Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

15. Nie dokazuj

/Per.Dipper/

Tu i tak nic nie trzyma cię przy życiu.

Nie wytrzymałem. Zdjąłem opaskę i otworzyłem oczy i w tym momencie moje spojrzenie skrzyżowało się ze spojrzeniem istoty o sylwetce, przez którą widać było wszystkie kości. Skóra czarna i tak jakby spalona jakimś ogniem. Czaszka, która nie była pokryta skórą lub czymkolwiek innym, a oczy szare. Mój oddech był niespokojny, oczy pełne przerażenia. Dolna warga drżała, a ciało nie było zdolne do wykonania choćby najmniejszego ruchu. Istota patrzyła na mnie przez chwilę, a później najzwyczajniej w świecie odeszła w stronę lasu. Tak, jakbym jej nie interesował, jakby mnie nie było.

-Co jest kurwa-szepnąłem przerażony i na skraju załamania.

Rozejrzałem się dookoła. Pełno takich samych istot jak tamta szwędała się po okolicy. Powoli rozumiałem co się dzieje. To te demony, których ludzie nie widzą. No, ale ja nie jestem człowiekiem. Jestem demonem. Nic mi nie robią, bo jestem demonem.
Spojrzałem na drzewa, które wyróżniały się na tle granatowego nieba oświetlone przez blask ogniska, przy którym siedziałem. Spojrzałem też na trawę rosnącą gęsto i bujnie ze wszystkich stron. Pierwszy raz od sześciu lat widzę coś co nie ma ograniczenia w postaci czterech ścian i zasłoniętych okien. Jestem na zewnątrz, mam otwarte oczy i nic się nie dzieje.

-Kurwa!-wydarłem się na całe gardło tak, że nietoperze, które odpoczywały na jednym ze drzew spłoszyły się i odleciały, a echo poniosło się po całym lesie.

Patrzyłem w pustą przestrzeń, a z moich oczu wypływały łzy.

-Gdybym wiedział...-szepnąłem.

Mabel by żyła... Wujkowie. Chwila, gdzie wujkowie?!

Patrzyłem na ognisko, które tańczyło prowadzone przez lekki wiatr. Coś pięknego. Życie w jednej chwili przytłoczyło mnie samą obecnością życia. Za dużo niewyjaśnionych spraw, informacji, uczuć. W pewnym momencie dotarło do mnie, że zaledwie parę minut temu próbowałem się zabić, a teraz obwiniam siebie za to, że moja siostra nie żyje, bo gdybym tego dnia otworzył oczy to demony nie dostałyby się do naszego domu. No, ale to nie jest najgorsze. Najgorsze jest to, że to ja wydałem na nią niesprawiedliwy wyrok piekła otumaniony słowami ojca. Lucyfera. Nadal w to nie wierzę. A wujkowie? Nie wiem. Nikt mi nie powiedział co się z nimi teraz dzieje. No, a Bill? Dlaczego kazał mi się do siebie nie odzywać?

-Bill-szepnąłem.

Po moich polikach dalej spływały łzy. Strachu, dezorientacji, żalu, bólu. Czułem wiele złych emocji. Nie chciałem czuć nic. Tak jak w piekle. Chciałem wrócić do piekła, bo prawdopodobnie uzależniłem się od braku uczuć i z tego powodu byłem na siebie wściekły. Lecz rzeczywiście bez uczuć jest owiele łatwiej.

-Japierdole co to za zjebane, lamusowate cośki?!-usłyszałem głos Robbiego.

Odwróciłem się w stronę namiotów i zobaczyłem czarnowłosego z opaską na oczach, który leżał na ziemi, bo potknął się o leżącą obok namiotu stertę patyków. Dookoła niego te pokraki zbierały się i szeptały do niego.

-Robbie?-szybko wstałem, otarłem łzy i podszedłem do niego.

-Dipper kurwa kto tu dał tyle cośków?!-warknął.

-Chyba B-Bill. Daj rękę-powiedziałem i podałem mu rękę, żeby mógł wstać.

-To powiedz temu demonowi z piekła, żeby to pozbierał-oburzył się, chwycił za moją dłoń i wstał.

-Cz-czekaj to ty wiesz, że Bill jest...-nie dokończyłem, bo czarnowłosy mi przerwał.

-No wiem. Heloł powiedzieliście mi to przed tą chujową wyprawą do miejsca, w które chciał się udać zgrzybiały Ford i jebany Stan no, ale coś im się umarło. Jakże mi ich szkoda-zaśmiał się.

Po jego wypowiedzi już miałem odpowiedź na jedno pytanie. Wujkowie nie żyją. Zacisnąłem zęby i próbowałem to w sobie przeboleć, aby tylko się przy nim nie rozpłakać.
I w tym momencie coś do mnie dotarło.

-A te wszystkie niewidzialne demony do ciebie nie szeptają?-spytałem, bo demonów koło nas od groma, a on nic.

-Demony? A w dupie je mam! Za dużo się od nich nasłuchałem tekstów w stylu "Spójrz to ja twoja Wendy". No kurwa. Mi się już żygać chce tą całą Wendy. Pierdole po co ja się z nią w ogóle ruchałem sześć lat temu-powiedział.

-Czekaj. To ty się umiesz opierać tym potworom bez najmniejszego wysiłku psychicznego?-dopytywałem, no bo jednak jak słyszy się głosy najbliżych lub takie, które mówią, że twoje istnienie nie ma sensu to naprawdę można się przełamać.

-Słuchaj. Ja z "rodziny" miałem tylko Wendy, ale do cholery nie jestem, aż takim lamusem jak trzy czwarte populacji ludzkiej, żeby dać się omamić jakimś demonowatym farfoclom. Bardziej martwię się Wariatami, bo dawno żadnego nie spotkałem-odparł lekko poddenerwowany.

Otrzepał się jeszcze na ślepo z niewidzialnego kurzu i powiedział:

-Też mam pytanie do ciebie-

-Jakie?-zaciekawiłem się.

-Ty jesteś lamusowaty więc jakim cudem jeszcze nie zdjąłeś opaski i nie oddałeś się tym demonom?-spytał podejrzliwie.

I w tym momencie musiałem zacząć kłamać. Choć jestem fatalnym kłamcą.

-N-no wiesz. Szeptają do mnie, ale jestem zbyt zmęczony, żeby ich zrozumieć-skłamałem-A w ogóle to po co wyszedłeś z namiotu?-próbowałem zmienić temat.

-Bo opierdalanie się jest nudne. Pozatym jak krzyczysz "kurwa" na całe gardło to muszę sprawdzić czy napewno nie kręci się tu jakaś kurwa do zerżnięcia-powiedział.

Kątem oka wśród tych wszystkich demonów kręcących się koło nas zauważyłem, że ognisko przygasa. Złapałem Robbiego za rękę, zaprowadziłem bliżej ogniska i kazałem mu usiąść, a sam dorzuciłem parę patyków do ognia, a następnie usiadłem obok czarnowłosego. Co ciekawe, gdy nie byłem sam, aż tak bardzo nie przerażały mnie te wszystkie demony i zamiast myślami błądzić po wszystkich problemach udało mi się skupić na jednym.

-Robbie chyba mam problem-westchnąłem.

-Jaki?-spytał.

-Bill jest na mnie zły i kazał mi się do siebie nie odzywać, ale... Pewnie mu coś powiedziałem, ale nawet nie pamiętam co mu powiedziałem-wyjaśniłem mu mniej więcej sytuację-Jak mam mu pokazać, że mi na nim bardzo zależy? Że kocham go nad życie? Że chcę dla niego dobrze?-zasypywałem go pytaniami.

A czarnowłosy w odpowiedzi jedynie zaczął nucić, może nawet nie w odpowiedzi:

-Nie dokazuj, miły nie dokazuj. Przecież nie jest z ciebie znowu taki cud. Nie odrazu, miły nie odrazu. Nie odrazu stopi serca jego lód-

Nucił ładnie, ale nadal nie wiedziałem co mam robić. Zrozumiałem, że on mi tego nie powie, bo chce, abym sam do tego doszedł lub poprostu nie wie.

-Ładnie nucisz-przyznałem.

-Ale jak komuś powiesz, że tak sobie ćwierkam to twoja twarz będzie miała randkę z moim metalowym, baseballowym kijem-powiedział oschle.

-Nawet nie mam komu-wymamrotałem trochę urażony.

Po chwili ziewnąłem i przeciągnąłem się. Z tego wszystkiego chciało mi się spać. Płacz, napływ informacji, strach. To męczy.

-Idź się połuż ja sobie tu posiedzę-powiedział Robbie.

-A demony?-spytałem.

-A demony to chujki. A i uważaj jak będziesz szedł na ślepo do namiotu-odparł.

Ja tylko wzruszyłem ramionami i oczywiście widząc wszystko i ostrożnie wymijając te wszystkie demony, bo trochę się ich bałem, ruszyłem w stronę namiotu, a raczej namiotów, ponieważ były dwa. Teraz tylko pytanie, w którym śpi Bill i czy wejść do namiotu, w którym ów blondyn się znajduje czy może lepiej, lepiej nie. Zdecydowałem się wejść do namiotu po prawej stronie. Gdy to zrobiłem zobaczyłem Billa, który

Cyfrowy Polsat zaprasza na reklamy :)

Moje Ludki

Jak myślicie brzmiało zakończenie tego zdania?

Zostawcie gwiazdkę, albo Robbie zafunduje Dipperowi randkę z metalowym kijem

Bye!^^

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro