Strych, Ta Dam Tożsamość I Koszmary
Marinette
Adrien stał jak osłupiały. On jest moim Chatem. Nie wierzę. Czuję się... oszukana? W sumie to nawet nie wiem jak.
- Marinette ja.. - blondyn podszedł do mnie i przytulił. Cholera, dlaczego on nie ma na sobie koszulki. Poczułam jak pieką mnie policzki - jak dobrze, że nic Ci nie jest.
Zaśmiałam się i również objęłam go ostrożnie. Jeszcze parę minut, a będzie miał Marinette serwowaną z rusztu.
- Dlaczego nie powiedziałeś mi od razu? - wyswobodziłam się z jego objęć i zaczęłam chodzić po pokoju. Od ściany do szyby, od szyby do ściany. I od nowa.
- Ja...
- Co ty? Byłeś zazdrosny o samego siebie. O nie, to jak pierwszy raz przyszedłeś... To dlatego. To z litości. O mój Boże! Jaki wstyd! To dlatego nie mogłeś nigdy poznać Chata, bo to ty byłeś Chatem. A ta dziewczyna o której nawciskałeś Chloe... O. Mój. Boże.
Wybiegłam z pokoju i nie oglądając się za siebie pognałam na górne piętra. Łzy wciskały mi się do oczu, ale pozwoliłam im popłynąć dopiero wtedy, kiedy kucnęłam za jednym z pudeł na strychu.
To cały czas był on.
Adrien
Marinette wybiegła z pokoju, ja stałem osłupiały. To wszystko stało się tak szybko, a ona odkryła moją prawdziwą tożsamość w najidiotyczniejszy z możliwych sposobów.
- Co tak stoisz jełopie! - wydarł się na mnie Plagg.
- Biegnij za nią! - pisnęła Tikki.
Zerwałem się na równe nogi i wybiegłem na korytarz. Zatrzymałem się na środku i rozejrzałem. Gdzie ona mogła pójść?
W końcu postawiłem na górne piętra. Przeszukanie czwartego i piątego zajęło mi łącznie około pół godziny. Czemu ta rezydencja jest taka gigantyczna?
Został tylko strych. Ale czy poszłaby na strych?
Sprawdzić nie zaszkodzi. W najgorszym wypadku obrazi się, że szukałem jej tak długo. Kobiety...
Wszedłem na strych. Drzwi skrzypiały niemiłosiernie. Gdy tylko dźwięk ucichł pojawił się przeciąg, zadrżałem z zimna. Co jak co, ale wybiegłem z pokoju w samych dżinsach.
Wtedy gdzieś z kąta dobiegło ciche łkanie. Zacząłem pomału iść w jego kierunku. Po cichutku, żeby przypadkiem żadna złośliwa deska nie zdradziła mojej obecności, chociaż drzwi już chyba o to zadbały.
Marinette siedziała za jedną z wielkich skrzyń w których przechowywaliśmy rzeczy mojej mamy, jeszcze przed jej powrotem.
Twarz miała schowaną w dłoniach, a po przedramionach spływały jej łzy i skapywały na drewniane, zakurzone deski.
Jeszcze mnie nie zauważyła.
Ostrożnie objąłem ją ramionami, przyciskając jej głowę do swojej klatki piersiowej.
Z początku zesztywniała. Myślałem, że mnie odepchnie i znowu ucieknie, ale nie zrobiła tego. Nie wiem ile tak siedzieliśmy: piętnaście minut, dwadzieścia? W każdym razie po dłuższym czasie dziewczyna w końcu wyciągnęła swoje drobne ramiona i objęła mnie za kark.
- Dlaczego nie powiedziałeś mi wcześniej? - wyszeptała, jej głos był zniekształcony przez płacz.
- Ja.. - powiedzieć jej, nie powiedzieć? Czy Marinette mogłaby mnie wyśmiać? - myślę, że się po prostu bałem. Że mnie odrzucisz, że nie będziesz chciała mnie znać.
Usłyszałem cichy śmiech fiołkowookiej.
- Jesteś idiotą.
- Wiem, wiem, M'Lady - delikatnie pocałowałem ją w czubek głowy. Spędzony dziewczyna spaliła buraka i wcisnęła twarz w mój tors - ale ty i tak mi to wybaczysz.
Znowu się zaśmiała. Wstaliśmy z ziemi.
- Może dokończymy tą rozmowę rano, nie na zakurzonej podłodze na strychu.
- Dobry pomysł.
Na korytarzu rozstaliśmy się i każdy z nas poszedł do swojego pokoju. Najchętniej zabrałbym ją do siebie i rozmawiał całą noc, ale potrzebowała czasu. A potem może mi wybaczy.
Marinette
Dopiero co udało mi się zasnąć, a po piętnastu minutach znowu obudziły mnie krzyki. W tym skrzydle mieszkaliśmy tylko ja i Adrien, więc...
Zaspana zerwałam się z łóżka i zawołałam Tikki. Mała kwami podążyła za mną, a ja pognałam do pokoju chłopaka.
Otworzyłam drzwi i podeszłam do łóżka blondyna. Nad jego głową latał w kółko zmartwiony Plagg.
- Nie mogę go obudzić! - Krzyknął mały kotek, kiedy tylko mnie zobaczył.
Adrien rzucał się na materacu to w lewo, to w prawo. Cały czas nieustannie się wiercił, sapał ciężko i mamrotał coś pod nosem. Tak kopał, że zrzucił z łóżka całą pościel razem z poduszką.
Dźgnęłam go w ramię, ale on zamiast się obudzić zaczął się trząść i mówić coraz szybciej.
- Plagg, czy on tak ma normalnie? - pisnęłam wystraszona.
- No właśnie nie!
Usiadłam na łóżku, tak by zielonooki przypadkiem mnie nie kopnął i zaczęłam go głaskać po złocistej czuprynie. Było to nie lada wyzwanie, a gdyby ktoś mnie zobaczył w tej pozycji Pomyślałby że jestem albo świrnięta, albo że trenuje gimnastykę dla zaawansowanych. Podejrzewam, że bardziej to pierwsze.
Chłopak pod moim dotykiem zaczął się uspokajać, a następnie zastygł bez ruchu.
A potem...
Podniósł się z krzykiem do pozycji siedzącej. Obudził się.
Ciężko oddychając schował głowę między kolana, swoimi długimi palcami zaczął szarpać sobie włosy.
Wystraszona położyłam swoją zimną dłoń na jego spoconych plecach w kojącym geście.Adrien oddychał coraz wolniej, aż w końcu całkiem się uspokoił.
Podniósł głowę i spojrzał na mnie załzawionymi oczami. Patrzyłam na niego z przerażeniem w oczach, za to jego były dwukrotnie większe.
- Marinette - wydyszał.
- Ciiii - przytuliłam się do jego pleców, gładząc go pomału po głowie (cholera on nadal nie ma koszulki). Po jakimś czasie poczułam, jak napięte mięśnie się rozluźniają.
- To było okropne - powiedział tak cicho, że ledwo go usłyszałam - okropne.
Byłam strasznie ciekawa co mu się śniło. Co sprawiło taką reakcję. Jednak widząc w jakim jest stanie postanowiłam nie pytać.
- Już się skończyło. To był tylko sen, Adrien. To nie było prawdziwe. Spokojnie.
- Jesteś wspaniała Mari. Dziękuję.
Ostrożnie odwrócił się i usiadł do mnie przodem. Siedzieliśmy teraz po turecku, na przeciwko siebie.
- Czy tak było wcześniej? - zapytałam w końcu, przerywając ciszę.
- Nie - odparł po dłuższym zastanowieniu i pokręcił głową - dopiero dzisiaj, czyli po tym jak oberwałem od Węgla.
Wstrzymałam oddech, przypominając sobie co mówiła Valeria. To pewnie skutki uboczne tego świństwa, co podała mu White Lady. Muszę zacząć planować, co jej zrobię, kiedy nareszcie ją dorwę.
- Pewnie szybko to przejdzie. W końcu nie może trwać wiecznie, prawda?
- Tak, chyba tak - pokiwał głową, dalej przypatrując mi się uważnie - nie wracasz do siebie?
- Wyganiasz mnie? - zrobiłam obrażoną minę.
- Nie, po prostu... Byłaś na mnie wściekła, a mimo to mi pomogłaś. Nie wiem w jakim stanie obudziłbym się rano, gdybyś nie przyszła. To już drugi raz dzisiaj.
Przypomniałam sobie, że przed odkryciem jego tożsamości również słyszałam krzyki.
- Zostanę - odparłam.
- Tak wstyd trochę - zaśmiał się chłopak - cały śmierdzę - rozłożył ręce w komicznycm geście.
- Nie jest aż tak źle - zachichotałam lekko.
- W takim razie... - złapał mnie w talii i ułożył nas na materacu. Sięgnął ręką po skopaną wcześniej kołdrę i nakrył nas nią. Wtuliłam się w jego klatkę piersiową, czując jak po mojej twarzy rozlewa się rumieniec.
- Słodko się rumienisz - mruknął mi do ucha blondyn tuż przed zaśnięciem.
----------------------------------
W ciągu pięciu godzin snu które nam zostały koszmary chłopaka powtórzyły się jeszcze trzy razy. Ataki były łagodniejsze niż za pierwszym razem, ale po każdym zielonooki budził się równie roztrzęsiony. Obydwaj byliśmy rano paskudnie zmęczeni i pewnie dlatego nie usłyszeliśmy budzika.
- Adrien, ty tleniona blondynko, wyłącz tego dziadygę, bo na cały dom słychać! - Valeria wparowała do pokoju i tak mocno pacnęła w budzik, że aż spadł z biurka i rozwalił się na podłodze - ups, no cóż kupisz sobie nowy.
Na dźwięk jej głosu, obydwaj podskoczyliśmy na materacu, a kołdra z nas spadła. Valeria na ten widok zacmokała, a potem trzymanym w ręce smartfonem pstryknęła nam zdjęcie.
- No nieładnie Mariś, zdradzasz biednego Czarnego Kota. I co powie twoja dziewczyna, Adrien, jak zobaczy to zdjęcie?
Zielonooki ziewnął potężnie i przetarł spuchnięte ze zmęczenia powieki.
- Moja dziewczyna siedzi obok mnie Val - przechylił się do tyłu i opadł z powrotem na poduszki. Ja wstałam z łóżka i przeciągnęłam się powoli. Tikki podleciała do mnie i usiadła na mojej głowie.
- Nareszcie! - wydarła się Valeria - odkryłaś jego tożsamość ślepoto!
Po tym wybuchu radości wybiegła z pokoju jakby ją sam diabeł gonił.
- Nigdy nie zrozumiem tej babki - wymamrotał Adrien, z dalej zamkniętymi oczami.
- Mhm - mruknęłam twierdząco, po czym powlokłam się do swojego pokoju, przyszykować się do szkoły.
Gdy wyszłam z łazienki na podłodze mojego pokoju leżał przemieniony Adrien, wpół żywy po nieprzespanej nocy.
- Chat?
Chłopak podniósł się do pozycji siedzącej i ziewnął.
- Wybacz, księżniczko trochę się nie wyspałem - wyszczerzył zęby w uśmiechu - odprowadzę cię jako Chat. To by było dziwne gdybyś nagle zaczęła chodzić z Adrienem - dokończył.
Pokiwałam głową i złapałam plecak. Razem z Chatem wyszliśmy z domu, po drodze dołączyła do nas Valeria.
- Chce wiedzieć jak to się stało - powiedziała szatynka pokazując nam zdjęcie, które zrobiła rano.
- Nie chcesz wiedzieć - odparliśmy równocześnie z superbohaterem.
- Okeeey, a więc inne pytanie. Jak nagle zaczniesz się miziać z Adrienem to ludzie się skapną, że coś tu nie halo.
Wymieniłam spojrzenia z Chatem.
- Wiemy o tym - odpowiedział blondyn - tylko jak to załatwić.
- Ja mam już plan - odparła oliwkooka z zadowoloną miną. Przewróciłam oczami, a mój chłopak wyglądał, jakby zastanawiał się czy uciekać, czy nie - otóż, odegracie publiczną kłótnie, ale taką mega dramę. Potem będzie łzawe rozstanie. Niepocieszona Marinette zacznie spędzać coraz więcej czasu z Adrienem i bum! Zakochała się, jesteście parą. Za to załamany Chat Noir szuka pocieszenia w ramionach jakże pięknej Ladybug i ship Ladynoir wypala. O, patrzcie szkoła. To narka.
Dziewczyna pobiegła po schodach i zniknęła za drzwiami do placówki.
- Ona jest szurnięta - podsumował koci bohater, kręcąc głową.
- Cześć, to ty jesteś Marinette Dupain - Cheng? - usłyszałam jakiś głos za sobą. Odwróciłam się. Za mną stał chłopak, przypominający wyglądem Koreańczyka. Swoimi czarnymi oczami skanował całe moje ciało, wzdrygnęłam się pod jego obleśnym wzrokiem.
- Tak - poczułam jak Chat przysuwa się do mnie, stanął tuż za mną - a ty to kto?
- Jestem Stephen Herondale - odparł chłopak. Złapał moja lewą dłoń i złożył na niej mokry pocałunek. Nie był on ani uroczy, ani słodki. Ten pocałunek był obrzydliwy - twój chłopak.
-----------------
Hejka!
Pewnie wiecie co teraz powiem...
Otóż...
POLSAT!!!
Tak, przerwałam w takim momencie, bo jest mega późno, a chce to wstawić jeszcze dzisiaj a poza tym jest tu prawie dwa tysiące słów, a nie chce przynudzać...
Mam nadzieję, że się spodobało, a jeśli tak to zostaw po sobie jakiś ślad!
Do następnego 😘😘😘
stingingrose
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro