszcze szybciej wyruszyć na wyprawę, o której miejsca docelowego nie mam zbyt wiele informacji . Obawiam się, że będę musiał iść z nimi-odparłem.

-A więc pójdziesz jeśli zajdzie taka konieczność-stwierdził.

Uśmiechnąłem się szyderczo.

-Co rozkarzesz Panie-odparłem.

/Per.Dipper/

Powoli wariowałem w tym białym jak śnieg pomieszczeniu. Nie był to pokój, bo nie było tu czegoś takiego jak krawędź ściany. Żadnych konturów tylko biel, która ogarniająca mnie z każdej strony w ogóle nie wydawała się trójwymiarowa. Obok mnie leżały odłamki szkła z lustra. Niepewnie chwyciłem za jeden i schowałem do kieszeni. Gdybym był atakowany bardzo by mi się to przydało.
Powoli wstałem chwiejąc się przy tym trochę. Wziąłem głęboki wdech i wydech. Ruszyłem przed siebie.
Musi być stąd przecież jakieś wyjście.
Nie zamykałem oczu.

***

Idę nawet nie wiem ile. Nagle z nikąd pojawiła się mgła ogarniająca mnie z każdej strony. Coś jasnego dobiegajacego z góry oślepiło moje oczy więc je przymróżyłem i patrzyłem chwilę na jasne światło. Przez chwilę wydawało mi się, że w świetle widzę postać. Nagle poczułem, że coś ciasno oplata moje ciało. Spojrzałem się w dół. Moje ciało ściskały czarne pnącza. Poczułem szarpnięcię w dół a podłoga pode mną wprost zniknęła. Spadłem z małym jękiem bólu, ponieważ wylądowałem na czymś twardym. Spojrzałem na rzecz, na którą spadłem. Były to prawdziwe czaszki i szkielety zmarłych. Krzyknąłem wystraszony na całe gardło i odskoczyłem w bok.
Byłem na jakimś pustkowiu. Pode mną brudna ziemia, dookoła pełno szkieletów, a wszędzie rozciągała się szara mgła. Serce biło mi jak szalone, a kolana same się uginały. Upadłem na ziemię. Nagle poczułem dziwnie mrowienie w ręce. Spojrzałem na nią. Była cała szara i wyglądała niczym zrobiona z gadziej skóry. Czarne żyły nie były już tak widoczne. Nagle jednym ruchem, który nie był przeze mnie kontrolowany skręciłem sobie nadgarstek krzycząc przy tym z bólu i słysząc nieprzyjemne dla ucha chrupnięcie. Następnie ów nadgarstek sam się nastawił, ale gdy to się stało moje palce były nienaturalnie rozszerzone i zgięte do połowy. Wyglądały tak jakbym był jakimś tygrysem, ktory właśnie rzuca się z pazurami na swą ofiarę. Nie mogłem postawić ich do całkowitego pionu, a jedynie mocniej zgiąć. Paznokcie były czarne i ostro zakończone. Nim się obejrzałem idętyczny los spotkał drugą rękę. Szybko podwinąłem koszulkę do góry, gdy poczułem mrowienie na brzuchu. Skóra w błyskawicznym tępie robiła się szara. Płakałem, ale w duszy, bo na zewnątrz śmiałem się diabelsko. Tak, jakby mi się to padobało. Przejechałem kciukiem po moich zębach od spodu. Poczułem dwa ostre haczyki. Miałem kły. Nagle mój kark sam się skręcił zadając mi przy tym niewyobrażalny ból, z którego się śmiałem. Okrężnym ruchem głowy kark został spowrotem nastawiony. Czułem, że czarne żyły w dłoniach są teraz w całym moim ciele. Odchyliłem głowę do tyłu i nie kontrolując swoich ruchów paznokciami przejechałem po szyji brutalnie je w nią wbijając. Następnie gwałtownie ściągnąłem z siebie koszulkę, pochyliłem się do przodu tak, że czołem dotykałem ziemi. Czułem, że coś wyżyna mi się z pleców i jednocześnie wyrasta na czole. Spojrzałem na swoje plecy. Miałem skrzydła. Ciemne, brudne skrzydła, które były skórą nie pokrytą przez żadne pióra. Odzyskałem swobodę ruchu. Drżącą ręką przejechałem po czole. Miałem rogi. Dotknąłem swoich uszu. Były szpiczaste. Już się nie śmiałem. Ja byłem przerażony. Całe ciało było szare i wyglądało jak skóra gada.
Nagle ujrzałem przed sobą jakąś panią. Wyglądała jak typowa sekretarka.

-Panie Pines ojciec czeka-powiedziała.

Gdyby sytuacja nie była poważna powiedziałbym pewnie:

-Japierdole-powiedziałem.

Polsat! >:D

Jak tam wasze mózgi po takiej dawce... informacji?

Ciekawa jestem czy już wiecie kim jest ojciec Dippera :3

A więc...

Bye!^^

Słowa- 1666
Przypadek?
Nie sądzę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro