• 20 •
20 grudnia
Antoni czuł się samotny.
Wyprowadził się z rodzinnego miasta, chcąc zawitać w wielkiej metropolii. Podania na studia wysyłał średnio co dwa dni, licząc że się gdziekolwiek dostanie. Ah, jakże płonne było jego nadzieje.
Nie wiedział, czy się dostał.
Nie wiedział, czy podoła.
Wiedział tylko, że musi być w Warszawie. Musi i koniec.
Któregoś dnia wsiadł do pociągu, za bagaż mając tylko pokrowiec z gitarą i czarną sportową torbę. Nie kupił biletu, za bardzo się tym nie przejmując. Nie miał nic do stracenia. Absolutnie nic.
Zapytacie zapewne... dlaczego?
Dlaczego Antoni odjechał?
Dlaczego zostawił za sobą wszystko co miał?
Dlaczego nie kupił nawet głupiego biletu?
Dlaczego nie zabrał więcej?
A odpowiedź jest bardzo prosta. Mniej złożona i zagmatwana niż myślicie. Niemalże banalna. Tylko niektórych nawet ta prostota przygniecie.
Antoni stracił to wszystko, na czym mu zależało.
Mateusz opuścił go bez ostrzeżenia.
Kapela rozpadła się z głośnym bum!
Ojciec świetnie radził sobie bez niego, każdego dnia niemal nie zamieniając z nim słowa.
A matka... matki nie było.
Choć czasem jeszcze szeptała mu coś do ucha. Słyszał, jak śpiewa w grudniowe poranki. Widział, jak maluje belki drewniane. Czuł, jak całuje go w policzek, bo do czubka głowy już nie dosięga.
Więc nic za sobą nie zostawi. Nawet nie obejrzał się, wsiadając do pociągu. Do maszyny, która odetnie go od przeszłości. Chociaż nie wiedział, czy to w ogóle możliwe. Być może nigdy nie uda mu się uciec...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro