Rozdział 21
I tak od nas nie uciekniesz
Znajdziemy Cię wszędzie.
Tak brzmiała treść listu. Nie było w nim nic więcej.
Siedząc na trawie w ogródku Wesleyów czekałam, aż bliźniacy skończą grać w qudditcha. Jednak treść listu tak długo odbijała się w mojej głowie, że nawet nie zauważyłam kiedy Harry przysiadł się do mnie.
-Wszystko w porządku?
Wyrwał mnie z rozmyślań. Lekko drgnęłam gdy dotknął mojego ramienia, ale nie cofnął ręki.
-Tak Harry, wszystko w porządku. Tak po prostu siedzie i rozmyślam.
-Zwariowane te wakacje, prawda?
-Nawet nie wiesz jak bardzo.
-Myślę, że jednak coś cię zamartwia - stwierdził chłopak zabierając rękę z mojego ramienia i poprawiając się, aby siedzieć na przeciwko mnie.
-Mam wrażenie, że wydarzy się coś złego-przyznałam mu się biorąc głęboki wdech do płuc. Nie ma sensu czegokolwiek przed nim ukrywać. Harry i tak się dowie, a jak nie on to Hermiona mu powie. Ta dziewczyna jest za bystra.
-Wierz mi, że zmagam się z tym uczuciem już od długiego czasu - zaśmiał się delikatnie - a masz na myśli coś konkretnego?
Ponownie wzięłam głęboki wdech i podałam Harremu już lekko wymięty świstek papieru. Widziałam, że kilka razy czytał te dwie linijki tekstu.
-Nie ma adresata. Domyślasz się od kogo to może być?
-Od moich opiekunów prawnych, widzę po charakterze pisma i po ich pieczęci rodowej, którą zerwałam przed chwilą.
-Trzeba o tym komuś powiedzieć! - Harry prawie zerwał się na równe nogi, ale w ostatniej chwili go powstrzymałam. Mówienie o tym komukolwiek to jest ostatnie co przychodzi mi do głowy.
-Nie, nie teraz. Nie państwu Weasley.
- No to profesorowi Dumbledorowi.
- Teraz nie ma jak. Dopiero w roku szkolnym.
- Czemu nie chcesz powiedzieć rodzicom Rona?
- Bo myślę, że to nie jest groźba, która ma krótki termin ważności. Ja myślę, że to jest coś co będzie się ciągnąć bardzo długo. Jakby na prawdę zależało im na tym, żeby mnie stąd zabrać byli by tutaj już dawno, prawda?
- Masz rację, ale jaki ma to wszystko sens?
Tutaj był pies pogrzebany, bo nie miałam najmniejszego pojęcia jaki jest sens w tym co się stało. Owszem odwaliła się akcja i to ogromna. Uciekłam od nich. Jestem niepełnoletnia. Mają nade mną władze, kontrolę. Nie wszystko jest takie proste jak mi się wydaje, a jednak dalej po mnie nie przyszli, a doskonale wiedzą gdzie mnie szukać.
-Żebym ja to wiedziała...
Z oddali słychać było, że rudzielce skończyli mecz. Z okrzyków wynikało, że Ron znowu przegrał. Natomiast najmłodszy z braci wykrzykiwał, że bliźniacy to oszuści.
-Standard - szepnął Harry po czym wstał otrzepując swoje za duże spodnie z trawy.
Wyciągnął rękę i pomógł mi wstać.
-Chodź rozdzielić tych gamoni - zaśmiałam się przyjmując rękę brata.
***
Po kolacji siedziałam razem z bliźniakami w ich pokoju. Chłopcy jak zwykle knuli jakiś niecny plan żartów na nadchodzący rok szkolny, a ja w tym czasie po prostu obserwowałam. Nie miałam ani ochoty ani humoru na cokolwiek. Ciągle w głowie miałam ten cholerny list. Ciągle po głowie chodziło mi pytanie jaki oni mają cel.
-Maluchu - głos Freda jak zwykle skutecznie wyrywał mnie z rozmyślań - przez cały wieczór nic się nie odzywasz. Coś ci się stało?
- No właśnie - dopowiedział George - zazwyczaj planujesz razem z nami, a teraz?
- A jakoś tak - nie do końca wiedziałam co mam powiedzieć. Nie chcę ich od razu zamartwiać wszystkim dookoła.
-Nie jakoś tak tylko mów co się stało - Fred odwrócił się do mnie na kręconym krześle. Teraz siedzieliśmy do siebie twarzami.
- Po prostu myślę, że ta cała akcja nie była sprawiedliwa. Może po prostu trzeba było z nimi normalnie porozmawiać.
- O czym ty dziewczyno mówisz - Fred się ewidentnie oburzył - nie miałaś z nikim kontaktu poza listami. Siedziałaś w tym dworze jak jakaś księżniczka w pieprzonej wierzy, a teraz jeszcze mówisz, że może trzeba było z nimi porozmawiać?
Postawa chłopaka bardzo mnie zdziwiła, zaczynał podnosić głos co do niego było bardzo nie podobne, a jego brat natomiast siedział cicho jakby stracił nagle głos.
-Fred, według prawa nie odpowiadam sama za siebie.
- Szkoda ci tych ludzi? Powiedz, szkoda?
Zdenerwowanie Freda kompletnie nie znikało, sama coraz bardziej byłam oburzona jego słowami.
- Nie, nie jest mi ich szkoda, ale nie rozumiem ciebie!
-Mnie nie rozumiesz? A co tu niby jest do rozumienia? Czy po prostu jesteś za młoda na to, żeby zrozumieć, że ktoś się o ciebie martwi?
- Myślisz, że ja się o nikogo nie martwię? Że w cale się nie zastanawiam czy u was wszystko dobrze? Czy mojego brata przypadkiem ten osiłek Dudley nie zakatował? Myślisz, że kompletnie o was nie myślę i nie żywię do was wszystkich żadnych uczuć, a szczególnie do ciebie?!
Obydwoje zaczęliśmy coraz bardziej unosić głosy. On nie spodziewał się takiego wybuchu z mojej strony, a ja nie spodziewałam się wybuchu z jego strony. Fred wpatrywał się we mnie nie do końca chyba rozumiejąc sens moich słów oraz całej tej bezsensownej kłótni. Wstałam z prawdopodobnie jego łóżka i tylko ściszając ton głosu powiedziałam.
-Zastanów się lepiej nad tym wszystkim, bo to co tobie się wydaje nie koniecznie może się okazać prawdą. Dobranoc chłopcy.
Wyszłam z ich pokoju zamykając za sobą drzwi. Nie skierowałam się od razu do sypialni najmłodszej z rodzeństwa tylko wyszłam przed chatę i usiadłam na czymś co przypominało schodki.
Nie musiałam długo czekać na towarzystwo zaraz przyszła Ginny w samym szlafroku i wyciągniętych dresach pytając się czy może się dosiąść na co ja tylko skinęłam jej głową nie mając nawet siły na to, żeby odpowiedzieć.
-Wszystko słyszałaś, prawda? - szepnełam to bardziej do samej siebie niż do dziewczyny. Oczywiście, że to słyszała, wszyscy to słyszeli. Nie było innej opcji.
-Chyba znasz odpowiedź - powiedziała równie cicho.
- Nie masz łatwo z tyloma braćmi.
- Niestety nie, ale z czasem idzie się nauczyć z nimi radzić i okazuje się, że w cale nie jest tak źle jakby się wydawało.
- Też racja, z resztą wszystko da się przeboleć.
- Nie bądź zła na Freda, on na prawdę się o ciebie martwi. Bez przerwy tylko chodził i mówił o tobie.
Coś w moim sercu zabiło szybciej.
- Myślisz, że ja się o niego nie martwię? O was wszystkich? Jesteście dla mnie jak rodzina.
- Mało tego, ciągle się martwił, że młody Malfoy się koło ciebie kręci, a on nie może cię pilnować. To na prawdę dobry chłopak Karolina.
- Wiem, że to dobry chłopak, nigdy bym inaczej o nim nie pomyślała.
Tego wieczora coś się zmieniło. Kilka barier pękło i kilka nowych strachów przybyło. Zdawałam sobie sprawę z tego, że nigdy już nie będzie normalnie, ale chyba dopiero tego wieczoru uderzyło to we mnie dobitnie, że moje życie nie było, nie jest i nie będzie normalne.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro