Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

• 16 •

16 grudnia

Antoni biegł. Bo właśnie to wychodziło mu najlepiej. Noc była zbyt piękna, żeby obserwować ją z okna. Gwiazdy świeciły zbyt jasno, żeby mógł usiedzieć na miejscu. Więc biegł.

Po raz pierwszy od dawna czuł się wolny. Niczym niezmącone myśli grały w jego głowie, jak cudowna ballada. A on poruszał nogami w rytm własnego serca. Wyciągnął rękę za głowę i zerwał sparuszałą gumkę, a jego brunatne loki rozwiał wiatr. Podskoczył w górę, wyrzucając ręce w powietrze, jakby chciał dosięgnąć księżyca. A on wciąż był za daleko.
Więc biegł. Dalej i nieprzerwanie. Dopóty, dopóki długie nogi nie odmówiły posłuszeństwa. A wtedy zmusił się, aby przyspieszyć. Bo tylko to mu jeszcze pozostało.

W końcu czuł, że nie da rady. Nie chciał się poddać. Chciał biec. Biec i biec, aż nie dobiegnie do miejsca, gdzie będzie mógł być sobą. Ale nie mógł. Nie dałby rady. Więc stanął i zacharczał z wysiłku, opierając trzęsące się ręce na kolanach. Pobliska latarnia oświetlała jego skulone ciało, które chwilę później runęło na ziemię. Teraz już klęczał i pozwolił, aby nadchodzący od dawna deszcz obmył go całego. Przecież nie był w stanie go zatrzymać, nieważne jak bardzo chciał. Po prostu był zbyt słaby.

Uspokoił oddech i podniósł się na zwiotczałych nogach.
Ażeby w końcu oddalić się na dobre w strugach grudniowego deszczu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro